rubin - SOG-U 2019 < 24h

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Wybrałam się wreszcie by potrenować w Tatrach – w warunkach choć odrobinę zbliżonych do tego, co będzie mnie czekało za 3 tygodnie. W sobotę bardzo intensywnie - odwzorowaliśmy trasę Biegu Marduły. O, jaka piękna! Dość sporo fragmentów biegliśmy. W niedzielę nieco spokojniejszy trekking, acz i tak całkiem żwawo; dostałam po tyłku. Podejście na Kozi Wierch przyprawiło mnie o zawroty głowy. Pionowa ściana, ale widok z góry cudownie porażający :). Tylko jak stamtąd zejść, jak stamtąd zejść? Pierwszy raz korzystałam z kijów; w sobotę pomagały, na niedzielnej ściance zawadzały. Wiem już jednak, że zdecydowanie warto zabrać je w Pireneje.
Dziś bolą nogi i tyłek, ale warto było.


Poniedziałek - sauna; wtorek - 8,3 km rozbieganie + 6x (skip A 30 m + skip C 30 m + trucht 30 m) + 5 x przebieżki + trening obwodowy na siłowni + 2,5 km trucht; środa – BW 10 km; Czwartek: 6 km BW + 10 x 200m na stadionie + 1,2 km trucht; piątek – wolne; sobota – trekking w Tatrach (trasą Biegu Marduły) ok. 31 km i ponad 2100 m+; niedziela cd. trekkingu – ok. 21 km z Łysej Polany w kierunku Doliny Pięciu Stawów Polskich + Kozi Wierch, powrót prawie tą samą drogą; ~1700 m+.
Razem ok. 85 km + jedna tylko sesja na siłowni.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

W niektórych sprawach jestem uparta jak osioł i na ile tylko mogę unikam jakichkolwiek zmian. Tak jak posłuchałam rad dotyczących wyboru czołówki, oddychającej kurtki przeciwdeszczowej, kijów – tak chciałabym też posłuchać w sprawie butów, ale zwyczajnie się nie da. Nie potrafię się przemóc i kupić na AUT jakikolwiek inny but jak od Inov-8. Race Ultra to miał być spośród nich najlepszy możliwy wybór, tylko że… wyboru nie ma. Od trzech miesięcy szukałam we wszystkich znanych mi sieciach i sklepach Inov-8 Race Ultra. Obojętnie już w jakim kolorze, mogą być nawet różowe, byle by w moim rozmiarze. Nie ma i nie będzie, może jesienią. Dlaczego musi tak być, że oferta sportowej odzieży i obuwia dla kobiet jest tak uboga?
W poprzedni weekend w Tatrach przeszłam, trochę przebiegłam, kilkadziesiąt kilometrów w wyklepanych już nieco ulubionych trailrockach 255. Dały radę, ja też, dlatego zaraz po powrocie zamówiłam nowe. Mam nadzieję, że mimo wszystko nie będę z ich powodu płakać.


Poniedziałek: wolne; Wtorek: 6,5 km rozbieganie + siłownia trening ogólnorozwojowy (tym razem tylko góra) + 1,5 km trucht; Środa: 6 km rozbieganie + 10 x 30” przebieżki/p. 45” trucht (2,3 km) + trucht 1 km; Czwartek – wolne; Piątek: 15 km II zakres, 163 m+ (w tym upale w II zakres weszłam nie wiadomo jak i kiedy :ble: ); Sobota: późny wieczór 8 km kros na Jurze, ale bardzo wolno, 120 m+; Niedziela: 5 rano 28 km wycieczka biegowa w Złotym Potoku ok. 600 m+
Razem ok. 68 km
Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Ależ nie mogę się doczekać! Mówią niektórzy, że to wcale nie są biegi. I słusznie – to są nieprawdopodobne przeprawy przez życie - 42 lata w kilkanaście - kilkadziesiąt godzin. Niewygodne, słone, pachnące lodowcami, cuchnące potem, trudne w przygotowaniach, logistyce i w realizacji. Trochę też kosztowne, uzależniające. Po drodze pełne przyjaciół, których wcześniej nigdy nie widziałeś.

https://www.youtube.com/watch?v=vPWFTGV4TZM

Za 11 dni wyczekiwany od przeszło 2 lat start. Późną jesień i zimę przespałam; z marazmu i pochorobowego dołka ostrożnie wyciągnął mnie kolega – trener lekkiej i instruktor kulturystyki „dwa w jednym”. Marzec, kwiecień, maj, czerwiec to czas naprawdę solidnych treningów – stopniowo coraz trudniejszych i obszerniejszych, odpowiednio na miarę moich bieżących planów i możliwości, bez kontuzji i przeciążeń. Tzn. mam nadzieję, że na miarę, bo Andora to jednak nie Bieszczady. No, ale w Tatrach też przecież dałam radę bez problemów machnąć 53 km i 4000 m+. Musi być dobrze, musi być dobrze, musi być dobrze…

Poniedziałek: sauna
Wtorek: BW 6,7 km + 20 x podbieg, krótkie, ale bardzo strome + siłownia trening obwodowy + seria przebieżek – wszystko jedno zaraz za drugim.
Środa: wolne
Czwartek: rozbieganie 10 km, 2 x 6 x 30 s w terenie, p. 45 s, p seryjna 4 min + 2 km trucht
Piątek: rozbieganie 8 km + siłownia trening obwodowy + seria przebieżek (jedno za drugim)
Sobota: kros II zakres 12 km + 1,3 km trucht
Niedziela: długie – 30 km (~450 m+) + seria przebieżek
tempa: wolne bardzo wolno, szybkie trochę czasami za szybko.

Razem ok. 77 km + dwie sesje na siłowni. Wreszcie potrafię prawidłowo zrobić pompki, bez kaleczenia na razie tylko 11, ale będzie lepiej! Z siłowni już chyba nigdy nie zrezygnuję, to fantastyczne uzupełnienie treningowe a w bonusie lepsza, mocniejsza sylwetka.
Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Poniedziałek ostatnia siłownia - trening obwodowy + sauna; wtorek 10 km + seria przebieżek; środa 6 km rozbiegania + 2 x 5 x 40" szybko/45" trucht + 2,5 km trucht; czwartek 12 km bs; dziś niby odpoczywam, ale takie wariatkowo organizacyjne, że wolałabym pobiegać; jutro ok. 15-20 km jurajskiego spokojnego krosa na pożegnanie i w niedzielę smętna dycha, a może i nawet sobie odpuszczę...:)

Po środowym akcencie (wiem, odcinku b. krótkie, ale w krętym krosie i do tego nie żałowałam sobie - HR dochodziło do 194) podczas wczorajszego rozbiegania miałam wyjątkowo niskie HR. Na wypłaszczeniach spadało do 147 bpm. Wreszcie tyle, ile powinno być.

W głowie szum i sieczka.
Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Problemem nie jest to, że istnieją problemy. Problemem jest oczekiwanie, że będzie inaczej i myślenie, że doświadczanie problemów jest problemem.
– Theodore Rubin*

* :oczko:
No!
Wiem, że może być ciężko, ale tak bardzo mnie to rajcuje, że usiedzieć na miejscu nie mogę. Szczęśliwie mam jeszcze w planie dwa krótkie energiczne biegi na dziś i na jutro. Ostatnie z tak bardzo wielu dni oczekiwania. Czas biegnie, marzenia się zbliżają, spełniają, mijają i zostają wspomnienia i głód co zżera.

W górach wiele może się zdarzyć, ale jeśli nie – myślę, że nie mam się czego bać. Pogoda ma być sprzyjająca, jadę z przyjaciółmi, góry już troszeczkę znam, ogarnęłam kije, wiem co znaczy biec całą noc, a potem jeszcze cały następny dzień. Uff. Taka gadka podbudowująca.
Co jednak najważniejsze - zrobiłam małą retrospekcję - przyłożyłam się* ostatnio do treningów (*troszeczkę). I teraz mieszają się we mnie: chęć rywalizacji z podejściem towarzyskim. No nie wiem. Po BRz-U rozmawiałam ze znajomym - zwycięzcą Rzeźnika Na Raty - o pięknie gór - w czasie zawodów, jak się ściga nie widzi nic poza kilkoma metrami przed sobą. Albo widoki, albo wyścig... Postaram się połączyć.
Ostatnio zmieniony 12 sie 2016, 14:27 przez rubin, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Tytułu nie zmieniam - wracam tam na Ronda del Cims. 2-3 lata i będę przygotowana nawet na to :sss: .

Obrazek
Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Na co dzień słońce nie jest moim sprzymierzeńcem, ale tam czułam się jak w domu. Im bardziej paliło – tym mocniej wtapiałam się w rozgrzane skały i wrastałam, nie przeszkadzało mi zupełnie; oj, jak bardzo chciałabym tam zostać.

Celestrail to najkrótszy z ultramaratonów AUT – 83 km i 5000 mD+. Wspólną cechą wszystkich dystansów jest brak jakichkolwiek ścieżek na znakomitej części trasy. Od czasu do czasu wbita w ziemię czerwona chorągiewka, powieszona tasiemka i twoja rola – znaleźć optymalną trasę pomiędzy nimi.
Zbiegi i podejścia poprowadzone rumowiskami, piargami; łąki porośnięte wysokimi gęstymi kępami traw ukrywającymi nierówności, kamienie, rowy, rowki, zagłębienia i korzenie. Kilkukilometrowe podejście usłane głazami, gdzie prawie każdy krok to konieczność unoszenia stopy na wysokość połowy ud, czasami bioder.

Mam lęk przestrzeni – dlatego urwiskami najlepiej było mi się poruszać w nocy. Ścieżka na szerokość stopy, 30 cm na lewo przepaść i żadnych zabezpieczeń. Wiedziałam, że tam jest – ale w ciemności błędnik nie świrował i mogłam powoli biec. W dzień na podobnych fragmentach przyklejałam się do ściany i ostrożnie przechodziłam.
Placki i placuszki – zostawiały je krowy i konie pasące się na wysokości 2500 m. Na początku starannie omijałam wszystkie, z czasem tylko te świeże, na koniec było mi już wszystko jedno. Buty i tak co jakiś czas obmywałam w mijanych potokach. Wydawało mi się, że mam bardzo delikatne stopy i odcierpię wybór trailrocków na te niezwykle techniczną i kamienistą trasę – ale nic z tych rzeczy. Lekkie, giętkie, przewiewne, mega-szybko schnące okazały się doskonałym wyborem. Bez wahania wchodziłam w nich do wody a po kwadransie znów były suche; żadnych później odparzeń, odcisków ani otarć.

Zmęczyłam się, ale po to tam właśnie pojechałam. Dlatego zaraz na drugi dzień po zawodach wyszłam z kolegami dalej w góry. I na trzeci dzień i na czwarty ;)
Wiatr na szczytach trzytysięczników osuszał pot, a widoki…!!!
I ta cisza.

Klasyka na „ścieżkach” AUT
Obrazek

Wystartowało 448 zawodników, w tym 66 kobiet. Z trasy zeszło 180 osób. Miejsce open 173/ K 19.
W ciągu czterech dni przeszłam, trochę przebiegłam 145 km (~9 000 mD+/9 000 mD-) Sobota 83 km 5000 m+, niedziela 22 km 1400 m+, poniedziałek 21 km 1660 m+, wtorek 19 km 990 m+.
Bez siłowni w planie treningowym było by bardzo ciężko.
Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Sama nie wiem, czy odpoczęłam, chyba nie bardzo. Dlatego coraz bardziej intryguje mnie zjawisko cotygodniowego niemal udziału niektórych moich znajomych w górskich wyścigach, często ultramaratonach. A ja tyle się nasłucham, że powinnam odpuścić październikowego SOG-a i zakończyć sezon na "U" na wrześniowym NILu.
Na SOGu zależy mi bardzo. Nie dlatego, że to byłaby pierwsza 100-milówka (choć technicznie całkiem łatwa), ale dlatego, że jest taki jakby nasz, miejscowy, z metą w domu i trasą, którą dobrze znam i na której doskonale się czuję. Ostatnie wykresy tętna podczas treningu wtrącają mi jednak z ręki argument o szybkiej regeneracji; nie po drodze mi z tym, bo głupio by było się uprzeć, a następnie skrewić lub drogo przypłacić :trup:. Nosz, trzeba trochę bardziej o siebie zadbać.


24.07 – 8 km BW;
26.07 – 10 BW + przebieżki 0,6 km;
28.07 – 15 BW + przebieżki 0,8 km;
31.07 - trekking – Babia Góra 17 km;
1.08 – kros 18 km Dolina Chochołowska + przełęcz Grześ;
3.08 – kros 11 km bokiem Babiej Góry;
4.08 – Rohacze (Rohacke Plesa) najpierw trekking 9,5 km, zaraz potem BW 9,5 km - tu już asfalt i lekko w dół;
5.08 – Grań Rohaczy na czworaka, uff; taki mały kawałeczek, a pół dnia zeszło i 3/4 zdrowia;
6.08 – BW 10km + 10 x 1’/ 1’p. + 1 km;
7.08 – BW 10 km + 10 x 100 m podbieg + 1 km trucht;
8.08 – 8 km BW + siłownia obwody + sauna; długa sesja wytrzymałościowa, strasznie wysokie tętno podczas BW, a dziś najchętniej poleżałabym cały dzień.
Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Obwodówka na siłowni na razie się skończyła, teraz na krótko mam włączony trening siłowy z większymi ciężarami. Prawie miesiąc przerwy z powodu AUT i urlopu, nowe ćwiczenia, większe obciążenia i po pierwszym takim treningu dochodziłam do siebie przez kilka dni.
Na tej mojej małej siłce nie ma stojaka, z którego mogłabym zbierać sztangę do przysiadów. Wcześniej, jak ćwiczyłam z samym gryfem – nie przeszkadzało mi to i podnosiłam go ze stojaczka do wyciskania, teraz z talerzykami to już jest problematyczne. Niby jest suwnica Smitha – ale gryfa nie da się z niej zdjąć, a ja jakoś nie potrafię przekonać się do takich maszyn-udogodnień.

10.08 – kros 11 km
12.08 – 2 km rozgrz. + siłownia + sauna
13.08 – BW 10 km + przebieżki 12x15” + 1 km BW – wszystko boli po wczoraj
14.08 – BW 15,5 km – wszystko boli jeszcze bardziej; miałam w planie 20 km, ale jak przystanęłam na chwilę na skrzyżowaniu - ruszyć dalej nie mogłam, no nie dało się, skręciłam do domu
16.08 – 2 km + siłownia + sauna
17.08 – BW 10 km + 10x(50m skip A + 50m skip B + 50 m trucht) + 11x przebieżki + 1 km trucht.
18.08 – BW 6 km +3x (5x30”/30”/p. trucht), p. ser.2’ + 1 km schł.
19.08 – rozgrz. 2 km + siłownia
20.08 – spokojny trekking ~20 km (Pilsko)
21.08 – BW 20 km + przebieżki 11x 15”
22.08 – rozgrz. 2 km + siłownia + sauna
Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Na stadionie zastanawiałam się, dlaczego mam problem z utrzymaniem zadanego tempa do końca każdego okrążenia (w czerwcu podobny trening spokojnie domykałam). Nie miałam problemu z wydolnością, zbyt wysokim HR, ale z nogami. Słabły mi i zwyczajnie nie mogłam wycisnąć więcej. Pierwsze 250 metrów luz, na kolejnych 100 musiałam już się skupić, a ostatnie 50 metrów to walka. I to już na pierwszych 3 powtórzeniach. Wiedziałam, że nie dociągnę tak do końca dziesiątego, więc od czwartego zwolniłam o kilka sekund; chociaż tyle, żeby utrzymać równe tempo przez całe okrążenie. Ale jak sobie zerkam w to, co poniżej: niedzielny kros + ciężka siłownia w poniedziałek, wygląda na to, że chyba miałam takie prawo.
Teraz już luzik przed NILem. Jeszcze dziś jakieś dwusetki na SLA, krótka wycieczka biegowa w niedzielę i w nocy z czwartku na piątek start.

23.08 – 10 km BW + 3x(5’x1’/1’30”) + 1 km trucht
24.08 – 12 km BW, przyspieszenie 30” po każdych 5’
25.08 – 20 km BW + 11 x 20” przebieżek, p. trucht
26.08. – rozgrz. na bieżni 15’ + siłownia - trening siłowy + sauna
27.08 – wolne
28.08 – 15 km intensywny kros na Jurze; 1200 m D+/-; HR na szczytach wzgórz dochodziło do 197 bpm, tyłek paliło na podbiegach
29.08 – 2 km rozgrzewka na elektryku + siłownia – większe ciężary, gorąco, saunę odpuściłam
30.08 – 6,5 km rozgrzewka na stadionie LA + 2x(5 x 400 m/3’p trucht) + 1 km trucht; HR na powtórzeniach do 189 bpm
31.08 – wolne
1.09 – 6 km BW + przebieżki 6 x 15”
2.09-3.09 – nocny kros po Jurze (z Poraja do Częstochowy); 42,5 km ~4 h 50’ wliczając wszystkie przerwy na szukanie szlaków, siku, picie i jedzenie
4.09 – 6 km BW
5.09 – 2 km elektryk + siłowy na siłowni (jeszcze cięższe talerzyki na gryfie do przysiadów) + sauna
6.09 10 km BW + 10 x 15” przebieżki
Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Kalkulacje...
To miał być jedyny bieg w tym roku, podczas którego liczyć się miało nie ukończenie, plenery itp. tylko wynik. Rok temu byłam trzecia, po cichu liczyłam, że uda mi się poprawić czas o godzinę i może – może utrzymać miejsce w pierwszej trójce. Wiedziałam, że jest z kim się ścigać i tym razem będzie wóz albo przewóz. Od razu zaczęłam jak na swoje możliwości dość mocno – co wcale nie znaczy, że szybko. Już pierwsze metry to bardzo strome podejście. Na zbiegach starałam się nie myśleć zbyt wiele o bezpieczeństwie. Trasa jest bardzo techniczna, podejścia na niektórych odcinkach sięgały 40 stopni nachylenia czyli jakoś ~90%. Podobnie ze zbiegami – a pod nogami luźne kamienie i głazy, przynajmniej było sucho.
Skoro o rachunkach - na starcie ustawiłam się odważniej - bardziej z przodu, więc przed sobą naliczyłam tylko około 8 kobiet.

No to myk.
Grzesiek – rok temu poratował mnie na ostatnich kilometrach swoją latarką, razem wbiegaliśmy na metę. Teraz podłączył się do mnie już na starcie i choć zapowiedziałam, że nikogo się nie trzymam – to jakoś tak wyszło, że 3/4 trasy zrobiliśmy razem, rozłączając, tasując, znów spotykając i wzajemnie poganiając.
Instruktorzy NIL zorganizowali na całej trasie kilkanaście punktów kontrolnych, ale tylko jeden z wodą. Od ok. połowy zaczęłam sprawdzać która jestem w K - 6, 5, 4... Na szczycie Szczebla - nomen omen - zgadnijcie skąd nazwa, kolejny pk – dowiedziałam się, że trzecia jest zaledwie kilka minut przede mną. Tak bardzo zajęta byłam myślą, żeby ją dogonić, że przeoczyłam oznaczenie i zamiast skręcić w wąwóz poleciałam w dół. Nadrobiłam ok. 3 km tracąc na to aż 20 minut. To koniec, 21 km do mety, nie odrobię tego, zaplątały się myśli - po co się teraz szarpać, jak i tak nic z tego nie będzie. Przypomniał mi się DamZac „nie rozczaruj mnie tylko”, jakoś się zebrałam, jak nie o miejsce to przynajmniej o czas powalczę.

Stawka była już bardzo rozciągnięta, spotkać kogoś na trasie - to było wyjątkowe. W Lubaniu, na 35 kilometrze pierwszy i jedyny punkt na którym można było uzupełnić wodę. Dolałam odrobinkę i w drogę, ale zaraz – ile mam do trzeciej? 20 minut…
Przede mną jeszcze Trzy Kopce, 10 km wrednego zębatego podejścia. M. ma kijki, jest młodsza, lżejsza więc trudniej mi ją będzie złapać. Na początku podejścia dogoniłam zawodnika, z którym biegłam już do końca, później okazało się, że to jeden z żołnierzy NIL. Miał swoje metody na to, żeby mnie zmotywować w chwilach, gdy myślałam, że muszę odpocząć. PK na 40 km – ze straty zostało tylko 10 minut – OoO! :) Robi się przyjemniej. Tuż przed szczytem, na ostatnim PK usłyszałam, że do trzeciej dzieli mnie nie więcej niż 2 minuty... Gonitwa myśli – jak to rozegrać, jak minąć, żeby nie zauważyła, albo żeby odechciało się mnie gonić...
Tego wyrachowania wystarczyło mi jedynie do momentu w którym wreszcie, na 4 km przed końcem dogoniłam rywalkę. Obie z przygodami (M. z krwawą kontuzją, ja z błądzeniem) – koniec końców na metę wpadłyśmy w dokładnie takim samym czasie – oficjalnie dzieląc III miejsce, a mnożąc radość. Nie widziałam jeszcze pełnej listy z wynikami, ale plasujemy się na 26 miejscu open na ok. 178 zawodników. Z kobiet przed nami były: komandoska z NIL i trenerka personalna, przesympatyczna zresztą dziewczyna.

Czas w stosunku do ubiegłego roku poprawiłam o 1 h 20'. Od początku wspinałam się, biegłam o wiele mniej zachowawczo, pierwszy raz postanowiłam zaryzykować i nie czuć się komfortowo. Opłaciło się ogromnie. Nie udałoby mi się to jednak bez opieki trenerskiej Damiana.
Dekoracja jak zwykle – w Krakowie, w siedzibie JW NIL podczas uroczystego apelu z okazji święta jednostki. Gala dostojna, impreza po zarąbista, puchar tak wielki, że mogłabym do niego wejść. Dla takich chwil, nowych znajomości, klimatu - warto się spocić i nadwyrężyć.

https://www.netgun.pl/blog/post/78/zako ... -do-switu/

7.09 – wolne
8.09 – stadion LA: 6,2 km BW + 10 x 200 m/200 m trucht + 1 km schł.
9.09 – 8 km BW + 11x 20” przebieżki
10.09 – wolne
11.09 – 13,5 km BW – tętno nisko jak nigdy
12.09 – wolne
13.09 – 7,5 km BW + 6 x rytmy; męczyłam się, czułam się ciężko i drętwo, czarno widziałam zbliżający się piątkowy start...
14.09 – wolne
15.09 – 16.09 – NIL, ~ 50 km, 2500 w górę, 2700 w dół

Teraz chwila odpoczynku i krótkie przygotowania do SOG.
Ostatnio zmieniony 31 paź 2016, 09:07 przez rubin, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Obrazek
Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Będzie wojna!
W piątek ostatni w tym roku start. W Krakowie o 20-stej ruszamy w Czerwony Szlak Orlich Gniazd. Może zejdzie mi do niedzieli, może trochę szybciej - nie wiem. Oby obyło się bez przykrych niespodzianek - a wtedy tanio skóry nie sprzedam. Nie może być inaczej, skoro meta w domu, a znaczna część trasy jest mi znana.
Dziwny będzie ten wyścig. Garstka zawodników, za to dystans ogromny. Jurę ogarniam, wiem, jak śliskie są jej wilgotne wapienne kamienie i ile dziadostwa może kryć się pod kilkudziesięciocentymetrową warstwą opadłych liści. Jest przepiękna, w dzień i w nocy. Uff, no właśnie - tego jeszcze nie robiłam - cała noc, cały dzień i jeszcze jedna noc, oby już nie cała.
Trenowałam. Mimo wszystko denerwuję się, jak chyba nigdy.
Awatar użytkownika
rubin
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4232
Rejestracja: 24 sie 2012, 12:01
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Ostatni wyścig w sezonie.
Już na kilka dni przed startem energia roznosiła mnie tak, że spokojne krótkie „rozruchy” robiłam w tempie na 10k, gdybym tylko kogoś spotkała na drodze – zostałyby wióry; w biurze gdy wstawałam od biurka – krzesło z impetem odjeżdżało na drugi koniec pokoju. Nosiło mnie strasznie. Wiedziałam, że to jest jeden z tych biegów, w których chcę powalczyć o jak najlepszy czas. I że będzie bardzo ciężko – taki dystans, tyle godzin, w nocy, w lesie, ile warta jest moja psychika?
Przejrzałam listy z wynikami z ubiegłych lat, aktualną listę startową i wyceniłam się na 31-32 godziny przy optymalnych warunkach (pogoda, brak kontuzji i błądzenia). Dotychczas najszybsza kobieta na tej trasie miała czas 30 h 1’ – ale to było w 2012 r. w zupełnie innych okolicznościach (latem, krótsza noc, gorąco i burzowo). Marzyłam o „połamaniu” tego wyniku, jak o szóstce w lotto.

Konrad Ciuraszkiewicz poprowadził 1,5 km start honorowy. Dowcipniś, po 4:50, jechał na rowerze, to mu się depnęło. Dobrze, że lekko się ubrałam. Ok. 90 zawodników, w tym 10 kobiet, dość sporo znajomych. Zapowiedziałam jednak, że z nikim się nie umawiam na wspólną trasę. Tzn. nie mam nic przeciwko towarzystwu – ale takiemu niezobowiązującemu. Pasuje tempo – ok, biegniemy razem, ale ani ja nie czekam specjalnie na nikogo, ani nie chcę, by ktokolwiek czekał na mnie. Nie zawsze jestem też specjalnie rozmowna. Już w maju zauważyłam, że najlepiej sobie radzę, gdy na ścieżce jestem sama i wreszcie zaczynam z tego asertywnie korzystać.

Przygotowałam się do tego wyścigu dobrze. I treningowo, i logistycznie i psychicznie. Trener, który wcześniej odradzał mi SOG – w biurze zawodów po rejestracji powiedział, że bez pucharu mam nie wracać. No ładnie.
Pierwszy raz miałam suport. Od PK w Bydlinie – mój 62 km – na punktach kontrolnych pojawiał się kolega z gorącą herbatą w termosie, kocami, ryżem, kanapkami, suchymi koszulkami i żołnierskim „wypierniczaj dalej w drogę” jeśli przerwa przedłużała się do 3 minut. No właśnie: punkty kontrolne – dość gęsto osadzone – co 15-25 km. Z wodą, ciastkami, owocami. Nie spędzałam na nich więcej czasu jak właśnie 2-3 minuty. A pomiędzy punktami nie zatrzymywałam się ani na chwilę – ciągle bieg albo intensywny marsz. Nie jestem szybka, to przynajmniej tak nadrabiam. Odpoczywając w miejscu – nie przesuwam się do przodu, mięśnie tężeją, adrenalina spada, bez sensu. No więc nie wybijałam się z rytmu i jakoś parłam do przodu, od początku utrzymując się gdzieś na początku stawki. Bałam się nawet, że za mocno to wszystko, ze przestrzeliłam pierwsze trzy etapy i za to zapłacę – tylko ja tak bardzo dobrze się czułam… trudniej byłoby mi wręcz zwolnić.
W Bydlinie byłam ponad godzinę przed planowanym czasem. Nie zapłaciłam za to – wręcz przeciwnie – do końca wyścigu musiałam coraz bardziej korygować czas na następnych punktach. Trochę siadło za Złotym Potokiem – zaczęła boleć noga, nadwyrężone ścięgno w stopie. Nie mogłam biec – mogłam jednak bardzo szybko maszerować. To nie wystarczyło do utrzymania 1 miejsca, dlatego mam 2 wśród kobiet i 9 open. Czas: 25 h i 51 minut. Jak dla mnie – rewelacja.

Trasa – o Jurze Krakowsko-Częstochowskiej pisałam już bardzo wiele. Setki kilometrów treningów w tym terenie – znam ją więc prawie na pamięć. Piękne, magiczne, klimatyczne miejsce. Mimo wszystko trochę się tam znów pogubiłam i zamiast 161 km mam na liczniku 170,6 km. No cóż – dobrego i pięknego nigdy za wiele :)

Prawie 26 godzin na trasie – naprawdę się nie nudziłam!

Obrazek

A teraz? Długie zasłużone roztrenowanie.
ODPOWIEDZ