Podsumowanie tygodnia, cz. 2
Piatek: przetestowalem nowy rower, w sumie 1:15h, bez szalenstw, ale niezupelnie lekko.
W
sobote wybralem sie z synami na basen poplywac. To mial byc ostatni trening przed niedzielnym startem.
W sumie wyplywalem tylko 1500m, ale w tym sporo sprintow na 50 i 25m.
Niedziela: zawody tri, sprint 750m/20km/5km.
To mial byc start kontrolny i taki chyba byl.
Apetyt mialem spory, ale z duzym apetytem bywa roznie, bo mozna sie nabawic niestrawnosci
Na miejsce startu mam 90km, start o 10:20, a do 9:00 trzeba odebrac pakiet.
Wyjechalismy wiec spokojnie o 8:35 i godzine pozniej zameldowalismy sie na miejscu.
Pakiet odebrany (lubie male imprezy, zero kolejek, wszystko zaraz obok siebie), zamontowalem kolo w rowerze (tym razem 32 razy spradzilem czy centralnie

), nakleilem naklejke, przygotowalem sobie worek z gratami do rozlozenia (na tej imprezie nie bylo workow na wieszakach, tylko old-schoolowo recznik rozlozony przy rowerze, tak lubie

) i krotko po 9-ej bylem juz po check-inie. Jeszcze tylko na chwile musialme sie wrocic po gel z kofeina, ktory chcialem przed zawodami lyknac zostawilem bez sensu przy rowerze.
Mimo ochlodzenia przez ostatnie 3 dni, woda wciaz byla tak nagrzana, ze nie bylo szans na pianke (temp. wody 23.6, przy limicie 21.9).
Przebralem sie w trusuit, zaliczylem 2-jke

i lekki, zwarty i gotowy czekalem na start.
Pogoda byla ladna, ale bylo dosc chlodno o tej porze jeszcze. W ciagu dnia mialo byc +22 i slonecznie, w sumie warunki idealne.
Krotko po 10-ej wybralismy sie na start, ktory odbywa sie po przeciwnej stronie malego jeziorka, tak ze robi sie najpierw 250m po prostej, potem krotkie ladowanie, zeby okrazyc choragiewke na ladzie i potem znowu do wody i dalej plynie sie po strasie zawodow "dla kazdego".
I to jest jeden z minusow tej trasy, przynajmniej dla mnie. Wyjscie z wody totalnie wbija mnie z rytmu. Po tych 250m akurat zaczynam w niego wchodzic, a tu trzeba sie pare metrwo przebiec i wszystko zaczyna sie od poczatku
Ale nic, to stoimi na przeciwleglym brzegu i czekamy na sygnal. Duzo nas w sumie nie ma, jakies 120-130 osob, ale "kanal" ktorym musimy wystartowac nie jest zybt szeroki, wiec moze byc goraco i bylo. Ustawiony bylem dosc z przodu, ale nie w najwiekszym gaszczu. I co z tego, to byla najwieksza pralka moje zycia. Musze jednak przyznac, ze kultura byl duza i nikt mnie przez ten caly czas nie odpychal i nie zlapal za noge. Ale to nie znaczy, ze byl mlocki, oj byla. Mowilem, ze to old-schoolowa impreza?
Niestety na ten old-school jestem za grzeczny i brakuje mi tej zawzietosci i zadziornosci, wiec na starcie i na bojkach sporo czasu mnie to kosztowalo, bo staralem sie grzecznie szukac sobie swojego przejscia, zamiast rozpychac sie lokaciami jak przekupa na rynku.
Nie lecialem na maksa, ale sie tez nie oszczedzalem. Oficjalny czas nie powala: 13:05, ale jak sie okazalo to 34s lepiej niz rok wczesniej! Czyli 4.5s/100m szybciej niz rok wczesniej, jupi! Jestem wiecej niz zadowolony.
Nadeszla pierwsza zmiana, impreza mala, wiec problemu ze znalezieniem roweru nie bylo. Mialem troche problemow z zalozeniem butow, w sumie wyszlo 4s gorzej niz w zeszlym roku. Ok, nie jest zle. Do poprawy, ale nie jest zle.
W Kraichgau zrobilem ten blad, ze nie sprawdzilem przerzutek przed startem i musialem startowac na najciezszy przelozenie (srednie pomysl, nie polecam). Dlatego teraz sprawdzilem i ustawilem z tylu najwieksza zebatke, gicio. Rzucilem okiem na przed, jest duza, czyli git, gotowe. Taaa, chyba jednak musze sobie okulary sprawic, bo jak sie pozniej okazalo, z przodu mialem mala zebatke. Niby nic, nie? Niby. Wybieglem z rowerem przed mount-line i hops na pedal oczekujac spodziewanego oporu. A tu pedal polecial w dol jakby sie lancuch zerwal (tu uzywam hiperboli

), troche predkosci nabralem, ale noga sie zsunela z pedalu, walnalem poteznie kolalem w rame, zarylem czubem buta w asfalt (nie jest juz taki ladny

) i wylozylem okrakiem. Palic licho wstyd, nie bylem pierwszy ani ostatni, ale tak sie wkurzylem, do tego bolalo mnie kolano, ze nie moglem sie wpiac w pedaly. Przez taki glupi blad stracilem min. 30s, a mysle, ze wiecej
No nic, trzeba jechac. No to jade. A tu nogi jak z waty. Juz myslalem, ze znowu cos z hamulcem, ale nie, wszystko gra. Tylko jakbym pod gorke jechal, a obok mnie ludzie na rowerach ze wspomaganiem elektrycznym. Cisne i cisne, nogi zdychaja, a predkosc zenadna. Tak sie wloklem 3-4km i dopiero po 5-ym zaczalem jakos tako jechac. A 5km, to przecierz juz 1/4 trasy. Dalej bylo lepiej,a le niewiele lepiej. Byly dziwne momenty, ze miesnie zaczynaly pracowac i nagle dochodzilem i wyprzedzalem tych, ktorzy mnie niedawno objechali, ale wciaz bylem daleko od tego jak jechalem w zeszlym roku, mimo teoretycznie znacznie gorszego przygotowania. W efekcie ten etap zakoczyl sie sromotna, niewyslowiona porazka: 4:20min gorzej niz w zeszlym roku. srednia predkosc byla prawie 4km/h gorsza, to jest zenada najwyzszych lotow. Jakakolwiek nadzieja na poprawienie wyniku pekla jak przyslowiowa banka. Ale zawody sie jeszcze nie skonczyly, przede mna jeszcze 2 dyscypliny.
Zmiana druga: dziarsko zeskoczylem z roweru i na swoje miejsce. Tutaj wszystko poszlo dobrze, tylko jak zaczalem biec, to ku swojej radosci

poczulem, ze nie sciagnalem elastycznych sznurowek w butach, wiec byly dosc luzne, ale o dziwno nie bielgo sie zle, wiec postanowilem nic z tym nie robic. Balem sie jak zwykle zbyt szybkiego rozpoczecia biegu i ew. problemow z przepona, ale z drugiej strony na 5km nie ma zbyt wiele czasu na rozgrzewke. No lecialem. Juz na pierwszych 200m wyprzedzilem 2 osoby. Zerkalem na miedzyczasy i wygladalo, ze biegne szybciej niz rok wczesniej. Nie wiedzialem tylko czy wytrzymam do konca. Puls szalal, nogi sie nawet trzymaly, a tempo nie malalo. Wciaz wyprzedzalem regularnie nastepnych zawodnikow. Po 4-ym km zaczalem czuc problemy z przepona, ale to kontrolowalem i mimo dyskomfortu nie mialo to raczej wplywu na tempo biegu. Na ostatnim km jeszcze przyspieszylem i ostatnie 50m do mety towarzyszyl mi moj syn, ktorego staralem sie na finiszu dogonic, ale bez szans, wyprzedzil mnie skubany

Tak czy owak ostatni km wszedl <4min.
Na mecie bylem naprawde zmordowany. Sprint tri, to jest dla mnie subiektywnie tak mocno wydluzony bieg na 10km.
Czas biegu: 20:22, czyli 59s szybciej niez rok wczesniej, duzo lepiej niz myslalem, celowalem w <21min.
Czas calosci niestety marne 1:15:54, czyli +2:43min gorzej niz rok wczesniej. Rower zawalil wszystko.
Ale nie czuje sie zle po tych zawodach. Plywanie i bieg poszly super. Szczegolnie bieg biorac pod uwage, ze biegowo ten sezon mi nie idzie, pozytywnie mnie zaskoczyl. Moze jeszcze ten sezon da sie uratowac?
Co do roweru, to teorie mam dwie:
1. albo przedobrzylem na trenigach i po prostu nie mialem sily (ale taperowac przed startem kontrolnym w sprincie i tak nie chcialem)
2. albo wyszly braki w objezdzeniu w pozycji aero w tym roku (czyli prawie zero).
Stawiam na to drugie, bo w czasie jazd na MTB czulem, ze jest dobrze, ale jednak w pozyji aero miesnie pracuja inaczej i to wyszlo.
Dobrze, ze dowiedzialem sie o tym teraz, mam wciaz czas na reakcje.
Co dalej? Teraz czeka mnie mocny 4-tygodniowy blok treningowy. Okolicznosci sprzyjaja, bo chlopaki beda od weekendu 2.5 tygodnia u babci, czyli bedzie kiedy trenowac. Potem prawie 2 tygodniowy, przymusowy tapering (urlop rodzinny), w czasie ktorego na rowerze w ogole nie pojezdze, za to jak zwykle sporo pobiegam i mam nadzieje poplywam w wodach otwartych (chociaz na tyle, zeby utrzymac jako tako wypracowana forme).
A 3 po powrocie start testowy klasy B na niestandardowym srednim dystansie: 2/80/20 we Frankfurcie.
To juz ma byc konkretny sprawdzian formy przed startem docelowym 5 tygodni pozniej.
Potem zostanie juz tylko jeden 4-tygodniowy (nawet mniej liczac regeneracje po Frankfurcie) blok na ewentualne korekty.
Jeny, nawet mnie sie nie chce tego juz czytac, zeby wprowadzic ewentualne korekty. Chyba wpadam w grafomanstwo
