jak grałem kiedyś w RPGi, to jedną ze słynniejszych "past" było zdanie: "Po wizycie nekromanty na cmentarzu zapanowało radosne ożywienie."
szczerze mówiąc nie spodziewałbym się wiele po autorze w kontekście wyjaśnień - zdaje się być nieco obrażony i bardzo osobiście chyba podchodzi do naszych podśmiechujek z running crews.
jako że jestem kulturoznawcą i językoznawcą, to jest to trochę moje poletko. running crews to fantastyczny przykład gry językowej, specyficznego sposobu opisania rzeczywistości.
moim zdaniem o running crews da się powiedzieć tylko dwie rzeczy bez wchodzenia w interpretację: 1. że są to grupy osób zainteresowanych bieganiem (zobaczcie: nie pisze biegających, ale zainteresowanych bieganiem :P ), oraz 2. owo zainteresowanie nie koncentruje się na aspekcie sportowym biegania.
reszta jest kwestią interpretacji, albo raczej naszego wyboru, jak chcemy stworzyć rzeczywistość wybierając język, którym będziemy o running crews opowiadać.
samo określenie running crew stawia ich uczestników w opozycji do społeczności biegowej. ukucie odrębnego określenia i konsekwentne posługiwanie się nim ma na celu odróżnienie siebie od reszty, co przeczy egalitarności i inkluzywności.
dalej mamy to dyskutowane stwierdzenie, że "running crews powstawały w opozycji do (...) wizji biegania" - nie wiemy niestety jaka to jest wizja i tu Kangoor na twoim miejscu nie miałbym wielkiej nadziei na to, by się dowiedzieć jaka to wizja. Uczestniczyłem w kilku podobnych rozmowach i najczęściej padają ogólne stwierdzenia, podobne do tych w artykule, o braku spiny na sportową rywalizację, o kontestacji boomu biegowego i o podkreśleniu relacji międzyludzkich.
I w pierwszej chwili to brzmi być może sensownie, tylko że jak człowiek się chwile zastanowi, to wychodzi na to, że:
1. w środowisku biegaczy amatorów nie ma spiny na sportową rywalizację: kto chce trenuje, kto chce ciśnie, a kto nie chce ten nie ciśnie. Przepraszam za bezpośredniość, ale mnie się wydaje, że najwięcej o ciśnieniu na sportową rywalizację marudzą ci, których boli, że sami nie potrafią tak szybko biegać, że to jest dyktowane jakimś żalem, resentymentem.
2. kontestować boom biegowy, w jakim celu i w jaki sposób, chciałoby się zapytać. jeśli biegam, bo lubię, to jest to działanie szczere. tym działaniem nie wygłaszam żadnego manifestu społecznego, nie legitymizuję niczyjej władzy, nie popieram żadnej opcji, nie protestuję przeciwko czemukolwiek. oddaję się prostej czynności fizycznej - ona może mieć jakieś konotacje społeczne, a nawet polityczne, ale wcale nie musi. sam fakt, że ktoś biega nie mówi jeszcze prawie nic.
wygląda to tak, jakby uczestnicy running crews chcieli wziąć udział w zjawisku społecznym, jakim jest bieganie, ale nie chcieliby być postrzeganie jako jego część, jakby bali się, że ktoś ich posądzi o to, że biegają bo to jest modne, albo biegają bo nie chcą być gorsi. spotyka ich znajomy na mieście i mówi:
- o, widziałem/słyszałam, że biegasz. (komunikat neutralny, zagajenie rozmowy)
- JESTEM CZŁONKIEM URBAN NOMADS RUNNING CREW! MY ROBIMY TO INACZEJ!
- dobra, whatever.
3. relacje międzyludzkie tworzą się naturalnie w każdej grupie ludzi. ie trzeba powtarzać "community" w co drugim zdaniu i nosić takich samych czapeczek, żeby się poznać, polubić i móc iść na piwo.
skoro więc wszystko to, co dzieje się w running crew dzieje się też w każdej innej grupie biegowej, to czym faktycznie wyróżniają się "ekipy"?
moim zdaniem, którego teraz nie będę rozwijać, bo się zmęczyłem pisaniem jest to:
1. osoba charyzmatycznego lidera o ambicjach bycia przewodnikiem dusz
2. wrażenie niedopasowania do ogółu środowiska biegowego
3. potrzeba nadania swoim działaniom, nieróżniącym się od innych, pozoru wyjątkowości
no dobra, bo nie mogę się powstrzymać.
przykładem 3 jest całe to głupawe nazewnictwo w stylu Sexy Tuesdays, które wbrew nazwie nie kończy się orgią, tylko wyjściem na niezdrowe żarcie. No ale Pizza Wtorek już tak nie brzmi, c'nie?