Zaczynając od zera
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Wieczorem"
Postanowiłam nie katować się i poczekać z bieganiem do wieczora. Około 20:00 nadal było upiornie gorąco, ale pobiegłam. Teoretycznie w planach miałam długie wybieganie, ale ponieważ dzień wcześniej leciałam na parkrunie, to postanowiłam, że ile dam radę, tyle potruchtam. Nigdzie nie zamierzałam się spieszyć. Noga za nogą klepałam asfalt niedaleko domu. Co chwilę mijałam kolejne drepczące osóbki. Takich jak ja, czekających na zajście słońca, było więcej. Postanowiłam pobiec 6km + ... a ile na plus, to zależy jak będę się czuła.
1km - 7:34
2km - 7:04
3km - 6:51
4km - 6:53
5km - 6:55
6km - 7:09
7km - 6:52
8km - 6:44
9km - 6:57
10km - 6:57
Tutaj skończyła mi się alejka a i ciemno się zaczęło robić. Wystarczy, 10km zaliczone
Średnie tempo wyszło 6:59
Czas - 01:10:00
Średnie tętno 161 (max 173)
Troszkę podbiegów po drodze było, ale ogólnie, fajnie mi się biegło. Dawno już nie przeczłapałam tego dystansu w takim komforcie. Wolno, bo wolno, lecz przyjemnie. Za tydzień ... nie, za tydzień tego nie powtórzę, ponieważ mam inne plany, ale o tym opowiem ciut później.
Postanowiłam nie katować się i poczekać z bieganiem do wieczora. Około 20:00 nadal było upiornie gorąco, ale pobiegłam. Teoretycznie w planach miałam długie wybieganie, ale ponieważ dzień wcześniej leciałam na parkrunie, to postanowiłam, że ile dam radę, tyle potruchtam. Nigdzie nie zamierzałam się spieszyć. Noga za nogą klepałam asfalt niedaleko domu. Co chwilę mijałam kolejne drepczące osóbki. Takich jak ja, czekających na zajście słońca, było więcej. Postanowiłam pobiec 6km + ... a ile na plus, to zależy jak będę się czuła.
1km - 7:34
2km - 7:04
3km - 6:51
4km - 6:53
5km - 6:55
6km - 7:09
7km - 6:52
8km - 6:44
9km - 6:57
10km - 6:57
Tutaj skończyła mi się alejka a i ciemno się zaczęło robić. Wystarczy, 10km zaliczone
Średnie tempo wyszło 6:59
Czas - 01:10:00
Średnie tętno 161 (max 173)
Troszkę podbiegów po drodze było, ale ogólnie, fajnie mi się biegło. Dawno już nie przeczłapałam tego dystansu w takim komforcie. Wolno, bo wolno, lecz przyjemnie. Za tydzień ... nie, za tydzień tego nie powtórzę, ponieważ mam inne plany, ale o tym opowiem ciut później.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
" Pod górkę"
We wtorek biegamy we dwie. To naprawdę genialny sposób, żeby się zmotywować. Jeśli już się z kimś umówiłam, to niech się pali, niech się wali...nie odwołam.
Wyszłyśmy potruchtać około 20.00. Miałam nadzieję, że trochę się ochłodzi. Niestety termometr uparcie wskazywał 35 stopni. Powietrze było tak gęste, że nożem można je było kroić. Bardzo trudno się oddychało. Nie brałam ze sobą żadnych zbędnych balastów typu telefon. Na wszelki wypadek wrzuciłam 10 zł w monetach do kieszonki i wzięłam najprostszy pas z butelką wody.
Nie miałyśmy żadnych założeń, celem było pobieganie samo w sobie, bez narzuconego tempa czy dystansu. Poleciałyśmy przed siebie, trasą którą dreptałyśmy wczesną wiosną. Prowadziła ona wtedy przez moment ścieżką między polami. Ku naszemu zdziwieniu tej dróżki tym razem nie było, została zaorana. Cóż, jak już tam się wpakowałyśmy, nie zostało nam nic innego, jak przelecieć po śladach traktora, licząc po cichu, że żaden chłop z widłami nas nie pogoni, wtedy do dopiero rozwinęły byśmy prędkość wiatru
Na szczęście udało się nikomu nie podpaść, choć już wiemy, że następnym razem trzeba poszukać innej trasy, żeby ludziom pola nie deptać obojętnie czy coś na nim jest zasiane czy jest to ugór.
Żar z nieba lał się straszny. Następnym razem wyjedziemy jeszcze później. Mimo wszystko, choć z
W żółwim tempie, to jednak razem przebiegłyśmy 7km a ja dobiegałam jeszcze jeden, czyli w sumie wyszło mi 8km.
W czwartek nie dałam rady wyjść. Strasznie mnie nogi bolały, myślałam, że być może na pogodę, bo to dziwny był ból. Teraz już wiem co oznaczało. Dzisiejszy Parkrun też opuściłam. Rozłożyło mnie totalnie. W gardle siedzą żyletki, głową pęka, plecy bolą... czuję się jak potrzaskana. Wygląda na to, że znów anginę złapałam.
Co za pech, a na jutro zapisałam się na bieg charytatywny. Nie było co prawda tam wpisowego, to nie jest bieg na medale, po prostu wsparcie budowy domu dla osób starszych. Tak bardzo chciałam tam być...
Wygląda na to, że niedzielę przeleżę w domu.
Zastanawiam się dlaczego na moim horyzoncie jest non stop górka za górka, wzniesienie za wzniesieniem. Dzisiaj ogłaszam dzień lenia...no dobra, cały weekend lenia.
We wtorek biegamy we dwie. To naprawdę genialny sposób, żeby się zmotywować. Jeśli już się z kimś umówiłam, to niech się pali, niech się wali...nie odwołam.
Wyszłyśmy potruchtać około 20.00. Miałam nadzieję, że trochę się ochłodzi. Niestety termometr uparcie wskazywał 35 stopni. Powietrze było tak gęste, że nożem można je było kroić. Bardzo trudno się oddychało. Nie brałam ze sobą żadnych zbędnych balastów typu telefon. Na wszelki wypadek wrzuciłam 10 zł w monetach do kieszonki i wzięłam najprostszy pas z butelką wody.
Nie miałyśmy żadnych założeń, celem było pobieganie samo w sobie, bez narzuconego tempa czy dystansu. Poleciałyśmy przed siebie, trasą którą dreptałyśmy wczesną wiosną. Prowadziła ona wtedy przez moment ścieżką między polami. Ku naszemu zdziwieniu tej dróżki tym razem nie było, została zaorana. Cóż, jak już tam się wpakowałyśmy, nie zostało nam nic innego, jak przelecieć po śladach traktora, licząc po cichu, że żaden chłop z widłami nas nie pogoni, wtedy do dopiero rozwinęły byśmy prędkość wiatru
Na szczęście udało się nikomu nie podpaść, choć już wiemy, że następnym razem trzeba poszukać innej trasy, żeby ludziom pola nie deptać obojętnie czy coś na nim jest zasiane czy jest to ugór.
Żar z nieba lał się straszny. Następnym razem wyjedziemy jeszcze później. Mimo wszystko, choć z
W żółwim tempie, to jednak razem przebiegłyśmy 7km a ja dobiegałam jeszcze jeden, czyli w sumie wyszło mi 8km.
W czwartek nie dałam rady wyjść. Strasznie mnie nogi bolały, myślałam, że być może na pogodę, bo to dziwny był ból. Teraz już wiem co oznaczało. Dzisiejszy Parkrun też opuściłam. Rozłożyło mnie totalnie. W gardle siedzą żyletki, głową pęka, plecy bolą... czuję się jak potrzaskana. Wygląda na to, że znów anginę złapałam.
Co za pech, a na jutro zapisałam się na bieg charytatywny. Nie było co prawda tam wpisowego, to nie jest bieg na medale, po prostu wsparcie budowy domu dla osób starszych. Tak bardzo chciałam tam być...
Wygląda na to, że niedzielę przeleżę w domu.
Zastanawiam się dlaczego na moim horyzoncie jest non stop górka za górka, wzniesienie za wzniesieniem. Dzisiaj ogłaszam dzień lenia...no dobra, cały weekend lenia.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
" Razem a jednak oddzielnie"
Weekend przeleżałam z gorączką, odpuściłam też wtorkowe bieganie, ale umówiłam się na potruchtanie w czwartek. Tym razem miałyśmy biegać rano, o 7.00. Totalnie nie moje godziny, ale lepiej rano niż w skwarze w południe. Dwie dziewczyny chciały się do nas dołączyć, więc miała być nas w sumie czwórka. Dla tych dwóch osóbek 10km to raczej nietypowy dystans, ale jeśli chciały spróbować, to cudnie. Wolniutko pobiegniemy, damy radę.
Spotkałyśmy się w umówionym miejscu. Rety, w środku nocy wstawać, to koszmar. Toż to właśnie urlop zaczęłam. Ciepło się robi, wzięłam ze sobą pas z małymi butelkami. Patrzę, dziewczyny nie mają nic.
Daleko nie ubiegłyśmy, po ok 3 km pierwszy przestój i przejście w marsz, kawałek dalej... powtórka, znów czekam ...i za chwilę .... kolejny spacer. Głupio się oderwać i pobiec samej, bez sensu cały czas w zasadzie iść. Nie mam niestety możliwości później sama wyjść na bieganie. Niezręczna sytuacja.
Odrywam się jednak i lecę sama. Pomyślałam, że pobiegnę trochę dalej niż zakładałyśmy, zawrócę i spotkamy się w drodze powrotnej. Tak było, ale tylko chwilę biegłyśmy razem ...
Słońce mocno dawało się we znaki. Ech, skutek był taki że i tak sama wracałam do miejsca startu, wbiegłam do parku, zrobiłam kółko, porozciągałam się, odpoczęłam i ... dziewczyny dobiły do mnie. Totalna klapa.
Następnym razem musimy inaczej się umawiać. Nasze długie wybiegania we dwie, lecieć bez nikogo więcej, a krótsze dystanse z założeniem spaceru w grupie, planować na inny dzień, wtedy będzie i wilk syty i owca cała.
Podsumowanie:
dystans 10,14km
czas: 01:13:37
średnie tętno: 161
średnie tempo: 7:16
1km 7:25
2km 7:02
3km 7:58
4km 7:16
5km 7:26
6km 6:55
7km 7:09
8km 7:04
9km 7:08
10 km 7:15
Weekend przeleżałam z gorączką, odpuściłam też wtorkowe bieganie, ale umówiłam się na potruchtanie w czwartek. Tym razem miałyśmy biegać rano, o 7.00. Totalnie nie moje godziny, ale lepiej rano niż w skwarze w południe. Dwie dziewczyny chciały się do nas dołączyć, więc miała być nas w sumie czwórka. Dla tych dwóch osóbek 10km to raczej nietypowy dystans, ale jeśli chciały spróbować, to cudnie. Wolniutko pobiegniemy, damy radę.
Spotkałyśmy się w umówionym miejscu. Rety, w środku nocy wstawać, to koszmar. Toż to właśnie urlop zaczęłam. Ciepło się robi, wzięłam ze sobą pas z małymi butelkami. Patrzę, dziewczyny nie mają nic.
Daleko nie ubiegłyśmy, po ok 3 km pierwszy przestój i przejście w marsz, kawałek dalej... powtórka, znów czekam ...i za chwilę .... kolejny spacer. Głupio się oderwać i pobiec samej, bez sensu cały czas w zasadzie iść. Nie mam niestety możliwości później sama wyjść na bieganie. Niezręczna sytuacja.
Odrywam się jednak i lecę sama. Pomyślałam, że pobiegnę trochę dalej niż zakładałyśmy, zawrócę i spotkamy się w drodze powrotnej. Tak było, ale tylko chwilę biegłyśmy razem ...
Słońce mocno dawało się we znaki. Ech, skutek był taki że i tak sama wracałam do miejsca startu, wbiegłam do parku, zrobiłam kółko, porozciągałam się, odpoczęłam i ... dziewczyny dobiły do mnie. Totalna klapa.
Następnym razem musimy inaczej się umawiać. Nasze długie wybiegania we dwie, lecieć bez nikogo więcej, a krótsze dystanse z założeniem spaceru w grupie, planować na inny dzień, wtedy będzie i wilk syty i owca cała.
Podsumowanie:
dystans 10,14km
czas: 01:13:37
średnie tętno: 161
średnie tempo: 7:16
1km 7:25
2km 7:02
3km 7:58
4km 7:16
5km 7:26
6km 6:55
7km 7:09
8km 7:04
9km 7:08
10 km 7:15
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Up and ...up"
Zawsze mi się wydawało, że trasa niedaleko mnie do zbyt równych nie należy, ale po tej sobocie jestem przekonana, że mieszkam w najbardziej płaskim miejscu w mieście.
Jak do tego przekonania doszłam? W piątek spotkałam znajomą, która też biega. Wiedziałam o tym, ale wiem też, że ona dużo lepsza ode mnie w bieganiu jest. Mimo wszystko zaproponowała, żebyśmy razem pobiegły. Dlaczego nie spróbować?
Uzgodniłyśmy godzinę spotkania, miejsce z którego rozpoczniemy bieg, nie miałam tez nic przeciwko, żeby spróbować podreprać po trasie, której jeszcze nie znam.
Trochę, jak dla mnie, za późno wybiegłyśmy, bo była 8:30 i słońce mocno już dawało się weznaki. Początkek trasy mi znany, trochę w dół, później w górę, znów fajnie w gół i .... trochę w górę, jeszcze trochę w górę, jeszcze trochę bardziej w górę ....
- Widzisz tamtą kładkę nadziemną? Pyta znajoma.
Wytężam wzrok ... coś nad jezdnią przechodzi, ale do tego miejsca to jeszcze jest spory kawał.
- Widzę, mówię.
- Do tamtego miejsca będziemy biegły w górę, a dalej ... też w górę ale już nie tak stromo.
Włos na głowie mi się zjeżył. Przecież to niemożliwe, żeby pod to podbiec. Miałam wrażenie, że zaraz droga stanie się pionowa
Doleciałam do kładki i wysiadłam. Chwila oddechu, ruszany dalej. Droga wznosi się trochę łagodniej, ale wcześniejszy odcinek wycisnął ze mnie siódme poty. Jeszcze trochę, jeszcze kilka metrów i ... jesteśmy. Prawie połowa za nami. Chwila odpoczynku,pauza na zegarku, kilka łyków wody i wracamy tą samą trasą. Tak mogę biec, teraz lecimy w dół, próbuję uspokoić oddech i tętno. Gorąco, pot leje się ze mnie ciurkiem. Wszystko było dobrze, dopóki znów nie dobiegłyśmy do wzniesienia. Dalej biegniemy pod górę. Nie jest już tak stromo, ale znów ciągnie się spory kawałek. Nie daję rady, przechodzę w marsz. Chwila spaceru i znów podrywam się do biegu. Jesteśmy już prawie na miejscu z którego startowałyśmy, ale brakuje nam 500 metrów do założonych 10km.
- Pobiegniemy jeszcze kawałek prosto? Słyszę pytanie.
Spoglądam w to "prosto" a tam znów pod górę.
Yyyyy... a może polecimy w lewo? Doskonale znałam tę trasę, i wiedziałam, że w lewo oznacza prościutko i płaściutko.
Bzzzz... zabrzęczał mój zegarek. 10km zrobione !!!
Ale dostałam szkołę biegania. Chyba jeszcze nigdy nie zmierzyłam się z tak dla mnie trudną trasą. Szkoda, że nie udało mi się jej całej pokonać ciągłym biegiem, ale to nic, będę próbowała. Za którymś razem uda mi się.
Podsumowanie:
czas: 01:10:34
dystans: 10:02km
średnie tempo: 07:03
średnie tętno: 172 (max 184)
obciążenie trenigowe - Ekstremalny (zalecane 2d2h odpoczynku)
1km 6:23
2km 6:09
3km 7:12
4km 7:01
5km 9:22
6km 7:02
7km 6:34
8km 6:36
9km 7:22
10km 6:48
Nie wiem czy tak ma być, że mimo pauzy, jednak coś tam jest liczone? ( 5km)
W ten dzień zegarek pokazał mi wieczorem jakieś śmieszne tętno - 207, czy to możliwe, żeby to był jakiś błąd?
Zawsze mi się wydawało, że trasa niedaleko mnie do zbyt równych nie należy, ale po tej sobocie jestem przekonana, że mieszkam w najbardziej płaskim miejscu w mieście.
Jak do tego przekonania doszłam? W piątek spotkałam znajomą, która też biega. Wiedziałam o tym, ale wiem też, że ona dużo lepsza ode mnie w bieganiu jest. Mimo wszystko zaproponowała, żebyśmy razem pobiegły. Dlaczego nie spróbować?
Uzgodniłyśmy godzinę spotkania, miejsce z którego rozpoczniemy bieg, nie miałam tez nic przeciwko, żeby spróbować podreprać po trasie, której jeszcze nie znam.
Trochę, jak dla mnie, za późno wybiegłyśmy, bo była 8:30 i słońce mocno już dawało się weznaki. Początkek trasy mi znany, trochę w dół, później w górę, znów fajnie w gół i .... trochę w górę, jeszcze trochę w górę, jeszcze trochę bardziej w górę ....
- Widzisz tamtą kładkę nadziemną? Pyta znajoma.
Wytężam wzrok ... coś nad jezdnią przechodzi, ale do tego miejsca to jeszcze jest spory kawał.
- Widzę, mówię.
- Do tamtego miejsca będziemy biegły w górę, a dalej ... też w górę ale już nie tak stromo.
Włos na głowie mi się zjeżył. Przecież to niemożliwe, żeby pod to podbiec. Miałam wrażenie, że zaraz droga stanie się pionowa
Doleciałam do kładki i wysiadłam. Chwila oddechu, ruszany dalej. Droga wznosi się trochę łagodniej, ale wcześniejszy odcinek wycisnął ze mnie siódme poty. Jeszcze trochę, jeszcze kilka metrów i ... jesteśmy. Prawie połowa za nami. Chwila odpoczynku,pauza na zegarku, kilka łyków wody i wracamy tą samą trasą. Tak mogę biec, teraz lecimy w dół, próbuję uspokoić oddech i tętno. Gorąco, pot leje się ze mnie ciurkiem. Wszystko było dobrze, dopóki znów nie dobiegłyśmy do wzniesienia. Dalej biegniemy pod górę. Nie jest już tak stromo, ale znów ciągnie się spory kawałek. Nie daję rady, przechodzę w marsz. Chwila spaceru i znów podrywam się do biegu. Jesteśmy już prawie na miejscu z którego startowałyśmy, ale brakuje nam 500 metrów do założonych 10km.
- Pobiegniemy jeszcze kawałek prosto? Słyszę pytanie.
Spoglądam w to "prosto" a tam znów pod górę.
Yyyyy... a może polecimy w lewo? Doskonale znałam tę trasę, i wiedziałam, że w lewo oznacza prościutko i płaściutko.
Bzzzz... zabrzęczał mój zegarek. 10km zrobione !!!
Ale dostałam szkołę biegania. Chyba jeszcze nigdy nie zmierzyłam się z tak dla mnie trudną trasą. Szkoda, że nie udało mi się jej całej pokonać ciągłym biegiem, ale to nic, będę próbowała. Za którymś razem uda mi się.
Podsumowanie:
czas: 01:10:34
dystans: 10:02km
średnie tempo: 07:03
średnie tętno: 172 (max 184)
obciążenie trenigowe - Ekstremalny (zalecane 2d2h odpoczynku)
1km 6:23
2km 6:09
3km 7:12
4km 7:01
5km 9:22
6km 7:02
7km 6:34
8km 6:36
9km 7:22
10km 6:48
Nie wiem czy tak ma być, że mimo pauzy, jednak coś tam jest liczone? ( 5km)
W ten dzień zegarek pokazał mi wieczorem jakieś śmieszne tętno - 207, czy to możliwe, żeby to był jakiś błąd?
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Asfalt"
Wtorek. Miałam biegać w towarzystwie, ale w ostatniej chwili jednak okazało się, że temperatury potrafią odstraszyć. Godzina 20.30, park, słońce już zaszło, więc jest całkiem nieźle. Lecę sama, ale co chwilę mijam takich samych szaleńców jak ja. Nagle podjeżdża na rowerze koleżanka. Cudnie, możemy trochę pogadać, już mam towarzystwo, chociaż na trochę. Biegnę pośród pół. Otoczył mnie najpierw zapach traw a później zboża. Wbrew pogodzie, sporo osób postanowiło jednak się ruszyć. Dobiegam do końca drogi, 4,5km za mną, tutaj rozstajemy się z koleżanką, ona jedzie dalej, ja wracam do parku. Przebiegłam swoje zaplanowane 9km i usiłowałam wbiec w park, jednak komary postanowiły zrobić sobie ze mnie ucztę. Jestem mokrusieńka, co jeszcze bardziej je przyciąga. Nie da rady więcej biec, 9km musi wystarczyć.
czas: 01:01:10
dystans: 9,02km
średnie tętno: 165
średnie tempo: 6:47
Nie jest źle
Wtorek. Miałam biegać w towarzystwie, ale w ostatniej chwili jednak okazało się, że temperatury potrafią odstraszyć. Godzina 20.30, park, słońce już zaszło, więc jest całkiem nieźle. Lecę sama, ale co chwilę mijam takich samych szaleńców jak ja. Nagle podjeżdża na rowerze koleżanka. Cudnie, możemy trochę pogadać, już mam towarzystwo, chociaż na trochę. Biegnę pośród pół. Otoczył mnie najpierw zapach traw a później zboża. Wbrew pogodzie, sporo osób postanowiło jednak się ruszyć. Dobiegam do końca drogi, 4,5km za mną, tutaj rozstajemy się z koleżanką, ona jedzie dalej, ja wracam do parku. Przebiegłam swoje zaplanowane 9km i usiłowałam wbiec w park, jednak komary postanowiły zrobić sobie ze mnie ucztę. Jestem mokrusieńka, co jeszcze bardziej je przyciąga. Nie da rady więcej biec, 9km musi wystarczyć.
czas: 01:01:10
dystans: 9,02km
średnie tętno: 165
średnie tempo: 6:47
Nie jest źle
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
" Pobiegane"
Dzisiaj Parkrun. Pogoda, w porównaniu z ostatnimi sacharyjskimi żarami, całkiem komfortowa. Razem z nami biegnie siedmiokrotny mistrz Polski, Artur Kozłowski. Tak jak zakładałam, zanim zdążyłam wyruszyć na trasę, ten gościu już wracał. Mignął mi tylko, mijając mnie lotem błyskawicy. Mnie się tam nie spieszyło. Chciałam te 5 kilometrów przetruchtać nie zażynając się, ale też i nie przechodząc w marsz. Biegłam w zasadzie na końcu "peletonu". Prawie wszyscy mnie wyprzedzili. Jakaś osóbka leciała przede mną, więc trochę się podczepiłam. Nie próbowałam się dołączyć, bo wiedziałam, że pewnie za chwilę i tak nie dam rady, zwolnię. Staram się człapać równym tempem. Dobiegam do namalowanego na asfalcie punktu wyznaczającego miejsce zawracania. Już tylko połowa trasy przede mną. W ręce trzymam mały softflask. Jak dobrze, że go wzięłam, bo już na samym początku mocno zaczęło mnie suszyć. Łyk wody przyniósł ulgę. Lecę dalej i wyprzedzam swojego "zająca" pod którego się podczepiłam. Przede mną nie ma nikogo, a w zasadzie są jeszcze dwie dziewczyny, ale nie dam rady do nich dobiec, są za daleko. Jakaś wredna piosenka chodzi mi po głowie i nie chce zostawić w spokoju, mimo, że nie mam ze sobą żadnego grającego sprzętu. W zasadzie to ona wyznacza mi rytm biegu. Dziewczyny z przodu zwalniają, chwilę maszerują. Dystans między nami topnieje, jeszcze kawałek i ... wyprzedzam je. Do końca trasy został jakiś kilometr. Dałam radę, przebiegłam całość.
Spoglądam na wyniki z dzisiejszego biegu:
Artur Kozłowski - 14:50
ja .... 32:59
Przebiegłam tę piątkę w tempie: 6:32
ze średnim tętnem 162
1km 6:16
2km 6:37
3km 6:30
4km 6:39
5km 6:38
Dzisiaj Parkrun. Pogoda, w porównaniu z ostatnimi sacharyjskimi żarami, całkiem komfortowa. Razem z nami biegnie siedmiokrotny mistrz Polski, Artur Kozłowski. Tak jak zakładałam, zanim zdążyłam wyruszyć na trasę, ten gościu już wracał. Mignął mi tylko, mijając mnie lotem błyskawicy. Mnie się tam nie spieszyło. Chciałam te 5 kilometrów przetruchtać nie zażynając się, ale też i nie przechodząc w marsz. Biegłam w zasadzie na końcu "peletonu". Prawie wszyscy mnie wyprzedzili. Jakaś osóbka leciała przede mną, więc trochę się podczepiłam. Nie próbowałam się dołączyć, bo wiedziałam, że pewnie za chwilę i tak nie dam rady, zwolnię. Staram się człapać równym tempem. Dobiegam do namalowanego na asfalcie punktu wyznaczającego miejsce zawracania. Już tylko połowa trasy przede mną. W ręce trzymam mały softflask. Jak dobrze, że go wzięłam, bo już na samym początku mocno zaczęło mnie suszyć. Łyk wody przyniósł ulgę. Lecę dalej i wyprzedzam swojego "zająca" pod którego się podczepiłam. Przede mną nie ma nikogo, a w zasadzie są jeszcze dwie dziewczyny, ale nie dam rady do nich dobiec, są za daleko. Jakaś wredna piosenka chodzi mi po głowie i nie chce zostawić w spokoju, mimo, że nie mam ze sobą żadnego grającego sprzętu. W zasadzie to ona wyznacza mi rytm biegu. Dziewczyny z przodu zwalniają, chwilę maszerują. Dystans między nami topnieje, jeszcze kawałek i ... wyprzedzam je. Do końca trasy został jakiś kilometr. Dałam radę, przebiegłam całość.
Spoglądam na wyniki z dzisiejszego biegu:
Artur Kozłowski - 14:50
ja .... 32:59
Przebiegłam tę piątkę w tempie: 6:32
ze średnim tętnem 162
1km 6:16
2km 6:37
3km 6:30
4km 6:39
5km 6:38
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"No to żółwik run" czyli najwolniejszy bieg na świecie.
Nie mogłam przegapić takiej okazji i jak tylko otworzyli zapisy, zaraz moje nazwisko pojawiło się na liście startowej.Dla niewtajemniczonych, kilka słów wyjaśnienia. "Żółwik", to bieg wirtualny. Są zapisy, są numery startowe i są także medale, tylko nie ma jednego miejsca w którym się biega. Zasada jest jedną, w dany dzień wyruszamy na trasę tam gdzie jesteśmy, pokonujemy 10 km w tempie nie szybszym niż 6:00, czyli nie wolno pokonać tego dystansu szybciej niż w godzinę. Dolnego limitu czasowego nie ma.
Regulamin dopuszczał bieganie w dniach 28, 29 i 1, ale główny bieg był dzisiaj. Ponad 2 tys osób podjęło wyzwanie. Pogoda od samego rana mnie przerażała. Z każdą godziną temperatura nabierała na sile.
Poczekałam do 20.00 i razem z koleżanką pobiegłyśmy. Wybrałam trasę asfaltową, ale parkiem, później wśród pól i kawałkiem w lesie. Nie było najgorzej, jednak temperatura mocno dawała się we znaki. 35 stopni towarzyszyło nam przez cały czas. Dwa kawałki drogi przemaszerowałam. Jak widziałam, że puls idzie w kosmos i nie jestem w stanie go obniżyć ani spokojnym oddychaniem, ani wolniejszym truchtem, to odpuszczałam na chwilę.
Tym razem 10 km zajęło mi 1:10:56
Tempo: 7:04
Tętno 169
Ta trasa chyba była najbardziej optymalna na ten skwar,mimo, że od asfaltu biło gorąco, to jednak obecność rzeki i pól dawała więcej wytchnienia niż ulice otoczone betonowymi blokami z unoszącymi nad jezdnią spalinami. Zastanawiałam się jeszcze nad lasem, ale dobrze, że go nie wybrałam, ponieważ gdy tylko przez moment przez niego przebiegałyśmy, okazało się, że jest niesamowicie duszno tam.
Wyzwanie zaliczone.
Nie mogłam przegapić takiej okazji i jak tylko otworzyli zapisy, zaraz moje nazwisko pojawiło się na liście startowej.Dla niewtajemniczonych, kilka słów wyjaśnienia. "Żółwik", to bieg wirtualny. Są zapisy, są numery startowe i są także medale, tylko nie ma jednego miejsca w którym się biega. Zasada jest jedną, w dany dzień wyruszamy na trasę tam gdzie jesteśmy, pokonujemy 10 km w tempie nie szybszym niż 6:00, czyli nie wolno pokonać tego dystansu szybciej niż w godzinę. Dolnego limitu czasowego nie ma.
Regulamin dopuszczał bieganie w dniach 28, 29 i 1, ale główny bieg był dzisiaj. Ponad 2 tys osób podjęło wyzwanie. Pogoda od samego rana mnie przerażała. Z każdą godziną temperatura nabierała na sile.
Poczekałam do 20.00 i razem z koleżanką pobiegłyśmy. Wybrałam trasę asfaltową, ale parkiem, później wśród pól i kawałkiem w lesie. Nie było najgorzej, jednak temperatura mocno dawała się we znaki. 35 stopni towarzyszyło nam przez cały czas. Dwa kawałki drogi przemaszerowałam. Jak widziałam, że puls idzie w kosmos i nie jestem w stanie go obniżyć ani spokojnym oddychaniem, ani wolniejszym truchtem, to odpuszczałam na chwilę.
Tym razem 10 km zajęło mi 1:10:56
Tempo: 7:04
Tętno 169
Ta trasa chyba była najbardziej optymalna na ten skwar,mimo, że od asfaltu biło gorąco, to jednak obecność rzeki i pól dawała więcej wytchnienia niż ulice otoczone betonowymi blokami z unoszącymi nad jezdnią spalinami. Zastanawiałam się jeszcze nad lasem, ale dobrze, że go nie wybrałam, ponieważ gdy tylko przez moment przez niego przebiegałyśmy, okazało się, że jest niesamowicie duszno tam.
Wyzwanie zaliczone.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Zamiast wtorku.
W pracy mam sporo obowiązków. Sezon "ogórkowy" trwa. Według planu, we wtorek miałam biegać, ale czułam, że nie dam rady. Odpuściłam.
Przyszedł czwartek. Plany znów się sypią. Jestem tak zmęczona, że zasypiam na 2 godziny. Z resztą brakuje mi ogólne snu, 4-5 godzin w nocy, to ciut mało.
Ta "drzemka" pozwoliła mi się zregenerować. Mimo, że już późno było, to jednak pobiegłam. W planach 5 km + tyle ile będzie dla mnie komfortowe.
Pogoda była idealna, 22 stopnie, więc po ostatnich upałach, grzech byłoby narzekać. Powolutku, żółwim tempem podreptałam przed siebie.
Rezultat:
Czas: 1:10:18
Dystans: 10:02km
Tempo: 7:02
Tętno: 158
Mogłam spokojnie pobiec dalej, jednak zaczęło się ściemniać. Innym razem. Dzisiaj musi tyle wystarczyć.
W pracy mam sporo obowiązków. Sezon "ogórkowy" trwa. Według planu, we wtorek miałam biegać, ale czułam, że nie dam rady. Odpuściłam.
Przyszedł czwartek. Plany znów się sypią. Jestem tak zmęczona, że zasypiam na 2 godziny. Z resztą brakuje mi ogólne snu, 4-5 godzin w nocy, to ciut mało.
Ta "drzemka" pozwoliła mi się zregenerować. Mimo, że już późno było, to jednak pobiegłam. W planach 5 km + tyle ile będzie dla mnie komfortowe.
Pogoda była idealna, 22 stopnie, więc po ostatnich upałach, grzech byłoby narzekać. Powolutku, żółwim tempem podreptałam przed siebie.
Rezultat:
Czas: 1:10:18
Dystans: 10:02km
Tempo: 7:02
Tętno: 158
Mogłam spokojnie pobiec dalej, jednak zaczęło się ściemniać. Innym razem. Dzisiaj musi tyle wystarczyć.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Towarzysko"
Obudziłam się o 6:00 nie wiedząc jaki jest dzień i co ja w ogóle tutaj robię. Ten tydzień był dość intensywny jeśli chodzi o pracę. Położyłam się jeszcze na godzinę, później szybki spacer z psem i kierunek... Parkrun.
Pogoda- bajka, można spokojnie robić życiówki. Zaczymam biec ze wszystkimi. Tempo 5:50, trochę za szybko, zwolnię, żeby na 1/3 trasy się nie zdziwić. Patrzę, a tuż za mną biegnie gość, który na drugim parkrunie na który przyszłam, poprowadził mnie, ogromnie mi wtedy pomógł. Zwalniam, biegniemy razem. Kontuzja mu się przyplątała, więc nie pobiegnie szybko.
W sumie przecież mnie też nic nie goni. Za moment koleżanka do nas dołącza. Lecimy w trójkę. Na 3/4 trasy zgarniamy jeszcze nastolatka, który biegł samotnie. Kilka metrów dalej, przytulamy do naszej grupy jeszcze jedną osobę, której ciężej się dzisiaj biegło. Do mety dobiegamy wszyscy, cała nasza piątka. Dzisiaj nie był ważny ani czas, ani tempo. Dzisiaj najważniejsze było to, żebyśmy byli wszyscy razem.
Czas 34:25
Tempo: 6:58
Tętno: 159
Po biegu czułam się jak nowonarodzona. Zupełnie nie byłam zmęczona, a wręcz energia mnie roznosiła. Następny tydzień zapowiada się bez możliwości wyjścia na pobieganie, ale o tym, następnym razem.
Obudziłam się o 6:00 nie wiedząc jaki jest dzień i co ja w ogóle tutaj robię. Ten tydzień był dość intensywny jeśli chodzi o pracę. Położyłam się jeszcze na godzinę, później szybki spacer z psem i kierunek... Parkrun.
Pogoda- bajka, można spokojnie robić życiówki. Zaczymam biec ze wszystkimi. Tempo 5:50, trochę za szybko, zwolnię, żeby na 1/3 trasy się nie zdziwić. Patrzę, a tuż za mną biegnie gość, który na drugim parkrunie na który przyszłam, poprowadził mnie, ogromnie mi wtedy pomógł. Zwalniam, biegniemy razem. Kontuzja mu się przyplątała, więc nie pobiegnie szybko.
W sumie przecież mnie też nic nie goni. Za moment koleżanka do nas dołącza. Lecimy w trójkę. Na 3/4 trasy zgarniamy jeszcze nastolatka, który biegł samotnie. Kilka metrów dalej, przytulamy do naszej grupy jeszcze jedną osobę, której ciężej się dzisiaj biegło. Do mety dobiegamy wszyscy, cała nasza piątka. Dzisiaj nie był ważny ani czas, ani tempo. Dzisiaj najważniejsze było to, żebyśmy byli wszyscy razem.
Czas 34:25
Tempo: 6:58
Tętno: 159
Po biegu czułam się jak nowonarodzona. Zupełnie nie byłam zmęczona, a wręcz energia mnie roznosiła. Następny tydzień zapowiada się bez możliwości wyjścia na pobieganie, ale o tym, następnym razem.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Plany"
Ostatnio plany poszły w las. Tydzień na wyjeździe, zwiedzanie, zwiedzanie, zwiedzanie. Próbowałam znaleźć w Malborku miejsce spotkania Parkrunu, ale nie udało mi się odnaleźć ani znaku pionowego przedstawiającego ( jaki jest u nas) przebieg trasy, ani żadnych informacji namalowanych na asfalcie w miejscu, gdzie wydawało mi się, że Parkrun przebiega. Specjalnie wybrałam się na te poszukiwania w piątek, żeby powęszyć po okolicy. Odpuściłam. Sama bałam się biegać po parku w miejscu którego nie znam. Później pomyślałam, że przecież mogłam wejść na ich stronę fb i tam dopytać się o szczegóły. Cóż, następnym razem.
Do domu wróciłam w niedzielę po południu. Czekał już na mnie przysłany medal z wirtualnego biegu żółwiowego. Moja trzecia blaszka zajęła honorowe miejsce na wieszaku.
Cały tydzień bez dreptania. Następna okazja przytrafiła się dopiero wczoraj, czyli w środę. Dystans króciutki, równo biegany, ale z koleżanką z którą szlifuję po drodze swój angielski. Dla niej to język rodzimy, a dla mnie - dodatkowe wyzwanie.
Dostałam nawet wspaniały prezent.
Z tego biegania wyszło mi:
czas: 34:02
dystans: 5,16
tętno: 163
tempo: 6:36
Kolejne plany:
1. Wirtualny Bieg Pamięci Powstańców Warszawskich - 1 sierpnia
2. ( Także wirtualna) Żółwiowa Triada Biegowa 2019 - ( bodajże od 12 sierpnia, 3 dni pod rząd 5km-7km -10km)
3. III Bieg Leśną Ścieżką - trasa bez atestu - 22 września
4. Bieg Niepodległości w Poznaniu- trasa z atestem - 11 listopada
To tak na razie. Mam nadzieję, że jeszcze coś po drodze wpadnie
Ostatnio plany poszły w las. Tydzień na wyjeździe, zwiedzanie, zwiedzanie, zwiedzanie. Próbowałam znaleźć w Malborku miejsce spotkania Parkrunu, ale nie udało mi się odnaleźć ani znaku pionowego przedstawiającego ( jaki jest u nas) przebieg trasy, ani żadnych informacji namalowanych na asfalcie w miejscu, gdzie wydawało mi się, że Parkrun przebiega. Specjalnie wybrałam się na te poszukiwania w piątek, żeby powęszyć po okolicy. Odpuściłam. Sama bałam się biegać po parku w miejscu którego nie znam. Później pomyślałam, że przecież mogłam wejść na ich stronę fb i tam dopytać się o szczegóły. Cóż, następnym razem.
Do domu wróciłam w niedzielę po południu. Czekał już na mnie przysłany medal z wirtualnego biegu żółwiowego. Moja trzecia blaszka zajęła honorowe miejsce na wieszaku.
Cały tydzień bez dreptania. Następna okazja przytrafiła się dopiero wczoraj, czyli w środę. Dystans króciutki, równo biegany, ale z koleżanką z którą szlifuję po drodze swój angielski. Dla niej to język rodzimy, a dla mnie - dodatkowe wyzwanie.
Dostałam nawet wspaniały prezent.
Z tego biegania wyszło mi:
czas: 34:02
dystans: 5,16
tętno: 163
tempo: 6:36
Kolejne plany:
1. Wirtualny Bieg Pamięci Powstańców Warszawskich - 1 sierpnia
2. ( Także wirtualna) Żółwiowa Triada Biegowa 2019 - ( bodajże od 12 sierpnia, 3 dni pod rząd 5km-7km -10km)
3. III Bieg Leśną Ścieżką - trasa bez atestu - 22 września
4. Bieg Niepodległości w Poznaniu- trasa z atestem - 11 listopada
To tak na razie. Mam nadzieję, że jeszcze coś po drodze wpadnie
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
" Księżycowo"
Przyszedł piątek. Pierwszy dzień na wyższej dawce "dopingu" i dodatkowej vitaminie D3. Trzeba sprawdzić jak się na tym biega. Wcisnęłam się w biegowe portki i wieczorem poszłam podreptać parkową ścieżką. Daleko nie ubiegłam kiedy słyszę jak mój żołądek zaczyna się ze mnie nabijać i gada: " Nie pobiegniesz za daleko "
- Ja nie pobiegnę? Nie dam się.
Rzeczywiście po chwili znów czuję " A leć jak chcesz, ale pożałujesz ... "
Przedreptałam niewiele ponad kilometr i podkuliwszy uszy spacerkiem wróciłam do samochodu.
Paskud wygrał. Mimo wszystko, potraktowałam to jako swego rodzaju rozgrzewkę przed sobotnim Parkrunem.
W tym tygodniu Parkrun był poświęcony 50 rocznicy pierwszego lądowania człowieka na księżycu. Jakiś gość króciutko opowiedział nam o tym wydarzeniu przynosząc ze sobą ogromną piłkę przedstawiającą księżyc. Można powiedzieć, że "niebo" nam dzisiaj spadło na głowę
Na dodatek każdy, kto ukończył bieg, otrzymał dodatkowy token w nazwiskiem astronoma.
Oto mój:
Pogoda nas dzisiaj nie rozpieszczała. Słońce prażyło tak, że pot ciurkiem leciał. Termometr wskazał 29 stopni w słońcu. Niestety prawie cała nasza trasa biegnie na otwartej przestrzeni, więc połączenie słońca i asfaltu jest ciekawe. Moje osiągi nie są zbytnio imponujące a nawet ciut wstyd się przyznać, szczególnie, że tętno poszybowało w kosmos, choć zgodnie z założeniem dzisiejszego Parkrunu, było to jak najbardziej właściwe miejsce
Oczywiście tradycyjnie zapomniałam zatrzymać zegarek, więc znów muszę sobie sama policzyć ile to mi wyszło na tych 5 km.
Z wyników z zegarka można odczytać:
Dystans 5km
czas 32:07
tempo 6:25
tętno: 172 (max 187 na samej końcówce)
Fajne jest to, że mimo wysokiego tętna tym razem za metą nic się nie wydarzyło, nie wylądowałam w z głową w krzakach i ... tak sobie myślę,że jak będzie chłodniej, to z pewnością tempo jeszcze uda mi się podkręcić.
Przyszedł piątek. Pierwszy dzień na wyższej dawce "dopingu" i dodatkowej vitaminie D3. Trzeba sprawdzić jak się na tym biega. Wcisnęłam się w biegowe portki i wieczorem poszłam podreptać parkową ścieżką. Daleko nie ubiegłam kiedy słyszę jak mój żołądek zaczyna się ze mnie nabijać i gada: " Nie pobiegniesz za daleko "
- Ja nie pobiegnę? Nie dam się.
Rzeczywiście po chwili znów czuję " A leć jak chcesz, ale pożałujesz ... "
Przedreptałam niewiele ponad kilometr i podkuliwszy uszy spacerkiem wróciłam do samochodu.
Paskud wygrał. Mimo wszystko, potraktowałam to jako swego rodzaju rozgrzewkę przed sobotnim Parkrunem.
W tym tygodniu Parkrun był poświęcony 50 rocznicy pierwszego lądowania człowieka na księżycu. Jakiś gość króciutko opowiedział nam o tym wydarzeniu przynosząc ze sobą ogromną piłkę przedstawiającą księżyc. Można powiedzieć, że "niebo" nam dzisiaj spadło na głowę
Na dodatek każdy, kto ukończył bieg, otrzymał dodatkowy token w nazwiskiem astronoma.
Oto mój:
Pogoda nas dzisiaj nie rozpieszczała. Słońce prażyło tak, że pot ciurkiem leciał. Termometr wskazał 29 stopni w słońcu. Niestety prawie cała nasza trasa biegnie na otwartej przestrzeni, więc połączenie słońca i asfaltu jest ciekawe. Moje osiągi nie są zbytnio imponujące a nawet ciut wstyd się przyznać, szczególnie, że tętno poszybowało w kosmos, choć zgodnie z założeniem dzisiejszego Parkrunu, było to jak najbardziej właściwe miejsce
Oczywiście tradycyjnie zapomniałam zatrzymać zegarek, więc znów muszę sobie sama policzyć ile to mi wyszło na tych 5 km.
Z wyników z zegarka można odczytać:
Dystans 5km
czas 32:07
tempo 6:25
tętno: 172 (max 187 na samej końcówce)
Fajne jest to, że mimo wysokiego tętna tym razem za metą nic się nie wydarzyło, nie wylądowałam w z głową w krzakach i ... tak sobie myślę,że jak będzie chłodniej, to z pewnością tempo jeszcze uda mi się podkręcić.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Nowy tydzień"
Kończy się plan treningowy, który sobie jakiś czas temu wrzuciłam. Niewiele z niego zrealizowałam. Postanowiłam więc wyłączyć go i zacząć od początku.
Na razie mam wolne, mogę sobie pozwolić na bieganie w każdy dzień. W poniedziałek przypadła wolna, spokojna piątka. Od samego początku towarzyszyło mi ciężkie, parne powietrze. Żeby nie było mi zbyt łatwo, prawdopodobnie przez miasto przejechał wóz z kośćmi zwierzęcymi z jakieś ubojni. Po prostu masakra. Po 3 km mój żołądek znów się odezwał. Dałam mu chwilę odpoczynku i dalej pobiegłam. Z jednego odoru wpadłam w drugi, ktoś postanowił rozpalić górajkę. Jak biegać w takich warunkach, ja się pytam, jak ?
Mimo wszystko udało mi się przebiec kilka "lamp", zanim zegarek wybzyczał koniec. Wyłączyłam go i poszłam dalej na spacer. Po chwili jednak mi się znudziło, a że do domu miałam jeszcze kilometr, chwilę podreptałam i znów zaczęłam bawić się w lampy. W sumie wyszło mi 6 km. Czasu nie podaję, bo w zasadzie nie ma on żadnego znaczenia. Udało mi się zrealizować plan i dodać jeszcze do niego kilka przebieżek.
Następny trening w środę. Biegniemy we dwie. Tym razem interwały. Trochę je pozmieniałam, zamiast 4 minut szybkiego biegu i 3 minut wolnego truchtu, zrobiłam odwrotnie. To także było dla mnie wyzwaniem, z którym jednak dałam sobie radę. Jest jak dawniej. Przebiegłam niecałe 7km w 45 intensywnych minut i oprócz zmęczenia, nic mi nie jest. Czuję się świetnie.
Kończy się plan treningowy, który sobie jakiś czas temu wrzuciłam. Niewiele z niego zrealizowałam. Postanowiłam więc wyłączyć go i zacząć od początku.
Na razie mam wolne, mogę sobie pozwolić na bieganie w każdy dzień. W poniedziałek przypadła wolna, spokojna piątka. Od samego początku towarzyszyło mi ciężkie, parne powietrze. Żeby nie było mi zbyt łatwo, prawdopodobnie przez miasto przejechał wóz z kośćmi zwierzęcymi z jakieś ubojni. Po prostu masakra. Po 3 km mój żołądek znów się odezwał. Dałam mu chwilę odpoczynku i dalej pobiegłam. Z jednego odoru wpadłam w drugi, ktoś postanowił rozpalić górajkę. Jak biegać w takich warunkach, ja się pytam, jak ?
Mimo wszystko udało mi się przebiec kilka "lamp", zanim zegarek wybzyczał koniec. Wyłączyłam go i poszłam dalej na spacer. Po chwili jednak mi się znudziło, a że do domu miałam jeszcze kilometr, chwilę podreptałam i znów zaczęłam bawić się w lampy. W sumie wyszło mi 6 km. Czasu nie podaję, bo w zasadzie nie ma on żadnego znaczenia. Udało mi się zrealizować plan i dodać jeszcze do niego kilka przebieżek.
Następny trening w środę. Biegniemy we dwie. Tym razem interwały. Trochę je pozmieniałam, zamiast 4 minut szybkiego biegu i 3 minut wolnego truchtu, zrobiłam odwrotnie. To także było dla mnie wyzwaniem, z którym jednak dałam sobie radę. Jest jak dawniej. Przebiegłam niecałe 7km w 45 intensywnych minut i oprócz zmęczenia, nic mi nie jest. Czuję się świetnie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Ciut w górę"
Poniedziałek i czwartek był biegowy w tym tygodniu, w planie przynajmniej jeszcze Parkrun. Siedzę w domu dostając rogów, energia mnie rozpiera. Piątek po południu - co by tu wymyślić. Spacer, tak, spacer !!!
Sandałki trekkingowe na nogi, plecak na plecy i w drogę. Gorąco. Przez 3km było w miarę fajnie, ale czym szłam dalej, tym byłam bardziej przekonana, że takie buty, to jak kulą w płot na szybsze spacery. Kto je nazwał trekkingowe??!! One są raczej ozdobne.
5 kilometrów za mną, woda w butelce zaczyna się kończyć, no nic, nie umrę bez niej - przynajmniej nie od razu
W ten sposób przeszłam 10, 07km
w czasie 1:35:34
w tempie 9:29
z tętnem 117
Sobota rano... w telefonie dźwięczy dzwonek budzika. Rety, jak mi się nie che wstać. Mimo wszystko zbieram się jakoś do kupy i stawiam do pionu. Dzień znów zapowiada się upiornie gorąco skoro o 7.15 na termometrze jest już 20 stopni.
Na Parkrunie jak zawsze, wesoło, tłoczno i gwarno. Niektórzy na miejsce zbiórki przybiegli, inni przyjechali na rowerach. Że też ci ludzie mają tyle energii w sobie. Fajnie tutaj przyjść, bo można "naładować baterie", nie da się nie być pozytywnie nastawionym w śród tak fajnie zakręconych ludzi.
Biegniemy. Raz prażące słońce, raz chwila chmur i tak wkoło. Do połowy doleciałam bez większych problemów, ale czym dalej, tym mam większe wątpliwości czy przetruchtam całość. Na asfalcie znak ...3km za mną, jeszcze 2 przede mną. Biegnę sama.
Nie dam rady, za nic nie dam rady, ale jeszcze kawałek pobiegnę...no dobra, jakoś zrobiło się łatwiej, to lecę dalej.
Za chwilę znów kryzys ... no nie dobiegnę, przecież jak chwilę pójdę to żaden obciach .... hmm a może jednak dam radę?
Myśli kłębiły mi się w głowie aż na horyzoncie pojawiła się meta i ludzie, którzy dopingują. Przycisnęła i dobiegłam.
Tradycją już jest, że zapominam wyłączyć zegarek na mecie. Trochę mnie denerwuje ten przycisk, bo czasem cisnę go, trzymam, a on i tak nie chce zatrzymać czasu. Jakkolwiek, znów muszę sama sobie te cyferki pododawać, ale to już w domu. Na razie po przebiegnięciu mety podaję opaskę i token do zeskanowania... zerkam na zearek ...
maksymalne tętno 196... czyli o 3 oczka w górę
z policzonych cyferek cudów nie było, ale:
odległość 5km
czas 31: 45
tempo 6:21
tętno 167
Pewnie tak pięknie nie wyjdzie z wyliczeń zegara parkrunowego, ponieważ nie startowałam z pierwszej linii, lecz z końca, mimo wszystko powolutku, ale coś ruszyło do przodu.
Edit.
Przyszły wyniki z Parkrunu
czas 31:41
tempo wychodzi równiutkie 6:20
Udało się ... wreszcie zobaczyłam to magiczne 31 z przodu. To nic, że z wielkim hakiem, najważniejsze, że już jest.
Poniedziałek i czwartek był biegowy w tym tygodniu, w planie przynajmniej jeszcze Parkrun. Siedzę w domu dostając rogów, energia mnie rozpiera. Piątek po południu - co by tu wymyślić. Spacer, tak, spacer !!!
Sandałki trekkingowe na nogi, plecak na plecy i w drogę. Gorąco. Przez 3km było w miarę fajnie, ale czym szłam dalej, tym byłam bardziej przekonana, że takie buty, to jak kulą w płot na szybsze spacery. Kto je nazwał trekkingowe??!! One są raczej ozdobne.
5 kilometrów za mną, woda w butelce zaczyna się kończyć, no nic, nie umrę bez niej - przynajmniej nie od razu
W ten sposób przeszłam 10, 07km
w czasie 1:35:34
w tempie 9:29
z tętnem 117
Sobota rano... w telefonie dźwięczy dzwonek budzika. Rety, jak mi się nie che wstać. Mimo wszystko zbieram się jakoś do kupy i stawiam do pionu. Dzień znów zapowiada się upiornie gorąco skoro o 7.15 na termometrze jest już 20 stopni.
Na Parkrunie jak zawsze, wesoło, tłoczno i gwarno. Niektórzy na miejsce zbiórki przybiegli, inni przyjechali na rowerach. Że też ci ludzie mają tyle energii w sobie. Fajnie tutaj przyjść, bo można "naładować baterie", nie da się nie być pozytywnie nastawionym w śród tak fajnie zakręconych ludzi.
Biegniemy. Raz prażące słońce, raz chwila chmur i tak wkoło. Do połowy doleciałam bez większych problemów, ale czym dalej, tym mam większe wątpliwości czy przetruchtam całość. Na asfalcie znak ...3km za mną, jeszcze 2 przede mną. Biegnę sama.
Nie dam rady, za nic nie dam rady, ale jeszcze kawałek pobiegnę...no dobra, jakoś zrobiło się łatwiej, to lecę dalej.
Za chwilę znów kryzys ... no nie dobiegnę, przecież jak chwilę pójdę to żaden obciach .... hmm a może jednak dam radę?
Myśli kłębiły mi się w głowie aż na horyzoncie pojawiła się meta i ludzie, którzy dopingują. Przycisnęła i dobiegłam.
Tradycją już jest, że zapominam wyłączyć zegarek na mecie. Trochę mnie denerwuje ten przycisk, bo czasem cisnę go, trzymam, a on i tak nie chce zatrzymać czasu. Jakkolwiek, znów muszę sama sobie te cyferki pododawać, ale to już w domu. Na razie po przebiegnięciu mety podaję opaskę i token do zeskanowania... zerkam na zearek ...
maksymalne tętno 196... czyli o 3 oczka w górę
z policzonych cyferek cudów nie było, ale:
odległość 5km
czas 31: 45
tempo 6:21
tętno 167
Pewnie tak pięknie nie wyjdzie z wyliczeń zegara parkrunowego, ponieważ nie startowałam z pierwszej linii, lecz z końca, mimo wszystko powolutku, ale coś ruszyło do przodu.
Edit.
Przyszły wyniki z Parkrunu
czas 31:41
tempo wychodzi równiutkie 6:20
Udało się ... wreszcie zobaczyłam to magiczne 31 z przodu. To nic, że z wielkim hakiem, najważniejsze, że już jest.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Wirtualnie"
W sumie nie wiem co mam napisać. Jedni będą pewnie twierdzić, że to wyciąganie pieniędzy, dla innych będzie to świetną motywacją i możliwością pomocy, lub sprawdzenia się bez rywalizacji. Czy biegi wirtualne mają sens? Wydaje mi się, że sens ma wszystko, co wprowadza różnorodność i pozwala się odnajdywać różnym osobom w różnych aktywnościach.
W sytuacji w której w tej chwili jestem, dla mnie to fajna alternatywa.
"I Wirtualny Bieg Pamięci Powstańców Warszawskich"
1 sierpnia 2019
Zasady: Pokonujemy 1944 metry, czyli symbolicznie- w 1944 roku wybuchło to powstanie.
Nie ma limitu czasu, nie ma podanej techniki pokonania tego dystansu. Niby nazwano to biegiem, ale chodzi o to, żeby Polacy w kraju, a także poza nim zjednoczyli się i razem ruszyli w drogę. Można było biec, iść z kijkami, wybrać się na spacer, czy nawet przeskakać ten dystans. Można biec więcej, nie można mniej. To bieg charytatywny. Wspieramy żyjących jeszcze Powstańców.
Biegamy do niedzieli, tak, żeby każdy kto chce, mógł się przyłączyć.
1944 metry to przecież tak mało!
Zgadza się, dla mnie mało, dla innych to pierwszy raz, kiedy spróbują swoich sił.
Od początku planowałam, że pobiegnę więcej, 5 km to minimum, chciałabym 10km, ale ostatnio taki dystans jest dla mnie niesamowicie trudny, żeby nie powiedzieć, ze omal nie do pokonania. Choroba ukradła mi wiele z tego co wypracowywałam. Cichutko wślizgnęła się, tak, żebym myślała, że to moje lenistwo a nie ona. Nie miałam pojęcia, że żyję z nią już ponad 1,5 roku ( od początku biegania ze mną była, tylko pogłębiała się z czasem) . W tej chwili mój organizm uczy się funkcjonować na nowo z właściwym poziomem hormonu. Jest dziwnie, to jak jazda na kolejce górskiej. Jest mi trudno.
Mimo wszystko pomyślałam sobie, że chcę przebiec dystans, który coś mnie będzie kosztował, który będzie dla mnie wymagający.
Założyłam sobie tempo w granicach 7:20-8:00.
Mimo, że nie udało mi się przebiec wszystkiego ciągiem i potrzebowałam raz się zatrzymać na chwilę i kilka razy przejść w marsz, jednak nie poddałam się, pokonałam 10km.
W zeszłym roku, gdy biegałam i spoglądałam na zegarek, musiałam powtarzać sobie "szybciej, szybciej", ponieważ często nieświadomie zwalniałam. Teraz gdy biegłam, powtarzałam sobie "wolniej, wolniej, bo jakoś mnie gnało". Dziwne, dla mnie to ewenement.
Podsumowanie:
Dystans 10.01km
czas 1:09:19
tętno: 163
tempo: 6:56
Przede mną "Żółwiowa triada", także wirtualna.
Trzy dni pod rząd 5km - 7km - 10km. , ale to dopiero od 12 sierpnia.
Dam radę, muszę, chcę.
W sumie nie wiem co mam napisać. Jedni będą pewnie twierdzić, że to wyciąganie pieniędzy, dla innych będzie to świetną motywacją i możliwością pomocy, lub sprawdzenia się bez rywalizacji. Czy biegi wirtualne mają sens? Wydaje mi się, że sens ma wszystko, co wprowadza różnorodność i pozwala się odnajdywać różnym osobom w różnych aktywnościach.
W sytuacji w której w tej chwili jestem, dla mnie to fajna alternatywa.
"I Wirtualny Bieg Pamięci Powstańców Warszawskich"
1 sierpnia 2019
Zasady: Pokonujemy 1944 metry, czyli symbolicznie- w 1944 roku wybuchło to powstanie.
Nie ma limitu czasu, nie ma podanej techniki pokonania tego dystansu. Niby nazwano to biegiem, ale chodzi o to, żeby Polacy w kraju, a także poza nim zjednoczyli się i razem ruszyli w drogę. Można było biec, iść z kijkami, wybrać się na spacer, czy nawet przeskakać ten dystans. Można biec więcej, nie można mniej. To bieg charytatywny. Wspieramy żyjących jeszcze Powstańców.
Biegamy do niedzieli, tak, żeby każdy kto chce, mógł się przyłączyć.
1944 metry to przecież tak mało!
Zgadza się, dla mnie mało, dla innych to pierwszy raz, kiedy spróbują swoich sił.
Od początku planowałam, że pobiegnę więcej, 5 km to minimum, chciałabym 10km, ale ostatnio taki dystans jest dla mnie niesamowicie trudny, żeby nie powiedzieć, ze omal nie do pokonania. Choroba ukradła mi wiele z tego co wypracowywałam. Cichutko wślizgnęła się, tak, żebym myślała, że to moje lenistwo a nie ona. Nie miałam pojęcia, że żyję z nią już ponad 1,5 roku ( od początku biegania ze mną była, tylko pogłębiała się z czasem) . W tej chwili mój organizm uczy się funkcjonować na nowo z właściwym poziomem hormonu. Jest dziwnie, to jak jazda na kolejce górskiej. Jest mi trudno.
Mimo wszystko pomyślałam sobie, że chcę przebiec dystans, który coś mnie będzie kosztował, który będzie dla mnie wymagający.
Założyłam sobie tempo w granicach 7:20-8:00.
Mimo, że nie udało mi się przebiec wszystkiego ciągiem i potrzebowałam raz się zatrzymać na chwilę i kilka razy przejść w marsz, jednak nie poddałam się, pokonałam 10km.
W zeszłym roku, gdy biegałam i spoglądałam na zegarek, musiałam powtarzać sobie "szybciej, szybciej", ponieważ często nieświadomie zwalniałam. Teraz gdy biegłam, powtarzałam sobie "wolniej, wolniej, bo jakoś mnie gnało". Dziwne, dla mnie to ewenement.
Podsumowanie:
Dystans 10.01km
czas 1:09:19
tętno: 163
tempo: 6:56
Przede mną "Żółwiowa triada", także wirtualna.
Trzy dni pod rząd 5km - 7km - 10km. , ale to dopiero od 12 sierpnia.
Dam radę, muszę, chcę.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Biegam sobie"
Sobotni Parkrun pobiegłam w szaleńczym tempie bodajże 7:12 i z czasem 36:11. Pobiegłam towarzysko, razem z jedną dziewczynką, która dopiero uczy się dreptać i z jej mamą, która zazwyczaj pędzi w takim tempie, że mogę tylko pooglądać kurz spod jej butów i podziwiać. Tym razem wolniutko w trójeczkę przetuptałyśmy 5km i ... było bardzo sympatycznie.
Wtorek - zamiast planowanych 10 km wyszło tylko 5, żołądek dał o sobie znać, a i powietrze było ciężkie, zbierało się na burzę. Nic szczególnego, ale udało mi się zrobić kilka "lamp" na koniec
czas 34:42
średnie tętno 160
tempo 6:56
Czwartek
Umówiłyśmy się w cztery kobitki, lecz po drodze rozdzieliłyśmy się, z resztą tak jak przewidywałyśmy. Kto chciał, pobiegł szybciej i dalej, a kto... poszedł na spacer, wolniej ...
Ja oczywiście poleciałam do przodu. W planach było tylko 5km w różnym terenie. Trochę płasko wzdłuż głównej ulicy, trochę pod górę a i między polami czy po dziurawych chodnikach.
Po przebiegnięciu zaplanowanej trasy czegoś mi jednak brakło, zapytałam, czy lecimy dalej. W ten sposób zrobiłyśmy fajne 8km kółeczko. Na koniec kawałeczek przebiegnięty na maxa.
Na początku co prawda próbowałyśmy biec tak wolno, żebyśmy były wszystkie razem, zatrzymałyśmy się nawet, ale w pewnej chwili trochę to straciło sens. Fajnie, że było nas tyle, że żadna sama nie została. Spotkałyśmy się w punkcie z którego startowałyśmy.
dystans 8,02km
czas 55:29
tętno 165
tempo 6:55
Jutro Parkrun a w przyszłym tygodniu triada biegowa.
Sobotni Parkrun pobiegłam w szaleńczym tempie bodajże 7:12 i z czasem 36:11. Pobiegłam towarzysko, razem z jedną dziewczynką, która dopiero uczy się dreptać i z jej mamą, która zazwyczaj pędzi w takim tempie, że mogę tylko pooglądać kurz spod jej butów i podziwiać. Tym razem wolniutko w trójeczkę przetuptałyśmy 5km i ... było bardzo sympatycznie.
Wtorek - zamiast planowanych 10 km wyszło tylko 5, żołądek dał o sobie znać, a i powietrze było ciężkie, zbierało się na burzę. Nic szczególnego, ale udało mi się zrobić kilka "lamp" na koniec
czas 34:42
średnie tętno 160
tempo 6:56
Czwartek
Umówiłyśmy się w cztery kobitki, lecz po drodze rozdzieliłyśmy się, z resztą tak jak przewidywałyśmy. Kto chciał, pobiegł szybciej i dalej, a kto... poszedł na spacer, wolniej ...
Ja oczywiście poleciałam do przodu. W planach było tylko 5km w różnym terenie. Trochę płasko wzdłuż głównej ulicy, trochę pod górę a i między polami czy po dziurawych chodnikach.
Po przebiegnięciu zaplanowanej trasy czegoś mi jednak brakło, zapytałam, czy lecimy dalej. W ten sposób zrobiłyśmy fajne 8km kółeczko. Na koniec kawałeczek przebiegnięty na maxa.
Na początku co prawda próbowałyśmy biec tak wolno, żebyśmy były wszystkie razem, zatrzymałyśmy się nawet, ale w pewnej chwili trochę to straciło sens. Fajnie, że było nas tyle, że żadna sama nie została. Spotkałyśmy się w punkcie z którego startowałyśmy.
dystans 8,02km
czas 55:29
tętno 165
tempo 6:55
Jutro Parkrun a w przyszłym tygodniu triada biegowa.