H2O Półmaraton, Wrocław, 07.04.2019
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 447
- Rejestracja: 25 sty 2018, 12:49
- Życiówka na 10k: 40:10
- Lokalizacja: miasto100mostów
Najważniejszy start wiosny dla mnie. Wiedziałem, że jest szansa na grubą życiówkę, po udanym biegu na 10km otworzyła się szansa na bieg w okolicach 1:25.
Jak na złość na ok. 2 tygodnie przed startem zaczęła mnie łapać jakaś infekcja. Niby trenowałem normalnie, ale cały czas coś "było w tle". Na szczęście nic poważnego się z tego nie rozwinęło.
Niedzielny poranek przywitał piękną pogodą. Ja jak zwykle rano zamulony strasznie, a bieg startował o 9, więc chociażby ze śniadaniem trzeba było się uwinąć do 7 rano. Potem wskakuję jeszcze na roller, roluję nogi i plecy, które ostatnio mam strasznie pospinane. Kombinuję, że może to jest przyczyna kolek, które dolegają mi zarówno na zawodach, jak i treningach przy większych intensywnościach. Strasznie się bałem, że zepsuje mi to bieg.
O 8 zbieram się w stronę startu imprezy. Jadę rowerem, pogoda jest idealna do bieganie. 0 wiatru i rześkie powietrze. Nie zrobić dobrego wyniku to będzie wstyd.
Założenia były takie, żeby zacząć po ok. 4:05 - 4:10/km a po kilku kilometrach starać sie przyspieszyć.
Na starcie zamieniam jeszcze kilka słów z Markiem, którego kiedys poznałem na Piastowskiej Piętnastce.
Start wedle założeń. W zasadzie to cały bieg wedle założeń. Po pierwszej piątce w ok. 20:30 delikatnie przyspieszam wyprzedzając kolejne osoby. Na 9km przyjmuję żel, pierwszy raz mam ze sobą żel na dystansie półmaratonu, myślę, że fajnie się to sprawdziło, bo był pałer na końcówce. Dycha odpikuje w 40:45. Dalszy etap biegu to równy jak stól asfalt do pętli w Blizanowicach i tam nawrotka. Na 13km łapie pierwszy delikatny kryzys. Biegnę zupełnie sam, dopiero przede mną o dobre sto albo i więcej metrów dwóch biegaczy. Czuję się trochę jak na treningu. Tempo spadło mi do 4:10 (najgorszy kilometr), trochę zawiało w twarz chwilowo. Zaczynam kombinować, czy zaczyna się zjazd jak rok temu (dokładnie w tym samym momencie) czy jeszcze powalczę.
Zebrałem sę jednak w sobie i postanowiłem spróbować dojść kolesi przede mną. Dwa kolejne kilometry wchodzą w 3:59 i 4:02. Czuję, że jest dobrze, lepiej niż rok temu, nic nie wskazuje na to, żebym miał mieć tak głęboki kryzys. Pojawiły się za to pierwsze symptomy kolki, ale pracując mocno przeponą trzymam ją w ryzach. Później zupełnie odpuściło. "Jak nie ma kolki to już muszę zrobić wynik". Tymczasem dwójka przede mną rozdziela się, wolniejszy biegacz zaczyna odstawać, wiem że będzie mój. Jakaś dziewczyna na rowerze dojeżdża do niego i zaczyna go motywować. Biorę go na 17. czy 18. kilometrze. Szybszy tymczasem dobiegł do kolejnej osoby. Jest 19. kilometr, jestem juz mocno zrobiony, ale cały czas trzymam 4:00 - 4:06. Nogi są juz jednak ciężkie, bardzo ciężkie. Liczyłem, że chyba złamię 1:26, na 1:25 chyba nie miałem już szans. Wiem, że po 20 kilometrze, biegnie już tylko głowa, wtedy nie czuje się bólu, bo meta już przyciąga jak magnes. Po skręcie w ulicę Okólną do mety zostaje 800m. Te metry ciągna się w nieskończoność. W ubiegłorocznej edycji biegnąć ten odcinek pod wiatr myślałem, że wyzionę ducha. Tymczasem mijam kolejnego biegacza, skręcam i już widzę metę. Znacznik 21km jest sto metrów przede mną. Idę już w trupa. Meta.
1:25:24. 35 miejsce na 950 osób.
Jestem zadowolony, trudno nie być, pobiłem rekord życiowy o 4 minuty i 25 sekund.
Ale chyba mogłem powalczyć o to 1:25... Gdybym miał na 19-20km te 15s mniej to końcówkę mógłbym pójśc jeszcze mocniej. Ale to sie tak mówi.
W każdym razie dodatkowa satysfakcja jest taka, że zrobiłem negative split oraz nikt podczas tego biegu mnie nie wyprzedził. Ja przesunąłem się z 47. miejsca po 5km na 35. na mecie.
Czasy poszczególnych piątek (z zegarka, bo znaczniki i pomiary na biegu w zupełnie losowych miejscach)
20:27
20:18 40:45
20:16 1:01:01
20:14 1:21:15
4:09 1:25:24
Jak na złość na ok. 2 tygodnie przed startem zaczęła mnie łapać jakaś infekcja. Niby trenowałem normalnie, ale cały czas coś "było w tle". Na szczęście nic poważnego się z tego nie rozwinęło.
Niedzielny poranek przywitał piękną pogodą. Ja jak zwykle rano zamulony strasznie, a bieg startował o 9, więc chociażby ze śniadaniem trzeba było się uwinąć do 7 rano. Potem wskakuję jeszcze na roller, roluję nogi i plecy, które ostatnio mam strasznie pospinane. Kombinuję, że może to jest przyczyna kolek, które dolegają mi zarówno na zawodach, jak i treningach przy większych intensywnościach. Strasznie się bałem, że zepsuje mi to bieg.
O 8 zbieram się w stronę startu imprezy. Jadę rowerem, pogoda jest idealna do bieganie. 0 wiatru i rześkie powietrze. Nie zrobić dobrego wyniku to będzie wstyd.
Założenia były takie, żeby zacząć po ok. 4:05 - 4:10/km a po kilku kilometrach starać sie przyspieszyć.
Na starcie zamieniam jeszcze kilka słów z Markiem, którego kiedys poznałem na Piastowskiej Piętnastce.
Start wedle założeń. W zasadzie to cały bieg wedle założeń. Po pierwszej piątce w ok. 20:30 delikatnie przyspieszam wyprzedzając kolejne osoby. Na 9km przyjmuję żel, pierwszy raz mam ze sobą żel na dystansie półmaratonu, myślę, że fajnie się to sprawdziło, bo był pałer na końcówce. Dycha odpikuje w 40:45. Dalszy etap biegu to równy jak stól asfalt do pętli w Blizanowicach i tam nawrotka. Na 13km łapie pierwszy delikatny kryzys. Biegnę zupełnie sam, dopiero przede mną o dobre sto albo i więcej metrów dwóch biegaczy. Czuję się trochę jak na treningu. Tempo spadło mi do 4:10 (najgorszy kilometr), trochę zawiało w twarz chwilowo. Zaczynam kombinować, czy zaczyna się zjazd jak rok temu (dokładnie w tym samym momencie) czy jeszcze powalczę.
Zebrałem sę jednak w sobie i postanowiłem spróbować dojść kolesi przede mną. Dwa kolejne kilometry wchodzą w 3:59 i 4:02. Czuję, że jest dobrze, lepiej niż rok temu, nic nie wskazuje na to, żebym miał mieć tak głęboki kryzys. Pojawiły się za to pierwsze symptomy kolki, ale pracując mocno przeponą trzymam ją w ryzach. Później zupełnie odpuściło. "Jak nie ma kolki to już muszę zrobić wynik". Tymczasem dwójka przede mną rozdziela się, wolniejszy biegacz zaczyna odstawać, wiem że będzie mój. Jakaś dziewczyna na rowerze dojeżdża do niego i zaczyna go motywować. Biorę go na 17. czy 18. kilometrze. Szybszy tymczasem dobiegł do kolejnej osoby. Jest 19. kilometr, jestem juz mocno zrobiony, ale cały czas trzymam 4:00 - 4:06. Nogi są juz jednak ciężkie, bardzo ciężkie. Liczyłem, że chyba złamię 1:26, na 1:25 chyba nie miałem już szans. Wiem, że po 20 kilometrze, biegnie już tylko głowa, wtedy nie czuje się bólu, bo meta już przyciąga jak magnes. Po skręcie w ulicę Okólną do mety zostaje 800m. Te metry ciągna się w nieskończoność. W ubiegłorocznej edycji biegnąć ten odcinek pod wiatr myślałem, że wyzionę ducha. Tymczasem mijam kolejnego biegacza, skręcam i już widzę metę. Znacznik 21km jest sto metrów przede mną. Idę już w trupa. Meta.
1:25:24. 35 miejsce na 950 osób.
Jestem zadowolony, trudno nie być, pobiłem rekord życiowy o 4 minuty i 25 sekund.
Ale chyba mogłem powalczyć o to 1:25... Gdybym miał na 19-20km te 15s mniej to końcówkę mógłbym pójśc jeszcze mocniej. Ale to sie tak mówi.
W każdym razie dodatkowa satysfakcja jest taka, że zrobiłem negative split oraz nikt podczas tego biegu mnie nie wyprzedził. Ja przesunąłem się z 47. miejsca po 5km na 35. na mecie.
Czasy poszczególnych piątek (z zegarka, bo znaczniki i pomiary na biegu w zupełnie losowych miejscach)
20:27
20:18 40:45
20:16 1:01:01
20:14 1:21:15
4:09 1:25:24
37:52 1:25:24 3:12:11
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4652
- Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
- Życiówka na 10k: 37:59
- Życiówka w maratonie: 2:59:13
- Lokalizacja: Tychy
Jeszcze raz gratulacje Sławek.
Zmień czas w stopce bo już mocno nieaktualny.
Zmień czas w stopce bo już mocno nieaktualny.
viewtopic.php?f=28&t=58398 Komentarze
- adam99
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1024
- Rejestracja: 11 lip 2016, 16:12
- Życiówka na 10k: 40'20"
- Życiówka w maratonie: 3:13:21
- Lokalizacja: Słupsk
Ładnie, równo pobiegnięte...
To teraz widzimy się w Kołobrzegu?
To teraz widzimy się w Kołobrzegu?
5km - 20:02; 10km - 40:20; HM - 1:26:37; M - 3:13:21
"Wyniki nie przychodzą wtedy kiedy ich oczekujemy ale wtedy kiedy jesteśmy na nie gotowi"
Mój Blog
Komentarze
Garmin
"Coco jambo i do przodu..."
"Wyniki nie przychodzą wtedy kiedy ich oczekujemy ale wtedy kiedy jesteśmy na nie gotowi"
Mój Blog
Komentarze
Garmin
"Coco jambo i do przodu..."
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2332
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
Gratuluję Sławku, piękny rezultat!
Nawet coś tam napomknąłem w innym wątku, że połamanie 86 minut będzie dobrym wynikiem
Nawet coś tam napomknąłem w innym wątku, że połamanie 86 minut będzie dobrym wynikiem
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- adam99
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1024
- Rejestracja: 11 lip 2016, 16:12
- Życiówka na 10k: 40'20"
- Życiówka w maratonie: 3:13:21
- Lokalizacja: Słupsk
Przyznam, że po ostatnim długim biegu poważniej myślę o walce o 3:10 choć wiem, że będzie ciężko. Trochę boje się po pierwsze temperatury, po drugie wiatru o którym wcześniej pisałeś.
Wysłane z mojego D6603 .
Wysłane z mojego D6603 .
5km - 20:02; 10km - 40:20; HM - 1:26:37; M - 3:13:21
"Wyniki nie przychodzą wtedy kiedy ich oczekujemy ale wtedy kiedy jesteśmy na nie gotowi"
Mój Blog
Komentarze
Garmin
"Coco jambo i do przodu..."
"Wyniki nie przychodzą wtedy kiedy ich oczekujemy ale wtedy kiedy jesteśmy na nie gotowi"
Mój Blog
Komentarze
Garmin
"Coco jambo i do przodu..."
- adam99
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1024
- Rejestracja: 11 lip 2016, 16:12
- Życiówka na 10k: 40'20"
- Życiówka w maratonie: 3:13:21
- Lokalizacja: Słupsk
Do tej pory na biegach starałem się liczyć przede wszystkim na siebie, ale przyznam, że tym razem sam myślałem o tym, że dobrze by było biec z kimś kto ma podobny plan na bieg. Więc jeśli o mnie chodzi to jestem jak najbardziej na tak
5km - 20:02; 10km - 40:20; HM - 1:26:37; M - 3:13:21
"Wyniki nie przychodzą wtedy kiedy ich oczekujemy ale wtedy kiedy jesteśmy na nie gotowi"
Mój Blog
Komentarze
Garmin
"Coco jambo i do przodu..."
"Wyniki nie przychodzą wtedy kiedy ich oczekujemy ale wtedy kiedy jesteśmy na nie gotowi"
Mój Blog
Komentarze
Garmin
"Coco jambo i do przodu..."