Moje doświadczenia są niewielkie, cztery starty, zawsze z żelem. Teraz wydaje mi się, że jak półmaraton to 80 i więcej minut - warto, ale nie jest niezbędny. Za to w przypadku czasu poniżej 65 minut potencjalne zyski raczej nie równoważą potencjalnych strat. Dlaczego? Żel trzeba by wziąć w okolicy 40 minuty trwania, w tym celu minimalnie zwolnić, popić, w tym czasie inny zawodnik może szarpnąć i właśnie przegraliśmy swój wyścig. Dodatkowo dochodzi ryzyko problemów żołądkowych - im biegniesz szybciej, tym większe ryzyko. Wiem, że na zawodach tylko żarcie sprawdzone, ale przy biegu na granicy własnych możliwości łatwiej, że coś nie zagra.
I cała grupa pomiędzy - tutaj to już zdecydowanie indywidualne preferencje, czasami zależy też od tego, czemu start w półmaratonie ma służyć.
Ja mój pierwszy półmaraton pokonałem bez żelu (czas poniżej 1:37). Miałem ze sobą żele, trenowałem przyjmowanie żeli na longach, ale na zawodach jeszcze przed 10 km poczułem takie ciśnienie w jelitach, że bałem się coś jeszcze dokładać do żołądka. Chyba nie odbiło się to na wyniku, bo pobiegłem ładny negative split i nie brakło mi energii. Ale... kilka godzin po zawodach czułem się jak kompletne gówno. Głowa mnie bolała chyba tak, jak nigdy w życiu.
Kolejne dwie połówki przebiegłem z żelami i takich odczuć już nie było - drugą niestety zawaliłem przez zbyt szybkie tempo od początku, a trzecią udało mi się wreszcie pobiec optymalnie, jeden żel wystarczył.
Pewnie wszystko zależy też od czasu, jakiego biegacz potrzebuje na pokonanie tego dystansu. Poniżej 1:20 czy nawet 1:30 to może nie jest już potrzebne, za to powyżej 2h byłoby to wyzwanie, tak obstawiam.
W początkach biegania widywałem tętno ~195 bpm, w ostatnim ok. roku jednostkowo widywałem >180 bpm. Zauważyłem, że im lepsza forma, przynajmniej subiektywnie, tym do niższego tętna maksymalnego (lokalne maksimum, nie globalne) podczas wysiłku jestem w stanie dojść. Prędzej płuca i mięśnie mówią stop niż serce zacznie bić naprawdę szybko. Próby do odmowy nie robiłem, może kiedyś zaryzykuję w wyścigu na 5 km. Mam też niskie tętno spoczynkowe, ok. 32 jak ostatnio mierzyłem. Taka moja uroda, dlatego nie biegam na tętno, używam go tylko jako pewnego rodzaju wskaźnik, w jakim kierunku idzie forma (np. porównanie dwóch podobnych jednostek treningowych).
Bardzo podobnie do mnie. Rok temu po roztrenowaniu robilem test do odmowy. Wycisnąłem 185.
Też zauważyłem że w dobrej formie 185 nie bylbym w stanie wycisnać. No może mocno bym się zbliżył do tej wartości na jakimś interwałowym treningu z krótkimi odcinkami ale nie próbowałem.
Ja biegam na niskim pulsie ale ty to juz jesteś mistrz świata
Jak zbierze się jakaś grupka, chętnie, jak nie, zostaję przy pejsie. Chyba że już od początku pejs się gdzieś zgubi, wtedy zostanie samotna walka. Obawiam się, że w biegu we dwóch wiatr mnie pozamiata. Trochę kunktatorstwo, ale pamiętam, co ze mną zrobił wiatr w roku 2017 i wolę zmaksymalizować szansę na dobry wynik.
Nie umiem biegać pod wiatr. 1:22:45. Najtrudniejszy odcinek (pod górę i pod wiatr) biegłem głównie sam i tempo siadało dramatycznie, nawet po 4:20) i w tamtym momencie odechciało mi się walczyć o coś więcej. Później napiszę coś dokładniej.
Akurat Marszal grupę na 1:20 to zaorał do 5km (tam było śr. tempo było po 3:41). Widziałem jak to się rwało już od 3km. Zresztą dalej też 'dewastował' pozostałości - na metę wpadł 1 1:18:58. Jak ktoś był na żyletki na 1:20 no to NIE MA CH... by wytrzymał.
Ja byłem świadomy tego prowadzenia, bo rok temu taki sam numer był - po prostu jak on prowadzi biegi sam to zawsze jest za mocno. Ja widząc 1km@3:40 i 2km@3:39 dalej się dziwiłem, że w grupie nikt nie reagował, że za szybko.
Wiatr jest fajny. Tym bardziej, że u nas wieje tylko wiosną, później jeszcze latem oraz jesienią.
Znam to doskonale z jazdy na szosie i jestem zawsze największą zrzędą ze znanych mi osób. Nie bez powodu. Ze względu na mój wzrost i aerodynamikę kiosku nigdy nie mogę się za nikim schować, za to za mną jedzie się wyśmienicie. Te same cierpienia będę odczuwał przy bieganiu, chociaż tutaj póki co tempo nie wysokie, więc i wiatr trochę mnie męczy.
Zawsze słyszę, że pod wiatr wszyscy mają ciężko i tutaj już tylko trzeba wyłączyć myślenie, bo inaczej będzie jeszcze ciężej. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
Druga prawda jest jeszcze taka, że jak się ma nogę i jest się w gazie to nic nie przeszkadza.
Nie chcę też zwalać wszystkiego na pejsa, bo widziałem jakie tempo i jednak to biegłem i w sumie fajnie się biegło przez pierwsze 5 km, później zacząłem czuć, że może to być za szybko, później zostałem sam i wiatr. Na treningach przecież robiłem tempo P <3:38 z uśmiechem na ustach. Coś nie zagrało przez ostatnie dwa tygodnie, dołożył się wiatr, siadła psycha i wyszła kicha. Muszę naprawdę znaleźć powód, bo to jest komiczne. 10 km z tego treningu latam po 3:35, półmaraton po 3:54. To kilka poziomów różnicy, to nie jest normalne, nawet z poprawką na warunki.
Jak pisałem, spróbuję jeszcze podejść do połówki w Białymstoku, jesień to pewnie 10 km.