30.09.2018 - 40. PZU Maraton Warszawski - 3:31:25
(1180. msc open, 140. msc M20)
Oficjalne międzyczasy plus dane o tętnie z nadgarstka.
Dystans - czas - średnie tempo od początku biegu ~ tętno z odcinka @ średnie tempo z odcinka
5 km - 0:25:22 - 5:04 min/km ~ 159 bpm @ 5:04
10 km - 0:50:21 - 5:02 min/km ~ 160 bpm @ 5:00
15 km - 1:15:05 - 4:59 min/km ~ 162 bpm @ 4:57
20 km - 1:39:19 - 4:58 min/km ~ 165 bpm @ 4:51
HM - 1:44:37 - 4:57 min/km
25 km - 2:03:41 - 4:57 min/km ~ 166 bpm @ 4:53
30 km - 2:28:44 - 4:57 min/km ~ 168 bpm @ 5:01
35 km - 2:53:52 - 4:58 min/km ~ 170 bpm @ 5:02
40 km - 3:20:23 - 5:01 min/km ~ 171 bpm @ 5:18
META - 3:31:25 - 5:01 min/km ~ 169 bpm @ 5:02
Średnie tętno wyszło 166 (85% max), ciekawostka: dla porównania ostatni rekordowy HM na średnim 168. Dyszka zwykle na średnim ok. 178-180.
Maksymalne było na długim podbiegu za 30 km - 181. Na mecie 180. Łącznie Polar doliczył mi aż 580m, więc musiałem cały czas biec gdzieś ok. 4:55 min/km na zegarku, żeby osiągnąć cel w postaci złamania 3:30.
No dobra, wreszcie czas na relację.
W sobotę rano tradycyjnie potruchtane 5 km. Bez żadnych przebieżek, żeby nie ryzykować jakiegoś głupiego urazu. Nogi bardzo lekkie, tętno jakoś zaczęło szaleć, bo ubrałem się zimowo, żeby nie ryzykować przeziębienia (chłodny poranek) i się cały zagotowałem.
Jeśli był jakiś stres dzień przed, to przyznam szczerze, że najbardziej bałem się ataku sraczki na trasie.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Cały dzień systematycznie ładowałem węgle (pieczywo, makaron, dżem, batony zbożowe, chipsy kukurydziane), ale nie w jakichś nadmiernych ilościach. Poza tym czas spędziłem na odpoczynku razem z bratem Pawłem i kolegą Tomkiem, którzy przyjechali do mnie pobiec piątkę.
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
Pobudka w niedzielę o szóstej rano, pogoda szykowała się idealna, lekki chłodek i słońce. Spałem średnio po emocjonującym półfinale Polaków siatkę, ale udało się załatwić poranną toaletę, więc poczułem się znacznie pewniejszy. Na śniadanie bułka z dżemem i herbata z cukrem. Schowałem do kieszeni 4 żele, szota magnezowego i ręcznik papierowy. Na głowę czapka z daszkiem, ubiór na krótko. Waga startowa z całym tym ekwipunkiem, bez butów to 78 kg, więc masa ciała pewnie ok. 77, jest git.
Mieszkam akurat rzut beretem od startu, więc wyszliśmy z domu o 8:25 i za piętnaście byliśmy na miejscu. Przed samym startem zaczęło mnie ssać jeszcze w żołądku, więc walnąłem sobie batonika zbożowego. Niby poniżej 10 stopni, ale w słońcu nie czuć było aż takiego chłodu nawet po zdjęciu dresiku, który zostawiłem chłopakom. Rozgrzewka bardzo oszczędna, żeby nie marnować energii, wszak dziś głównym celem jest bezpieczne dobiegnięcie, bo to debiut - potruchtałem dosłownie ze 2 minuty i kolejne 5 zajęło mi dopchanie się do strefy startowej na 3:30. Tuż za mną był już zając na 3:40, a dalszy kawałek przede mną na 3:30, plakietka głosiła "negative split" - to w sam raz dla mnie, pomyślałem
Z ręką na sercu - nie czułem stresu, jedynie lekką ekscytację na nadchodzący start. Wiążę nerwowo dla pewności sznurówki, gdy tradycyjnie rozbrzmiewa "Sen o Warszawie" Czesława Niemena. Za chwilę wreszcie ruszamy, czuć atmosferę wielkiego święta
![:taktak:](./images/smilies/taktak.gif)
.
Na początku tłok był przeogromny, więc nawet gdybym chciał, trudno byłoby biec tempem poniżej 5:00 - to pomaga mi trzymać się taktyki. Najpierw lekki wiadukt pod górę, gdzie mijamy flagę z napisem 21 km.
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Żartujemy sobie z przypadkowymi ludźmi, że szybko ta połówka minęła.
![hej :hej:](./images/smilies/icon_razz.gif)
- oczywiście to nie pomyłka, przebiegniemy tędy jeszcze raz za niecałe dwie godziny. Zbieg z wiaduktu, biegnie się super lekko, ale w tłoku trudno zauważyć rozkopany fragment drogi. Straszne niedociągnięcie, ale nie wiem czyja to wina - nagle z dwóch pasów robił się jeden i powstawały zatory i przepychanki... Na szczęście nie straciłem tu za dużo energii, ale nie znoszę biegać w tłoku. Zauważam Japończyków w koszulkach z napisem "Drunk Samurai, don't overtake" - dla pewności posłuchałem się tej rady.
![oczko ;)](./images/smilies/icon_e_wink.gif)
Starsi ludzie kibicują, aż serce się raduje, piękna słoneczna niedziela, żyć nie umierać.
Kolejny zbieg na Wisłostradę, daję się wyprzedzać innymi biegaczom. Niektórzy już zipią jak lokomotywy...
![:niewiem:](./images/smilies/niewiem.gif)
Trochę mylące równolegle oznaczenia z Biegu na Piątkę, więc przestałem łapać międzyczasy. Po chwili mijamy flagę 30 km (wow, szybko poszło!), niezłe pomieszanie.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Pierwsze 5 km minęło w dużym tłoku i trochę za wolno, ale na razie się tym nie przejmuję. Pierwszy podbieg na Most Gdański bezproblemowo, na Konwiktorskiej mijamy się ze startem Biegu na Piątkę, akurat ruszają wózkowicze, a Marcin Rosłoń z mikrofonem w dłoni zagrzewa nas do boju, czuję dreszczyk emocji. Lekki zbieg do mostu, punkt z wodą, wypijam kubeczek - od teraz ten rytuał będzie mi towarzyszył co 2,5 km. Zawsze woda i czasem do tego izo. Wylewać na łeb właściwie nie musiałem, bo było chłodno.
Most Gdański, kibicują nam Bartek Olszewski i Kasia Gorlo (a.k.a. warszawskibiegacz i runtheworld), do tego dużo fajnej muzyki na trasie. Na moście wyprzedziłem pejsa na 3:30, bo za nim ciągle straszny tłok, a przed nim był luz. Zbliżały się zakręty przed zoo i nie chciałem tracić tam energii w ścisku, do tego pejs biegł dość asekuracyjnie. W ZOO czuję się jak na kameralnym biegu. Nigdy tam nie byłem i zdziwiłem sie, jakie to ładne miejsce! Jakieś koniopodobne zwierzęta w klatkach głupieją z powodu odgłosów tłumu biegaczy i trochę wariują.
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Długa prosta alejka, wiatr wieje wyraźnie w mordę, więc próbowałem się za kimś schować, ale na trasie naprawdę spory luz po wyprzedzeniu zająca. Potem kilka zakrętów już za ZOO i można było wbiec sobie w jakiś "tunel tlenowy", wygląda to trochę jak myjnia samochodowa. Gdzieś wtedy zaczęła mi drętwieć nieco ta nieszczęsna prawa stopa, ale po kilku kilometrach minęło i nie odezwało się już aż do mety.
Kolejne dwa krótkie podbiegi - nad Portem Praskim i na Most Świętokrzyski - łącznie naliczyłem na trasie aż 11 takich typowo miejskich podbiegów, z czego 3 wyraźnie dłuższe - trasa naprawdę była moim zdaniem całkiem wymagająca. To chyba te mniejsze podbiegi bardziej mnie wykończyły niż te duże, których najbardziej się obawiałem. Na 10 km melduję się znowu ze stratą, ale już trochę mniejszą. Na Powiślu mijam koleżankę, która stała na rogu w roli sędziowania zawodów, cokolwiek to znaczy - zauważyłem ją w ostatniej chwili i nie zdążyłem nic odkrzyknąć. :/ Zamyśliłem się bowiem nad konsumpcją żelu - postanowiłem go zjeść za 10 km. Z trwogą czekałem, czy nie najdzie mnie biegunka, ale na szczęście żelik przyjął się bardzo dobrze! Dalej biegniemy na południe, ale wiatr jakoś mocno nie przeszkadza. Mijamy Agrykolę i Łazienki (jedyny nieutwardzony fragment trasy), ten teren kojarzy mi się z ciężka orką na treningach, dziś na szczęście idzie lżej.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Po chwili mijam jakiegoś weterana który twierdził w rozmowie z innymi, że to jego "pindziesiąty" maraton. :D
Jest całkiem lekko, trochę się rozpędziłem, biegnąc w tempie ok. 4:50 na zegarku (w realu trochę wolniej) i na 15 km melduję się już mniej więcej zgodnie z wymaganym czasem. Przede mną długi i stromy podbieg na Belwederską. Wszedł zaskakująco dobrze. Zmotywował mnie fakt, że dookoła ludzie sapali mocniej ode mnie, a oprócz tego dziewczyna na wózku, która niemiłosiernie męczyła się pod górę. W takich momentach aż łzy stają w oczach i wbijają się w pamięć na długo... Górka pokonana, a ja wciąż czuję się dobrze i mam mnóstwo sił.
Teraz fajny fragment trasy przez główne arterie miasta i z wiatrem. Biegnę szybko, może nawet za szybko, chociaż mnie się wydaje, że to taki szybszy trucht. Chwilami Polar pokazuje mi nawet 4:45, więc muszę się trochę hamować. Krakowskie Przedmieście lekko z górki, przede mną jakiś facet potknął się o wystającą kostkę brukową i prawie upadł... W okolicy 20 km mieszka koleżanka z pracy, miała wypatrywać z balkonu, ale okazało się, że przez pomyłkę kibicowała jakiemuś mojemu sobowtórowi, no i ja obyłem się smakiem.
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Na międzyczasie znów melduje się z lekkim zyskiem i wciąż czuję się nieźle, choć nogi pracują coraz bardziej. Wracamy w okolice startu, gdzie gorąco kibicują mi Paweł z Tomkiem, wręczyli mi nawet butelkę wody.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
. Trochę nie miałem co z nią zrobić, bo byłem dobrze nawodniony, a nie chciałem się jeszcze polewać. Ostatecznie porcjami jakoś ją wykorzystałem i po kilometrze wywaliłem.
Półmaraton pyknął o 23 sekundy poniżej 1:45, to nawet szybciej niż planowałem.
Wracamy w moje znajome tereny na Żoliborzu, na wysokości domu zjadam drugi żel, przyjął się równie dobrze. Odczuwałem lekki głodek, ale bez problemów energetycznych. Po chwili wyprzedziłem kolegę samuraja, który wyraźnie osłabł. Dalej sporo fragmentów z góry, więc łatwo trzymać tempo. Na 24 km zaczął mnie łapać mocniejszy ból, zaczęło się od podbiegu na wiadukt nad Trasą S8. Miałem wrażenie, że nogi wbiło mi w dupę i nie chcą wyjść... Mięśnie dwugłowe zaczęły palić. No to zaczyna się ten prawdziwy maraton. Wciąż trzymałem tempo, ale przychodziło to coraz trudniej. Do tego lekki ból głowy - często tak mam przy wysiłku fizycznym w słońcu (nawet mimo czapki). Las Bielański, kolejne miejsce moich treningów, potem Kępa Potocka, znajome tereny dodają otuchy.
Dwa niewielkie podbiegi przed Wisłostradą dają mi mocno w kość na tym etapie. Potem długa prosta pod wiatr. To był chyba jeden z dwóch najtrudniejszych psychicznie fragmentów. Niektórzy ludzie przechodzą w marsz, niektórych łapią skurcze czy inne problemy. Jeszcze wyprzedzam, ale nie jest mi łatwo, ludzi w otoczeniu niewielu (biegaczy i kibiców). Klimat trochę jak w książce "Wielki Marsz" Stephena Kinga (kto nie czytał, polecam
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
) Nogi tak bolą, że dla pewności postanowiłem wziąć szota magnezowego, w razie gdyby miały mnie złapać skurcze... Na punkcie złapałem dwie kostki cukru, wodę i izo i mi trochę ulżyło (może efekt placebo). Kolejna hopka przy Centrum Olimpijskim, niektórzy już tu mocno cierpieli, ja jakoś wbiegłem, ale miałem problemy z trzymaniem tempa. Za zbiegiem wiatr się wzmógł, na 30 km dalej jestem przed czasem, ale czuję, że nie będzie lekko, gdy myślę, ile jeszcze km mnie czeka. Z drugiej strony, olśniło mnie, że właśnie pobiłem rekord życiowy w długości biegu, jest to jakaś pociecha.
Podbieg na Gdański o dziwo minął mi przyzwoicie. Pomogli Paweł i Tomek, którzy znowu czekali i przekazali mi dobre wieści, Paweł złamał 20 minut na piątkę! Do tego butelka wody od nich, którą wylałem na głowę. Wciąż czułem lekki chłodek i nie byłem może przegrzany, ale potrzebowałem takiego bodźca. Na szczycie górki zespół rockowy gra Smoke On The Water, to są moje klimaty, poczułem przypływ energii! Pomyślałem, że może będzie dobrze i wytrzymam. Chcę złapać w locie kolejne dwie kostki cukru, ale wszystko mi leci z rąk, więc musiałem się zatrzymać dosłownie na sekundę. Woda i izo idą w ruch. Znowu Most Gdański, ale odczucia jakże inne niż na pierwszej pętli. Uda palą. Odliczam mozolnie kolejne kilometry. Mam już kompletnie wywalone jaki będzie czas na mecie, chcę tylko tam być. Zbiegamy na Pragę, ale tempo wyraźnie spada. Ciągle trochę powyżej 5:00. Szybciej się po prostu nie da.
Wreszcie jest ten cholerny 35 km, czuję się bardzo zmęczony mięśniowo. Oddech robi się coraz mocniejszy, ale czuję, że pod kontrolą. Dla pewności zjadłem jeszcze żel. Cały czas zajmuję umysł liczeniem, za ile minut będę na finiszu, to jakaś jedyna pociecha. Kibice oferują bardzo hojnie żelki, galaretki, a nawet colę, ale nie skorzystałem. Potem znowu tunel tlenowy, na 37 km jakaś kibicka krzyczy: jeszcze tylko 5 km! Jakiś biegacz odpowiada zrezygnowany: "taaa, tylko!"
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
W końcu na Starej Pradze dopada mnie spora grupa z zającem na 3:30. Przez chwilę przemknęła mi myśl, żeby się podpiąć, ale po prostu nie miałem już mocy w nogach. Tempo na zegarku spadało nawet do ok. 5:10-5:20. Grupa gdzieś szybko się oddaliła i znów wróciła samotność długodystansowca. W okolicy Stadionu nagle słyszę znajomy głos: już niedaleko! Z odsieczą na rowerze zupełnie niespodziewanie pospieszył mi mój kolega Bartek. To było spore wsparcie psychicznie. Pojechał ze mną aż do 41 km (ścieżką rowerową/chodnikiem, żeby nie było) i strzelił mi kilka fotek po drodze. Zaprosiłem go na browara na mecie i powiedziałem, że nogi mnie napier****, na więcej rozmów nie miałem siły, musiałem resztę energii zostawić na bieganie.
40 km to podbieg na most, który na tym etapie dawał w kość, tym bardziej, że pod mocny wiatr - aż stawiało w poprzek. No więc tu skończył się ten drugi najtrudniejszy fragment. Czułem, że zaraz mogą złapać mnie skurcze - pierwszy raz coś tak dziwnego poczułem w biegu, ale na szczęście przeszło. Teraz już 2 km, wiem, że dobiegnę. Super strefa kibicowania Adidas Runners. Hubert Duklanowski (trener Dominiki Stelmach i Kamila Jastrzębskiego) krzyczy do mnie: dawaj Michał, super ci idzie, już niedaleko! (oczywiście imię przeczytał z plakietki, ale to i tak wielki kop motywacyjny
![:taktak:](./images/smilies/taktak.gif)
). Teraz już tylko Powiśle, Biblioteka, prawie wpadłem na jakieś małe dziecko bawiące się na przejściu dla pieszych, potem punkt żywieniowy, dwa zakręty, wszystko minęło błyskawicznie, Bartek się ze mną żegna, a ja widzę ostatnią prostą! Jest nareszcie meta! Nagle zza pleców wyskoczyła mi jakaś laska z Vege Runners i trochę mi to podziałało na ambicję, przyspieszyłem, ale nie byłem w stanie jej dogonić. Co ciekawe i tak ten ostatni kilometr był najszybszy w całym biegu.
Często wyobrażałem sobie ten moment, gdy wpadam na metę. Właściwie chyba codziennie w ostatnim miesiącu. Myślałem, że albo rozkleję się emocjonalnie albo padnę jak kłoda na ziemię. W praktyce byłem chyba zbyt zmęczony, po prostu uniosłem ręcę w górę, zatrzymałem się i popatrzyłem chwilę na buty z rękami na kolanach... Na ostatniej prostej ścigałem się resztką sił z dwoma typkami, ale nawet nie pamiętam, kto wygrał. Zupełnie cold-blooded finish, chyba nie miałem już sił na emocje.
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
W sumie to czułem się i tak lepiej niż się spodziewałem, tylko mięśnie dwugłowe paliły żywym ogniem. Zero odcisków, sraczki czy sikania, krwi, zdartych sutków, tego wszystkiego czym mnie straszono przez ostatnie miesiące. Nie było klasycznej ściany, tylko lekkie spowolnienie pod koniec. Nie było odwodnienia, problemów energetycznych. Uważam to za pewien sukces. Czas na mecie 3:31:25 w tym momencie mnie bardzo satysfakcjonował jak na debiut. To przecież prawie jak 3:30.
![uśmiech :usmiech:](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
Nogi chyba nie były w pełni gotowe na tak długi dystans, ale pobiegła za mnie głowa. Moje pierwsze przemyślenia: wymagający ten dystans, ale chyba nie aż taki straszny! Udało mi się uniknąć większości pułapek, które czekają na debiutanta.
Dało się chodzić, choć nieco na glinianych nogach i pokracznie. Za metą zawołała mnie koleżanka z pracy, chwilę fajnie pogadaliśmy, potem udałem się odebrać bardzo ładny medal, wziąłem banana, wodę, izo, leszka free i walnąłem się na trawie na 5 minut. Potem wstałem i poszedłem szukać brata i kumpla, ale oni akurat w tym momencie mnie wypatrzyli, więc znowu walnąłem się na trawie.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Nawet nie miałem ochoty jeść, ale wmusiłem w siebie chociaż banana. Zapomniałem jakoś w ogóle o przydziałowej zupie pomidorowej, za daleko od mety tam miałem.
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Złapały mnie jakieś potworne dreszcze, nad którymi zapanowałem dopiero po ubraniu się w dresik (niby słońce, ale jednak poniżej 15 stopni). Doczłapaliśmy się do tramwaju, w domu pierwsze co, to zażyłem dwa ibupromy na lekki ból głowy i poleżałem, czekając na zamówioną pizzę. Spora satysfakcja i radość mieszała się ze zmęczeniem. Nie czułem się aż tak jak gówno jak po po moim pierwszym półmaratonie, a nogi bolały teraz chyba mniej niż po HM Praskim. Co ciekawe, mięśnie do wieczora właściwie wydobrzały, czułem oczywiście DOMS-y w dwójkach przy chodzeniu, podobnie dziś, ale w pracy wszyscy byli w szoku, że jestem jakimś terminatorem, bo w ogóle nie widać po mnie, że biegłem maraton.
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Coś tam boli przy chodzeniu, ale nie ogranicza mi to zakresu ruchów.
Co dalej? Spodobał mi się ten maraton, muszę to przyznać. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę w formie, by znowu sprawdzić się na królewskim dystansie i rozprawić się z 3:30 tym razem z nieco mądrzejszą taktyką i wzmocnionymi mięśniami. Jeszcze nie wiem, czy wiosną, czy dopiero jesienią.
Plany krótkofalowe? Główny cel to nieco odpocząć. Jeśli będę biegał, to przez najbliższe dwa tygodnie tylko BS-y, potem kilka startów na 5 km (na pewno City Trail i Botaniczna Piątka, może jakiś parkrun?) i 11 listopada ostatni bieg docelowy w sezonie, czyli mocna dycha na Biegu Niepodległości.
![:taktak:](./images/smilies/taktak.gif)
A potem wreszcie zasłużony odpoczynek!
A poniżej fotki z 40 km i za metą z medalem.
![Obrazek](http://i66.tinypic.com/np44e9.jpg)