Zaczynając od zera

Moderator: infernal

Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

" Sto procent planu "

Niedzielne wybieganie zaliczone. Powietrze znacznie czystsze niż ostatnio, choć do kryształu mu daleko. Niestety, żadnego biegacza nie spotkałam. Nie ta godzina? Nie ten dzień? Nie mam pojęcia. Biegłam ja i moja brzmiąca w uszach muzyka. Planowałam 10km, jednak nigdy nie robię rzeczy na siłę, jeśli miałoby wyjść mniej, to i tak będzie dobrze, ale gdyby udało się pobiec więcej... byłoby cudnie.
17 stopni na dworze, godziny późnopopołudniowe, przyjemnie.
Postanowiłam nie sprawdzać ani tempa ani odległości, w sumie po co mi to?
Jedynie na co spoglądałam, to tętno.
Do 160 będzie OK, jeśli pójdzie wyżej, to zwolnię, zgodnie z zasadą - trening to nie wyścigi.

Biegłam znaną już sobie miejską trasą zahaczając o obrzeża.
Tu podbieg, tam zbieg, kawałek równej drogi, kilka przejść dla pieszych, plączących się ludzi z psami.
Lecę głównie tam, gdzie są trasy rowerowe. Zadziwiający się ci piesi. W większości mijam "zombie" wpatrzonych w ekrany telefonów i idących zygzakiem. Wiek tutaj nie ma znaczenia, choć zawsze mi się wydawało, że to domena nastolatków. Biegam po strefie przeznaczonej dla pieszych a nie dla rowerzystów, jednak czasem nie jest to łatwe, ponieważ rozbawieni przechodnie idą cała szerokością chodnika i nie mają zamiaru posunąć się o centymetr. Mam do wyboru, albo wbiec na pas dla rowerów, albo lecieć trawnikiem. Raz, drugi ustąpiłam, ale wreszcie przypomniałam sobie jedną z zasad biegowych.
- Kto na ścieżce biegowej ma pierwszeństwo?
- Ten, kto wygląda na bardziej zmęczonego ( coby to nie powiedzieć dosadniej :bum: ).

W takim razie ... z drogiiiiii, lecę po prawej stronie, wyprzedzam z lewej, ale reszta ... no zobaczymy kto mocniejszy :hej: .
Asertywność w tym temacie działa z małym wyjątkiem, psy zawsze plączą się nie tam gdzie trzeba, ale sama mam psa, więc wiem jak to jest. Cała reszta ludzkości grzecznie schodziła ze ścieżki.

W ten sposób dobiegłam prawie do końca mojej drogi, ale nogi jakoś same niosły dalej. Zaczęłam więc zabawę w bieganie "wkoło śmietnika", wreszcie i tak trasa się skończyła.
Ech, następnym razem muszę pomyśleć o jeszcze jakieś dodatkowej uliczce, którą zwiedzę.
Na zegarku pojawiła się odległość 12,1km. Drugi raz w życiu przebiegłam aż tyle a w zasadzie pierwszy raz, ale te 100 metrów to żadna różnica. Średnie tętno 157, więc też przyzwoite. Prędkość niezbyt powalająca, ponieważ 7:03, ale totalnie nie o to mi chodziło, mogło by być nawet 8:00 i też byłoby dobrze.
Najważniejsze dla mnie było to, że udało mi się osiągnąć cel w 100% a i sił było na tyle, że mogłam biec jeszcze dalej.
To był dobry wieczór.
New Balance but biegowy
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Decyzje"

"Pieszą" trasę już mam opanowaną, taką bez dojazdu. W sumie ma ona swoje plusy. Mogę wybiec nawet dość późno bez obaw, że zmrok złapie mnie w środku lasu. Są latarnie, są wokół zawsze jacyś ludzie, więc nawet jest bezpieczniej.
W tym tygodniu nadciągnęły nad Polskę tropikalne upały, a przynajmniej nad moje miasto. Temperatura w słońcu dochodziła do 38 stopni. Żeby nie było mi zbyt łatwo, w pracy "lekkie" urwanie głowy, więc zegarek już w połowie dnia mówił mi "cel osiągnięty".
O tym, żeby spokojnie usiąść i zjeść drugie śniadanie, czy też się czegoś napić, mogłam zapomnieć. Bilans tego, co wypijałam wciągu dnia był kiepściutki.

Czułam się zmęczona i to bardzo, ale szkoda mi było opuścić wtorkowe bieganie.
Temperatura długo nie chciała spadać, w końcu ok 20.00, gdy słupek rtęci ( a właściwie czujnik elektroniczny :bum: ) pokazał 25 stopni, wyszłam. Ubiegłam ok 600 metrów i czuję, że coś jest nie tak, mocno nie tak. Nogi od początku nie chciały ciągnąć, ale zrzucałam to na karb "pierwszego kilometra". Z każdym metrem było jednak gorzej.
Szybka decyzja - wracam. Skręciłam w równoległą uliczkę i wróciłam do domu. Żołądek zaczął żyć własnym życiem usiłując zaprezentować mi swą umiejętność skręcania się w węzeł marynarski, nogi z sekundy na sekundę przybierały kształt galarety, w głowie zaczęło się kręcić niczym podczas jazdy na górskiej kolejce tudzież diabelskim młynie.

Zdążyłam otworzyć drzwi od domu. Wielkie krople gorącego potu spłynęły po moich skroniach i plecach, a po chwili przeszła przeze mnie fala przeraźliwie zimnych dreszczy. Zaczęła się zabawa, raz gorąco, raz zimno.
Dziś z biegania raczej nic już nie wyjdzie.
O tym, żeby coś zjeść, nie było na te chwilę mowy, ale starałam się chociaż wlać w siebie Muszyniankę z sokiem.
Szybko doszłam do siebie, jednak ten trening całkiem odpuściłam, czasem przekładam go na środę, ale raczej nie teraz.

Kolejne wybieganie w piątek. Niestety, cały tydzień w pracy okazał się być taki sam, więc popołudnie przespałam. Musiałam odpocząć i przede wszystkim zadbać o to, żeby uzupełnić "niedobory" płynów.
Kiedyś ktoś mi na forum radził, że wystarczy napić się porządnie tuż przed bieganiem. To ile pije się wciągu dnia czy tygodnia miało nie mieć znaczenia. Chyba raczej tego poglądu nie podzielam, z resztą jak widać, życie też tę teorię zweryfikowało. Tym razem nie zaryzykowałam, odpuściłam.


Przyszła sobota. Hmmm, mam siłę i chęć gdzieś podreptać. Może zaliczyć niedzielne długie wybieganie? Godzina 20.00, temperatura 20 stopni, wiec fajnie, ... lecę.
Znajoma mi już trasa, najpierw w górę, później w osiedle, w lewo na obrzeża, obok cmentarza i kościoła, później w dół do ronda, prosto i ... tym razem ciut inaczej, w lewo - do następnego cmentarza. Cały czas biegnę wzdłuż trasy rowerowej. Dalej już tak samo jak dotychczas.
Trochę kiepski widok te cmentarze, ale droga fajna a i powietrze świeże, bo wiadomo, tego typu " atrakcje" usytuowane tuż przy wylocie z miasta. Jakoś tak mi się dobrze biegnie, pomimo tego, że kilka odcinków jest pod górę.
Gdy dotarłam na swoje osiedle zegarek pokazał:
Dystans 13,10km
średnia prędkość 7:07
średnie tętno: 163
Wow, pierwszy raz w życiu przebiegłam 13km. Chciałabym tę odległość powtórzyć i utrwalić. Jestem ciekawa czy mi się uda. Obawiałam się, że ten "przesiedziany" tydzień jakoś negatywnie wpłynie na kolejny bieg, ale chyba jednak decyzje, które za każdym razem podjęłam, były właściwe. Czasem warto odpuścić.
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

" A jednak ..."

Wszystko zaczęło się od niedowiązanych butów. Kolano później dawało o sobie znać przez kolejne cztery tygodnie. Przy każdym podniesieniu stopy, miałam wrażenie, że podnoszę łydkę z ołowiem. Jakoś przeszło ... na drugą nogę, zaczęło mnie coś z boku kolana ściągać, na szczęście szybko minęło, to było tylko przeciążenie. Niezbyt długo nacieszyłam się "wolnością" od problemów. Coś zaczęło mnie ściągać przy lewej pięcie. Można pomyśleć, że zapominam lub nie chce mi się wykonywać ćwiczeń rozciągających, ale tak wcale nie jest.
Próbowałam sobie jeszcze tłumaczyć, że to może przetrenowanie lub wpływ biegania po lesie.
Los sprawił, że z lasu musiałam na pewien czas zrezygnować, ale problem się nie skończył, a powiedziałabym raczej, że się nawet zaczął pogłębiać. Już wcześniej dostałam radę, że jeśli coś mnie niepokoi, to powinnam poszukać jakiegoś fizjoterapeuty, ale najpierw nie mogłam się dodzwonić, później nie miałam czasu a jeszcze później zaczęłam sobie sama tłumaczyć, że robię z igły widły i dopatruję się problemu tam, gdzie go nie ma. Wreszcie przestałam wymyślać i zapisałam się na badanie funkcjonalne stóp. Znalazłam fizjoterapeutę, który zajmuje się sportowcami z mojego miasta ( biegaczami i chodziarzami) a i sam wie czym jest bieganie.
Postanowiłam nie mówić mu wszystkiego, żeby za bardzo nie sugerować. Byłam ciekawa na ile sam do pewnych rzeczy dojdzie i czy mu się to uda. W sumie to niczego nie musiałam tłumaczyć, ponieważ wszystko wskazała sama maszyna.

Do domu wróciłam ze wskazaniem jak mam ćwiczyć i z wkładkami ortopedycznymi, (a właściwie ortezami) które mam nosić non stop, więc mam także w nich biegać, oraz z opisem problemu. A jednak... nie zdawało mi się, dobrze czułam, że coś jest nie tak, tylko czasem trudno się samemu przed sobą przyznać ( a przynajmniej ja tak mam).
Wadę da się jeszcze skorygować ćwiczeniami, więc nie jest źle a i biegać teraz już mogę w miarę spokojnie, ponieważ bardzo się bałam, że Achilles w pewnej chwili nie wytrzyma. Najważniejsze, że poszłam po poradę na tyle szybko, że nie zdążyłam dorobić się powikłań, a mogłam, bo mam ku temu wszelkie predyspozycje.

Co jeszcze jest w tej sytuacji dobre? Okazuje się, że biegam ze śródstopia, więc technika dobra, tylko wcale nie wynikająca z umiejętności, a z wady, ale co tam. :bum:
No i we wskazaniach mam bieganie po "lesie" ( miękkie, nierówne podłoże) ... cuuudnie, wracam na moje leśne ścieżki. :hej:
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Wrażenia"

Wkładki trafiły do butów, ale odwagi żeby w nich na razie biegać brakło, więc pominęłam jeden dzień treningu na rzecz przyzwyczajania się do chodzenia w tym "sprzęcie". Kiedyś już próbowałam wybiec w jakichś starych, zwykłych wkładkach ortopedycznych chcąc sprawdzić czy mi się wydaje, że stopa mi ucieka czy też nie, ale to była porażka. Dobrze, że przy sobie miałam wkładki fabryczne, ponieważ tamte totalnie do biegania się nie nadają. Twarde, śliskie, po prostu niewłaściwe, więc naprawdę odradzam tego typu eksperymenty. Dałam wtedy radę przebiec ok 2km i byłam przeszczęśliwa wyrzucając je z butów.
Wkładki, które dopasował mi fizjoterapeuta to Dananberg Vasyli +, są inne niż te "standardowe", stopa na nich nie jeździ, ponieważ wyściółka jest z czegoś w stylu irchy, sama wkładka jest perforowana, co zwiększa jej przewiewność i ...podstawa to nie korek ani inny twardy materiał, to miękka termoplastyczna pianka.
Przyszedł jednak czas wypróbować je w czasie biegania. Postanowiłam, że przebiegnę tyle ile będę w stanie, max jednak to 10 km, przy czym zakładam, że nawet po 2-3 km trzeba będzie odpuścić. Na początku czułam pod stopą różne górki, pagórki, ale ku mojemu zdziwieniu nie przeszkadzało mi to za bardzo. We wtorek (jeszcze bez wkładek) przebiegłam tylko 8km, ponieważ ból i ściąganie czegoś tam co trzyma piętę było na tyle uciążliwe i podejrzane, że wolałam nie ryzykować z potwierdzaniem teorii "Jak coś boli, to trzeba to rozbiegać". Teraz ten efekt też się pojawił, ale zdecydowanie jest mniejszy. Jestem ciekawa co będę czuła następnego dnia.
W podsumowaniu wyszło 10 km w 1h10 ze średnim tempem 7:01.
Z wkładkami biegnie się śmiesznie, jak na sprężynkach, po prostu to dodatkowa amortyzacja.
Wkładki, wkładkami, to tylko wsparcie. Najważniejsze i tak są ćwiczenia, które nie są trudne ani czasochłonne, ale wymagają systematyczności a z tym to u mnie różnie bywa.
P.S. Na drugi dzień totalnie nic mnie nie boli, jestem w szoku.
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Zmiana planów"

Mam już wreszcie swoje auto, więc postanowiłam zacząć biegać znów po lesie, ptaszki, żywica i te sprawy.
Tiaaa... i na postanowieniach w zasadzie się skończyło.
Wybrałam się na ścieżkę, a jakże. Przebiegłam zaledwie jedno kółko, niecałe 5 km w tempie 7:26 przy temperaturze 28 stopni niemalże umierając po drodze. Lasu mi się zachciało. :wrrwrr:
Wkładki cisnęły niemiłosiernie a do tego żar lał się z nieba a ja w tempie ślimaka niemalże płuca wyplułam.
Masz ci los, a tak tęskniłam za tamtym miejscem. Nad miasto nadciągnęły porządne upały, nie da się biegać w dzień, to znaczy biegać zawsze można, tylko z jakim skutkiem? Mój organizm włączył wzmocnioną reakcję obronną. Powtarzam sobie jak mantrę:
" Biegać można w każdej pogodzie, biegać można w każdej pogodzie ..."
"Nie ma złej pogody na bieganie, nie ma złej pogody na bieganie..."
... i guzik to pomaga. :bum:

Postanowiłam spróbować wyjść wcześnie rano, ale jak tutaj przerobić sowę na skowronka?
Rano za nic nie jestem w stanie wcześniej zwlec się z łóżka, szczególnie, że mam urlop.
To założenie spaliło na panewce.
W takim razie będę biegać wieczorem. Taaaa... po lesie ok 22.00? Ani to bezpieczne, ani rozsądne.
I na takich dywagacjach przeszedł mi kolejny trening na który nie wyszłam.
Nie no, trzeba wziąć się w garść, wracam do klepania asfaltu.
Godzina 18.00 na termometrze 26 stopni.
19.00 - 29 stopni, 20.00 -27stopni, ta pogoda oszalała. :sss:
W końcu wyszłam prawie o 21.00. O tej godzinie za daleko sobie nie pobiegam, bo się ciemno robi, a moja trasa obrzeżami miasta wiedzie po czymś co trudno chodnikiem nazwać. Po zmroku to najlepszy sposób na wybicie sobie kilku zębów, tudzież na skręcenie kostki.
Czas dziesiątek (10km) na razie odkładam na dalszy plan ( może uda mi się choć raz w tygodniu taki dystans przebiec). Pobawię się krótszymi odcinkami, ale troszkę szybszymi.
W ten sposób wczoraj przebiegłam 4,70km w 00:30:08 ze średnim tempem 06:24 i średnim tętnem 166.

Czy mogłam pociągnąć trochę dalej? Pewnie i tak, ale zegarek wskazał, że do wybiegania mam tylko 30 minut. Podarowałam sobie strefy tętna, a skupiłam się tylko na czasie trwania biegu. Miało być 30 minut i było.
Nie daję sobie rady z tymi upałami, będę więc podążała za wskazaniami Polara, może rzeczywiście zamiast 3 dłuższych wybiegań ( które sama sobie wyznaczałam) zrobić zgodnie z planem 4, ale krótsze?
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Koszmarne upały

Pogoda mnie pokonała. Nie chciało mi się nawet chcieć. Temperatury masakryczne. Pewnego dnia czujnik termometru wskazał 48 stopni w słońcu. Dzień coraz krótszy ale gorąc non stop taki sam. Zdarzyło się, że ubrałam się w ciuchy biegowe i czekałam, aż temperatura choć trochę spadnie i pokaże poniżej 30 stopni. Tak doczekałam do godziny 21.00 kiedy to zaczęło się ściemniać i z biegania były nici, ponieważ nie wybiegam po zmroku.

Nie daję sobie rady z takim gorącem. Zauważyłam, że najwyższą temperaturą, którą jestem w stanie zaakceptować jest 25 stopni i brak słońca. Nie chciałam się jednak usprawiedliwiać i wyszłam przy 27. Pot leciał ze mnie ciurkiem, miałam wrażenie, jakbym biegła po kolana w wodzie. Chciałam biec do przodu,ale coś trzymało mnie w miejscu z czym starałam się staczać nierówną walkę.
Odpuszczam. Jeśli sama myśl o wyjściu na bieganie ma być dla mnie przerażająca, to jaki jest tego sens?

Później przyszedł tydzień urlopu. Przerwa, totalny reset.
Powrót jednak nie przyniósł zbytnich zmian. Niedziela i znów upiorne upały. Wieczór gorący. Poniedziałek, powtórka z rozrywki. Wtorek - wreszcie chłodniej. Godzina 20.00 i moje wyczekane 25 stopni. Tym razem wybiegłam, jednak wcześniejsze negatywne doświadczenia spowodowały, że musiałam się zmusić do wyjścia. W zegarku plan na interwały i 50 minut.
Wolno, przede wszystkim wolno, nawet jeśli miałabym wrócić do marszobiegu.

Rano trochę popadało,więc i asfalt nie zionął ogniem.
Biegnę swoją starą trasą, skręcam w stronę obrzeży miasta, to właściwie już wieś. Po drodze roboty drogowe, ulica zamknięta dla ruchu kołowego a na jej środku ... o rety, co to? Wesele, chrzciny, oczepiny, czy inna impreza? :szok:
Ludzie z okolicznych domów ( ze wsi) wyjęli stoły, nakryli je białymi obrusami, postawili grill, poprzynosili jadła, napitku i jakby nigdy nic nieźle się bawią.

Czuję się trochę dziwnie, no ale cóż, nie ma innej drogi, muszę obok nich przebiec. Oni siedzą na ulicy, ja biegnę chodnikiem.
Zacisnęłam zęby, bo zamknięcie oczu byłoby raczej ryzykowne :bum: , i do przodu.
Usłyszałam tylko kilka braw ... i ufff... przeleciałam tak szybko jak się dało, ale na tyle wolno, żeby płuc nie wypluć i nie wysiąść, bo to byłby koper. :hej:

W podsumowaniu:
Czas trwania 0:55:45
Dystans: 8.03
Średnie tempo: 6:57
Średnie tętno 166

Do domu wróciłam przeszczęśliwa, że udało mi się zrealizować założenie i z chęcią na kolejne wyjście.
Termometr wskazywał 22 stopnie. Ewidentnie nie potrafię nie tylko biegać, ale i funkcjonować w tych długotrwałych upałach.
Oskarżałam się o to, że nie biegam, miałam sama do siebie pretensje, ale po wczorajszym wyjściu widzę, że to nie moje lenistwo było tego przyczyną, a po prostu nieumiejętność, niemożność, czy jak to tam zwał, przeskoczenia wysokich temperatur.
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Sobotni poranek"

Ogólnie mogę powiedzieć, że poszło kiepsko. Ale po kolej.
Kiedyś trzeba było spróbować, obojętnie z jakim rezultatem. Postanowiłam wreszcie pokonać własne blokady i zajrzeć na parkrun.
Ta pogoda to chyba jak na złość. Temperatura w słońcu sięgnęła 28 stopni. Mnie nogi się trzęsły ze strachu, jakbym co najmniej do matury stawała. Jeszcze nie zaczęłam biec a już mi się strasznie pić chciało, stres robił swoje. Dobrze, że swoim starym zwyczajem do tylnej kieszonki upchnęłam mały softflask.
Na początku wszystko wygląda przerażająco, jak tutaj ogarnąć jakieś kody kreskowe, który kiedy pokazać...
Wołają na odprawę dla nowicjuszy. Niby słucham, ale niewiele co zapamiętuję.
Ruszamy. Nie pcham się na przody, dla mnie raczej tyły będą najlepsze. Powoli zaczynamy się rozdzielać, część śmiga do przodu tak, że tylko kurz za nimi się unosi. Czym dalej, tym peleton mniej zwarty. Musimy przebiec 2,5 km, po czym na namalowanej kropce zawrócić i biec z powrotem. Jestem na połowie pierwszej części, kiedy niektórzy mijają mnie lecąc już w stronę mety.
Butelka z piciem okazała się błogosławieństwem, mały łyk a przyniósł ogromną ulgę.
Dobiegłam, choć czas miałam o minutę gorszy niż wtedy, kiedy biegam sama. Nie wiem co zrobiłam nie tak, czy to pogoda miała na to wpływ, stres, czy to że poszłam wczoraj spać o 2.00 bo oczywiście tysiące rzeczy było do zrobienia właśnie w nocy. Z tego wszystkiego zapomniałam włączyć zegarek, przypomniało mi się po jakieś tam chwili a i wyłączyć go na czas też zapomniałam.

Info, które przysłał mi parkrun w smsie:
first timer
5 km w 00:32:12
66 pozycja na 95 uczestników
7 wśród kobiet dzisiaj startujących
3-cia wśród uczestników zarejestrowanych w mojej kategorii wiekowej

Jak tylko parkrun się skończył, to i słońce zaszło. Czy to nie jest złośliwość pogody?
Aaaa, jeszcze jedno HR max pokazał 187, czyli dwa "oczka" w górę. Jestem ciekawa czy kiedyś pokaże się 190?
Mój zegarek, jak już go włączyłam, wskazał średnią prędkość 6:30, tylko tętno poszybowało w kosmos ze średnią 176.

Hmmm, może następnym razem uda mi się dokręcić, tak żeby z przodu pokazało się 31?
Sama nie wiem, czy mam się cieszyć, czy mam być na siebie wściekła.
Jedna rzecz na pewno mi się udała. Pobiegłam z ludźmi, tam gdzie czas jest mierzony i tam, gdzie mimo wszystko jest pewna rywalizacja. Przebiegłam 5km ciągiem i udało mi się wstać w sobotę rano :bum:
Awatar użytkownika
Boonia
Rozgrzewający Się
Rozgrzewający Się
Posty: 3
Rejestracja: 18 sie 2018, 17:08
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Gdynia

Nieprzeczytany post

Idealne przed dzisiejszym treningiem wieczorowym :D
Biegu biegu bieg.
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Boonia pisze:Idealne przed dzisiejszym treningiem wieczorowym :D
Oj mnie też by się przydał jakiś "kop", żeby wyjść pobiegać. Wczoraj, to był taki dodatkowy event, dzisiaj już powinnam pobiegać zgodnie z planem. 5km to nie tak daleko, więc chyba złamię swoją zasadę niebiegania dzień po dniu ... tylko ta temperatura...ałaaaa. 30 stopni i spadać nie chce a już prawie 19.00. I jak tutaj żyć, jak tutaj biegać?
No dobra, nie będę marudzić, szczególnie gdy dzisiaj w Wałbrzychu ludzie półmaraton w pełnym słońcu biegli :bum: .
Czapki z głów dla nich.
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Nie dzisiaj"

Tak mi się spodobało na parkrun, że postanowiłam dzisiaj pobiegać tamtejszą trasą. Pogoda trochę odpuściła, więc doszłam do wniosku, że nie muszę czekać do wieczora. 24 stopnie o godzinie 14.00 to dobry czas na wyjście.
Zanim dojechałam na miejsce już stopni było 28. Trudno, w sobotę tak samo gorąco było a jednak dałam radę.
Już po pierwszych metrach czułam, że coś jest nie tak. Od asfaltu aż zniknęło gorącem. Przebiegłam 2,5 km i miałam serdecznie dość. Myślałam, że jak przemaszeruję choć kawałek to dalej jakoś ruszę. Niestety, nie ruszyłam, chwila biegu i ani płuca ani nogi ze mną współpracować nie chcą. Wyłączyłam zegarek, nie ma sensu tego kontynuować. Przeszłam spory kawałek i chciałam poderwać się i powolutku potruchtać do auta. I to niestety było dla mnie zbyt wyczerpujące.

Fakt, wczoraj cały dzień bolała mnie szyja i głowa. Ewidentnie mnie zawiało. Nie spałam pół nocy, mimo, że wzięłam przeciwbólowe prochy. Myślałam, że jak pobiegnę, to rozbiegam to, że wcale się tak źle nie czuję. Chyba jednak przeliczyłam się, przeceniłam swoje możliwości. 3 km i dalej spacer. Na tym dzisiaj zakończończyłam. Siedzę w tej chwili w domu owinięta bawełnianym szalikiem po same uszy, wysmarowana maścią przeciwbólową, popijając herbatę z miodem lipowym.

Tak bardzo się cieszyłam, że wróciłam do swojego tygodniowego trybu wybiegań. Zdaje się, że ten tydzień będę musiała odpuścić. Nie mam pojęcia co powinnam robić w przypadku zawiania. Pierwszy raz w życiu mi się to zdarza. Ech...boli, ale podobno jak boli, to przynajmniej wiadomo, że się żyje.
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

" Jeszcze raz"

Tak jak podejrzewałam, to był trudny tydzień. Bolała mnie szyja, głowa, ciągnęło aż do barku. Wszelakich tabletek unikam jak ognia, lecz tym razem z zegarkiem w ręku odliczałam minuty, kiedy będę mogła wziąć kolejną dawkę inburofenu. Herbata z miodem lipowym, i jeszcze inne "tajemnicze" pastylki z mojej apteczki bardzo powoli, ale jednak zaczęły pomagać. Wczoraj temperatura na dworze znów była wysoka, wzięłam więc kijki i ruszyłam w las. Powolutku, nie za dużo, 4km w miarę energicznego marszu wystarczy. W telewizji straszą burzami, wichurami a nawet gradem. Trzeba się streszczać. W sumie, chyba lepiej jak wygrzeję się w słoneczku, niż przesiedzę ten czas przed telewizorem. Wydawało mi się, że w piątkowe wczesne popołudnie w lesie spotkam sporo osób. Nie było jednak żywej duszy. To nic, znam ten las doskonale, idę po ścieżce biegowej, którą przecina ścieżka edukacyjną, to nie jest głęboka puszcza, więc brak towarzystwa (szczególnie palącego, żeby nie powiedzieć borchajacego papierosy :sss: ) nie jest tragedią. Słońce gdzieś zaczęło się chować za chmury, ale może zaraz wyjdzie?

Tiaaaa...wyjdzie... :ojoj:
W połowie drogi złapał mnie deszcz. Tyle było mojej uciechy. Kiedy dochodziłam do końca ścieżki, przestawało padać, tylko ja byłam tak mokra, że niestety, musiałam wrócić do domu, choć miałam chęć na jeszcze jedno okrążenie, ech ...

W sobotę parkrun, coś mnie korci, żeby znów na niego pójść. Trochę się obawiam, czy to będzie mądre, czy nie powinnam jednak jeszcze sobie odpuścić. Oby znów się nie okazało, że przebiegnę 3km i dalej pójdę, bo nie będę miała siły. Głupio by mi było.
Naszykowałam jednak całą "wyprawkę" na następny dzień, czyli opaskę z kodem, ciuchy, dokumenty od samochodu itp.

W nocy zaczęło padać. Jak widać pogoda sama pokazuje, że mam zostać w domu. Budzik wydzwonił godzinę taką, żebym jednak zdążyła. Wstałam, patrzę przez okno - pada. Jestem usprawiedliwiona. Wróciłam do łóżka. Po pół godzinie naszła mnie myśl, że jak teraz wstanę, to jeszcze zdążę.


Zdążyłam. Deszcz powolutku przestawał padać i gdy ruszaliśmy o 9.00 niebo się przetarło i zrobiło się całkiem przyjemnie.
Już na samym początku peleton podzielił się na grupy, zostałam z tymi wolniejszymi, lecz niezupełnie na końcu. Niektóre grupki biegną razem, inne się rozpadają i każdy leci swoim tempem, jeszcze inni biegną sami.
Chwilę biegłam z jakąś małą grupą, ale i ona się rozpadła. Zostałam z jakimś sympatycznym gościem. Biegliśmy równym tempem. Widziałam, że jest ode mnie znacznie lepszy, więc chciałam go przepuścić. Raz zwolniłam, on zwolnił razem ze mną, drugi raz - to samo, za trzecim razem wspomniałam, że przepuszczam, bo ja to raczej z tych kiepsko biegających.
Okazało się, że ten człowiek wcale nie chciał mnie wyprzedzić, chciał biec ze mną. W ten przesympatyczny sposób miałam ogromne wsparcie i pomoc. Kilka rad technicznych i ...

Dzisiaj 5km przebiegłam w 31:24
Tętno maxymalne znów trochę w górę, na samym końcu, ostatnie metry przycisnęłam i pokazało się 192 ( pięć oczek w górę) , średnie 171 ( niższe niż poprzednio o 5).

I pomysleć, że tydzień temu zastanawiałam się, czy kiedyś zobaczę na odczycie z pulsometru wynik 190. :bum:

Bardzo dziękuję osobie, która mi dzisiaj towarzyszyła podczas biegu, to była ogromna przyjemność i niesamowita pomoc. :taktak:
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Wszystko dzieje się w głowie"

Kolejny parkrun wypadł, następnych na razie niestety też nie odwiedzę z różnych przyczyn niezależnych ode mnie. Szkoda, bo fajnie się biegło.
Latam sobie blisko domu. Nie mam czasu na las. W dzień jeszcze upały, a pod wieczór ... coraz szybciej ciemno się robi. Wykopałam ze swoich biegowych zapasów opaskę odblaskową na rękę. Fajna, ponieważ dodatkowo świeci mocnym czerwonym światłem. Widać mnie z daleka. Kupiłam ją zaraz na początku biegania i tak przeleżała prawie rok. Teraz jest jak znalazł.
Przyznam się, że korciło mnie, żeby zapisać się na "Bieg leśną ścieżką" na 5km. Impreza odbywała się dwa lata z rzędu, niestety, w tym roku ... jej nie będzie. Nie ma się kto zająć organizacją. Szkoda, lecz cóż, trudno. Poczekam do mojego Poznania w listopadzie. Co prawda jest jeszcze Ptolemeusz, ale nie dam sobie rady, za wcześnie dla mnie. Tam są dwa długie podbiegi. Pójdę popatrzeć jak biegną inni, a na razie ... biegam sobie swoimi ścieżkami.
Dzisiaj zgodnie z planem zaliczyłam bieg interwałowy, 50 minut a w tym rozgrzewka, schłodzenie a pomiędzy 5 minut w strefie 4-5 i 3 minuty w strefie 3. Chyba pierwszy raz przyszło mi wybieganie tego dystansu bez problemu, ale gdy biegłam przypomniałam sobie chwile z parkrunu, gdzie przekonałam się, że tętno 177 to nic strasznego, że spokojnie mogę z nim nawet 5 km przebiec i nie umrę.
Ktoś później mi powiedział, że to całe bieganie, to kwestia przede wszystkim "głowy". Te dwie rzeczy stały się dla mnie na ten moment sporym odkryciem. Niby takie oczywiste, ale chyba nie do końca.

Dane z dzisiaj:
dystans: 8,03km
czas: 0:54:09
średnie tempo: 6:45
średnie tętno: 164
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Wspomagacze"

Lato jeszcze nie odpuszcza, choć już taki żar z nieba się nie leje, jak to było ze 2-3 tygodnie temu. Nadal jest na tyle ciepło, że najchętniej biegam w koszulkach na ramiączkach, popularnie zwanych bokserkami. Jak w tym wyglądam? W sumie za bardzo się nie zastanawiałam, bo i po co? Najważniejsze, że jest mi w nich trochę chłodniej niż w bardziej zabudowanych.
W życiu nie pomyślałabym, że ktokolwiek może mnie obserwować.
Po jednym z wybiegań, kiedy wróciłam do domu, usłyszałam od domownika taki tekst:
" Jak nie przestaniesz brać tych anabolików, to się doigrasz, zobaczysz !!!"
Wryło mnie w ziemię, i nie wiedziałam przez chwilę co mam powiedzieć. Ja, zwolenniczka zdrowej diety, przeciwniczka procentów, ja, która piecze sama chleb i wpycha gościom własnoręcznie upieczone ciasteczka owsiane, która stroni od wszystkiego, co się sztucznym izotonikiem nazywa, przeciwniczka wszelkich świństw, nagle usłyszałam coś takiego :szok:

- Ale o co chodzi? - zapytałam
- Ja tak obserwuję cię, zaczynasz mieć sylwetkę jak chłop, a plecy, barki rozrosły ci się tak, że zobaczysz jak sobie nagrzebiesz.

Świetnie, zastanawiałam się tylko od czego? Od tego wymachiwania rękami podczas biegu? Jakoś ostatnio zapominam nawet o ogólnorozwojówce. W sumie, co mi tam, chyba lepiej tak wyglądać, niż gromadzić zwały tłuszczu.
Próbowałam jeszcze przez moment przetłumaczyć, że w życiu bym się nie posunęła do brania jakichkolwiek świństw, ale bezskutecznie.
W ten sposób w domu zaczęto na mnie podejrzliwie patrzeć. Czy można wpaść na większą głupotę?

A ja dzisiaj po prawie nie przespanej nocy, z bólem głowy i planem 12 km, przebiegłam ... 5 km w czasie 37 minut prawie umierając ze zmęczenia. To się nazywa bieganie na speedzie :hahaha:
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Z obawą"

Przyznam się po cichu, że ostatnie wyjście w las zaowocowało u mnie strachem przed kolejnym wybiegnięciem. Dlaczego?
Z prostej przyczyny. Przebiegłam tylko 5 km w żółwim tempie, choć miało być 12, na dodatek kiedy przerwałam bieg i wyłączyłam zegarek poczułam ogromne mdłości. Mam wrażenie, że to przez zmęczenie. Czułam się jakbym przebiegła przynajmniej półmaraton.
Co zrobiłam źle? Nie biegłam za szybko, mogę powiedzieć, że nawet zbyt wolno, nie było za gorąco, nie byłam odwodniona. Co się stało?

Z pewnością stało się jedno. Zaczęłam się bać kolejnego wyjścia. Prawdopodobnie to był wynik ogółu "pędu życia". Niestety, nie wszystko da się zagłuszyć bieganiem.

Mimo, iż wybiegałam za mało, to jednak postanowiłam w poniedziałek nie próbować "poprawki", tylko przeznaczyć go na odpoczynek, odespanie a nawet łasuchowanie.
Przyszedł wtorek i ... przeciągałam wyjście na bieganie jak tylko mogłam. W głowie coś mnie blokowało. Strach brał górę.
Wreszcie zmobilizowałam się, wsiadłam w auto i ponownie stanęłam "twarzą w twarz" przed leśną ścieżką, która mnie niedawno pokonała.
Zaczęłam biec identycznie jak poprzednio, ani trochę szybciej, ani wolniej.

W założeniu - 3 kółka (10km), lecz i z dwóch też będę zadowolona.

Kiedy kończyłam pierwsze, wszystko było w porządku. Niestety, poprzednio też było, a padłam zaraz na początku drugiego.
Tym jednak razem przebiegłam newralgiczny punkt i udało mi się poczłapać dalej bez większych problemów.
Minęłam kilku biegaczy i spacerowiczów. Trochę za późno wyszłam. Słońce zaczęło chować się za drzewa i ścieżki zalała szarość wieczora. Gdy kończyłam drugie kółko, miałam na tyle jeszcze sił, że mogłabym pobiec kolejne, tylko czy zdążę przed zmrokiem?

Zaryzykowałam. Kiedy pokonywałam ostatnie metry, właściwie niewiele już pod nogami widziałam. W ostatniej chwili wybiegłam z lasu. Dosłownie po momencie zapadł zmrok.
Spojrzałam na zegarek.
13,11km w 1h39m:07s
średnie tempo 7:33
średnie tętno: 159
Wolno, ale udało się, nawet więcej niż 10km.

Od razu zmieniło się nastawienie. Już nie strach a ogromna chęć powtórki pojawiła się. Przy okazji przyszło mi na myśl, że może warto pomyśleć o jakimś własnym oświetleniu? Dzień już dość krótki a będzie jeszcze krótszy, biegam czasem w miejscach w których pieski szczekają od strony ogona, a ja staram się świecić oczami, żeby nie zaliczyć jakieś "szpachli" na kolanach, tudzież na twarzy.
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Coraz bliżej"

11 listopada zbliża się wielkimi krokami a moje przerażenie wzrasta proporcjonalnie do upływającego czasu. Cały czas obawiam się, że nie dam rady przebiec tych 10km.
Kiedy zaczynałam plan na 10K założyłam sobie, że chcę nauczyć się biegać 15km. Co prawda plan treningowy tego nie przewiduje, ale to tylko plan.
Raz w tygodniu wypada dłuższe wybieganie, więc staram się tego trzymać.
Dwa tygodnie temu udało mi się przebiec 13,11 km z czasem 1:37:09 i tempem 7:33. Po lesie ciężko się biega.
Po tygodniu powtórka, tym razem 14.09km w 1:41:16 z tempem 7:11, także las.

Dzisiaj był kolejny dzień dłuższej wędrówki. Wczoraj ledwo żyłam, bo jakiś paskudny wirus mnie złapał. Wszystko bolało, w gardle siedział jeż. Reanimacja miodem, cytryną i imbirem w połączeniu z czymś hamującym namnażanie się wirusów zdziałało cuda. Rano nic mi nie było. Spojrzałam na mapę. Znów biegać wkoło lasu? Trochę nudno, może spróbuję pobiegać po okolicznej wsi?

Uliczka w prawo, uliczka w lewo... wszystko idzie z godnie z planem. Teraz asfaltówka lekko w górę, skręt i ... ups... :szok:
Dwa paskudne kundle lecą na mnie. Przez chwilę zamarłam. Wiejskie łażące samowolnie, najeżone, szczekające, wściekłe paskudztwa ( choć kocham zwierzaki), ruszyły na mnie. Wmurowało mnie w grunt. Nikogo wkoło, a ja ze sobą mam pas z butelką wody z sokiem, parę złotych na wypadek pomylenia dróg i znalezienia się w miejscu nieznanym i ... nic więcej. Co teraz, poczęstować je wodą z sokiem, czy przekupić kasą? :niewiem:

Na szczęście jeden głupol pobiegł przed siebie, nie wiedząc na co ten drugi się jeży, a i tamten poleciał za "kumplem".
Ufff... łydki całe.
Powolutku potruchtałam do przodu. Psy się nie wróciły.
Asfaltówka prowadzi przed siebie i nagle ... asfalt się skończył.
Hmm... na mapie była pokazana droga, w realu jej nie ma, a właściwie coś jest, ale nie zdziwię się jak wlecę komuś na podwórko. Coś polnego prowadzi dalej. Lecę. Droga się rozgałęzia, jedna idzie w prawo, druga wiedzie dalej.
Spróbuję pobiec jeszcze kawałek.
Niestety, nie mogłam znaleźć połączenia z asfaltówką, która była w moich planach. Wracam, nie biegnę dalej, spróbuję skręcić w mijaną dróżkę.
Ta wiedzie obok skoszonych już pól kukurydzy. W oddali widzę domy. Jest nadzieja, że tam gdzieś się przemknę na główną drogę. Oooo... ludzie idą, pobiegnę w ich kierunku.
Tak, to jest ta droga, którą miałam biec. Nazwa ulicy się zgadza, wreszcie jakaś nazwa w ogóle jest. Dobiegam do miejsca które już znam. Pięknie wyglądało moje miasto z oddali, choć ciut przerażająco, bo daleko. Ale mnie poniosło :bum: .
Dobiegam do dobrze znanej sobie obwodnicy. Deszcz delikatnie kropi, ale jest ciepło, fajnie.

Skręcam w małą uliczkę i mijam "czciciela bachusa" wiszącego na przydrożnym znaku drogowym, składającego pokłony "matce ziemi" i rzygającego jak kot.
Brrr, kolejna "atrakcja".
Jeszcze tylko parę metrów. Zaczynam czuć zmęczenie, ale dam radę, jeszcze tylko kawałek.

Dlaczego zależało mi na tym kawałku drogi?

Podsumowanie:
Dystans 15,03km
czas 1:40:50
średnie tempo: 6:43
średnie tętno 162

Jest, udało się, moje pierwsze 15 km. Dałam radę.
Teraz warka 0% i ciemna czekolada z nadzieniem wiśniowym, a co tam... należy mi się. :hahaha:
ODPOWIEDZ