01.09.2018 - 5. Półmaraton Praski - 01:34:37
(640. msc open, 103. M20)
Udany początek jesieni i nowa życiówka.
![:taktak:](./images/smilies/taktak.gif)
Na początek statystyki. Oficjalne międzyczasy:
5km - 22:57 - 4:35 min/km
10 km - 45:37 - 4:34 min/km
15 km - 01:08:08 - 4:32 min/km
20 km - 01:30:10 - 4:31 min/km
META - 01:34:37 - 4:29 min/km
I moje dane z Polara (międzyczasy łapane na chorągiewkach + tętno z łapy).
1. 4:40 ~ 155 bpm
2. 4:33 ~ 164 bpm
3. 4:36 ~ 166 bpm
4. 4:33 ~ 165 bpm
5. 4:37 ~ 165 bpm
6. 4:31 ~ 168 bpm
7. 4:38 ~ 169 bpm
8. 4:30 ~ 169 bpm
9. 4:30 ~ 169 bpm
10. 4:32 ~ 168 bpm
11. 4:34 ~ 168 bpm
12. 4:32 ~ 166 bpm
13. 4:28 ~ 167 bpm
14. 4:28 ~ 170 bpm
15. 4:28 ~ 175 bpm
16. 4:24 ~ 174 bpm
17. 4:27 ~ 170 bpm
18. 4:25 ~ 168 bpm
19. 4:23 ~ 171 bpm
20. 4:23 ~ 175 bpm
21. (1,097km) - 4:26, 4:00 min/km ~ 177 bpm (max 188, tempo max 02:51 min/km
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
)
Średnie tętno z biegu 168 bpm (86% max). GPS wskazał 21,38 km, czyli nadłożyłem jakieś 280m.
Czas na relację.
![hej :hejhej:](./images/smilies/icon_e_biggrin.gif)
Dzień przed biegiem rano udałem się na czczo na roztruchtanie w okolicach Cytadeli, łącznie 5,6 km średnim tempem 5:32 min/km na niskim tętnie, na koniec dołożyłem 4 przebieżki. Nogi ani ciężkie, ani lekkie, ale na szczęście delikatne problemy z dwugłowym minęły.
W dniu startu udało mi się całkiem wyspać, mniej więcej do 8:00 rano. W ciągu dnia spędziłem czas z bratem, który też przyjechał na HM i kumplem, który wpadł przebiec mocną piątkę. Posiłki w ciągu dnia sprawdziły się w sam raz - już od dwóch dni zajadałem dużo węgli i sporo piłem, a w sobotę z rana tosty, na obiad ryż z kurczakiem po chińsku, potem znowu tosty i ok. 18:00 tradycyjnie bułka z dżemem. Pakiet odebrany wcześniej w środę, ale pojechałem jeszcze z moją ekipą odebrać ich pakiety - organizacyjnie ok, jedyny problem to konieczność samodzielnego wydrukowania potwierdzenia, na żadnym innym biegu się z tym nie spotkałem, na szczęście można to zrobić też w biurze zawodów. W ciągu dnia głównie odpoczynek, ale i tak nazbierało się prawie 10 tysięcy kroków.
Najpierw pokibicowaliśmy piątkowiczom startującym o godzinę wcześniej. Wygrał Henryk Szost o sekundę wyprzedzając Artura Kozłowskiego. Niestety nie było nam dane zobaczyć tego pięknego finiszu, bo taśmy i barierki były tak beznadziejnie postawione, że metę można było obejrzeć tylko od strony strefy medali itp. a ochrona pilnowała przejścia. Mój kumpel Tomek zajął 46 miejsce z czasem 18:12 mimo odpuszczenia treningów w ostatnim czasie, do życiówki sporo brakło, ale przynajmniej wyprzedził Roberta Korzeniowskiego na finiszu.
No i wreszcie zbliża się start półmaratonu - 20:30. Sporo piłem w ciągu dnia, więc kilka razy chodziłem za potrzebą. Ogromny plus za przenośne pisuary na zewnątrz, nie trzeba było stać w kolejce z "dwójkowiczami".
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Na szczęście te grubsze potrzeby udało się załatwić w domu. Rozgrzewka to ok. 1km - 1,5km truchtu plus skipy, wymachy, krążenia, przebieżki. Przed startem było jeszcze dość ciepło, ok. 20 stopni, ale nie upociłem się tak jak we Wrocku. W strefie startowej było dość duszno, jak to w tłoku. Ustawiłem się w strefie 1:35, która ruszała wraz z pierwszą falą, a Pawła zostawiłem przy 1:40, która ruszała później. Świetna atmosfera przed startem, dużo fajnej muzyki, świateł i dymu.
![:taktak:](./images/smilies/taktak.gif)
Wreszcie Heniu Szost odpalił pistolet startowy i ruszyliśmy!
Pierwsze 5 km minęło dość szybko i bezproblemowo. Tętno podniósł mi właściwie tylko billboard z Kaczyńskim i kilka zawalidróg z ewidentnie kiepską formą. Podgląd tętna standardowo wyłączyłem, ale postanowiłem co jakiś czas kontrolować je przy okazji łapania międzyczasów i zwykle byłem zaskoczony, że jest tak niskie! Jak to jest, że 5 km w tempie 4:35 na treningu to katorga, a na zawodach wydaje to się spokojnym biegiem?
![:niewiem:](./images/smilies/niewiem.gif)
Dałem się wyprzedzać innym biegaczom i zachowałem zimną głowę.
Sam początek jak zwykle trochę ciasny, ale po ok. 500m wybiegliśmy za zakrętem na szeroką ulicę i dostałem ożywczy wiatr w twarz. Temperatura zrobiła się niezwykle przyjemna i moje obawy co do duchoty prysnęły w jednej chwili. Tempo w okolicach 4:35, na zegarku było oczywiście trochę lepsze, ale wiedziałem, że trzeba budować zapas. Po 3 km woda. Na każdym z pięciu punktów udało mi się złapać po 2 kubki i większość skutecznie wypić, co uważam za ważną cegiełkę mojego małego sukcesu. Na trasie wzdłuż Grochowskiej sporo kibiców, to dodaje skrzydeł. Potem zakręt i już nie biegniemy pod wiatr, więc jest nawet łatwiej. Za moment California Love z głośników, czuję endorfiny i od razu wyprzedziłem kilka osób.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Na 5 km melduje się z czasem ciut poniżej 23 minut, biegnę w tempie życiówki, jest git.
Po chwili słyszę głośne pijackie "wypierdalać z Saskiej Kępy!!!" skierowane do biegaczy. Zaśmiałem się na głos i pomyślałem, no dobra, chętnie wypierdolę stąd jak najszybciej, byle do mety.
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Na szczęście po chwili wbiegamy na Francuską, gdzie czekało mnóstwo kibiców, głośna muzyka i do tego lekko z górki, więc super przyjemnie. Siódmy kilometr z krótkim, ale stromym podbiegiem na wiadukt pokonałem spokojnie kosztem kilku sekund. Za wiaduktem nadszedł czas decyzji - Michał, stać cię na więcej, podkręć tempo chłopie.
![spoko :spoko:](./images/smilies/icon_cool.gif)
Postanowiłem przebiec odcinek przez Gocław tempem ok. 4:30 i zobaczyć, co będzie dalej. Przez cały czas widziałem w oddali migający kolorami wielki balon z napisem 1:35. Wystartowałem bardzo niewiele po nim, więc miałem jakieś pół minuty straty.
Tempo 4:30 było trochę bardziej wymagające, ale znośne. Nie dyszałem jednak w przeciwieństwie do niektórych biegowych towarzyszy. Miałem ochotę powiedzieć niektórym "sapaczom", żeby trochę zwolnili, bo na mecie skończą w złym stanie. Nogi czuły już wysiłek, ale nie bolały, jedynym problemem była trochę zdrętwiała prawa stopa - na szczęście to też nie bolało. Poza tym od startu chciało mi się sikać, ale z czasem gdy wypociłem się, problem sam minął gdzieś po 10 km. Na międzyczasie zameldowałem się ze stratą niecałych 40 sekund, niby tempo na zegarku poniżej 4:30, ale sporo zakrętasów i straciłem trochę metrów. Jedyny raz wziąłem przez pomyłkę kubek izo i trochę na moment zakotłowało mi się w brzuchu.
Postanowiłem zjeść żel, popić go na 13 km, pokonać krótki podbieg na Wale Miedzeszyńskim i potem zdecydować, co dalej. Przed punktem nawadniania pierwsza agrafka, potem standardowo dwa kubki wody, organizacja punktów moim zdaniem bardzo dobra, były mniej więcej co 3 km. Wciąż widziałem balony w oddali i pomyślałem, że życiówka raczej bezpieczna, a czuję się na siłach, żeby zaatakować jeszcze 1:35. Przede mną długa prosta aż do 19 km, tak lubię biegać. Jakoś tak się nakręciłem, że przyspieszyłem jeszcze przed podbiegiem. Na podbiegu (nieduży, nie wiecej niż 10 m w górę, ale na tym etapie daje w kość), tętno trochę poszło mocniej w górę, ale potem się z powrotem obniżyło. Nogi odczuwały już trudy biegu, szczególnie mięśnie dwugłowe. Płuca wciąż jednak w świetnym stanie, wyprzedzałem ludzi, było mnóstwo miejsca.
Na 15 km wciąż niecałe 40 sekund straty, więc musiałem wrzucić gaz. Na zegarku tempo dochodziło do 4:20, ale realnie było trochę niższe ok. 4:25. Pierwszy dłuższy odcinek bez wody, punkt dopiero po 5 km odstępu, jakoś na 18 km. Pod koniec tego fragmentu było już ciężko, bo nogi mocno dawały o sobie znać, więc wodę przyjąłem z dużą ulgą. Na szczęście przede mną widziałem wreszcie Stadion Narodowy. Kilka punktów z muzyką umiliło czas, poza tym jednak w tym miejscu bardzo mało kibiców. Na szczęście głowę miałem bardzo mocną, pierwszy raz od dawna ani chwili kryzysu, ani na moment nie myślałem "nigdy więcej", choćby na sekundę nie pojawiła się myśl o zejściu z trasy. Kompletni przeciwieństwo biegu we Wrocławiu. Może brzmi to arogancko z perspektywy dzień po biegu, ale po prostu wiedziałem, że dogonię te balony i biegłem jak po swoje.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Jedynym problemem była zdrętwiała stopa, ciężkie dwa kloce zamiast nóg po 15 km, no i pojawił się jeszcze problem w jelitach - chyba żel nie do końca się przyjął, a może to ten chiński obiad? Miałem ochotę na toaletę, ale nie na tyle, żebym musiał się zatrzymywać czy zwalniać. Pojawił się moment, gdy musiałem jak najszybciej skleić się do grupy pościgowej za balonami, bo osoby za moimi plecami nie dawały rady. Lekko przyspieszyłem, bo inaczej zostałbym sam jak palec.
Pogoda na szczęście sprzyjała i robiła się coraz przyjemniejsza, pomagał ożywczy wiaterek i delikatny wieczorny chłodek, więc mogłem sobie pozwolić na mocniejszy finisz. Za 19 km kolejna agrafka, trochę wybiło mnie to z rytmu i straciłem kilka sekund, ale balony były coraz bliżej, kilkadziesiąt metrów. Na 20 km melduje się z 10 sekundami straty! W głowie szybka matematyka. No dobra, wystarczy pobiec po 4:20 finisz i jesteśmy w domu, czyli właściwie nie trzeba nawet przyspieszać. Ostatecznie pobiegłem całość po 4:00.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Nie wiem skąd wziąłem na to siły, nogi bolały już jak jasna cholera.
Ostatnia agrafka przed metą, jacyś frajerzy skracają sobie trasę i zawracają wcześniej. Krzyknąłem coś do nich, ale nawet się nie odwrócili. Co za brak honoru...
![neutral :zero:](./images/smilies/icon_neutral.gif)
Zając pokazuje do nas i macha, żebyśmy go wyprzedzali. Udało mi się na wysokości stacji metra Stadion, kilkaset metrów przed metą. Pytam: masz jakiś zapas? Nie, na styk - pada odpowiedź i mówi, że jak mam siły, żebym cisnął finisz. Wbiegam do tunelu pod torami i zaczynam głośno krzyczeć z radości. Ostatnia prosta, dookoła masa kibiców, wyciągam ręcę w górę i biegnę jak wariat do mety, drąc się wniebogłosy.
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Tempo na finiszu 2:52, nawet zapomniałem już o bólu nóg, jest tylko czysta ekstaza. Endorfiny wylewają się uszami, co za kapitalne uczucie! Urwałem w końcówce 23 sekundy i byłem z siebie dumny jak nigdy - to zdecydowanie mój najlepszy bieg, do tego w takiej pięknej otoczce. Sprawy organizacyjne, za metą ładny medal, woda, banan, baton energetyczny, piwo bezalkoholowe, pelerynka termiczna. Nie wiem nawet, czy był ciepły posiłek, nie byłem jeszcze specjalnie głodny. Po chwili dotarł brat z nową życiówką 1:36:27.
Polecam te zawody. Atmosfera jest naprawdę fantastyczna, a organizacja również dość dobra. Do tego bardzo płaska trasa, jedynie pogoda pozostaje loterią, ale w tym roku była sprzyjająca.
![uśmiech :usmiech:](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
Niby w dzień bardzo ciepło, ale wieczorem zrobiło się przyjemnie, trochę poniżej 20 stopni. Rok temu brałem udział w Piątce Praskiej i zrobiłem życiówkę 23:13. Dziś przebiegłem półmaraton szybszym tempem niż wtedy piątkę.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)