Sikor - no to do roboty...
Moderator: infernal
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Na razie tydzien treningowy ma sie dobrze.
W poniedzialek mialo byc plywanie, ale okazalo sie, ze w ferie szkolne zamykaja wczesniej,
wiec wrocilem do domu i wsiadlem na rower. W sumie 1.5h rowerowania wyszlo.
Pod koniec czulem juz kolano, troche sie odzywalo.
We wtorek nadszedl czas na bieganie. Troche sie balem o kolano, ale bylo lepiej niz na rowerze o dziwo.
Przy bieganiu nie ma jednak tak glebokiego ugiecia.
Wyszlo 14km, sr. 4:57min/km, sr. puls 145, niecale 100m podbiegow.
Na 10 i 11km zrobilem sobie przyspieszenie, odpowiednio weszly w 4:33 i 4:12.
W srode czas na rower. Wykorzystalem, ze grali Niemcy, wiec nad rzeka powinno byc pusto. I bylo!
Chyba pierwszy raz nie bylo okazji, zeby uzyc dzwonka
W sumie nieco ponad 2h jazdy, bez napinki, ale z przypieszeniami.
Niestety kolano to znowu odczulo, troche spuchlo
Nastepna jazda zplanowana dopiero na niedziele, wiec licze na to, ze juz bez problemow.
W miedzyczasie tylko bieganie oraz chociaz raz plywanie. Moze jutro przed praca sie zepne?
Teraz troche z innej beczki.
Na ostatnich 2 zawodach tri jechalem w butach rowerowych (SPD-SL).
Biega sie w tym w strefie zmian koszmarnie (szczegolnie jezeli jest np. asfalt), a do tego po tych 2 razach zaczepy sa w zasadzie do wyrzucenia
Myslalem, ze mnie to ominie, ale jednak zdecydowalem sie przejsc na flying mount, czyli buty zostana przyczepione przy rowerze, a biegal bede na bosaka.
Niestety w zwyklych butach rowerowych to srednio wykonalne, bo za trudno je zalozyc siedzac na rowerze, a to oznaczalo wydatki.
Trafilem jednak na niezla przecene (znowu ) i jeszcze tego samego dnia po zawodach zlozylem zamowienie.
I wczoraj dotarly do mnie takie oto Mavici:
Teraz czekam jeszcze na nowe zaczepy i musze znalesc jakiec miejsce (parking), gdzie bede mogl poswiecic sie trenowaniu zakladania tego cholerstwa w czasie jazdy.
Sklamie, jezeli powiem, ze sie tego troche nie obawiam
Trzymajcie kciuki
W poniedzialek mialo byc plywanie, ale okazalo sie, ze w ferie szkolne zamykaja wczesniej,
wiec wrocilem do domu i wsiadlem na rower. W sumie 1.5h rowerowania wyszlo.
Pod koniec czulem juz kolano, troche sie odzywalo.
We wtorek nadszedl czas na bieganie. Troche sie balem o kolano, ale bylo lepiej niz na rowerze o dziwo.
Przy bieganiu nie ma jednak tak glebokiego ugiecia.
Wyszlo 14km, sr. 4:57min/km, sr. puls 145, niecale 100m podbiegow.
Na 10 i 11km zrobilem sobie przyspieszenie, odpowiednio weszly w 4:33 i 4:12.
W srode czas na rower. Wykorzystalem, ze grali Niemcy, wiec nad rzeka powinno byc pusto. I bylo!
Chyba pierwszy raz nie bylo okazji, zeby uzyc dzwonka
W sumie nieco ponad 2h jazdy, bez napinki, ale z przypieszeniami.
Niestety kolano to znowu odczulo, troche spuchlo
Nastepna jazda zplanowana dopiero na niedziele, wiec licze na to, ze juz bez problemow.
W miedzyczasie tylko bieganie oraz chociaz raz plywanie. Moze jutro przed praca sie zepne?
Teraz troche z innej beczki.
Na ostatnich 2 zawodach tri jechalem w butach rowerowych (SPD-SL).
Biega sie w tym w strefie zmian koszmarnie (szczegolnie jezeli jest np. asfalt), a do tego po tych 2 razach zaczepy sa w zasadzie do wyrzucenia
Myslalem, ze mnie to ominie, ale jednak zdecydowalem sie przejsc na flying mount, czyli buty zostana przyczepione przy rowerze, a biegal bede na bosaka.
Niestety w zwyklych butach rowerowych to srednio wykonalne, bo za trudno je zalozyc siedzac na rowerze, a to oznaczalo wydatki.
Trafilem jednak na niezla przecene (znowu ) i jeszcze tego samego dnia po zawodach zlozylem zamowienie.
I wczoraj dotarly do mnie takie oto Mavici:
Teraz czekam jeszcze na nowe zaczepy i musze znalesc jakiec miejsce (parking), gdzie bede mogl poswiecic sie trenowaniu zakladania tego cholerstwa w czasie jazdy.
Sklamie, jezeli powiem, ze sie tego troche nie obawiam
Trzymajcie kciuki
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Krotkie podsumowanie tygodnia.
Plywanie: null, nada, nic
Rower: 3x, 5:10h, 125km
Bieg: 3x, 4:30h, 52km
W sumie 9:40h, liczylem na wiecej, ale plywanie w poniedzialek mi odwolali lobuzy
Plywanie: null, nada, nic
Rower: 3x, 5:10h, 125km
Bieg: 3x, 4:30h, 52km
W sumie 9:40h, liczylem na wiecej, ale plywanie w poniedzialek mi odwolali lobuzy
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Nie mam weny na plywanie, co mnie w sumie dziwi
Wczoraj mialem pojechac na 19-a na basen, a le zamiast tego wyszedlem pobiegac.
Zrobilem nawet akcent, chociaz bylo troche upalnie, uff
3km lekko + 6x3min po ~4:10 z 2min aktywna przerwa w biegu + reszta spokojniej
Razem: 14.3km, sr. tempo 4:55, sr. tetno 147, 100m przewyzszenia
Dzisiaj czas na rower, a jutro rano moze zbiore sie na basen
Apropos rower. Kurka, nie moge sie zaprzyjaznic z SPD-SL.
"Gorskich" SPD uzywam od zarania dziejow i dorze sie rozumiemy.
Szosowe SPD-SL mnie wkurzaja tym, ze sa jednostronne i pedaly zawsze wisi "w dol" (taka konstrukcja). Wkurza mnie to strasznie.
SPD mam tak oblaskawione, ze wpinam sie zupelnie intuicyjnie, a w przypadku SPD-SL musze zerknac, bo inaczej to gmeranie po omacku
Wiem, ze to kwestia przyzwyczajenia, ale biorac pod uwage, ze malo cwicze na szosie, to srednio to widze.
Mysle nawet o tym, czy nie dac sobie spokoj i zostac zupelnie przy SPD w obywu rowerach.
Tym bardziej, ze te czerwone buty Mavica musialem odeslac, bo jednak byly za male (tzn. na styk).
Wolalem nie ryzykowac tego, ze np. po 2.5h jazdy bede mial tak obolale palce, ze bedzie to mialo wplyw na bieg.
Dlatego zamowilem "standardy" czyli Shimano TR5. Wczoraj przyszly. Rozmiar super i bardzo wygodne.
Do tego maja podwojny system mocowania, zarowno SPD jak i SPD-SL.
Musze pomyslec, ale to chyba dobry pomysl.
Oto one:
Wczoraj mialem pojechac na 19-a na basen, a le zamiast tego wyszedlem pobiegac.
Zrobilem nawet akcent, chociaz bylo troche upalnie, uff
3km lekko + 6x3min po ~4:10 z 2min aktywna przerwa w biegu + reszta spokojniej
Razem: 14.3km, sr. tempo 4:55, sr. tetno 147, 100m przewyzszenia
Dzisiaj czas na rower, a jutro rano moze zbiore sie na basen
Apropos rower. Kurka, nie moge sie zaprzyjaznic z SPD-SL.
"Gorskich" SPD uzywam od zarania dziejow i dorze sie rozumiemy.
Szosowe SPD-SL mnie wkurzaja tym, ze sa jednostronne i pedaly zawsze wisi "w dol" (taka konstrukcja). Wkurza mnie to strasznie.
SPD mam tak oblaskawione, ze wpinam sie zupelnie intuicyjnie, a w przypadku SPD-SL musze zerknac, bo inaczej to gmeranie po omacku
Wiem, ze to kwestia przyzwyczajenia, ale biorac pod uwage, ze malo cwicze na szosie, to srednio to widze.
Mysle nawet o tym, czy nie dac sobie spokoj i zostac zupelnie przy SPD w obywu rowerach.
Tym bardziej, ze te czerwone buty Mavica musialem odeslac, bo jednak byly za male (tzn. na styk).
Wolalem nie ryzykowac tego, ze np. po 2.5h jazdy bede mial tak obolale palce, ze bedzie to mialo wplyw na bieg.
Dlatego zamowilem "standardy" czyli Shimano TR5. Wczoraj przyszly. Rozmiar super i bardzo wygodne.
Do tego maja podwojny system mocowania, zarowno SPD jak i SPD-SL.
Musze pomyslec, ale to chyba dobry pomysl.
Oto one:
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Moj rozbrat z plywaniem trwa (nie wiedziec czemu)
Ogladalem sobie ostatnio eliminacje na 1500m i to co w wodzie wyraba Sun Yang, to sie w glowie nie miesci
Polecam uwadze, bo to jest po prostu poezja ruchu, cudowne
Wtorek: rower ladnie wszedl, byl mecz, wiec nie bylo tloku na drogach, czas: 1:45h
Sroda: mial byc "dlugawy wolniejszy bieg" i chyba byl: 20.2km, sr. tetno 141, sr. tempo 5:15, 130m podbiegow
Bylo goraco (ale nie upalnie, slonce glownie za chmurami), pobieglem bez wody i jedzenia, zeby zrobic test intensywnosci pocenia.
Waga przed wyjsciem: 77.4kg, waga po powrocie rowno 74
Nie myslalem, ze bedzie az taka duza roznica.
Wydolnosciowo pod koniec tez nie bylo lekko, ostatni raz mialem dzien beztreningowy w sobote, wiec to byl 5-ty dzien z rzedu.
Czworki w prawej nodze podchodzily na ostatnich kilometrach w stan przedskurczowy (pewnie rowniez ze wzgledu na odwodnienie),
tym bardziej, ze ostatnie 2.5 to glownie podbiegi.
Czwartek: w planie znowu rower, ale moze dzisiaj zrobie dzien przerwy.
To bedzie zalezalo od tego, jak uloze plan na najblizsze 3 dni, bo rozne zmienne wchodza w gre.
Na przyklad to, ze jutro mam wolne i chcialem sobie zrobic "race day", czyli 3 dyscypliny po kolei, ale z wiekszymi przerwami niz przy zakladkach.
Sie okaze wieczorem.
Z nieco innej beczki.
Dwa pierwsze maratony przebieglem w Kinvarach 7, ale one wyladowaly juz koszu.
Aktualnie dobijam juz powoli Salming Distance (ale w tym stanie na maraton bym ich juz i tak nie wzial).
Ostatnio jednak glownie biegam w Zante v3 i we wciaz niezle trzymajacych sie Newton Distance (o ile dobrze pamietam).
Zante v3 sa swietne (ale wolalem v1). Nie jestem jednak przekonany do nich jesli chodzi o na maraton. Nie mowie nie, ale wolalbym miec alternatywe.
Newtona bardzo lubie jesli chodzi o spokojny bieg bez napinki. Sa wygodne, ale troche ciezkawe i malo dynamiczne.
Niedawno napalilem sie na Hoka Clayton 2, bo przymiarka wypadla swietnie. Gdyby sie to jeszcze w treningach potwierdzilo, to bylyby swietne, ale nie moge znalesc zadnej dobrej oferty w moim rozmiarze 47, a >100 EUR jednak za buty do biegania nie dam.
Trafilo sie za to cos innego, na co rowniez polowalem od dawna: Saucony Freedom ISO! Wczoraj przyszly, mialem je na nogach przez jakis czas.
Jesli chodzi o cholewke, zapietek ogolna i elastycznosc, to jest super. Nie sa zbyt lekkie (rowno 300g, ale rozmiar 47EU), jednak nie czuc tego na nodze.
Jedynie czubek jest dosc plaski i lekko dotyka duzego palca jak chodze, ale cholewka jest tak miekka, ze mam nadzieje, ze to nie bedzie problem.
W ostatecznosci bede mial super wygodne buty do chodzenia, bo kolorystycznie sa bardzo stonowane
W kazdym razie do nastepnego maratonu jest wystarczajaco duzo czasu, zeby je obiegac i podjac decyzje.
A miedzczasie bede mial oko na Claytony
Ogladalem sobie ostatnio eliminacje na 1500m i to co w wodzie wyraba Sun Yang, to sie w glowie nie miesci
Polecam uwadze, bo to jest po prostu poezja ruchu, cudowne
Wtorek: rower ladnie wszedl, byl mecz, wiec nie bylo tloku na drogach, czas: 1:45h
Sroda: mial byc "dlugawy wolniejszy bieg" i chyba byl: 20.2km, sr. tetno 141, sr. tempo 5:15, 130m podbiegow
Bylo goraco (ale nie upalnie, slonce glownie za chmurami), pobieglem bez wody i jedzenia, zeby zrobic test intensywnosci pocenia.
Waga przed wyjsciem: 77.4kg, waga po powrocie rowno 74
Nie myslalem, ze bedzie az taka duza roznica.
Wydolnosciowo pod koniec tez nie bylo lekko, ostatni raz mialem dzien beztreningowy w sobote, wiec to byl 5-ty dzien z rzedu.
Czworki w prawej nodze podchodzily na ostatnich kilometrach w stan przedskurczowy (pewnie rowniez ze wzgledu na odwodnienie),
tym bardziej, ze ostatnie 2.5 to glownie podbiegi.
Czwartek: w planie znowu rower, ale moze dzisiaj zrobie dzien przerwy.
To bedzie zalezalo od tego, jak uloze plan na najblizsze 3 dni, bo rozne zmienne wchodza w gre.
Na przyklad to, ze jutro mam wolne i chcialem sobie zrobic "race day", czyli 3 dyscypliny po kolei, ale z wiekszymi przerwami niz przy zakladkach.
Sie okaze wieczorem.
Z nieco innej beczki.
Dwa pierwsze maratony przebieglem w Kinvarach 7, ale one wyladowaly juz koszu.
Aktualnie dobijam juz powoli Salming Distance (ale w tym stanie na maraton bym ich juz i tak nie wzial).
Ostatnio jednak glownie biegam w Zante v3 i we wciaz niezle trzymajacych sie Newton Distance (o ile dobrze pamietam).
Zante v3 sa swietne (ale wolalem v1). Nie jestem jednak przekonany do nich jesli chodzi o na maraton. Nie mowie nie, ale wolalbym miec alternatywe.
Newtona bardzo lubie jesli chodzi o spokojny bieg bez napinki. Sa wygodne, ale troche ciezkawe i malo dynamiczne.
Niedawno napalilem sie na Hoka Clayton 2, bo przymiarka wypadla swietnie. Gdyby sie to jeszcze w treningach potwierdzilo, to bylyby swietne, ale nie moge znalesc zadnej dobrej oferty w moim rozmiarze 47, a >100 EUR jednak za buty do biegania nie dam.
Trafilo sie za to cos innego, na co rowniez polowalem od dawna: Saucony Freedom ISO! Wczoraj przyszly, mialem je na nogach przez jakis czas.
Jesli chodzi o cholewke, zapietek ogolna i elastycznosc, to jest super. Nie sa zbyt lekkie (rowno 300g, ale rozmiar 47EU), jednak nie czuc tego na nodze.
Jedynie czubek jest dosc plaski i lekko dotyka duzego palca jak chodze, ale cholewka jest tak miekka, ze mam nadzieje, ze to nie bedzie problem.
W ostatecznosci bede mial super wygodne buty do chodzenia, bo kolorystycznie sa bardzo stonowane
W kazdym razie do nastepnego maratonu jest wystarczajaco duzo czasu, zeby je obiegac i podjac decyzje.
A miedzczasie bede mial oko na Claytony
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Dalszy ciag tygodnia...
Czwartek (5.07): korzystam na calego z tego, ze dzieciakow nie ma, wiec wieczorem zrobilem krotka zakladke:
rower 1:10h (27km), potem szybko przebralem sie i polecialem 5.2km dosc szybkim tempem (sr. 4:26min/km) i do tego po niezupelnie po plaskim: 48m podbiegow.
Zakladka zakonczyla sie sukcesem: zero problemow z nogami czy przepona.
Tetno ofc wysoko, ale wydolnosciowo bylo lepiej niz myslalem: ostatnie 2km byly najszybsze, odpowiednio 4:19 i 4:20.
Piatek (6.07): wzialem dzien wolnego (bo to byly moje urodziny, a co! ), wiec postanowilem to uczcic i wybralem sie na basen.
W sumie wyszla z tego niecala godzina plywania. Nie bylo specjalnie dobrze po przerwie, ale nie bylo tez tak zle jak myslalem.
Zaraz po powrocie do domu wyszedlem spokojnie pobiegac po urozmaiconym terenie: 12.3km, tempo 5:15, sr. tetno 143, 124m podbiegow.
Zaraz potem musialem sie pakowac, bo jeszcze tego samego dnia jechalismy do Holandii, do rodziny na weekend.
W samochodzie spedzilem jakos 5.5h (korki) i weczorem czulem to wszystko mocno w kosciach
Sobota (7.07): Bedac w Holandii nawet krotko (w niedziele raniutko sie juz zbieralismy), nie moglem nie pobiegac.
Pogoda byla wyjatkowa: 24 stopnie, lampa i praktycznie zero wiatru. Zrobilem ponad 17km w nowych butach (jest dobrze! ).
Nie mialem planu, po prostu chcialem pobiegac.
Bieglo sie dobrze: sr. tempo 4:55 przy sr. tetnie 144.
Potem pojechalismy na mini-koncert fortepianowy, gdzie m.in. wystepowala reprezentantka naszej rodziny
Dzieciaki fajnie graly i sie prezentowaly cale przejete, ale mnie najbardziej zafascynowala inna rzecz.
Koncert odbywal sie w jednej z sal w samym centrum, nad jeziorem, w kompleksie, w ktorym zaczynaja i konca sie zawody Challenge Almere (tam gdzie startowalem we wrzesniu). Zaraz obok jest miejsce, gdzie sie wchodzilo do wody, plac przed to byla jedna wielka strefa zmian, a w tym kompleksie odbieralo sie pakiety, tam byl pre-race meeting, pasta-party i bufet po dobiegnieciu do mety.
Chodzac teraz w sobote po tych samych korytarzach (szukalismy sali) i placu czulem wyrzuty adrenaliny i jakichs innych substancji. Po prostu wpadlem w maly "haj", mocna euforia i tryb "bojowy". Nigdy czego takiego jeszcze nie doswiadczylem. Po prostu czad
Niedziela 8.07): Tuz po 6-ej rano wyjechalismy: kierunek dom. Jak sie spodziewalismy w ta strone nie bylo zadnych problem i po 4:15 zameldowalismy sie na miejscu. Szybko prysznic i zasiadlem przed TV ogladajac koncowa czesc roweru prosow w czasie Ironman Frankfurt.
Jak dojechali i przeszli przez strefe zmian, to sie zebralem i pojechalem na miejsce kazni
We Frankfurcie maraton biegaja w samym centrum, nad rzeka, 4 petle, wie mozna ich bardzo dobrze i kilka razy obserwowac/dopingowac.
Tegoroczne zawody byly dosc wyjatkowe, bo na starcie spotkali sie dwaj mistrzowie swiata, ktorzy wygrali 3 ostatnie lata: Frodeno (2015 i 2016) oraz Patrick Lange (2017), z tym, ze w 2017 Frodo mial kontuzje plecow po zejsciu z roweru i nie liczyl sie w biegu, wiec byla okazja na rewanz na pelnym dystanie. Wszystko musialo rozstrzygnac sie na biegiu, bo na rowerze jechali caly czas razem. I tak bylo. Frodo jednak tego dnia byl nie do zatrzymania: wygral z solidnym zapasem i przy okazji ustanowil biegowy rekord trasy: 2:39:06 (BTW wczoraj byl upal 30 stopni i pelna lampa).
Po tych emocjach, powrocie do domu i ochlonieciu, wyszedlem wieczorem porowerowac na MTB: 1:45h i 290m podjazdow
...i podsumowanie tygodnia:
Plywanie: 1:00h (lekko naciagana, ale niech bedzie )
Rower: 4:40h (112km)
Bieganie: 5:50 (69km)
W sumie: 11:30h
Jestem bardzo zadowolony. Od poprzedniej soboty trenowalem 9 dni z rzedu (w 2 dni treningi podwojne), ale nie czuje sie przeciazony.
Duza zasluga w tym, ze chlopakow nie ma w domu (sa u babci) i oprocz wiekszej ilosci czasu na sam trening mam tez czas na regeneracje.
Dluzej spie w nocy i do tego zdarzalo mi sie drzemnac w ciagu dnia. Tak to mozna trenowac.
Teraz zaczynam rozumiec sens 2-tygodniowych obozow treningowych. Az mnie korci...
Czwartek (5.07): korzystam na calego z tego, ze dzieciakow nie ma, wiec wieczorem zrobilem krotka zakladke:
rower 1:10h (27km), potem szybko przebralem sie i polecialem 5.2km dosc szybkim tempem (sr. 4:26min/km) i do tego po niezupelnie po plaskim: 48m podbiegow.
Zakladka zakonczyla sie sukcesem: zero problemow z nogami czy przepona.
Tetno ofc wysoko, ale wydolnosciowo bylo lepiej niz myslalem: ostatnie 2km byly najszybsze, odpowiednio 4:19 i 4:20.
Piatek (6.07): wzialem dzien wolnego (bo to byly moje urodziny, a co! ), wiec postanowilem to uczcic i wybralem sie na basen.
W sumie wyszla z tego niecala godzina plywania. Nie bylo specjalnie dobrze po przerwie, ale nie bylo tez tak zle jak myslalem.
Zaraz po powrocie do domu wyszedlem spokojnie pobiegac po urozmaiconym terenie: 12.3km, tempo 5:15, sr. tetno 143, 124m podbiegow.
Zaraz potem musialem sie pakowac, bo jeszcze tego samego dnia jechalismy do Holandii, do rodziny na weekend.
W samochodzie spedzilem jakos 5.5h (korki) i weczorem czulem to wszystko mocno w kosciach
Sobota (7.07): Bedac w Holandii nawet krotko (w niedziele raniutko sie juz zbieralismy), nie moglem nie pobiegac.
Pogoda byla wyjatkowa: 24 stopnie, lampa i praktycznie zero wiatru. Zrobilem ponad 17km w nowych butach (jest dobrze! ).
Nie mialem planu, po prostu chcialem pobiegac.
Bieglo sie dobrze: sr. tempo 4:55 przy sr. tetnie 144.
Potem pojechalismy na mini-koncert fortepianowy, gdzie m.in. wystepowala reprezentantka naszej rodziny
Dzieciaki fajnie graly i sie prezentowaly cale przejete, ale mnie najbardziej zafascynowala inna rzecz.
Koncert odbywal sie w jednej z sal w samym centrum, nad jeziorem, w kompleksie, w ktorym zaczynaja i konca sie zawody Challenge Almere (tam gdzie startowalem we wrzesniu). Zaraz obok jest miejsce, gdzie sie wchodzilo do wody, plac przed to byla jedna wielka strefa zmian, a w tym kompleksie odbieralo sie pakiety, tam byl pre-race meeting, pasta-party i bufet po dobiegnieciu do mety.
Chodzac teraz w sobote po tych samych korytarzach (szukalismy sali) i placu czulem wyrzuty adrenaliny i jakichs innych substancji. Po prostu wpadlem w maly "haj", mocna euforia i tryb "bojowy". Nigdy czego takiego jeszcze nie doswiadczylem. Po prostu czad
Niedziela 8.07): Tuz po 6-ej rano wyjechalismy: kierunek dom. Jak sie spodziewalismy w ta strone nie bylo zadnych problem i po 4:15 zameldowalismy sie na miejscu. Szybko prysznic i zasiadlem przed TV ogladajac koncowa czesc roweru prosow w czasie Ironman Frankfurt.
Jak dojechali i przeszli przez strefe zmian, to sie zebralem i pojechalem na miejsce kazni
We Frankfurcie maraton biegaja w samym centrum, nad rzeka, 4 petle, wie mozna ich bardzo dobrze i kilka razy obserwowac/dopingowac.
Tegoroczne zawody byly dosc wyjatkowe, bo na starcie spotkali sie dwaj mistrzowie swiata, ktorzy wygrali 3 ostatnie lata: Frodeno (2015 i 2016) oraz Patrick Lange (2017), z tym, ze w 2017 Frodo mial kontuzje plecow po zejsciu z roweru i nie liczyl sie w biegu, wiec byla okazja na rewanz na pelnym dystanie. Wszystko musialo rozstrzygnac sie na biegiu, bo na rowerze jechali caly czas razem. I tak bylo. Frodo jednak tego dnia byl nie do zatrzymania: wygral z solidnym zapasem i przy okazji ustanowil biegowy rekord trasy: 2:39:06 (BTW wczoraj byl upal 30 stopni i pelna lampa).
Po tych emocjach, powrocie do domu i ochlonieciu, wyszedlem wieczorem porowerowac na MTB: 1:45h i 290m podjazdow
...i podsumowanie tygodnia:
Plywanie: 1:00h (lekko naciagana, ale niech bedzie )
Rower: 4:40h (112km)
Bieganie: 5:50 (69km)
W sumie: 11:30h
Jestem bardzo zadowolony. Od poprzedniej soboty trenowalem 9 dni z rzedu (w 2 dni treningi podwojne), ale nie czuje sie przeciazony.
Duza zasluga w tym, ze chlopakow nie ma w domu (sa u babci) i oprocz wiekszej ilosci czasu na sam trening mam tez czas na regeneracje.
Dluzej spie w nocy i do tego zdarzalo mi sie drzemnac w ciagu dnia. Tak to mozna trenowac.
Teraz zaczynam rozumiec sens 2-tygodniowych obozow treningowych. Az mnie korci...
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Poniedzialek (9.07): rowerem na basen, tam 50min plywania, potem do domu, przebrac sie i pobiegac 10,3km (sr. tempo 5:13, sr. tetno 139).
To byl dobry wieczor
Wtorek (10.07): czas na nastepna zakladke, troszke dluzsza niz ostatnio: 1:20h na MTB i zaraz potem 8.5km (szybsze 7km + powrot do domu, sr. tempo 4:38, sr. puls 149).
Sroda (11.07): ochlodzilo sie mocno (<19 stopni), lekki deszcz i zimny wiatr, wystarczylo mi 15,km (sr. tempo 5:11, sr. tetno 138), zeby miec dosc
Dzisiaj na szczescie ma byc slonce i +25, wiec planowany >2h wypad na MTB powinien byc przyjemniejszy w odbiorze niz wczorajsze bieganie
To byl dobry wieczor
Wtorek (10.07): czas na nastepna zakladke, troszke dluzsza niz ostatnio: 1:20h na MTB i zaraz potem 8.5km (szybsze 7km + powrot do domu, sr. tempo 4:38, sr. puls 149).
Sroda (11.07): ochlodzilo sie mocno (<19 stopni), lekki deszcz i zimny wiatr, wystarczylo mi 15,km (sr. tempo 5:11, sr. tetno 138), zeby miec dosc
Dzisiaj na szczescie ma byc slonce i +25, wiec planowany >2h wypad na MTB powinien byc przyjemniejszy w odbiorze niz wczorajsze bieganie
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Czwartek (12.07): rower MTB, 2:17h, 280m przewyzszen
Piatek (13.07): dlugi bieg, 24.1km, sr. tempo 4:47, sr. tetno 149
Sobota (14.07): rano basen 0:50h + wieczorem spokojny bieg 12.3km, sr. tempo 5:24, sr. tetno 134
Niedziela (15.07): rower szosowy, 2:15h, 640m przewyzszen
Uff, to byl ciezki tydzien, co czulem w czasie sobotniego biegu.
Ale dzisiaj juz tylko regeneracja. Dopiero jutro wieczorem basen, a zaraz potem spokojny bieg 10-12km.
Podsumowanie:
- plywanie: 1:40h
- rower: 6:40h (166km)
- bieganie: 6:00h (70km)
Razem: 14:20h, czyli nowy rekord
Czuje sie dobrze, zadnych urazow, staram sie duzo jesc, pic i regenerowac
Powoli zbliza sie koniec mojego prywatnego obozu treningowego.
Do wtorku jestem jeszcze sam, potem rodzina w komplecie, a w piatek wieczorem wyjazd na urlop, wiec czwartek to bedzie pewnie ostatni dzien treningowy. Postaram sie te najblizsze 4 dni dobrze wykorzystac i ze 2 razy pobrykac na rowerze. Na urlopie bede mogl pobiegac i pewnie poplywac, ale niestety nie porowerowac.
Piatek (13.07): dlugi bieg, 24.1km, sr. tempo 4:47, sr. tetno 149
Sobota (14.07): rano basen 0:50h + wieczorem spokojny bieg 12.3km, sr. tempo 5:24, sr. tetno 134
Niedziela (15.07): rower szosowy, 2:15h, 640m przewyzszen
Uff, to byl ciezki tydzien, co czulem w czasie sobotniego biegu.
Ale dzisiaj juz tylko regeneracja. Dopiero jutro wieczorem basen, a zaraz potem spokojny bieg 10-12km.
Podsumowanie:
- plywanie: 1:40h
- rower: 6:40h (166km)
- bieganie: 6:00h (70km)
Razem: 14:20h, czyli nowy rekord
Czuje sie dobrze, zadnych urazow, staram sie duzo jesc, pic i regenerowac
Powoli zbliza sie koniec mojego prywatnego obozu treningowego.
Do wtorku jestem jeszcze sam, potem rodzina w komplecie, a w piatek wieczorem wyjazd na urlop, wiec czwartek to bedzie pewnie ostatni dzien treningowy. Postaram sie te najblizsze 4 dni dobrze wykorzystac i ze 2 razy pobrykac na rowerze. Na urlopie bede mogl pobiegac i pewnie poplywac, ale niestety nie porowerowac.
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Poniedzialek (16.07): to mial byc zwyczajny dzien , bez historii...
Po dluzszym wypoczynku (ostatni trening byl w niedziele w poludnie), pojechalem wieczorem rowerem na basen. 50min plywania, potem powrot do domu, przebralem sie i wyszedlem na godzinny spokojny bieg. Jak ruszylem, to sobie przypomnialem, ze sie nie rozgrzalem, ale bieglem spokojnie, do tego wlasnie sie przecierz duzo poruszalem, wiec powinno byc ok. Po 2km musialem przebiec na druga strone drogi, wiec skrecilem sie lekko w lewo i jeb. Blokada w plecach (jakis miesien, albo nerw ). Dowloklem sie na druga strone, stanalem i myslalem co robic. Lekko sie poskrecalem, ale w lewo to bylo praktycznie niemozliwie. Na szczecie, to nie kregoslup, bo by bylo po zabawie
Bez skrecania sie, przy prostych plecach nie bylo tak zle, wiec postanowilem kontynuowac i tak dobiegalem sobie do zalozonej godziny.
Niestety wieczorem nie zrobilo sie lepiej, dzisiaj tez nie, a dzisiaj miala byc zakladka rower+bieg.
Niech to szlag. Jeden, jedyny raz zapomnialem o rozgrzewce, ech
Ku przestrodze....
Po dluzszym wypoczynku (ostatni trening byl w niedziele w poludnie), pojechalem wieczorem rowerem na basen. 50min plywania, potem powrot do domu, przebralem sie i wyszedlem na godzinny spokojny bieg. Jak ruszylem, to sobie przypomnialem, ze sie nie rozgrzalem, ale bieglem spokojnie, do tego wlasnie sie przecierz duzo poruszalem, wiec powinno byc ok. Po 2km musialem przebiec na druga strone drogi, wiec skrecilem sie lekko w lewo i jeb. Blokada w plecach (jakis miesien, albo nerw ). Dowloklem sie na druga strone, stanalem i myslalem co robic. Lekko sie poskrecalem, ale w lewo to bylo praktycznie niemozliwie. Na szczecie, to nie kregoslup, bo by bylo po zabawie
Bez skrecania sie, przy prostych plecach nie bylo tak zle, wiec postanowilem kontynuowac i tak dobiegalem sobie do zalozonej godziny.
Niestety wieczorem nie zrobilo sie lepiej, dzisiaj tez nie, a dzisiaj miala byc zakladka rower+bieg.
Niech to szlag. Jeden, jedyny raz zapomnialem o rozgrzewce, ech
Ku przestrodze....
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Wtorek (17.07): pierwotnie miala byc zakladka rower+bieg, ale z tymi plecami sie nie zdecydowalem, rower musial wystarczyc
Dosc spokojne tempo, 1:15h, 260m podjazdow.
Plecy wytrzymaly bez problemu, w sumie nic dziwnego, wspieraly sie na rekach caly czas
Sroda (18.07): tego dnia mialem zaplanowany dlugi bieg (2h)
W ciagu dnia plecy troche odpuscily, porozciagalem sie troche i pobieglem zaraz po pracy.
Upal byl straszny, ale nie moglem niestety czekac do wieczora.
Bieglo sie ok, caly czas uwazalem, zeby nie robic gwaltowynch skretow i bylo ok
Wyszlo 2:03h, 23.4km, 150m podbiegow, sr. tempo 5:15, sr. tetno 142.
Pierwsze 10km, to trasa krosowa, sporo po szutrze, potem 10km zupelnie plasko wzdluz rzeki, a reszta to powrot do domu pod gorke.
Czwartek (19.09): dzisiaj w planie rower, mam nadzieje, ze wyrwe chociaz 1:30h.
Czasu malo, bo trzeba sie przygotowywac na urlop, jutro wieczorem wyjezdzamy, nareszcie!
Wracamy 1.08, wiec pewnie do tego czasu bedzie cisza w eterze
Dosc spokojne tempo, 1:15h, 260m podjazdow.
Plecy wytrzymaly bez problemu, w sumie nic dziwnego, wspieraly sie na rekach caly czas
Sroda (18.07): tego dnia mialem zaplanowany dlugi bieg (2h)
W ciagu dnia plecy troche odpuscily, porozciagalem sie troche i pobieglem zaraz po pracy.
Upal byl straszny, ale nie moglem niestety czekac do wieczora.
Bieglo sie ok, caly czas uwazalem, zeby nie robic gwaltowynch skretow i bylo ok
Wyszlo 2:03h, 23.4km, 150m podbiegow, sr. tempo 5:15, sr. tetno 142.
Pierwsze 10km, to trasa krosowa, sporo po szutrze, potem 10km zupelnie plasko wzdluz rzeki, a reszta to powrot do domu pod gorke.
Czwartek (19.09): dzisiaj w planie rower, mam nadzieje, ze wyrwe chociaz 1:30h.
Czasu malo, bo trzeba sie przygotowywac na urlop, jutro wieczorem wyjezdzamy, nareszcie!
Wracamy 1.08, wiec pewnie do tego czasu bedzie cisza w eterze
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Czwartek (19.07): weszly pelne 2h na rowerze.
Upal byl straszny, ale dzieki temu bylo bardzo malo ludzi na trasie, super
Piatek (20.07): bieg w strasznym upale tak dla odmiany
20.8km, sr. tempo 4:59, sr. tetno 149.
Pierwszych 10km po trasie krosowej, potem 8km BNP od 4:50 do 4:25 i na koniec 3km powolutku, pod gorke do domu.
W sumie moge chyba juz ten tydzien podsumowac.
Jutro czas na pakowanie, a w niedziele bede sie regenerowal.
Plywanie: 0:50h
Rower: 3:45h (86km)
Bieg: 4:45h (56km)
Razem: 9:20h
Slabo, ale w sumie potraktuje to jako pierwszy tydzien taperingu
Upal byl straszny, ale dzieki temu bylo bardzo malo ludzi na trasie, super
Piatek (20.07): bieg w strasznym upale tak dla odmiany
20.8km, sr. tempo 4:59, sr. tetno 149.
Pierwszych 10km po trasie krosowej, potem 8km BNP od 4:50 do 4:25 i na koniec 3km powolutku, pod gorke do domu.
W sumie moge chyba juz ten tydzien podsumowac.
Jutro czas na pakowanie, a w niedziele bede sie regenerowal.
Plywanie: 0:50h
Rower: 3:45h (86km)
Bieg: 4:45h (56km)
Razem: 9:20h
Slabo, ale w sumie potraktuje to jako pierwszy tydzien taperingu
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Urlop, urlop i po urlopie
W czasie urlopu zalozenia treningowe wypelnilem dosc dobrze: 6 biegow, w sumie 72km i do tego pare razy basen.
Bieganie odbywalo sie po trasie krosowej i w poteznym upale.
Plywanie skladalo sie z krotkich jednostek (500-800m), ale pozwolily mi one pozostac w kontakcie z woda.
Plusem bylo to, ze na campingu byl tez "normalny" 50-metrowy basen i do tego 1 linie z brzegu oddzielali dla tych co chcieli poplywac.
Poza tym bylo duzo chodzenia (poza chyba 2-ma dniami), wiec ciagle w ruchu.
Pizza atakowala ze wszech stron, ale staralem sie trzymac w ryzach jesli chodzi o przerywany post i sie oplacilo.
Po powrocie, w waga uparcie pokazywala ciagle <75kg, czyli 1-1.5kg w dol.
Wciaz nie wiedzialem jak sie ten urlopowy tapering przelozy na forme w niedzielnych zawodach.
Ostatnie dni przed zawodami wygladaly nastepujaco:
czwartek: wyszedlem pojezdzic na MTB (po prawie 2 tyg przerwy), zrobilem 2:05h w dosc mocnym tempie (24.5km/h) po urozmaiconej trasie (260m podjazdow). Upal byl straszny, taki sam jak po drugiej stronie Alp
piatek: rano zawiozlem syna na pierwszy trening plywacki, potem zakupy szkolne i butowe (rosna mu te stopy jak na drozdzach), potem pojechalem odebrac pakiet strastowy i jak zwykle wysluchac pogadanki przedstartowej
sobota: pierwotnie mialo byc z rana lekka pelna zakladka, czyli plywanie+rower+bieg, ale basenu nie udalo mi sie zorganizowac i do tego wyszedlem dopiero po 14-ej. Najpierw 0:50h na MTB dosc lekko (22.5km/h), ale 200m podjazdow. Nastepnie szybka zmiana butow i lekkie bieganie 4.5km, sr. tempo 4:59, sr. tetno 146. Troche sie balem czy to nie krotko przed startem, ale postanowilem zarazykowac, bo nicnierobienie chyba byloby jeszcze gorsze.
Na wieczor zostalo juz tylko spakowanie rzeczy w torby przepakowe, zawiezienie roweru i zrobienie check-inu.
Polozylem sie spac o 22:00 (pobudka krotko po 4:00), nie moglem zasnac, leze, leze a to nagle mysl: "nie wyjalem okularkow do plywania!"
No to zwkleklem sie z lozka i polozylem kolo reszty rzeczy. Uff, to by byla niezla wtopa
Z kolaczacym sie w glowie pytaniem "czy beda inne?" w koncu zasnalem...
W czasie urlopu zalozenia treningowe wypelnilem dosc dobrze: 6 biegow, w sumie 72km i do tego pare razy basen.
Bieganie odbywalo sie po trasie krosowej i w poteznym upale.
Plywanie skladalo sie z krotkich jednostek (500-800m), ale pozwolily mi one pozostac w kontakcie z woda.
Plusem bylo to, ze na campingu byl tez "normalny" 50-metrowy basen i do tego 1 linie z brzegu oddzielali dla tych co chcieli poplywac.
Poza tym bylo duzo chodzenia (poza chyba 2-ma dniami), wiec ciagle w ruchu.
Pizza atakowala ze wszech stron, ale staralem sie trzymac w ryzach jesli chodzi o przerywany post i sie oplacilo.
Po powrocie, w waga uparcie pokazywala ciagle <75kg, czyli 1-1.5kg w dol.
Wciaz nie wiedzialem jak sie ten urlopowy tapering przelozy na forme w niedzielnych zawodach.
Ostatnie dni przed zawodami wygladaly nastepujaco:
czwartek: wyszedlem pojezdzic na MTB (po prawie 2 tyg przerwy), zrobilem 2:05h w dosc mocnym tempie (24.5km/h) po urozmaiconej trasie (260m podjazdow). Upal byl straszny, taki sam jak po drugiej stronie Alp
piatek: rano zawiozlem syna na pierwszy trening plywacki, potem zakupy szkolne i butowe (rosna mu te stopy jak na drozdzach), potem pojechalem odebrac pakiet strastowy i jak zwykle wysluchac pogadanki przedstartowej
sobota: pierwotnie mialo byc z rana lekka pelna zakladka, czyli plywanie+rower+bieg, ale basenu nie udalo mi sie zorganizowac i do tego wyszedlem dopiero po 14-ej. Najpierw 0:50h na MTB dosc lekko (22.5km/h), ale 200m podjazdow. Nastepnie szybka zmiana butow i lekkie bieganie 4.5km, sr. tempo 4:59, sr. tetno 146. Troche sie balem czy to nie krotko przed startem, ale postanowilem zarazykowac, bo nicnierobienie chyba byloby jeszcze gorsze.
Na wieczor zostalo juz tylko spakowanie rzeczy w torby przepakowe, zawiezienie roweru i zrobienie check-inu.
Polozylem sie spac o 22:00 (pobudka krotko po 4:00), nie moglem zasnac, leze, leze a to nagle mysl: "nie wyjalem okularkow do plywania!"
No to zwkleklem sie z lozka i polozylem kolo reszty rzeczy. Uff, to by byla niezla wtopa
Z kolaczacym sie w glowie pytaniem "czy beda inne?" w koncu zasnalem...
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Niedziela, dzien startu
Wstalem o 4:15, zjadlem sniadanie, przygotowalem sobie iso w 2 butelki, przejrzalem jeszcze raz rzeczy do zabrania i ok. 5:00 obudzilem zone,
bo zgodzila sie mnie zawiesc, zebym sie nie musial tluc tramwajem i potem jeszcze autobusem.
W takiej sytuacji musialbym juz ok 4:30 wyjsc z domu, a start jest o 6:30.
Dojechalismy bez problemu krotko przed 6-a.
Butle na rower, ulozylem jeszcze kask, okulary, numer startowy i udalem sie w kierunku startu.
Do przejscia jest jakies 500m, bo to strasznie dluga strefa zmian.
Doszedlem do miejsca startu, a tutaj oczom moim ukazala sie wielka kolejke do kibelka, to sie ustawilem
Niby toi-toiow duzo, ale czasu do staru zaczelo byc coraz mniej. Zrobilem co mialem zrobic i poszedlem sie przebrac.
Wzialem czepek i okularki, reszte spakowalem do worka i wrzucilem do kontenera.
Odchodze, a tu po 20m zajarzylem, ze mam caly czas sandaly na nogach
Na szczescie szybko odnalazlem moj worek, spakowalem sandaly i lece na start, a zostaly pojedyncze minuty.
Wtedy zorientowalem sie, ze nie zdjalem obraczki, fak! Od kiedy schudlem w czasie plywania spada mi z palca i musze co chwile ja poprawiac, zeby jej nie zgubic. Lekka panika, ale nic to, wcisnalem ja na palce wskazujacy, uff, siedzi dobrze. Nie uciska, ale nie spadnie.
Doszedlem na plaze, a tu juz dziki tlum. W tym roku mial sie odbyc rolling-start (3 osoby co 5 sekund) i podzielono start na strefy czasowe, zeby sie kazdy mogl dopisac. Tylko, ze strefy to byla rzecz umowna, nie bylo zadnych barier, wiec jak przyszedlem tuz przed startem, to nie mialem juz szans sie wkomponowac tam, gdzie pasuje, tylko tam gdzie bylo miejsce. W IM Kraichgau, czy IM Frankfurt sektory sa fizycznie rozdzielone i tam nie bylo z tym problemu. Poprzepychalem sie jednak do przodu ile moglem i czekalem na start, probujac sie jakos rozgrzac, ale tak, zeby przy okazji nie wybic nikomu zebow
BTW w piatek w czasie pogadanki bylo juz na 100% jasne, ze nie bedzie mozna plywac w neo, bo dzieki aktualnej fali upalow woda miala temperature ponad 26 stopni.
Zatem stoje na starcie, staram sie uruchomic zegarek na czas (na szczescie zlapal fixa szybko).
Nie ma mowy o marznieciu, bo jest juz +22, wlasnie jest wschod i widoki sa przepiekne (moze zaczac startowac z aparatem? )
Nadeszla godzina 6:30, najpierw elita poleciala na hurra (oni bez rolling start), potem zaczelo sie odliczanie.
Poszlo sprawnie, po kilku minutach bylem przy bramce, uslyszalem "GO!" i pobieglem. Nie mialem czasu zorientowac sie jak wyglada brzeg (startowalem tam 2 lata temu i nie pamietalem), wiec sie rozpedzilem, a tam przy brzegu w wodzie pas gesty kamykow. Nie dalo sie przeskoczyc, trzeba bylo przebiec. Cos tam zabolalo, ale nic to, jestem w wodzie, a tu jak w wannie, serio. Woda cieplejsza niz powietrze, w piance mozna by sie po 200m ugotowac chyba.
Dzieki rolling start nie bylo tloku, w zasadzie od razu wszedlem w swoj rytm. Plan byl taki, zeby plynac jednak dosc spokojnie, zeby sprawdzic czy to nie dlatego ostatnio mnie taka niemoc na rowerze nie wziela. Ale z czasem zaczalem doganiac i wyprzedzac, czesto jakis zabkarz sie trafil (puscili ich z elita, sic!, zeby mileil wieksze szanse zmiescic sie w czasie -> glupi pomysl IMO). Zabkarzy niestety trzeba oplywac znacznie wiekszym lukiem niz kraulistow, obok ktorych mozna przeplynac na styk prawie nie przeszkadzajac i obrywajac kopow. To kosztowalo sporo czasu i wysilku. Ale nic to, napieram dalej. generalnie staram sie plynac troche z boku czesto zerkajac dokad plyne i tak sobie mijam grupe za grupa.
Na ostatnich kilkuset metrach zaczyna mnie jednak pobolewac zoladek i kichy. Zwalniam lekko i zaglebiam sie w myslach. Wtedy sobie przypomnialem, ze dzien wczesniej odwiedzili mnie znajomi i pod koniec wizyty okazalo sie, ze jeszcze dzien wczesniej cala czworka zygala i ogolnie mowiac siedziala w kibelku, bo mieli jakiegos wirusa. Noz, kurde, gdybym to wiedzial, to bym ich nie wpuscil, sorry. No to plyne sobie i rozmyslame, o tym, ze chwile moge sie zesr...c, albo zrzygac, pieknie Ale jakos sie uspokoilo i wiedzialem, ze przynajmniej wyjde z wody I tak bylo, ostatnie metry przyspieszylem i wyszedlem. Po worek, przebrac sie, tutaj zapomnialem wziac ze soba malej butelki z woda, zeby przemyc nogi, bo wybiega sie po piasku zmieszanym z trawa i galazkiami, wiec wytarcie tego jako tako recznikiem zabiera duzo czasu, ale nic to, wiedzialem, ze przynajmniej za chwile zawitam w kibelku. A tu sie okazalo, ze te kibelki w ktorych bylem wczesniej stoja teraz za plotem, ktory ustawili, zeby odgrodzic wyjscie z wody i za nim stali kibice. Przypomnialem sobie jednak, ze na drugim koncu strefy, gdzie sie wsiada na rower widzialem dzien wczesniej toi-toia. No to lece. To znaczy truchtam, bo kichy cosna, jestem spiety i zaczyna mnie brac kolka, albo innych skurcz kiszek. Biore rower, biegne do toi-toia widzac juz upragniony okniec moich katuszy, a tu kicha. Toi-toi zamkniety. Czynny byl dzien wczesniej jak byl check-in (tam bylo wlasnie wejscie). No ozeszku, ty no! No to nic, wskakuje na rower i jade. Do miasta jest 10km, potem zaczynaja sie 4 petle i na poczatku jest punkt zywienia, tak zawsze sa kibelki. Jade, kichy cisna, w zoladku bulgocze, pozacjy aero nie sprzyja, ale wlasnie, ale, ale! Po chwili zauwalem, ze moim niedogodnosci nie brakuje mocy i jade zgodnie z oczekiwaniami! To byla pierwsza naprawde dobra wiadomosc tego dnia, i dodalo mi to troche otuchy. Jeszcze tylko ten kibelek.
Dojezdzam do strefy zywieniowej, a tu wszystko wrocilo do normy: jak to kibelka brak?! Na srednim dystansie, 80km roweru i nie ma kibelka? Do tego trasa wiedzie przez miasto, to nie tak, ze mozna na chwile zboczyc w nature i zalatwic to co trzeba. Aktualnie nie wiedzialem co robic oprocz tego, zeby trzymac i jechac, starajac sie pilnowac tempa. Po kilku km minalem mala stacje benzynowa i przyszla mi do glowy pewna mysl. Dalej ludzilem sie, ze moze bedzie jeszcze jakis zorganizowany punkt, ale przejechalem cala petle i nic A kiszki graly juz ostry koncert rockowy w starym stylu. Minalem punkt zywieniowy ludzac sie, ze moze jednak kibelka po prostu nie zauwazylem, ale jednak wzrok ma mam wciaz dosc dobry. Jade dalej i dojezdzam do tej malej stacji, zwalaniam, mijam 2 wolontariuszy i slysze komentarz: "o ten to nie wyglada dobrze". No ba! zatrzymalem sie, oparlem rower o barierke i lece do srodka. Za lada dosc mloda kobieta skonczyla wlasnie obslugiwac jakiegos klienta z nikad (dojazd do stacji byl zablokowany przez wyscig), a ja wolam czy maja tutaj kibelek dla gosci. Ona patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, usmiecha sie i mowi, ze nie Ale na szczescie szybko pokazuje mi drzwi i mowi, ze moge wejsc na zaplecze. Uff, gdyby szybko tak nie zareagowala, to bym sie chyba juz tam po prostu polozyl
Wbiegam do WC, probuje sie wyszamotac z tri-suita (sprobuj to zrobic samemu, jak sie jest mokrym), robie swoje, trzymam sie mocno, zeby nie wystartowac, potem jeszcze tylko umyc rece i zalozyc to obcisle wdzianko na siebie. Nie bylo latwo, lezal troche krzywo, ale poszlo. Wybiegam, dziekuje goraco milej pani, ona z usmiechem zyczy mi powodzenia, wskakuje na rumaka i jade dalej. W tej chwili zdalem sobie sprawe, ze to jednak nie wirus, tylko po prostu opozniona dwojka, bo jednak IMO za pozno wstalem i do tego zjadlem troche inne sniadanie niz zwykle. Wiecej tego bledu nie popelnie
Jak sie potem okazalo, przerwa kosztowala mnie ponad 4 minuty, czyli tyle samo co zeszlym roku w Almere (czy to juz jest jakas tradycja?).
Patrze na zegarek, przez postoj srednia spadla o 2km/h, kicha. Zaczynam gonic, wiem, ze nie powinienem przedobrzyc, bo to byl dopiero polmetek roweru, ale z drugiej strony wiem, ze jede troche mocniej niz chcialem. A za to moglem zaplacic na biegu...
Do konca roweru jechalem juz bez specjalnych ekscesow, poza tym, ze na moscie prawie mnie zwialo jak akurat przelewalem sobie iso z tylnego bidonu do butelki na kierownicy (bylo blisko cholera ). Pod koniec tylek i barki zaczely mi juz mocno dokuczac, bo to jest trasa na min 95% w pozycji aero, a ostatnie 2 tygodnie nie spedzilem w niej ani minuty.
Ale dojechalem do T2, odstawilem rower, spokojnie zalozylem i zasznurowalem Zantki, czapka na leb i ruszylem dalej...
Wstalem o 4:15, zjadlem sniadanie, przygotowalem sobie iso w 2 butelki, przejrzalem jeszcze raz rzeczy do zabrania i ok. 5:00 obudzilem zone,
bo zgodzila sie mnie zawiesc, zebym sie nie musial tluc tramwajem i potem jeszcze autobusem.
W takiej sytuacji musialbym juz ok 4:30 wyjsc z domu, a start jest o 6:30.
Dojechalismy bez problemu krotko przed 6-a.
Butle na rower, ulozylem jeszcze kask, okulary, numer startowy i udalem sie w kierunku startu.
Do przejscia jest jakies 500m, bo to strasznie dluga strefa zmian.
Doszedlem do miejsca startu, a tutaj oczom moim ukazala sie wielka kolejke do kibelka, to sie ustawilem
Niby toi-toiow duzo, ale czasu do staru zaczelo byc coraz mniej. Zrobilem co mialem zrobic i poszedlem sie przebrac.
Wzialem czepek i okularki, reszte spakowalem do worka i wrzucilem do kontenera.
Odchodze, a tu po 20m zajarzylem, ze mam caly czas sandaly na nogach
Na szczescie szybko odnalazlem moj worek, spakowalem sandaly i lece na start, a zostaly pojedyncze minuty.
Wtedy zorientowalem sie, ze nie zdjalem obraczki, fak! Od kiedy schudlem w czasie plywania spada mi z palca i musze co chwile ja poprawiac, zeby jej nie zgubic. Lekka panika, ale nic to, wcisnalem ja na palce wskazujacy, uff, siedzi dobrze. Nie uciska, ale nie spadnie.
Doszedlem na plaze, a tu juz dziki tlum. W tym roku mial sie odbyc rolling-start (3 osoby co 5 sekund) i podzielono start na strefy czasowe, zeby sie kazdy mogl dopisac. Tylko, ze strefy to byla rzecz umowna, nie bylo zadnych barier, wiec jak przyszedlem tuz przed startem, to nie mialem juz szans sie wkomponowac tam, gdzie pasuje, tylko tam gdzie bylo miejsce. W IM Kraichgau, czy IM Frankfurt sektory sa fizycznie rozdzielone i tam nie bylo z tym problemu. Poprzepychalem sie jednak do przodu ile moglem i czekalem na start, probujac sie jakos rozgrzac, ale tak, zeby przy okazji nie wybic nikomu zebow
BTW w piatek w czasie pogadanki bylo juz na 100% jasne, ze nie bedzie mozna plywac w neo, bo dzieki aktualnej fali upalow woda miala temperature ponad 26 stopni.
Zatem stoje na starcie, staram sie uruchomic zegarek na czas (na szczescie zlapal fixa szybko).
Nie ma mowy o marznieciu, bo jest juz +22, wlasnie jest wschod i widoki sa przepiekne (moze zaczac startowac z aparatem? )
Nadeszla godzina 6:30, najpierw elita poleciala na hurra (oni bez rolling start), potem zaczelo sie odliczanie.
Poszlo sprawnie, po kilku minutach bylem przy bramce, uslyszalem "GO!" i pobieglem. Nie mialem czasu zorientowac sie jak wyglada brzeg (startowalem tam 2 lata temu i nie pamietalem), wiec sie rozpedzilem, a tam przy brzegu w wodzie pas gesty kamykow. Nie dalo sie przeskoczyc, trzeba bylo przebiec. Cos tam zabolalo, ale nic to, jestem w wodzie, a tu jak w wannie, serio. Woda cieplejsza niz powietrze, w piance mozna by sie po 200m ugotowac chyba.
Dzieki rolling start nie bylo tloku, w zasadzie od razu wszedlem w swoj rytm. Plan byl taki, zeby plynac jednak dosc spokojnie, zeby sprawdzic czy to nie dlatego ostatnio mnie taka niemoc na rowerze nie wziela. Ale z czasem zaczalem doganiac i wyprzedzac, czesto jakis zabkarz sie trafil (puscili ich z elita, sic!, zeby mileil wieksze szanse zmiescic sie w czasie -> glupi pomysl IMO). Zabkarzy niestety trzeba oplywac znacznie wiekszym lukiem niz kraulistow, obok ktorych mozna przeplynac na styk prawie nie przeszkadzajac i obrywajac kopow. To kosztowalo sporo czasu i wysilku. Ale nic to, napieram dalej. generalnie staram sie plynac troche z boku czesto zerkajac dokad plyne i tak sobie mijam grupe za grupa.
Na ostatnich kilkuset metrach zaczyna mnie jednak pobolewac zoladek i kichy. Zwalniam lekko i zaglebiam sie w myslach. Wtedy sobie przypomnialem, ze dzien wczesniej odwiedzili mnie znajomi i pod koniec wizyty okazalo sie, ze jeszcze dzien wczesniej cala czworka zygala i ogolnie mowiac siedziala w kibelku, bo mieli jakiegos wirusa. Noz, kurde, gdybym to wiedzial, to bym ich nie wpuscil, sorry. No to plyne sobie i rozmyslame, o tym, ze chwile moge sie zesr...c, albo zrzygac, pieknie Ale jakos sie uspokoilo i wiedzialem, ze przynajmniej wyjde z wody I tak bylo, ostatnie metry przyspieszylem i wyszedlem. Po worek, przebrac sie, tutaj zapomnialem wziac ze soba malej butelki z woda, zeby przemyc nogi, bo wybiega sie po piasku zmieszanym z trawa i galazkiami, wiec wytarcie tego jako tako recznikiem zabiera duzo czasu, ale nic to, wiedzialem, ze przynajmniej za chwile zawitam w kibelku. A tu sie okazalo, ze te kibelki w ktorych bylem wczesniej stoja teraz za plotem, ktory ustawili, zeby odgrodzic wyjscie z wody i za nim stali kibice. Przypomnialem sobie jednak, ze na drugim koncu strefy, gdzie sie wsiada na rower widzialem dzien wczesniej toi-toia. No to lece. To znaczy truchtam, bo kichy cosna, jestem spiety i zaczyna mnie brac kolka, albo innych skurcz kiszek. Biore rower, biegne do toi-toia widzac juz upragniony okniec moich katuszy, a tu kicha. Toi-toi zamkniety. Czynny byl dzien wczesniej jak byl check-in (tam bylo wlasnie wejscie). No ozeszku, ty no! No to nic, wskakuje na rower i jade. Do miasta jest 10km, potem zaczynaja sie 4 petle i na poczatku jest punkt zywienia, tak zawsze sa kibelki. Jade, kichy cisna, w zoladku bulgocze, pozacjy aero nie sprzyja, ale wlasnie, ale, ale! Po chwili zauwalem, ze moim niedogodnosci nie brakuje mocy i jade zgodnie z oczekiwaniami! To byla pierwsza naprawde dobra wiadomosc tego dnia, i dodalo mi to troche otuchy. Jeszcze tylko ten kibelek.
Dojezdzam do strefy zywieniowej, a tu wszystko wrocilo do normy: jak to kibelka brak?! Na srednim dystansie, 80km roweru i nie ma kibelka? Do tego trasa wiedzie przez miasto, to nie tak, ze mozna na chwile zboczyc w nature i zalatwic to co trzeba. Aktualnie nie wiedzialem co robic oprocz tego, zeby trzymac i jechac, starajac sie pilnowac tempa. Po kilku km minalem mala stacje benzynowa i przyszla mi do glowy pewna mysl. Dalej ludzilem sie, ze moze bedzie jeszcze jakis zorganizowany punkt, ale przejechalem cala petle i nic A kiszki graly juz ostry koncert rockowy w starym stylu. Minalem punkt zywieniowy ludzac sie, ze moze jednak kibelka po prostu nie zauwazylem, ale jednak wzrok ma mam wciaz dosc dobry. Jade dalej i dojezdzam do tej malej stacji, zwalaniam, mijam 2 wolontariuszy i slysze komentarz: "o ten to nie wyglada dobrze". No ba! zatrzymalem sie, oparlem rower o barierke i lece do srodka. Za lada dosc mloda kobieta skonczyla wlasnie obslugiwac jakiegos klienta z nikad (dojazd do stacji byl zablokowany przez wyscig), a ja wolam czy maja tutaj kibelek dla gosci. Ona patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, usmiecha sie i mowi, ze nie Ale na szczescie szybko pokazuje mi drzwi i mowi, ze moge wejsc na zaplecze. Uff, gdyby szybko tak nie zareagowala, to bym sie chyba juz tam po prostu polozyl
Wbiegam do WC, probuje sie wyszamotac z tri-suita (sprobuj to zrobic samemu, jak sie jest mokrym), robie swoje, trzymam sie mocno, zeby nie wystartowac, potem jeszcze tylko umyc rece i zalozyc to obcisle wdzianko na siebie. Nie bylo latwo, lezal troche krzywo, ale poszlo. Wybiegam, dziekuje goraco milej pani, ona z usmiechem zyczy mi powodzenia, wskakuje na rumaka i jade dalej. W tej chwili zdalem sobie sprawe, ze to jednak nie wirus, tylko po prostu opozniona dwojka, bo jednak IMO za pozno wstalem i do tego zjadlem troche inne sniadanie niz zwykle. Wiecej tego bledu nie popelnie
Jak sie potem okazalo, przerwa kosztowala mnie ponad 4 minuty, czyli tyle samo co zeszlym roku w Almere (czy to juz jest jakas tradycja?).
Patrze na zegarek, przez postoj srednia spadla o 2km/h, kicha. Zaczynam gonic, wiem, ze nie powinienem przedobrzyc, bo to byl dopiero polmetek roweru, ale z drugiej strony wiem, ze jede troche mocniej niz chcialem. A za to moglem zaplacic na biegu...
Do konca roweru jechalem juz bez specjalnych ekscesow, poza tym, ze na moscie prawie mnie zwialo jak akurat przelewalem sobie iso z tylnego bidonu do butelki na kierownicy (bylo blisko cholera ). Pod koniec tylek i barki zaczely mi juz mocno dokuczac, bo to jest trasa na min 95% w pozycji aero, a ostatnie 2 tygodnie nie spedzilem w niej ani minuty.
Ale dojechalem do T2, odstawilem rower, spokojnie zalozylem i zasznurowalem Zantki, czapka na leb i ruszylem dalej...
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
c.d.
Buty zalozone, czapka i okulary na glowie, zaczynam biec. Cos mnie lekko klulo na spodzie stopy, tak ponizej duzego palucha. Zalozylem, ze to maly kamyk jeszcze z T1. Nie bolalo, wiec zalozylem, ze albo sie przesunie, albo dam rade. Stawac, rozwiazywac buta its. to nie byla opcja
Wiem, ze bede krecil 4 rundy po centrum, miedzy wysokimi budynkami, z wieloma nawrotkami, wiec poleganie na GPS nie bedzie mialo najmniejszego sensu. Staram sie zaczac wolno, zeby nie zaczelo sie od skurczu przepony. 10km w Kraichgau jakos poszlo, ale 20km, to juz jednak troche inna bajka.
Balem sie troche o energie. Na rowerze nie idzie mi jedzenie (do poprawy! ), szkoda mi zawsze czasu na to
Mialem ze soba 2 zele i 2 galaretki i nie tknalem niczego. Wypilem tylko jakies 1.2l iso i to wszystko.
Na bieg zabralem ze soba 2 zele, w tym 1 z kofeina oraz kilka tabletek z sola.
Przynajmniej jesli chodzi o temperature, to nie bylo jeszcze tak zle. Zaczalem biec ok 10:40, zdarzal sie lekki wiaterek (jak to miedzy budynkami) a do tego sporo cienia. Niestety nie bylo lodu ani gabek, a woda do picia w kubeczkach byla raczej chlodna niz lodowata, wiec tym ktorzy zaczynali biec godzine pozniej nie zazdroszcze Jednak niedaleko starej opery, na placu nawrotka przebiegala wokol sporej fontanny i to byl hicior. Co 5km moczylem tam czapke i to byla spora ulga. Dopiero na 3-ej i 4-ej petli, na jednym z 2 punktow zywieniowych uruchomili weza z woda i swietnie sie przez taki zimny deszcz przebiegalo. A ze wody nie zalowali, to byla raczej ulewa niz kapusniaczek
Wracajac do samego biegania... nie bieglem zatem na GPS, tylko orientowalem sie na kilometrowe markery i przeliczalem to sobie w glowie. Pierwsza petle potraktowalem jako rozbieg i znalezienie tempa na ten dzien. Przy wyjsciu z T2 nie zauwazylem, gdzie lezala mata i nie wiedzialem od kiedy liczy sie czesc biegowa, wiec moglem sie pomylic, ale roznica minuty +/- nie byla taka straszna. Pierwsza petla zakonczylem po 22:40, czyli jakos dziwnie szybko Czy to mozliwe, zebym tak szybko biegl? Po drugiej petli zegarek wskazal ~45min, czyli wygladalo, ze optymistyczny wariant 1:30 moze peknac, yeah! No to bieglem dalej. Zjadlem drugi zel, popilem woda na punkcie (na kazdym punkcie, a byly 2 na petli pilem pare lykow wody), a resztke wylewalem na siebie. BTW musze sobie kupic na taka pogode buty z drenami w podeszwie, bo w Zante chlupotalo mi calkiem konkretnie, a przebiec maraton w takich butach to nie byloby przyjemne Gdzie po drodze, na pierwszych 2 petlach dokuczala lekko przepona, ale tylko miejscowo i dalem rade to ogarnac bez zwalniania w zasadzie. Krotko mowiac nie warte pisania
Zaczela sie trzecia petla, wydaje mi sie, ze troche zwolnilem, probuje liczyc, ale markery pojedynczych kilometrow mi gdzie umykaja, zlewaja, wiec nastawiam sie na koniec petli. Tyle dam rade jeszcze policzyc O ile dobrze pamietam, to zegarek pokazal 1:08, czyli bylem na dobrej drodze do 1:30! Na ostatniej petli probowalem przyspieszyc i sie udalo. Na mete wpadlem finiszujac pol-sprintem, a zegarek pokazal 1:28:57! Minute szybciej niz optymistyczny plan! Moja sie cieszyc
Potem medal, strefa z przekaskami i napojami itd.
[ide na obiad, trzecia i ostatnia czesc pozniej ]
Buty zalozone, czapka i okulary na glowie, zaczynam biec. Cos mnie lekko klulo na spodzie stopy, tak ponizej duzego palucha. Zalozylem, ze to maly kamyk jeszcze z T1. Nie bolalo, wiec zalozylem, ze albo sie przesunie, albo dam rade. Stawac, rozwiazywac buta its. to nie byla opcja
Wiem, ze bede krecil 4 rundy po centrum, miedzy wysokimi budynkami, z wieloma nawrotkami, wiec poleganie na GPS nie bedzie mialo najmniejszego sensu. Staram sie zaczac wolno, zeby nie zaczelo sie od skurczu przepony. 10km w Kraichgau jakos poszlo, ale 20km, to juz jednak troche inna bajka.
Balem sie troche o energie. Na rowerze nie idzie mi jedzenie (do poprawy! ), szkoda mi zawsze czasu na to
Mialem ze soba 2 zele i 2 galaretki i nie tknalem niczego. Wypilem tylko jakies 1.2l iso i to wszystko.
Na bieg zabralem ze soba 2 zele, w tym 1 z kofeina oraz kilka tabletek z sola.
Przynajmniej jesli chodzi o temperature, to nie bylo jeszcze tak zle. Zaczalem biec ok 10:40, zdarzal sie lekki wiaterek (jak to miedzy budynkami) a do tego sporo cienia. Niestety nie bylo lodu ani gabek, a woda do picia w kubeczkach byla raczej chlodna niz lodowata, wiec tym ktorzy zaczynali biec godzine pozniej nie zazdroszcze Jednak niedaleko starej opery, na placu nawrotka przebiegala wokol sporej fontanny i to byl hicior. Co 5km moczylem tam czapke i to byla spora ulga. Dopiero na 3-ej i 4-ej petli, na jednym z 2 punktow zywieniowych uruchomili weza z woda i swietnie sie przez taki zimny deszcz przebiegalo. A ze wody nie zalowali, to byla raczej ulewa niz kapusniaczek
Wracajac do samego biegania... nie bieglem zatem na GPS, tylko orientowalem sie na kilometrowe markery i przeliczalem to sobie w glowie. Pierwsza petle potraktowalem jako rozbieg i znalezienie tempa na ten dzien. Przy wyjsciu z T2 nie zauwazylem, gdzie lezala mata i nie wiedzialem od kiedy liczy sie czesc biegowa, wiec moglem sie pomylic, ale roznica minuty +/- nie byla taka straszna. Pierwsza petla zakonczylem po 22:40, czyli jakos dziwnie szybko Czy to mozliwe, zebym tak szybko biegl? Po drugiej petli zegarek wskazal ~45min, czyli wygladalo, ze optymistyczny wariant 1:30 moze peknac, yeah! No to bieglem dalej. Zjadlem drugi zel, popilem woda na punkcie (na kazdym punkcie, a byly 2 na petli pilem pare lykow wody), a resztke wylewalem na siebie. BTW musze sobie kupic na taka pogode buty z drenami w podeszwie, bo w Zante chlupotalo mi calkiem konkretnie, a przebiec maraton w takich butach to nie byloby przyjemne Gdzie po drodze, na pierwszych 2 petlach dokuczala lekko przepona, ale tylko miejscowo i dalem rade to ogarnac bez zwalniania w zasadzie. Krotko mowiac nie warte pisania
Zaczela sie trzecia petla, wydaje mi sie, ze troche zwolnilem, probuje liczyc, ale markery pojedynczych kilometrow mi gdzie umykaja, zlewaja, wiec nastawiam sie na koniec petli. Tyle dam rade jeszcze policzyc O ile dobrze pamietam, to zegarek pokazal 1:08, czyli bylem na dobrej drodze do 1:30! Na ostatniej petli probowalem przyspieszyc i sie udalo. Na mete wpadlem finiszujac pol-sprintem, a zegarek pokazal 1:28:57! Minute szybciej niz optymistyczny plan! Moja sie cieszyc
Potem medal, strefa z przekaskami i napojami itd.
[ide na obiad, trzecia i ostatnia czesc pozniej ]
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
cz. 3
Po zjedzeniu i wypiciu odebralem worek z rzeczami i pojechalem do domu sie wykapac i przebrac.
Bylo krotko po 11-ej, a rowery dopiero o 14:15 mozna bylo zaczac odbierac, wiec bez sensu bylo czekac tak dlugo.
Do tego o 15-ej odbywal sie Kids Run, czyli mala impreza towarzyszaca, gdzie po czesci petli z zawodow tri dzieciaki biegaly 800m lub 1600m w zaleznosci do wieku. Za to dostawaly koszulke i medal. Przebralem sie, wykapalem, wzielismy numery startowe chlopakow i pojechalismy. Pobiegali w strasznym upale, wbiegli na ta sama mete co dorosli z tri, dostali medale, zjedli i wypili. Gicio, geby ucieszone. Idziemy po rower i do domu.
Fak! Gladko skonstatowalem, bo jak stanalem przed plotem to zdalem sobie sprawe, ze moj numer startowy, czyli przepustke po rower zostawilem w domu A to zostalo 20min i nie ma szans, zebym zdazyl po niego pojechac. No nic, zobaczymy co da sie zrobic. Rower znalazolem, worki tez, ide do wyjscia. Tu oczywiscie skucha, ale nie bylem pierwsz, ktoremu to sie zdarzylo. Poszli po szefa, ten obejrzal moje papiery (nie mialem nic z adresem niestety), zrobil mi zdjecie, rowerowi tez i 5min pozniej bylem wolny!
Podsumowanie:
1. Plywanie: 37:29, uu, kiepsko, liczylem na min. 1:30 szybciej.
Ok, bylo bez pianki, ale na to wzialem poprawke. Moze bylo jednak wiecej plywania niz trzeba? Nie wiem.
Wiem, ze zwyciezca z mojej kategorii, ktory wygral rowniez rok temu poplynal w tym roku rowno 4min gorzej.
Do tego moj kiepski czas sie zrelatywizowal jak sie okazalo, ze bylem 5-y w swojej kategorii!
Tak dobrze jeszcze nigdy nie bylo
Krotko mowiac zadowolony jestem bardzo
2. Rower: 2:19:10, w tym wliczone 4min na Aral-u. Tak czy owak tez lepiej niz przypuszczalem. Zakladalem, ze moge zejsc <2:30, ale ze za tyle to nie. Oczywiscie nie jest to yaden specjalnie dobry wynik, bylem dopiero 36-y, ale po odliczeniu tych 4min, to juz by bylo miejsce 23-cie, co jak na moje ambicje rowerowe byloby bardzo ok. Tak czy owak wynik swoj oceniam pozytywnie
3. Bieg: 1:29:03, heh, oficjalnie zabraklo 3 sekund, ale to mi nie robi, bo plan pozytywny i tak zakladal 1:30.
W kategorii dalo mi to miejsce 9-te.
4. T1 + T1: w sumie prawie 10min, czyli 3-3.5min gorzej od czolowki. Tutaj jestem najmniej zadowolony, ale nie robie z tego tragedii. Nie napinalem sie i wiedzialem, ze dobrze nie bedzie. Jestem w stanie uciac tutaj w sumie 2 min i to byloby super.
Czas koncowy: 4:35:28 i miejsce 12 w kategorii M45 (90 sklasyfikowanych).
Pit-stop na Aralu kosztowal mnie dokladnie 2 miejsca, czyli miejsce w 10-tce.
Po dwoch pierwszych niezbyt udanych startach w tym sezonie nareszcie poszlo dobrze.
Nawet bardzo dobrze, bo lepiej niz zakladalem. Moja sie cieszyc
Wnioski i przemyslenia:
- niemoc rowerowa ze wczesniejszych zawodow klade na karb braku taperingu
- tapering jest dla mnie bardzo wazny, balem sie, ze bedzie za dlugi, ale tak nie bylo, za to w wyscigu czulem sie mocny
- energetycznie wydolilem bez problemu na niewielkiej ilosci dodatkowej energii. Nie wiem na ile mialo na to wplyw to, ze ostatni miesiac trenowalem tylko i wylacznie na czczo i moze moje wykorzystanie tluszczow sie znaczaco polepszylo(?)
- do powyzszego wniosku pasuje to, ze waga mi w ostatnim miesiacu zeszla z prawie 77 do ~74kg, teraz chcialbym urwac jeszcze 1kg i ta wage utrzymac do maratonu w pazdzierniku
- musze potrenowac jedzenie na rowerze, bo w Almere nie bedzie tak goraco i jezeli tylko bede pil, to w rezultacie bede ciagle stawal na pit-stopy przy pisuarze
THE END
Po zjedzeniu i wypiciu odebralem worek z rzeczami i pojechalem do domu sie wykapac i przebrac.
Bylo krotko po 11-ej, a rowery dopiero o 14:15 mozna bylo zaczac odbierac, wiec bez sensu bylo czekac tak dlugo.
Do tego o 15-ej odbywal sie Kids Run, czyli mala impreza towarzyszaca, gdzie po czesci petli z zawodow tri dzieciaki biegaly 800m lub 1600m w zaleznosci do wieku. Za to dostawaly koszulke i medal. Przebralem sie, wykapalem, wzielismy numery startowe chlopakow i pojechalismy. Pobiegali w strasznym upale, wbiegli na ta sama mete co dorosli z tri, dostali medale, zjedli i wypili. Gicio, geby ucieszone. Idziemy po rower i do domu.
Fak! Gladko skonstatowalem, bo jak stanalem przed plotem to zdalem sobie sprawe, ze moj numer startowy, czyli przepustke po rower zostawilem w domu A to zostalo 20min i nie ma szans, zebym zdazyl po niego pojechac. No nic, zobaczymy co da sie zrobic. Rower znalazolem, worki tez, ide do wyjscia. Tu oczywiscie skucha, ale nie bylem pierwsz, ktoremu to sie zdarzylo. Poszli po szefa, ten obejrzal moje papiery (nie mialem nic z adresem niestety), zrobil mi zdjecie, rowerowi tez i 5min pozniej bylem wolny!
Podsumowanie:
1. Plywanie: 37:29, uu, kiepsko, liczylem na min. 1:30 szybciej.
Ok, bylo bez pianki, ale na to wzialem poprawke. Moze bylo jednak wiecej plywania niz trzeba? Nie wiem.
Wiem, ze zwyciezca z mojej kategorii, ktory wygral rowniez rok temu poplynal w tym roku rowno 4min gorzej.
Do tego moj kiepski czas sie zrelatywizowal jak sie okazalo, ze bylem 5-y w swojej kategorii!
Tak dobrze jeszcze nigdy nie bylo
Krotko mowiac zadowolony jestem bardzo
2. Rower: 2:19:10, w tym wliczone 4min na Aral-u. Tak czy owak tez lepiej niz przypuszczalem. Zakladalem, ze moge zejsc <2:30, ale ze za tyle to nie. Oczywiscie nie jest to yaden specjalnie dobry wynik, bylem dopiero 36-y, ale po odliczeniu tych 4min, to juz by bylo miejsce 23-cie, co jak na moje ambicje rowerowe byloby bardzo ok. Tak czy owak wynik swoj oceniam pozytywnie
3. Bieg: 1:29:03, heh, oficjalnie zabraklo 3 sekund, ale to mi nie robi, bo plan pozytywny i tak zakladal 1:30.
W kategorii dalo mi to miejsce 9-te.
4. T1 + T1: w sumie prawie 10min, czyli 3-3.5min gorzej od czolowki. Tutaj jestem najmniej zadowolony, ale nie robie z tego tragedii. Nie napinalem sie i wiedzialem, ze dobrze nie bedzie. Jestem w stanie uciac tutaj w sumie 2 min i to byloby super.
Czas koncowy: 4:35:28 i miejsce 12 w kategorii M45 (90 sklasyfikowanych).
Pit-stop na Aralu kosztowal mnie dokladnie 2 miejsca, czyli miejsce w 10-tce.
Po dwoch pierwszych niezbyt udanych startach w tym sezonie nareszcie poszlo dobrze.
Nawet bardzo dobrze, bo lepiej niz zakladalem. Moja sie cieszyc
Wnioski i przemyslenia:
- niemoc rowerowa ze wczesniejszych zawodow klade na karb braku taperingu
- tapering jest dla mnie bardzo wazny, balem sie, ze bedzie za dlugi, ale tak nie bylo, za to w wyscigu czulem sie mocny
- energetycznie wydolilem bez problemu na niewielkiej ilosci dodatkowej energii. Nie wiem na ile mialo na to wplyw to, ze ostatni miesiac trenowalem tylko i wylacznie na czczo i moze moje wykorzystanie tluszczow sie znaczaco polepszylo(?)
- do powyzszego wniosku pasuje to, ze waga mi w ostatnim miesiacu zeszla z prawie 77 do ~74kg, teraz chcialbym urwac jeszcze 1kg i ta wage utrzymac do maratonu w pazdzierniku
- musze potrenowac jedzenie na rowerze, bo w Almere nie bedzie tak goraco i jezeli tylko bede pil, to w rezultacie bede ciagle stawal na pit-stopy przy pisuarze
THE END
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4980
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Dzien przed startem, po check-inie roweru.
Po wyjsciu z wody (waskie wyjscie po lewej, gdzie stoja ludzie przy wodzie) tutaj leza worki z rzeczami na rower.
Niestety rodzina mnie olala, wiec innych "wlasnych" fotek nie mam
Po wyjsciu z wody:
Na "kozie"
W biegu:
I na finiszu:
Po wyjsciu z wody (waskie wyjscie po lewej, gdzie stoja ludzie przy wodzie) tutaj leza worki z rzeczami na rower.
Niestety rodzina mnie olala, wiec innych "wlasnych" fotek nie mam
Po wyjsciu z wody:
Na "kozie"
W biegu:
I na finiszu: