11.08.2018
Ultra Mazury, dystans U30. Zapisywałem się bez dokładnego czytania - myślałem, że będzie 30 km. Później się wczytałem - "uuu, 36,7 km". No dobra, jakoś tam dam radę. Jedyny trening ciut ciut przygotowujący do takiego biegu to 15 km II zakresu tydzień wcześniej.
Na Mazury przyjechałem z narzeczoną w piątek, odebrałem pakiet i pojechaliśmy do miejsca naszego zakwaterowania. Tam zanieśliśmy bagaże i szybki wypad do Ostródy na kolację. Zjadłem dobry makaron, który jednak rano zalegał i mimo dość wczesnej pobudki po prostu wiedziałem, że "nie zostawiłem" wszystkiego. Po prostu qrna wiedziałem, że 4-5 km biegu i będę miał krzaki.
Pogoda dobra do biegania a ja przygotowany na upał.
Woda wysokozmineralizowana w bidonach, prawie litr. Żel z minerałami. A tu pada. Jakieś 18 stopni i deeeeeeszcz.
Rozgrzewki nie robiłem, wiedziałem że nie będę tego biegł na żadnej swojej granicy, więc po prostu zacznę ciut wolniej. Auto lap ustawiłem na 5 km, ale widzę, że średnio mi wyszło to "wchodzenie" w bieg. 1. kilometr 5:19 - ok, to mi pasuje, 2. kilometr 4:25. No coś nie tak, aż tak chyba nie było. No ale dobra, nie zatkało mnie nic, biegło się spokojnie.
Ogólnie mówiąc to trasa była typu dużo pagórków, nie takich wyciskających łzy, ale non stop góra dół.
Z krzakami to "jak pomyślałem, tak zrobiłem" - na 5 km zaczęło bul bul, około 6 km wskoczyłem w krzaczory.
Hah, nowe życie. Po całej akcji zrobiłem błąd jakbym pierwszy raz biegł zawody - chciałem nadrabiać. 4:28, 4:43, 4:35, 4:37, 4:36, 4:40. Potem dwa wolniejsze kilometry i znowu 4:36, 4:34. Później oddałem, ale to dalej...
W okolicach 19. km był punkt odżywiania ale i małe zamieszanie ciut wcześniej z taśmami. Biegliśmy wtedy grupką a tu taśmy pokazują, że na rozstaju ... proszę biec i tu i tu. Na punkt trzeba było biec w lewo w takie "krzaczory", a główna droga szła w prawo. Co zabawne, wstążki były w obu opcjach. Trochę mieliśmy zamieszania, ale dobiegł do nas kolega z wgranym trackiem i pokierował nas w te krzaki. Jak patrzę na mapę, to biegnąc w prawo też byśmy później wybiegli na trasie, ale z ominięciem jakichś 2,5 km no i punktu. Na tym zamieszaniu tak gdzieś z 1,5 minuty zeszło.
Na punkcie łyknąłem coli, zjadłem pomarańczę. Uzupełniać wody nie potrzebowałem. Za punktem zaczęło się - mocny zbieg, mocny podbieg. Na zbiegach biegłem mocno, co myślę że skasowało mi czwórki, bo dzisiaj mam domsy jakich jeszcze nie doznałem w życiu.
Koło 25 km trasa trochę się wypłaszczyła i we trzech biegliśmy tak koło 4:40/km z celem zrobienia 3h na tej trasie. Na 32. km czułem już, że moje nogi cierpią i niestety, ale odpuściłem grupę a na 33. km się wyj**ałem na błocie... Biegłem w asfaltówkach i na błocie popłynąłem. Bardzo boleśnie skurczyły mi się w tym momencie brzuchate łydki - oba. Czułem już wcześniej, że łydki pobolewają, ale dopiero ta akcja wywołała skurcz. Niestety, bolało już do końca a ja biegłem jak na paraolimpiadzie. Truchtałem, szedłem, truchtałem, szedłem... Bolało, nie dało się biec jak człowiek. Na 4 kilometrach oddałem chyba 4 pozycje... Tlenowo dobrze się czułem, mięśniowo zmasakrowany. Tylko sama końcówka wyzwoliła we mnie jeszcze wolę walki, bo kurde biegłem tak ze 100 metrów przed typkiem i obaj pomyliliśmy trasę tuż przed wbiegnięciem do hotelu Anders, czyli przed samą metą. No tylko ja wybiegłem dalej, zaczęliśmy się rozglądać i ten kolega zobaczył wstążki i pobiegł. Ja się cofnąłem dopiero za nim. Uuuu tak to nie będziesz pogrywał, biegnę na poważnie. A tam na końcu zbieg po trawie, ja asfaltówki, ten trailówki... Dobra, masz tą jedną pozycję, niech będzie.
Finalnie 3:15:52, zegar mi naliczył 37,58 km ale co najmniej 2 razy nadłożyłem trochę metrów. Chyba tylko 2 razy, ale powiem szczerze, że średnio pamiętam. Około 600 metrów w górę i w dół rozłożone na dziesiątki mniejszych i większych pagórków. Miejsce 19. na 243. osoby startujące. Nie ma biedy jak na takiego amatora. Pewnie sam się dobiłem mocnym początkiem, powyżej założeń a już ta gleba na końcówce tylko dopełniła dzieła.
Teraz walka z domsami. Nowość dla mnie, chyba nigdy nie miałem takich typowych, typowych. Jakieś tam zmęczenie - tak, ale tu po prostu schodzenie tyłem po schodach.