Plan 2km easy + 4x 100/100 + 5x 1200m(3:45)/3min trucht + 2km easy
Poleciałem zrobić na Agrykoli. Gardło, kaszel, katar i flegma dalej ze mną
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
0:17.6/0:40.9
0:17.0/0:43.5
0:16.2/0:44.9
0:16.1/0:39.4
Średnio ale nie tragicznie. Chwilka przerwy i mogłem ruszyć 1,2km:
1200m w4:19.3 od razu za szybko całość na wyczucie bez sprawdzania tempa, dodatkowo zagadałem się w przerwi ektóra wyszła w 4:11.3
1200m w4:23.9 dalej za szybko przerwa 2:57.9
1200m w 4:26.0 przerwa 2:58.9
1200m w 4:28.2 o tu już lepiej 2:56.6
1200m w 4:24.7 znów za szybko ale miałem dosyć i chciałem szybciej skończyć, kaszel męczył przerwa 2:57.8
Na koniec 2km schłodzenia po 5:26min/km
13.04.2018
Plan WOLNE
Wylot do Bostonu
14.04.2018
Plan BIEG
Samopoczucie lipa, bieg nic by nie dał, więc lenistwo
15.04.2018
Plan ROZRUCH
Kolejny dzień, kolejna powtórka z rozgrywki. Bieg by nic nie dał, zdrowie lipa, chociaż głos trochę lepszy.
16.04.2018
Plan Boston Marathon - walka z żywiołami
Piątek - wylot w południe i człowiek zameldował się w Bostońskim hotelu wieczorem w okolicach godz. 21. Jeszcze troszkę pochodzenia po okolicy i spać. Choróbsko trzyma mocno. Nic nie było biegane.
Sobota - dalej słabe samopoczucie, nie było opcji by biegać. W zamian spacer piechotą na Expo (9km w jedną stronę). Po drodze wszędzie czuć klimat biegu - tego nie da się opisać. Na prawdę to miasto żyje tym biegiem, kosmos.
Expo gigant, nawet Berlin takiego wrażenia nie zrobił. Wszędzie ktoś znany, a to Scott Jurek, a to Sage Canaday, a to kathrine Switzer. Wszędzie coś do wzięcia, kupienia, zobaczenia. Możnaby tam siedzieć i siedzieć.
Po dniu chodzenia i wykręceniu blisko 23km spaceru do pokoju i łudzenie się, że uda się chociaż coś potruchtać w przeddzień biegu.
Popołudniowa wizyta w pierwszym lepszym pubie, a tam sami biegacze - wszyscy w bostoniśkich ciuchach, to kurtki to czapeczki, to t-shiry. No dosłownie atmosferę można chłonąć z każdej strony.
W hotelu człowiek odpala TV, a tam wiadomości o biegu, pogoda o biegu.
Dodatkowo bardzo podoba mi się miasto, chętnie się po nim spaceruje i docenia stare budowle obudowane drapaczami chmur (jak ktoś był np. Kioto to całkiem podobnie, świątynie pomiędzy drapaczami chmur, stare spotyka nowe). Do tego bardzo przyjemne miasto w podróżowaniu (jak porównam do np. LA czy NY to niebo, a ziemia). I sprawna komunikacja miejsca i Uber i rowery miejskie. Do tego to takie typowe uczelniane miasto, wszędzie jakiś uniwersytet, college, politechnika. Akurat takie miasta mi najbardziej podchodzą.
Niedziela - ze zdrowiem dupa. Jak trzymało tak trzyma. Katar, kaszel, flegma... Więc mamy trzeci dzień z rzędu bez chociażby rozruchu na amerykańskiej ziemi. Znów zastąpił to spacer i min. wizyta na Boston College oraz obczajenie Heartbreak Hill.
Skoro o nim mowa - wpierw straszył tymi podbiegami Bartek Olszewski, potem znajomy, który już Boston biegał mówił, że nie ma się czego bać byłem w kropce i musiałem sam się przekonać. Jednak jest jak Bartek pisał. To są cztery podbiegi w 2/3 trasy, z czego pierwsze trzy bym porównał do podbiegu na Agrykolę od wejścia do Łazienek, zaś ostatniego (ww. Heartbreak Hill) jakby trzeba było wbiec na Agrykolę zaczynając od Czerniakowskiej. Niesamowicie kasuje nogi. Zwłaszcza jak się wcześniej je zajechało i 20+km biegu i pierwszą 1/3 trasy wiodącą w dół. Faktycznie tam się katusze przeżywa.
Później powrót do hotelu i jak od ostatniego tygodnia, ciągłe sprawdzanie pogody - co to będzie w poniedziałek. Zwłaszcza, że piątek był spoko, sobota jeszcze jeszcze, niedziela chłodno jakieś mżawki ale dalej git.
Za długo nie było jednak co siedzieć, bo o 6:45 odjeżdżał mój ostatni autokar z centrum, a by się tam dostać potrzebowałem około 25-30min. Więc wstać trzeba było w oklicy 5 rano.
Poniedziałek - Człowiek otwiera oczy spogląda za okno i ...
Koniec części pierwszej