rocha - 75' w tri-sprincie
Moderator: infernal
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
13.06
Kinezyterapia. Ruch, ruch, ruch.
Znów: maksimum ruchu - minimum wysiłku
Biodra mniej bolą.
No i oddycham głową.
Nie będę dziś biegał, ani żadnych siłowych ćwiczeń robił.
Jutro to samo.
Piszę o tym, bo to chyba najistotniejszy element "treningu" którego opis pomijam w tym blożku.
Kupiłem sobie dwa tiszerty. Jeden z pinkfloyd, drugi z guns'n'roses.
Żona zabroniła mi robić samemu zakupy.
Mam punkt wyjścia do rozmowy o noszeniu portek z niskim krokiem.
Kinezyterapia. Ruch, ruch, ruch.
Znów: maksimum ruchu - minimum wysiłku
Biodra mniej bolą.
No i oddycham głową.
Nie będę dziś biegał, ani żadnych siłowych ćwiczeń robił.
Jutro to samo.
Piszę o tym, bo to chyba najistotniejszy element "treningu" którego opis pomijam w tym blożku.
Kupiłem sobie dwa tiszerty. Jeden z pinkfloyd, drugi z guns'n'roses.
Żona zabroniła mi robić samemu zakupy.
Mam punkt wyjścia do rozmowy o noszeniu portek z niskim krokiem.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
14.06
Jak zaplanowałem, tak zrobiłem
15.06
Sianokosy+ulewa=dyskopatia
16.06
Ostatni dzień lex Szyszko+20 drzew=wybite biodro
17.06
7,51km 6'01"/km
w tym
2,8km 4'44"/km asc=60m - ładnie biegłem i ładnie oddychałem, bez śladów długu tlenowego, mimo, że pod górkę.
Tylko mnie biodra i krzyże bolały, nie wiem od czego.
18.06
5,42km, 6'16"/km, asc=desc=168m
Tu przyda się komentarz.
Bieg "na górkę i z powrotem" to był zawsze wypadkowy wyznacznik mojego wytrenowania. Nie chodzi o to, że dawał mierzalny wynik, tylko dlatego, że dawał obraz dyskomfortu. Czasem cierpiałem na podbiegach, czasem wkurzały mnie chaszcze, błoto i nierówności, a prawie zawsze bolały stawy k-b na zbiegach. No i oczywiście bywało różnie z oddechem.
Wczoraj pobiegłem go po ciemku, ale postarałem się biec jak piłeczka wszędzie tam, gdzie czułem się pewnie, a lądować jak worek owsa w miejscach mocno offroadowych. Dodatkowo oddychałem nowym rytmem (chyba, że akurat ratowałem się z opresji).
Jeśli chodzi o styl biegu, to parę razy wykręciłem kostkę, ale nic nie boli, zatem chyba w miarę opanowałem płynną zmianę techniki lądowania i odbicia. Ani mnie łydki, ani stawy skokowe nie bolą. Czyli jest rezerwa.
Sprawę oddechu naświetlę dla wyczyszczenia z myśli swojej głowy. Nie sądzę, by ktoś mógł na tym skorzystać.
Wielu reumatyków utrzymuje wydajne natlenianie, ponieważ zesztywniały mostek wymusza niejako naturalny oddech kanałem przeponowym. Człowiek odruchowo wzbrania się przed "rozdęciem" klatki piersiowej, gdy pojawia się ból w mostku. Gdy tylko to zrozumiałem, zacząłem toczyć walkę o utrzymanie ruchomości stawów mostka - najprościej jest pilnować głębokiego oddechu żebrowymi mięśniami. Jednocześnie pojawiły się częste skurcze mięśni grzbietowych i - w reakcji - utrzymujące się napięcie mięśnia prostego brzucha. Ostatecznie wciąż czuję się, jakbym miał flaki w sztywnym gorsecie, a oddycham tylko żebrami. I taki wzorzec mocno mi się utrwalił.
Tak właśnie rozgrzebałem puszkę Pandory.
Nie da rady po prostu zacząć oddychać przeponą, bo wymaga to rozluźnienia mięśni prostych brzucha, a to nimi w dużym stopniu utrzymuję sylwetkę. Pracuję teraz nad pewną swobodą w obsłudze sylwetki mięśniami skośnymi i dołem brzucha. Tuż pod mostkiem ma zostać luźne miejsce na ruch przepony.
Lato tuż tuż. Nie wystartuję w żadnych zawodach, a szkoda, bobym miał lepszego spina na teście o życiówkę. Oczywiście nie zrezygnuję z próby jej bicia na podstawie pomiaru zegarkiem. W końcu to nie rekord świata, a nawet założonego celu pewnie nie osiągnę.
Ale nie odpuszczę, 21-23.06 pobiegnę 5km na płaskim asfalcie między Wolimierzem, a Pobiedną.
Trzymajcie kciuki!
Jak zaplanowałem, tak zrobiłem
15.06
Sianokosy+ulewa=dyskopatia
16.06
Ostatni dzień lex Szyszko+20 drzew=wybite biodro
17.06
7,51km 6'01"/km
w tym
2,8km 4'44"/km asc=60m - ładnie biegłem i ładnie oddychałem, bez śladów długu tlenowego, mimo, że pod górkę.
Tylko mnie biodra i krzyże bolały, nie wiem od czego.
18.06
5,42km, 6'16"/km, asc=desc=168m
Tu przyda się komentarz.
Bieg "na górkę i z powrotem" to był zawsze wypadkowy wyznacznik mojego wytrenowania. Nie chodzi o to, że dawał mierzalny wynik, tylko dlatego, że dawał obraz dyskomfortu. Czasem cierpiałem na podbiegach, czasem wkurzały mnie chaszcze, błoto i nierówności, a prawie zawsze bolały stawy k-b na zbiegach. No i oczywiście bywało różnie z oddechem.
Wczoraj pobiegłem go po ciemku, ale postarałem się biec jak piłeczka wszędzie tam, gdzie czułem się pewnie, a lądować jak worek owsa w miejscach mocno offroadowych. Dodatkowo oddychałem nowym rytmem (chyba, że akurat ratowałem się z opresji).
Jeśli chodzi o styl biegu, to parę razy wykręciłem kostkę, ale nic nie boli, zatem chyba w miarę opanowałem płynną zmianę techniki lądowania i odbicia. Ani mnie łydki, ani stawy skokowe nie bolą. Czyli jest rezerwa.
Sprawę oddechu naświetlę dla wyczyszczenia z myśli swojej głowy. Nie sądzę, by ktoś mógł na tym skorzystać.
Wielu reumatyków utrzymuje wydajne natlenianie, ponieważ zesztywniały mostek wymusza niejako naturalny oddech kanałem przeponowym. Człowiek odruchowo wzbrania się przed "rozdęciem" klatki piersiowej, gdy pojawia się ból w mostku. Gdy tylko to zrozumiałem, zacząłem toczyć walkę o utrzymanie ruchomości stawów mostka - najprościej jest pilnować głębokiego oddechu żebrowymi mięśniami. Jednocześnie pojawiły się częste skurcze mięśni grzbietowych i - w reakcji - utrzymujące się napięcie mięśnia prostego brzucha. Ostatecznie wciąż czuję się, jakbym miał flaki w sztywnym gorsecie, a oddycham tylko żebrami. I taki wzorzec mocno mi się utrwalił.
Tak właśnie rozgrzebałem puszkę Pandory.
Nie da rady po prostu zacząć oddychać przeponą, bo wymaga to rozluźnienia mięśni prostych brzucha, a to nimi w dużym stopniu utrzymuję sylwetkę. Pracuję teraz nad pewną swobodą w obsłudze sylwetki mięśniami skośnymi i dołem brzucha. Tuż pod mostkiem ma zostać luźne miejsce na ruch przepony.
Lato tuż tuż. Nie wystartuję w żadnych zawodach, a szkoda, bobym miał lepszego spina na teście o życiówkę. Oczywiście nie zrezygnuję z próby jej bicia na podstawie pomiaru zegarkiem. W końcu to nie rekord świata, a nawet założonego celu pewnie nie osiągnę.
Ale nie odpuszczę, 21-23.06 pobiegnę 5km na płaskim asfalcie między Wolimierzem, a Pobiedną.
Trzymajcie kciuki!
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Trzeci raz podchodzę do tego wpisu.
Mógłbym napisać o Biszkopcie, bułanym wałachu, który wyjada chwasty lepiej niż koza. Mógłbym opisać wywiadówkę z z Panią-sierżantem, która, od września, będzie wychowawczynią Oli. Mógłbym wreszcie zacytować kolegę, że zafiksowanie się na celu treningowym przysłoniło mi prawdziwy świat reumatyka-kaleki.
Ale trzeba być szczerym, pobiegłem wczoraj, w nocy 5km po płaskim asfalcie - na maksa.
Tempo średnie 4'28"/km...
No i oczywiście bolało biodro, oczywiście byłem lekko zajechany po całym dniu pracy, oczywiście słabo widziałem w świetle latarki, oczywiście było duszno...
Ale 4'28"???
I wiecie co? Pobiegnę Sudecką Setkę w ten weekend. I na pewno będzie fajnie.
A jutro rano łyknę 15mg meloksykamu, a potem pobiegnę 5km na stadionie w czasie gdy dzieci będą miały trening pływacki.
Tak zrobię.
Chyba, że mnie na stadion nie wpuszczą
Mógłbym napisać o Biszkopcie, bułanym wałachu, który wyjada chwasty lepiej niż koza. Mógłbym opisać wywiadówkę z z Panią-sierżantem, która, od września, będzie wychowawczynią Oli. Mógłbym wreszcie zacytować kolegę, że zafiksowanie się na celu treningowym przysłoniło mi prawdziwy świat reumatyka-kaleki.
Ale trzeba być szczerym, pobiegłem wczoraj, w nocy 5km po płaskim asfalcie - na maksa.
Tempo średnie 4'28"/km...
No i oczywiście bolało biodro, oczywiście byłem lekko zajechany po całym dniu pracy, oczywiście słabo widziałem w świetle latarki, oczywiście było duszno...
Ale 4'28"???
I wiecie co? Pobiegnę Sudecką Setkę w ten weekend. I na pewno będzie fajnie.
A jutro rano łyknę 15mg meloksykamu, a potem pobiegnę 5km na stadionie w czasie gdy dzieci będą miały trening pływacki.
Tak zrobię.
Chyba, że mnie na stadion nie wpuszczą
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Jest nowy cel, który zrealizuję (lub nie) dzisiejszej nocy.
Mam sentyment do Sudeckiej setki, bo to był mój debiut w zawodach biegowych.
Nie zapisałem się jeszcze, ale tam można do ostatniej chwili
Mam sentyment do Sudeckiej setki, bo to był mój debiut w zawodach biegowych.
Nie zapisałem się jeszcze, ale tam można do ostatniej chwili
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
No i udało się, było fajnie i chyba nic sobie nie zrobiłem.
To są zawody, o których można opowiedzieć dużo więcej, niż o 5km na bieżni. Zrobię to w następnym wpisie.
Nie wiem, które miejsce, ale czas niemal dokładnie 14h - nie jest to jednak wiadomość dnia.
To są zawody, o których można opowiedzieć dużo więcej, niż o 5km na bieżni. Zrobię to w następnym wpisie.
Nie wiem, które miejsce, ale czas niemal dokładnie 14h - nie jest to jednak wiadomość dnia.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Wczoraj byłem pobiegać.
Spuśćmy zasłonę litościwego milczenia na dystans i tempo.
A o Sudeckiej Setce wiem wszystko zająłem około 100 miejsce, z czasem około 14h, na około 200 finisherów i około 300 startujących.
Na tyle mniej więcej było mnie stać, poziom wyprucia organizmu wysoki, ale nie wyniszczający. Najpierw było trochę za szybko, potem trochę za wolno, a końcówka w stanie typowym dla słabo przygotowanego, ale zawziętego zawodnika. Dość powiedzieć, że gdy odmeldowałem Żonie dotarcie do mety, ta kazała mi w drodze powrotnej zrobić zakupy w Biedronce.
No i dałem radę tym zakupom. Tylko kupiłem dwa proszki do kolorów.
Atmosfera, tak jak i sama impreza, trochę się umasowiła. W tym roku wystartowało ponad 500 zawodników, z czego część biegła sam maraton nocny. To już jest ponad możliwości przepustowe szlaków stanowiących trasę biegu. Był samochód bezpieczeństwa na starcie i opóźniony start ostry, były quady prowadzący i zamykający. Dobrze oznakowana, kręta trasa. Wśród zawodników wysokie stężenie kolorowej lajkry.
Paśniki co 10km wyposażone w picie, susz owocowy, bułki słodkie, banany, kanapki z sałatą, wędlinką, serem, rzodkiewką... Zjadłem 12 kanapek, cztery drożdzówki, pięć bananów... i swojego batona, gdy zgłodniałem. Wypiłem beczkę isotonika i jedną kawę. Samo żarcie zajęło mi z pół godziny, ale nie chciałem schudnąć.
Wypaśna imprezka.
Nazwa "Sudecka setka" może wydawać się troszkę myląca, cała trasa zmieściła się w paru masywach otaczających Boguszów-Gorce, jednak nazwa nawiązuje do pionierskich czasów imprezy organizowanej przez grupę zapaleńców, dla których za organizację wystarczyła kartka z ogólnie i skrótowo nakreśloną trasą, odbita na kiepskim powielaczu bez tonera. Dzięki takiej kartce udało mi się kiedyś niechcący pozwiedzać czeskie Sudety i spenetrować przygraniczne bagna, ale za to pominąć punkty kontrolne...
W tej chwili czytam opinie napieraczy, że Sudecka Setka to łatwizna. Czyli w sam raz dla mnie.
Idea, która przyświecała architektom obecnej trasy wydaje się być jasna – zawodnik ma wejść na wszystkie okoliczne szczyty i przejść w tym celu wszystkie dostępne dukty i ścieżki w miarę możliwości omijając asfaltowe drogi. Góry Wałbrzyskie i Kamienne mają charakter gór wyspowych, zatem dobrze jest nastawić się na to, że po ostrym podejściu (lub sekwencji podejść), będzie stromy zbieg (lub kumulacja zbiegów), a następnie stosunkowo płaski przelot po dobrej nawierzchni z ledwo zaznaczonym spadkami. Następnie zaczyna się od nowa zabawa z podejściem. Wysiłek przypomina górski rajd n/O z PK na szczytach z tą różnicą, że warianty są wyjątkowo pokręcone.
Na uwagę zasługuje również nawierzchnia z którą spotykamy się na trasie. Prócz asfaltu i łąkowej ścieżki pojawia się też luźny tłuczeń, który miejscami jest chyba naturalnym podłożem. Czasem bieg przypomina brnięcie po podsypce podkładów kolejowych. Na pewno wylajtowane buciki z cieniutką, giętką podeszwą są dla tych, którzy wiedzą, co robią.
Chętnie też podzielę się wrażeniami ze stopnia mojego przygotowania do imprezy. Chyba dostałem to co chciałem, czyli lekko przerośnięte ambicje na starcie, ostre baty przed połową, poważne chwile zwątpienia, przełamanie kryzysów, chwile euforii, drzemkę w marszu, małe halucynacje, hiperaktywność, uczucie zobojętnienia, poczucie bezsensu, obawa przed kontuzją, radość ukończenia, poczucie braterstwa ze współzawodnikami, wyrzuty sumienia, że nie zajmuję się czymś pożytecznym, itd. Tak jak się domyślałem, mój trening szybkościowy (ten poprzedni cel, o którym już zapomniałem) sprawił, że stałem się lepszym ultrasem, głównie poprzez zwiększenie sprawności ogólnej i elastyczne odbicie. Wcale nie bolą mnie stawy skokowe, Achillesy, łydki... To był element aparatu ruchu, który cierpiał najbardziej w ultraimprezach. Bolą natomiast czworogłowe uda – to od kontrolowanych zbiegów. Biodra przestały boleć w biegu, ale w sumie tego się spodziewałem. Długotrwały ruch zawsze im pomaga. Kolana nawet gorące nie były.
Acha! Bolą mnie naramienne od kijków, bo bardzo aktywnie na nich szedłem podejścia. Mam też po małym pęcherzu na każdej pięcie... zresztą szkoda gadać.
Mgliście krystalizuje się następny cel, jednak jutro Doktor Enbrel odstawi mnie z programu leczenia i wszystko się okaże. Ostatnio wytrzymałem miesiąc, a następne cztery to była walka. Szkoda, że akurat sezon budowlany, w styczniu mogę chorować, ile sobie NFZ życzy, ale teraz w lecie, trzeba kopać i lać beton...
Spuśćmy zasłonę litościwego milczenia na dystans i tempo.
A o Sudeckiej Setce wiem wszystko zająłem około 100 miejsce, z czasem około 14h, na około 200 finisherów i około 300 startujących.
Na tyle mniej więcej było mnie stać, poziom wyprucia organizmu wysoki, ale nie wyniszczający. Najpierw było trochę za szybko, potem trochę za wolno, a końcówka w stanie typowym dla słabo przygotowanego, ale zawziętego zawodnika. Dość powiedzieć, że gdy odmeldowałem Żonie dotarcie do mety, ta kazała mi w drodze powrotnej zrobić zakupy w Biedronce.
No i dałem radę tym zakupom. Tylko kupiłem dwa proszki do kolorów.
Atmosfera, tak jak i sama impreza, trochę się umasowiła. W tym roku wystartowało ponad 500 zawodników, z czego część biegła sam maraton nocny. To już jest ponad możliwości przepustowe szlaków stanowiących trasę biegu. Był samochód bezpieczeństwa na starcie i opóźniony start ostry, były quady prowadzący i zamykający. Dobrze oznakowana, kręta trasa. Wśród zawodników wysokie stężenie kolorowej lajkry.
Paśniki co 10km wyposażone w picie, susz owocowy, bułki słodkie, banany, kanapki z sałatą, wędlinką, serem, rzodkiewką... Zjadłem 12 kanapek, cztery drożdzówki, pięć bananów... i swojego batona, gdy zgłodniałem. Wypiłem beczkę isotonika i jedną kawę. Samo żarcie zajęło mi z pół godziny, ale nie chciałem schudnąć.
Wypaśna imprezka.
Nazwa "Sudecka setka" może wydawać się troszkę myląca, cała trasa zmieściła się w paru masywach otaczających Boguszów-Gorce, jednak nazwa nawiązuje do pionierskich czasów imprezy organizowanej przez grupę zapaleńców, dla których za organizację wystarczyła kartka z ogólnie i skrótowo nakreśloną trasą, odbita na kiepskim powielaczu bez tonera. Dzięki takiej kartce udało mi się kiedyś niechcący pozwiedzać czeskie Sudety i spenetrować przygraniczne bagna, ale za to pominąć punkty kontrolne...
W tej chwili czytam opinie napieraczy, że Sudecka Setka to łatwizna. Czyli w sam raz dla mnie.
Idea, która przyświecała architektom obecnej trasy wydaje się być jasna – zawodnik ma wejść na wszystkie okoliczne szczyty i przejść w tym celu wszystkie dostępne dukty i ścieżki w miarę możliwości omijając asfaltowe drogi. Góry Wałbrzyskie i Kamienne mają charakter gór wyspowych, zatem dobrze jest nastawić się na to, że po ostrym podejściu (lub sekwencji podejść), będzie stromy zbieg (lub kumulacja zbiegów), a następnie stosunkowo płaski przelot po dobrej nawierzchni z ledwo zaznaczonym spadkami. Następnie zaczyna się od nowa zabawa z podejściem. Wysiłek przypomina górski rajd n/O z PK na szczytach z tą różnicą, że warianty są wyjątkowo pokręcone.
Na uwagę zasługuje również nawierzchnia z którą spotykamy się na trasie. Prócz asfaltu i łąkowej ścieżki pojawia się też luźny tłuczeń, który miejscami jest chyba naturalnym podłożem. Czasem bieg przypomina brnięcie po podsypce podkładów kolejowych. Na pewno wylajtowane buciki z cieniutką, giętką podeszwą są dla tych, którzy wiedzą, co robią.
Chętnie też podzielę się wrażeniami ze stopnia mojego przygotowania do imprezy. Chyba dostałem to co chciałem, czyli lekko przerośnięte ambicje na starcie, ostre baty przed połową, poważne chwile zwątpienia, przełamanie kryzysów, chwile euforii, drzemkę w marszu, małe halucynacje, hiperaktywność, uczucie zobojętnienia, poczucie bezsensu, obawa przed kontuzją, radość ukończenia, poczucie braterstwa ze współzawodnikami, wyrzuty sumienia, że nie zajmuję się czymś pożytecznym, itd. Tak jak się domyślałem, mój trening szybkościowy (ten poprzedni cel, o którym już zapomniałem) sprawił, że stałem się lepszym ultrasem, głównie poprzez zwiększenie sprawności ogólnej i elastyczne odbicie. Wcale nie bolą mnie stawy skokowe, Achillesy, łydki... To był element aparatu ruchu, który cierpiał najbardziej w ultraimprezach. Bolą natomiast czworogłowe uda – to od kontrolowanych zbiegów. Biodra przestały boleć w biegu, ale w sumie tego się spodziewałem. Długotrwały ruch zawsze im pomaga. Kolana nawet gorące nie były.
Acha! Bolą mnie naramienne od kijków, bo bardzo aktywnie na nich szedłem podejścia. Mam też po małym pęcherzu na każdej pięcie... zresztą szkoda gadać.
Mgliście krystalizuje się następny cel, jednak jutro Doktor Enbrel odstawi mnie z programu leczenia i wszystko się okaże. Ostatnio wytrzymałem miesiąc, a następne cztery to była walka. Szkoda, że akurat sezon budowlany, w styczniu mogę chorować, ile sobie NFZ życzy, ale teraz w lecie, trzeba kopać i lać beton...
Ostatnio zmieniony 23 lis 2017, 22:17 przez rocha, łącznie zmieniany 2 razy.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Minął tydzień od sudeckiej setki, a ja jeszcze nie biegam regularnie. Trochę się gimnastykuję w odciążeniu.
No i zaczęła się praca. Na razie dużo za kierownicą, niefajnie.
Byłem w szpitalu na jednodniówce, wyniki dobre, a nawet bardzo dobre. Doktor nie zabrał mi leku - zrobi to w styczniu jeśli dalej będzie ok.
Czyli chyba dobrze.
Za parę dni wyjeżdżamy na urlop - Pojezierze Leszczyńskie, Przemęcki Park Krajobrazowy. Kupiłem sobie dmuchaną bojkę ratunkową i odkurzam szosówkę. Pomyślałem sobie, że skoro każdy triatlonista musi trenować bieganie, to biegacz może potrenować triatlon.
Tak będzie sprawiedliwie.
To właściwie nie jest nic nowego, kilka lat temu zrobiłem nawet rozsądny trening pod dystans olimpijski.
Rozsądny, jak na debiutanta.
Niestety Michał poszedł do szkoły, Ola się pochorowała, a Krzyś pojawił się na USG i ze startu wyszły nici.
Ale przynajmniej został mi rower szosowy i ukończyłem kurs doskonalenia techniki kraula, a żabkarzem byłem zawsze dobrym.
Nie muszę uczyć się pływać. Kręcenie na szosie jest trochę inne niż mtb, brak mi techniki wyższych prędkości, ale już nie boję się własnego cienia.
Chyba uczciwie opisałem punkt wyjściowy, niestety nie mogę określić, nawet w przybliżeniu, jakie będą tempa, ale i tak trenuję bazując na odczuciu.
Kąpielówki mam, rower mam, buty mam.
Muszę kupić pompkę. Okularki podprowadzę dzieciakom.
Ola ma ładne, z kwiatkami.
No i zaczęła się praca. Na razie dużo za kierownicą, niefajnie.
Byłem w szpitalu na jednodniówce, wyniki dobre, a nawet bardzo dobre. Doktor nie zabrał mi leku - zrobi to w styczniu jeśli dalej będzie ok.
Czyli chyba dobrze.
Za parę dni wyjeżdżamy na urlop - Pojezierze Leszczyńskie, Przemęcki Park Krajobrazowy. Kupiłem sobie dmuchaną bojkę ratunkową i odkurzam szosówkę. Pomyślałem sobie, że skoro każdy triatlonista musi trenować bieganie, to biegacz może potrenować triatlon.
Tak będzie sprawiedliwie.
To właściwie nie jest nic nowego, kilka lat temu zrobiłem nawet rozsądny trening pod dystans olimpijski.
Rozsądny, jak na debiutanta.
Niestety Michał poszedł do szkoły, Ola się pochorowała, a Krzyś pojawił się na USG i ze startu wyszły nici.
Ale przynajmniej został mi rower szosowy i ukończyłem kurs doskonalenia techniki kraula, a żabkarzem byłem zawsze dobrym.
Nie muszę uczyć się pływać. Kręcenie na szosie jest trochę inne niż mtb, brak mi techniki wyższych prędkości, ale już nie boję się własnego cienia.
Chyba uczciwie opisałem punkt wyjściowy, niestety nie mogę określić, nawet w przybliżeniu, jakie będą tempa, ale i tak trenuję bazując na odczuciu.
Kąpielówki mam, rower mam, buty mam.
Muszę kupić pompkę. Okularki podprowadzę dzieciakom.
Ola ma ładne, z kwiatkami.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Stawiam na plan zrównoważonego rozwoju.
Trochę pojeździłem na kolarce, trochę popływałem, nie biegałem dużo, bo mnie biodro boli.
To jeszcze nie trening, raczej wstęp do okresu przygotowawczego, ocena strat i szacowanie bazowych możliwości.
Chcę to opisać, żeby mieć dobry punkt wyjścia, choć trochę to krępujące.
Szosówka:
1 dzień (szosówka) 30' - 10km - po ciemku (beznadziejnie, nie jeździ się na szosówce po ciemku)
2 dzień - pakowanie i dojazd na wczasy - wieczorem tylko trochę spacerkowego truchtu.
3 dzień (pływanie) odmowa po 2'30", zachłysnąłem się w kraulu, dobrze, że było płytko,
4 dzień (pływanie) odmowa po 4'30" głównie z powodu zimna, ta pianka to nie tylko z powodu wyporności by się przydała.
5 dzień (pływanie) 7'30" kraul/żaba, odpoczynek 8'10" kraul/żaba - pierwszy raz z bojką na sznurku, daje dużo pewności siebie. (szosówka) - 45' - 20km - płasko i bezwietrznie - dotknąłem dyskomfortu.
Zapis jest równie chaotyczny jak "trening", mam nadzieję, że wyłoni się z tego jakiś plan.
Pływanie z bojką to fajna sprawa, aż dziw, że wcześniej tego nie robiłem, pojawiają się lekkie kłopoty, gdy jest wiatr od tyłu, bo mi bojkę przed nos zwiewa i sznurek się plącze o ręce. Ale wtedy można przejść do żaby i jest ok (i przy okazji sobie odpoczywam). Popływałem też motylkiem, ale tylko żeby zaszpanować.
Oczywiście trochę też taplałem się z dzieciakami, ale tego nie liczę, te czasy, które podałem to takie "mocne" pływanie. Podobnie na rowerze, spacerków nie liczę.
Odnotowałem ból biodra, bo asekuracyjnie odpuszczam trening biegowy.
Trochę pojeździłem na kolarce, trochę popływałem, nie biegałem dużo, bo mnie biodro boli.
To jeszcze nie trening, raczej wstęp do okresu przygotowawczego, ocena strat i szacowanie bazowych możliwości.
Chcę to opisać, żeby mieć dobry punkt wyjścia, choć trochę to krępujące.
Szosówka:
1 dzień (szosówka) 30' - 10km - po ciemku (beznadziejnie, nie jeździ się na szosówce po ciemku)
2 dzień - pakowanie i dojazd na wczasy - wieczorem tylko trochę spacerkowego truchtu.
3 dzień (pływanie) odmowa po 2'30", zachłysnąłem się w kraulu, dobrze, że było płytko,
4 dzień (pływanie) odmowa po 4'30" głównie z powodu zimna, ta pianka to nie tylko z powodu wyporności by się przydała.
5 dzień (pływanie) 7'30" kraul/żaba, odpoczynek 8'10" kraul/żaba - pierwszy raz z bojką na sznurku, daje dużo pewności siebie. (szosówka) - 45' - 20km - płasko i bezwietrznie - dotknąłem dyskomfortu.
Zapis jest równie chaotyczny jak "trening", mam nadzieję, że wyłoni się z tego jakiś plan.
Pływanie z bojką to fajna sprawa, aż dziw, że wcześniej tego nie robiłem, pojawiają się lekkie kłopoty, gdy jest wiatr od tyłu, bo mi bojkę przed nos zwiewa i sznurek się plącze o ręce. Ale wtedy można przejść do żaby i jest ok (i przy okazji sobie odpoczywam). Popływałem też motylkiem, ale tylko żeby zaszpanować.
Oczywiście trochę też taplałem się z dzieciakami, ale tego nie liczę, te czasy, które podałem to takie "mocne" pływanie. Podobnie na rowerze, spacerków nie liczę.
Odnotowałem ból biodra, bo asekuracyjnie odpuszczam trening biegowy.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Garmin w bojce powiedział, że żabą pływam 3,0-3,1, a kraulem 2,0-2,2km/h. Do tego kraul mnie męczy, a klasyk na luziku...
No i mam zagwozdkę, bo ponoć opłaca się jednak kraulem pooszczędzać nogi dla rowerka i biegania.
Pociesza spostrzeżenie Żony: "...żabą zapieprzasz, kraulem się opieprzasz..."
No to gdy zacznę "zapieprzać" kraulem, to jest nadzieja, że będę szybszy niż żabą.
Na razie mam ogólne trudności z jakimkolwiek zapieprzaniem.
Wczasy...
No i mam zagwozdkę, bo ponoć opłaca się jednak kraulem pooszczędzać nogi dla rowerka i biegania.
Pociesza spostrzeżenie Żony: "...żabą zapieprzasz, kraulem się opieprzasz..."
No to gdy zacznę "zapieprzać" kraulem, to jest nadzieja, że będę szybszy niż żabą.
Na razie mam ogólne trudności z jakimkolwiek zapieprzaniem.
Wczasy...
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Beata zarzuciła mi, że zmieniam cele treningowe jak rękawiczki.
Już wiem, jaki będzie mój następny cel: "3x30x130"
Ale na razie ten triatlon...
Pływam po 20' dziennie równym kraulem.
Może dziś na kolarce pojadę.
Już wiem, jaki będzie mój następny cel: "3x30x130"
Ale na razie ten triatlon...
Pływam po 20' dziennie równym kraulem.
Może dziś na kolarce pojadę.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
To jednak była rwa, to bolące biodro. Pobiegałem dziś godzinkę bez mała i już nie mam wątpliwości.
(dla wyjaśnienia - rwa to dobrze)
Wczasy mnie jednak całkiem rozbiły. Muszę trochę pobiegać, żeby zebrać myśli.
(dla wyjaśnienia - rwa to dobrze)
Wczasy mnie jednak całkiem rozbiły. Muszę trochę pobiegać, żeby zebrać myśli.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Nic ważnego się nie działo. Koparkę kupiłem. Już mi się ten sezon budowlany nudzi. Ostatnie odbiory mam przed Wigilią. Sam nie wiem, co ja będę z tymi pieniędzmi robił.
Żona wie.
Pobiegłem 5km w 21'38". Na szosówce jeżdżę bez pomiarów, całkiem na wyczucie, pływam na basenie 1km w 23-24' i wogóle nie przyśpieszam. Robię jakieś crossfity, zestawy zztowe itd.
OB mam 6, a CRP 1,5 i to jest naprawdę dobra informacja. Może, jak mnie odstawią z leczenia, to się nie wróci? Ostatnio, w podporze przodem, dotknąłem biodrami podłogi. Się lędźwie wygły .
Na rowerze jeżdżę wokół Wro, ale kładą nowy asfalt koło mnie, to na wiosnę pośmigam po górkach i może się pomierzę.
Czyli robię trening na utrzymanie formy, bez formy.
Zapisałem się na taką nowoczesną siłownię, bo tylko tak się dało na basen karnet wykupić. Byłem tam parę razy na obwodówce i rozgrzewkę biegałem na taśmociągu. Śmiesznie.
To całe fitnesowanie się modne zrobiło. Na razie się nie wciągnąłem, ale jako dodatek przed basenem...
Tylko sobie muszę lepsze obciślaki kupić.
Żona wie.
Pobiegłem 5km w 21'38". Na szosówce jeżdżę bez pomiarów, całkiem na wyczucie, pływam na basenie 1km w 23-24' i wogóle nie przyśpieszam. Robię jakieś crossfity, zestawy zztowe itd.
OB mam 6, a CRP 1,5 i to jest naprawdę dobra informacja. Może, jak mnie odstawią z leczenia, to się nie wróci? Ostatnio, w podporze przodem, dotknąłem biodrami podłogi. Się lędźwie wygły .
Na rowerze jeżdżę wokół Wro, ale kładą nowy asfalt koło mnie, to na wiosnę pośmigam po górkach i może się pomierzę.
Czyli robię trening na utrzymanie formy, bez formy.
Zapisałem się na taką nowoczesną siłownię, bo tylko tak się dało na basen karnet wykupić. Byłem tam parę razy na obwodówce i rozgrzewkę biegałem na taśmociągu. Śmiesznie.
To całe fitnesowanie się modne zrobiło. Na razie się nie wciągnąłem, ale jako dodatek przed basenem...
Tylko sobie muszę lepsze obciślaki kupić.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Dzień jakich wiele. Trochę worków z cementem, trochę łopaty i kostki brukowej.
Wieczorem taśmociąg, obwodówka i basen. Miał być jeszcze cykloergometr... Eeee...
Wieczorem taśmociąg, obwodówka i basen. Miał być jeszcze cykloergometr... Eeee...
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1138
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Jeśli możesz nie pisać - nie pisz...
Nie mogę...
Zapytany ostatnio o to, jak wygląda mój trening, musiałem się chwilę zastanowić. Pytanie padło przy stole z kolacją, a zadał je wujek (Żony) na emeryturze. Pytanie miało charakter otwarty, pytający ma światły, otwarty umysł...
Co odpowiedzieć?
Pominąłem kwestie rehabilitacyjne, nie zwierzałem się z intensywności pracy fizycznej, przemilczałem reumatyczne sztywności.
Wyszło tak:
Pod koniec sezonu budowlanego zaczynam okres przygotowawczy, w czasie którego robię różne treningi ogólnorozwojowe z naciskiem na dobrą rozgrzewkę szukam celu, który mnie zmotywuje. Okres ten trwa od dwóch tygodni (gdy cel jest supermotywujący) do dwóch-trzech miesięcy (gdy cel jest wydłubany z ucha).
Potem przychodzi okres rozbudowy z akcentami ukierunkowanymi na cel.
Następnie buduję formę na szczyt przed kolejnym sezonem budowlanym, zazwyczaj dwa-trzy solidne akcenty.
Potem start/starty
I do łopaty.
Właśnie ślimaczę się z okresem przygotowawczym, jeszcze nie mierzę czasów. Ale liczę upływające lata...
Aaaa, byłbym zapomniał!
Dziś postanowiłem zrobić fikołka, pardon, przewrót w przód. Pierwszy raz od ćwierćwiecza. Na materacu.
Pierwszego zrobiłem z kucaka do siadu i zakręciło mi się w głowie.
Ale nie odpuściłem!
Drugiego zrobiłem ze stania do stania! Ale izotonik mi podszedł, choroba morska mię dopadła.
Nie chciałem psuć statystyk i trzeciego nie robiłem, jutro zrobię w tył...
Nie mogę...
Zapytany ostatnio o to, jak wygląda mój trening, musiałem się chwilę zastanowić. Pytanie padło przy stole z kolacją, a zadał je wujek (Żony) na emeryturze. Pytanie miało charakter otwarty, pytający ma światły, otwarty umysł...
Co odpowiedzieć?
Pominąłem kwestie rehabilitacyjne, nie zwierzałem się z intensywności pracy fizycznej, przemilczałem reumatyczne sztywności.
Wyszło tak:
Pod koniec sezonu budowlanego zaczynam okres przygotowawczy, w czasie którego robię różne treningi ogólnorozwojowe z naciskiem na dobrą rozgrzewkę szukam celu, który mnie zmotywuje. Okres ten trwa od dwóch tygodni (gdy cel jest supermotywujący) do dwóch-trzech miesięcy (gdy cel jest wydłubany z ucha).
Potem przychodzi okres rozbudowy z akcentami ukierunkowanymi na cel.
Następnie buduję formę na szczyt przed kolejnym sezonem budowlanym, zazwyczaj dwa-trzy solidne akcenty.
Potem start/starty
I do łopaty.
Właśnie ślimaczę się z okresem przygotowawczym, jeszcze nie mierzę czasów. Ale liczę upływające lata...
Aaaa, byłbym zapomniał!
Dziś postanowiłem zrobić fikołka, pardon, przewrót w przód. Pierwszy raz od ćwierćwiecza. Na materacu.
Pierwszego zrobiłem z kucaka do siadu i zakręciło mi się w głowie.
Ale nie odpuściłem!
Drugiego zrobiłem ze stania do stania! Ale izotonik mi podszedł, choroba morska mię dopadła.
Nie chciałem psuć statystyk i trzeciego nie robiłem, jutro zrobię w tył...