mihumor- Pół wieku poezji
Moderator: infernal
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Tydzień piąty - startowy
O samym treningu w tym tygodniu trudno coś ciekawego napisać. Po niedzielnej dyszce nie byłem specjalnie zmęczony i to stało w wyraźnej opozycji do zmęczenia bezpośrednio po biegu. W poniedziałek machnąłem zupełnie luźno 18km i nie czułem w kościach w zasadzie niczego. To chyba dobrze. Biegałem codziennie od poniedziałku do czwartku w trybie codziennie mniej. W czwartek dodałem do spokojnego biegania dziesięć rytmówek po 100m. Bieganie bez rewelacji ale i bez tragedii jak tydzień wcześniej gdy w czwartek ledwo rzeźbiłem z powodów przeziębienia. To chyba pewna przewaga w stosunku do startu w dyszce. Dwa dni do startu tradycyjnie odpuszczam, nie robię nic, żadnych rozruchów i przyruchów. W sobotę trochę nawadniania i więcej węgli niemniej do połówki nic specjalnie nie robię bo to nie maraton i aż tyle nie potrzeba zabiegów węglowo ładowaniowych, zawsze tak robiąc mi stykało energii.
"Krótka ballada o bieganiu półmaratonów"
To będzie piąta rocznica debiutu w biegach masowych. Pierwszy był Półmaraton Warszawski 2012 (1.38.01) i od tej pory we wszystkich półmaratonach jakie biegałem robiłem życiówki. Piękna passa. W zasadzie tylko jeden pobiegłem źle i była to Marzanna rok temu gdzie zrobiłem życiówkę o marne 13 sekund. Dlaczego marne? No bo rok temu byłem na znacznie lepiej ale pobiegłem źle taktycznie i w bardzo trudnych warunkach ledwo obroniłem życiówkę (1.21.18).
Po październikowym 1.19.59 poprzeczka wisi wysoko i trzeba będzie kiedyś się z nią zmierzyć. Trzeba się oswoić z myślą, że o kolejne życiówki będzie bardzo trudno i będą niewielkie, trzeba się zmierzyć z bieganiem na granicy wyniku co utrudnia sprawę psychicznie, nie daje komfortu zapasu tempa. W niedziele podejmę próbę złamania 1.20, nie bardzo chce mi się startować w innym celu. Jeśli bym tego nie robił to pobiegłbym z żoną. Ale nie traktuje tego biegu na zasadzie, że coś muszę. Na tą wiosnę mam plan ustabilizowania się na tym poziomie i szukania spokojnej poprawy na co potrzebuje sporo czasu i nieco dodatkowego doświadczenia. I tak traktuję ten bieg jako swego rodzaju próbę i test czy może i testowy trening. Pierwsza dycha ma być na wynik poniżej 1.20 i na sprawdzenie jak się po takim dictum na dziś czuję. Jeśli będzie ok i warunki nie będą złe to powalczę dalej, jeśli nie będzie puszczać to po prostu dam sobie spokój i treningowo dobiegnę do mety bez cierpienia przesadnego. Zobaczymy jak będzie bo sporo jest niewiadomych, niepewna prognoza pogody, nieco niekorzystna w tym zakresie trasa i sprawa towarzystwa do mierzenia się z tym problemem. Na Królewskim jakoś się w tej kwestii udało a warunki zapowiadają się podobne. No ale nie zawsze jest niedziela. Oprócz formy trzeba mieć też trochę szczęścia.
Ciekaw też jestem jak wypadnie moje WT w tym biegu, czy końcowa słabość na dyszce to była kwestia po-przeziębieniowa tylko? To też da pewne spojrzenie na kwestię możliwości poprawy w biegu na 10km. No i czy ta dyszka podbiła ten brak w WT bo mogła i może nawet powinna. Na to po cichu liczę, na pojawienie się jakiegoś asa w rękawie. Inaczej takie mocne otwarcie może okazać się jak rok temu nieudanym blefem.
Realna ocena jest taka, że na średnie tempo 3.47 mnie stać i jest szansa to wytrzymać (no może nie pewność). Na to nakładają się dodatkowe z trasą i z wiatrem wnoszące pewne straty. Czy widzę możliwe zyski? Na dziś nie bardzo ale tak było wiele razy, że te zyski pojawiały się w trakcie biegu i coś tam się udawało urobić. Nie zawsze ale często się udawało. doświadczenie w połówkach mówi, ze każda jest inna, że tu nie ma powtarzalności i jak jest naprawdę okaże się dopiero w trakcie biegu.
O samym treningu w tym tygodniu trudno coś ciekawego napisać. Po niedzielnej dyszce nie byłem specjalnie zmęczony i to stało w wyraźnej opozycji do zmęczenia bezpośrednio po biegu. W poniedziałek machnąłem zupełnie luźno 18km i nie czułem w kościach w zasadzie niczego. To chyba dobrze. Biegałem codziennie od poniedziałku do czwartku w trybie codziennie mniej. W czwartek dodałem do spokojnego biegania dziesięć rytmówek po 100m. Bieganie bez rewelacji ale i bez tragedii jak tydzień wcześniej gdy w czwartek ledwo rzeźbiłem z powodów przeziębienia. To chyba pewna przewaga w stosunku do startu w dyszce. Dwa dni do startu tradycyjnie odpuszczam, nie robię nic, żadnych rozruchów i przyruchów. W sobotę trochę nawadniania i więcej węgli niemniej do połówki nic specjalnie nie robię bo to nie maraton i aż tyle nie potrzeba zabiegów węglowo ładowaniowych, zawsze tak robiąc mi stykało energii.
"Krótka ballada o bieganiu półmaratonów"
To będzie piąta rocznica debiutu w biegach masowych. Pierwszy był Półmaraton Warszawski 2012 (1.38.01) i od tej pory we wszystkich półmaratonach jakie biegałem robiłem życiówki. Piękna passa. W zasadzie tylko jeden pobiegłem źle i była to Marzanna rok temu gdzie zrobiłem życiówkę o marne 13 sekund. Dlaczego marne? No bo rok temu byłem na znacznie lepiej ale pobiegłem źle taktycznie i w bardzo trudnych warunkach ledwo obroniłem życiówkę (1.21.18).
Po październikowym 1.19.59 poprzeczka wisi wysoko i trzeba będzie kiedyś się z nią zmierzyć. Trzeba się oswoić z myślą, że o kolejne życiówki będzie bardzo trudno i będą niewielkie, trzeba się zmierzyć z bieganiem na granicy wyniku co utrudnia sprawę psychicznie, nie daje komfortu zapasu tempa. W niedziele podejmę próbę złamania 1.20, nie bardzo chce mi się startować w innym celu. Jeśli bym tego nie robił to pobiegłbym z żoną. Ale nie traktuje tego biegu na zasadzie, że coś muszę. Na tą wiosnę mam plan ustabilizowania się na tym poziomie i szukania spokojnej poprawy na co potrzebuje sporo czasu i nieco dodatkowego doświadczenia. I tak traktuję ten bieg jako swego rodzaju próbę i test czy może i testowy trening. Pierwsza dycha ma być na wynik poniżej 1.20 i na sprawdzenie jak się po takim dictum na dziś czuję. Jeśli będzie ok i warunki nie będą złe to powalczę dalej, jeśli nie będzie puszczać to po prostu dam sobie spokój i treningowo dobiegnę do mety bez cierpienia przesadnego. Zobaczymy jak będzie bo sporo jest niewiadomych, niepewna prognoza pogody, nieco niekorzystna w tym zakresie trasa i sprawa towarzystwa do mierzenia się z tym problemem. Na Królewskim jakoś się w tej kwestii udało a warunki zapowiadają się podobne. No ale nie zawsze jest niedziela. Oprócz formy trzeba mieć też trochę szczęścia.
Ciekaw też jestem jak wypadnie moje WT w tym biegu, czy końcowa słabość na dyszce to była kwestia po-przeziębieniowa tylko? To też da pewne spojrzenie na kwestię możliwości poprawy w biegu na 10km. No i czy ta dyszka podbiła ten brak w WT bo mogła i może nawet powinna. Na to po cichu liczę, na pojawienie się jakiegoś asa w rękawie. Inaczej takie mocne otwarcie może okazać się jak rok temu nieudanym blefem.
Realna ocena jest taka, że na średnie tempo 3.47 mnie stać i jest szansa to wytrzymać (no może nie pewność). Na to nakładają się dodatkowe z trasą i z wiatrem wnoszące pewne straty. Czy widzę możliwe zyski? Na dziś nie bardzo ale tak było wiele razy, że te zyski pojawiały się w trakcie biegu i coś tam się udawało urobić. Nie zawsze ale często się udawało. doświadczenie w połówkach mówi, ze każda jest inna, że tu nie ma powtarzalności i jak jest naprawdę okaże się dopiero w trakcie biegu.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Półmaraton Marzanny
Miał to być start docelowy tej krótkiej wiosny, taki trochę strzał z partyzanta a wyszedł w zasadzie trening. Troche szkoda ale co robić. Ale może po kolei.
Meteo nie rozpieszczało a wiatr zapowiadał się bardzo mocny. Jak pisałem wielokrotnie wiatr jest dla mnie czynnikiem najgorszym z możliwych i niestety nie radzę sobie w takich warunkach, to jest moja słaba strona i jakoś z tym muszę żyć. Wiedziałem już w sobotę, ze nic nie uwalczę w tym biegu i nie ma co się przesadnie napinać bo skończy się cierpieniem i gorzkim rozczarowaniem a może i jakimś wewnętrznym pęknięciem w czasie zawodów. Szkoda się pchać na minę czy wpędzać się w rejony bezsensownej walki. Oczywiście można walczyć o miejsce w generalce czy kategorii ale jakoś mnie to nie motywuje na tym etapie, można walczyć o jakiś słabszy wynik tylko niby co to ma mi dać w dłuższej perspektywie? Pomyślałem sobie, ze korzystniej będzie to potraktować doświadczalnie i treningowo ale decyzje zostawiałem na rozgrzewkę po ocenie warunków.
Pogoda od rana cudnej urody i idealna do biegania, pięć na plusie i delikatne słonko. No ale wiatr łeb od rana urywał przy samej dupie. Na Garminie mam taką opcję, że do każdej aktywności dopisuje mi się meteo z czasu jej wykonywania. I tu fajnie widać jaki był wczoraj na biegu warunek wiatrowy. Rok temu wiało na tej połówce bardzo mocno i wydawało mi się, ze gorzej być nie może. Okazało się, że może być gorzej. Rok temu wiatr w meteo zachodni o średniej prędkości 24km/h, w tym roku 34 km/h ale tu nie ma siły wiatru w porywach a w tym roku te porywy były momentami bardzo mocne wiec to było 34km/h plus częste porywy.
Wybrałem opcje treningową czyli pierwsza dyszka w tempie HM bo ta pierwsza dyszka to tylko 2,5km pod wiatr wiec to wydawało się być do urobienia. A dalej? Chciałem zobaczyć jak się będę czuć po tej dyszce i alej się zobaczy co się da biegać. Oczywiście po cichu i nieśmiało myślałem, że może wiatr się uspokoi i się powalczy.
Początek biegu z wiatrem i pierwszy kilometr zupełnie luźno wchodzi w 3.43. Nawrotka i 1,5km biegniemy pod bardzo silny wiatr. Łapie się w dużej grupie i staram schować ale jest mega ciężko. Patrzę po ludziach i widzę, że to nie moja liga, ze to za mocna grupa. Rok temu pobiegłem w za mocnej grupie początek i to był jednak spory błąd wiec pomny tej nauki odpuszczam. Wpadam w pustkę i rzeźbię sam ale po chwili dobiega mnie biegacz, z którym finiszowałem równo na kreskę w Półmaratonie Królewskim. Tempo spada do 3.55 i jest naprawdę bardzo trudno. Rok temu tu biegłem 3.48 czyli idzie wolniej, jest po prostu trudniej. Po zejściu z linii wiatru zmęczenie szybko spada i udaje się zejść z tempem niżej 3.47 czyli do planowanej przelotowej. Łapiemy jeszcze z pół kilometra pod wiatr i znowu lekkie starty ale mimo tego pierwszą piątkę zamykam w 19.05 więc prawie planowo i w odczuciach też bardzo ok. Początek drugiej to kilkaset metrów pod wiatr i tempo spada nawet poniżej 4.00. Po nawrocie biegniemy z wiatrem i szybko wracam do normy i stabilizuje tempo na planowanym przelotowym a nawet idę nieco szybciej korzystając z wiatru. Spokojnie odrabiam straty i dychę mimo uciążliwego i dającego spore straty podbiegu na kładkę Bernatka zamykam w 37,55 więc idealnie w planie. Ta dycha wchodzi bardzo dobrze i tak bym mógł biec cały HM w ludzkich warunkach, zapewne dałbym radę to utrzymać. Ale nie było mi dane.
Już na kładce czuję silny wiatr boczny i nie wiem czy on mi przeszkadza bardziej czy nogi chwilowo padły po tym, krótkim, sztywnym podbiegu. Jedenasty kilometr traktuję testowo, to czas na decyzję co dalej. Biegnę w małej 5 osobowej grupce, staram się chować ale to niewiele daje, grupka co chwila się rozpada, ktoś traci, ktoś spawa (ja też). Rzeźba. Kilometr wchodzi w 3.55 (rok temu tiu 3.50) i jest o stopień trudniej niż 10 sek szybciej i z wiatrem. Już wiem, że nie ma szans na zaden sensowny wynik, że to męka prowadząca do zatracenie i niczego nie urobienia.Odpuszczam, schodzę z intensywności cierpiętniczej na męczącą. Kalkuluję w co tu dalej się bawić. Może stanąć i poczekać na Lidkę? Biegnę jednak dalej i postanawiam to pobiec tak jak 3 dychę maratonu. Podobna sytuacja, już jestem dobrze zmęczony ale jeszcze do końca daleko, już zaczyna być bardzo ciężko ale trzeba to przeczekać, przetrzymać. Ten zamysł mi sie zaczyna podobać. Podbieg z bulwarów i dalej pod wiatr, dalej lekko pod górkę do Rynku i cały czas pod wiatr. Idzie to drętwo i tempo spada pod 4,00. Grupka zaczyna mi odchodzić. Na Rynku mocne uderzenie wiatru i to zaczyna byc przesada. Dopiero na Floriańskiej nie wieje i ja biegnąc tak maratońsko prawie dochodzę moją grupkę. Ale na plantach gdzie chyba nigdy nie wiało znowu wieje i znowu tracę. Tempo spada niżej 4.00, chłopaki mi odbiegają. Na odcinku do Wisły zwykle sporo nadrabiałem a tempo schodziło do 3.40. Ale nie dziś, wiatr ze skosa jest upierdliwy a ja brnę przez niego nieśpiesznie, biernie, tracę. Na 15tym międzyczas kiepściutki ale nie dbam o to, nie rusza mnie. Biegnę sam jeden i jedyna myśl, że po bulwarach będę samotnie piłować. Nic to, treningowo może i dobrze. Zbiegam ku rzece i jak jestem na dole to na górze widzę Sosika, no pięknie, jak tak dalej będę się ciągnąc to mnie dogoni. Pilnuje jednak intensywności i nie dbam o tempo, biegnę sobie maratońsko i nie jest wcale lekko, jest ciężko, umiarkowanie ciężko. Do grupki trace już chyba ze 100m. Z letargu budzi mnie pod koniec bulwarów trzyosobowa ekipka która mnie dogania i wyprzedza. Siadam im na ogon, przyspieszam i... zaczyna mi się biec lepiej. Wybiegamy z bulwarów a ja daję chłopakom zmianę. Ciągniemy wzdłuż rzeki Rudawa, też jest pod wiatr i leciutko w górę a ja widzę, że dochodzimy powoli moją grupkę macierzystą. Wbiegamy na Błonia i jest w końcu z wiatrem, tempo kilometra do Błoń odbija mi jako 3.42 (no nie wierzę ) Podkręcam jeszcze w takim razie by zrobić może z tego TMu małe BNP, by to zakończyc z klasą może. Zabiera sie jeden biegacz z mojej grupki pościgowej, mijamy niczym ekspres moją macierzystą i lecimy w stronę Hotelu Cracovia tempem 3.35. Idzie jak po maśle, aż jestem zdumiony. Nieźle się opieprzałem pod ten wiatr chyba. Nawrotka i jeszcze ponad kilometr do mety, znowu włącza się cholerny wiatr i tempo momentalnie spada pod 4,00. Odpuszczam całkowicie bo nie chce mi się mordować po te kilka sekund. Biegnę całkowicie biernie do mety za gościem, z którym urwałem grupę. On walczy o życiówkę i nie będę mu tego mącić swoim rumakowaniem, dosyć ma pod górkę. Pierwszy raz kończę połówkę (1.21.41) bez padania na twarz, po prostu za linią przechodzę spokojnie dalej. Nie ma we mnie ani żalu ani żadnej radości. Odwaliłem solidny trening czy zawaliłem start. Uczucia ambiwalentne.
Na mecie KrzychuM, po chwili dobiega Sosik, któremu z szacunkiem gratuluję życiówki w tych warunkach. Idziemy szybko na finisz by czekać na Lidkę i Kaśkę. Lidka dobieg w niespełna 50 sek poniżej życiówki, Kaśki nie ma ale to już inna historia. Muszę powiedzieć, że Lidka pobiegła jednak bardzo dobrze, wygrała swoja nową kategorię ale swoją poprzednią też by wygrała. Pokonała przy tym dwie Panie, których nigdy jej się pokonać nie udało i to była dla niej ogromna satysfakcja. A co do jej czasów, to Lidki wynik z zeszłego tygodnia w Myśleniach był lepszy do Rekordu Polski Masters w K45 na 10km publikowanego na stronie PZLA . Rekord Polski w K50 w maratonie to 3.10.46 i to jest zapewne ambitny ale możliwy do zrealizowania wynik w ciągu 2-3 lat. Na dziś Lidkę oceniam na 3.14 i to jest bardzo realny wynik do zrobienia na już.
Kilka wniosków:
- Zrobiłem dosyć słaby start albo bardzo mocny i udany trening. Sam nie wiem
- moja zimowa praca nad siłą nie przełożyła się na poprawę w bieganiu pod wiatr. Nadal jestem tu bardzo słaby. Ciekawa jest dla mnie taka obserwacja, ze niektórzy biegacze mało tracą w takich warunkach, nie jest to cecha powszechna niemniej niektórzy tak mają i biegną swoje lub prawie swoje, reszta traci minimum minute a często nawet dwie. To chyba kwestia siły i odpowiedniej do takiego warunku techniki. Ja obie te rzeczy mam w tym kierunku słabe, siła mizerna a moja technika biegu długim krokiem z mocnego odepchnięcia na niskiej kadencji pod wiatr jest po prostu fatalna i powoduje, ze biegam takie odcinki dwie klasy słabiej. Nie bardzo wiem co z tym zrobić. Pozostaje więcej i żarliwiej się modlić o dobre warunki w zawodach.
- po pierwszej dyszce w tempie 3.47 czuje się dobrze i mógłbym spróbować biegu w HM by wszystkie piątki zamykać niżej 19 min. To wymaga jednak dobrego warunku i dobrej trasy. Może by gdzieś spróbować?
- co do WT wypracowanego w tak krótkim cyklu to nie wiem, ten bieg tego nie sprawdził
- czy jakbym pobiegł na poważnie to zrobiłbym dużo lepszy czas tego dnia? Nie wiem, być może nie albo nie dużo lepszy. Jedno miejsce za mną był biegacz, z którym finiszowałem równo na Królewskim więc jakbym się bardziej napinał pod wiatr to może i nic więcej bym nie ugrał. Zapewne lepszy wynik wymagał innej stategi ale tą wersje skreśliłem na starcie.
- do dalszego progresu w bieganiu potrzebuje więcej biegać. Na dziś moja sytuacja z kontuzjami i chronicznymi kontuzjami jest dużo lepsza, najlepsza od 3 lat i mogę więcej biegać. To by musiało oznaczać olanie treningu do triatlonu lub robienie go inaczej, tak może trochę przy okazji i potraktowanie tego sportu zupełnie rozrywkowo jako trening uzupełniający. Muszę przemyśleć tą sprawę. Chyba bardziej zależy mi na wynikach biegowych niż na walce o podium w tri. No i jakoś zupełnie nie mam zapału do tri w tym sezonie, niby coś tam robię ale jakoś nie ma we mnie żaru. Stoję na rozdrożu zapewne niemniej dziś o 6.30 zameldowałem się na basenie
Gratulacje dla wszystkich, którzy zrobili życiówki na Marzannie. Zwłaszcza dla Pawła i Wojtka. Pobiegliście na bank lepiej niż zrobiony wynik. To będą życiówki łatwe do pobicie i one gruba padną jeszcze w tym sezonie.
Miał to być start docelowy tej krótkiej wiosny, taki trochę strzał z partyzanta a wyszedł w zasadzie trening. Troche szkoda ale co robić. Ale może po kolei.
Meteo nie rozpieszczało a wiatr zapowiadał się bardzo mocny. Jak pisałem wielokrotnie wiatr jest dla mnie czynnikiem najgorszym z możliwych i niestety nie radzę sobie w takich warunkach, to jest moja słaba strona i jakoś z tym muszę żyć. Wiedziałem już w sobotę, ze nic nie uwalczę w tym biegu i nie ma co się przesadnie napinać bo skończy się cierpieniem i gorzkim rozczarowaniem a może i jakimś wewnętrznym pęknięciem w czasie zawodów. Szkoda się pchać na minę czy wpędzać się w rejony bezsensownej walki. Oczywiście można walczyć o miejsce w generalce czy kategorii ale jakoś mnie to nie motywuje na tym etapie, można walczyć o jakiś słabszy wynik tylko niby co to ma mi dać w dłuższej perspektywie? Pomyślałem sobie, ze korzystniej będzie to potraktować doświadczalnie i treningowo ale decyzje zostawiałem na rozgrzewkę po ocenie warunków.
Pogoda od rana cudnej urody i idealna do biegania, pięć na plusie i delikatne słonko. No ale wiatr łeb od rana urywał przy samej dupie. Na Garminie mam taką opcję, że do każdej aktywności dopisuje mi się meteo z czasu jej wykonywania. I tu fajnie widać jaki był wczoraj na biegu warunek wiatrowy. Rok temu wiało na tej połówce bardzo mocno i wydawało mi się, ze gorzej być nie może. Okazało się, że może być gorzej. Rok temu wiatr w meteo zachodni o średniej prędkości 24km/h, w tym roku 34 km/h ale tu nie ma siły wiatru w porywach a w tym roku te porywy były momentami bardzo mocne wiec to było 34km/h plus częste porywy.
Wybrałem opcje treningową czyli pierwsza dyszka w tempie HM bo ta pierwsza dyszka to tylko 2,5km pod wiatr wiec to wydawało się być do urobienia. A dalej? Chciałem zobaczyć jak się będę czuć po tej dyszce i alej się zobaczy co się da biegać. Oczywiście po cichu i nieśmiało myślałem, że może wiatr się uspokoi i się powalczy.
Początek biegu z wiatrem i pierwszy kilometr zupełnie luźno wchodzi w 3.43. Nawrotka i 1,5km biegniemy pod bardzo silny wiatr. Łapie się w dużej grupie i staram schować ale jest mega ciężko. Patrzę po ludziach i widzę, że to nie moja liga, ze to za mocna grupa. Rok temu pobiegłem w za mocnej grupie początek i to był jednak spory błąd wiec pomny tej nauki odpuszczam. Wpadam w pustkę i rzeźbię sam ale po chwili dobiega mnie biegacz, z którym finiszowałem równo na kreskę w Półmaratonie Królewskim. Tempo spada do 3.55 i jest naprawdę bardzo trudno. Rok temu tu biegłem 3.48 czyli idzie wolniej, jest po prostu trudniej. Po zejściu z linii wiatru zmęczenie szybko spada i udaje się zejść z tempem niżej 3.47 czyli do planowanej przelotowej. Łapiemy jeszcze z pół kilometra pod wiatr i znowu lekkie starty ale mimo tego pierwszą piątkę zamykam w 19.05 więc prawie planowo i w odczuciach też bardzo ok. Początek drugiej to kilkaset metrów pod wiatr i tempo spada nawet poniżej 4.00. Po nawrocie biegniemy z wiatrem i szybko wracam do normy i stabilizuje tempo na planowanym przelotowym a nawet idę nieco szybciej korzystając z wiatru. Spokojnie odrabiam straty i dychę mimo uciążliwego i dającego spore straty podbiegu na kładkę Bernatka zamykam w 37,55 więc idealnie w planie. Ta dycha wchodzi bardzo dobrze i tak bym mógł biec cały HM w ludzkich warunkach, zapewne dałbym radę to utrzymać. Ale nie było mi dane.
Już na kładce czuję silny wiatr boczny i nie wiem czy on mi przeszkadza bardziej czy nogi chwilowo padły po tym, krótkim, sztywnym podbiegu. Jedenasty kilometr traktuję testowo, to czas na decyzję co dalej. Biegnę w małej 5 osobowej grupce, staram się chować ale to niewiele daje, grupka co chwila się rozpada, ktoś traci, ktoś spawa (ja też). Rzeźba. Kilometr wchodzi w 3.55 (rok temu tiu 3.50) i jest o stopień trudniej niż 10 sek szybciej i z wiatrem. Już wiem, że nie ma szans na zaden sensowny wynik, że to męka prowadząca do zatracenie i niczego nie urobienia.Odpuszczam, schodzę z intensywności cierpiętniczej na męczącą. Kalkuluję w co tu dalej się bawić. Może stanąć i poczekać na Lidkę? Biegnę jednak dalej i postanawiam to pobiec tak jak 3 dychę maratonu. Podobna sytuacja, już jestem dobrze zmęczony ale jeszcze do końca daleko, już zaczyna być bardzo ciężko ale trzeba to przeczekać, przetrzymać. Ten zamysł mi sie zaczyna podobać. Podbieg z bulwarów i dalej pod wiatr, dalej lekko pod górkę do Rynku i cały czas pod wiatr. Idzie to drętwo i tempo spada pod 4,00. Grupka zaczyna mi odchodzić. Na Rynku mocne uderzenie wiatru i to zaczyna byc przesada. Dopiero na Floriańskiej nie wieje i ja biegnąc tak maratońsko prawie dochodzę moją grupkę. Ale na plantach gdzie chyba nigdy nie wiało znowu wieje i znowu tracę. Tempo spada niżej 4.00, chłopaki mi odbiegają. Na odcinku do Wisły zwykle sporo nadrabiałem a tempo schodziło do 3.40. Ale nie dziś, wiatr ze skosa jest upierdliwy a ja brnę przez niego nieśpiesznie, biernie, tracę. Na 15tym międzyczas kiepściutki ale nie dbam o to, nie rusza mnie. Biegnę sam jeden i jedyna myśl, że po bulwarach będę samotnie piłować. Nic to, treningowo może i dobrze. Zbiegam ku rzece i jak jestem na dole to na górze widzę Sosika, no pięknie, jak tak dalej będę się ciągnąc to mnie dogoni. Pilnuje jednak intensywności i nie dbam o tempo, biegnę sobie maratońsko i nie jest wcale lekko, jest ciężko, umiarkowanie ciężko. Do grupki trace już chyba ze 100m. Z letargu budzi mnie pod koniec bulwarów trzyosobowa ekipka która mnie dogania i wyprzedza. Siadam im na ogon, przyspieszam i... zaczyna mi się biec lepiej. Wybiegamy z bulwarów a ja daję chłopakom zmianę. Ciągniemy wzdłuż rzeki Rudawa, też jest pod wiatr i leciutko w górę a ja widzę, że dochodzimy powoli moją grupkę macierzystą. Wbiegamy na Błonia i jest w końcu z wiatrem, tempo kilometra do Błoń odbija mi jako 3.42 (no nie wierzę ) Podkręcam jeszcze w takim razie by zrobić może z tego TMu małe BNP, by to zakończyc z klasą może. Zabiera sie jeden biegacz z mojej grupki pościgowej, mijamy niczym ekspres moją macierzystą i lecimy w stronę Hotelu Cracovia tempem 3.35. Idzie jak po maśle, aż jestem zdumiony. Nieźle się opieprzałem pod ten wiatr chyba. Nawrotka i jeszcze ponad kilometr do mety, znowu włącza się cholerny wiatr i tempo momentalnie spada pod 4,00. Odpuszczam całkowicie bo nie chce mi się mordować po te kilka sekund. Biegnę całkowicie biernie do mety za gościem, z którym urwałem grupę. On walczy o życiówkę i nie będę mu tego mącić swoim rumakowaniem, dosyć ma pod górkę. Pierwszy raz kończę połówkę (1.21.41) bez padania na twarz, po prostu za linią przechodzę spokojnie dalej. Nie ma we mnie ani żalu ani żadnej radości. Odwaliłem solidny trening czy zawaliłem start. Uczucia ambiwalentne.
Na mecie KrzychuM, po chwili dobiega Sosik, któremu z szacunkiem gratuluję życiówki w tych warunkach. Idziemy szybko na finisz by czekać na Lidkę i Kaśkę. Lidka dobieg w niespełna 50 sek poniżej życiówki, Kaśki nie ma ale to już inna historia. Muszę powiedzieć, że Lidka pobiegła jednak bardzo dobrze, wygrała swoja nową kategorię ale swoją poprzednią też by wygrała. Pokonała przy tym dwie Panie, których nigdy jej się pokonać nie udało i to była dla niej ogromna satysfakcja. A co do jej czasów, to Lidki wynik z zeszłego tygodnia w Myśleniach był lepszy do Rekordu Polski Masters w K45 na 10km publikowanego na stronie PZLA . Rekord Polski w K50 w maratonie to 3.10.46 i to jest zapewne ambitny ale możliwy do zrealizowania wynik w ciągu 2-3 lat. Na dziś Lidkę oceniam na 3.14 i to jest bardzo realny wynik do zrobienia na już.
Kilka wniosków:
- Zrobiłem dosyć słaby start albo bardzo mocny i udany trening. Sam nie wiem
- moja zimowa praca nad siłą nie przełożyła się na poprawę w bieganiu pod wiatr. Nadal jestem tu bardzo słaby. Ciekawa jest dla mnie taka obserwacja, ze niektórzy biegacze mało tracą w takich warunkach, nie jest to cecha powszechna niemniej niektórzy tak mają i biegną swoje lub prawie swoje, reszta traci minimum minute a często nawet dwie. To chyba kwestia siły i odpowiedniej do takiego warunku techniki. Ja obie te rzeczy mam w tym kierunku słabe, siła mizerna a moja technika biegu długim krokiem z mocnego odepchnięcia na niskiej kadencji pod wiatr jest po prostu fatalna i powoduje, ze biegam takie odcinki dwie klasy słabiej. Nie bardzo wiem co z tym zrobić. Pozostaje więcej i żarliwiej się modlić o dobre warunki w zawodach.
- po pierwszej dyszce w tempie 3.47 czuje się dobrze i mógłbym spróbować biegu w HM by wszystkie piątki zamykać niżej 19 min. To wymaga jednak dobrego warunku i dobrej trasy. Może by gdzieś spróbować?
- co do WT wypracowanego w tak krótkim cyklu to nie wiem, ten bieg tego nie sprawdził
- czy jakbym pobiegł na poważnie to zrobiłbym dużo lepszy czas tego dnia? Nie wiem, być może nie albo nie dużo lepszy. Jedno miejsce za mną był biegacz, z którym finiszowałem równo na Królewskim więc jakbym się bardziej napinał pod wiatr to może i nic więcej bym nie ugrał. Zapewne lepszy wynik wymagał innej stategi ale tą wersje skreśliłem na starcie.
- do dalszego progresu w bieganiu potrzebuje więcej biegać. Na dziś moja sytuacja z kontuzjami i chronicznymi kontuzjami jest dużo lepsza, najlepsza od 3 lat i mogę więcej biegać. To by musiało oznaczać olanie treningu do triatlonu lub robienie go inaczej, tak może trochę przy okazji i potraktowanie tego sportu zupełnie rozrywkowo jako trening uzupełniający. Muszę przemyśleć tą sprawę. Chyba bardziej zależy mi na wynikach biegowych niż na walce o podium w tri. No i jakoś zupełnie nie mam zapału do tri w tym sezonie, niby coś tam robię ale jakoś nie ma we mnie żaru. Stoję na rozdrożu zapewne niemniej dziś o 6.30 zameldowałem się na basenie
Gratulacje dla wszystkich, którzy zrobili życiówki na Marzannie. Zwłaszcza dla Pawła i Wojtka. Pobiegliście na bank lepiej niż zrobiony wynik. To będą życiówki łatwe do pobicie i one gruba padną jeszcze w tym sezonie.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
No i po zawodach
Przez miesiąc sporo się wydarzyło. Wpisałem się na połówkę by wyrwać się z marazmu biegowego, by mieć bodziec zmuszający do podjęcia cięższych treningów. To się doskonale sprawdziło i zadziałało a i udało się bardzo szybko podbić dyspozycję. Po drodze nie planowana dyszka z treningu i spodziewana życiówka bo na ten wynik się po prostu czułem i liczyłem na to. Z perspektywy miesiąca to jednak była bardzo miła niespodzianka.
A połówka? To był plan (w zasadzie planik) główny.
Tu ocena nie jest prosta ale spróbuję się temu przyglądnąć z kilku stron i z kilku wartości bezwzględnych:
- mimo ciężkich warunków to był fajny bieg, może dlatego, że odpuściłem sobie rzeźbę i walkę do kości i pierwszy raz pobiegłem połówkę dosyć spokojnie co nie znaczy chyba słabo. Oczywiście mogło być inaczej, mogłem zapewne urwać ze 20-30 sekund jadąc po bandzie ale i mogło się tak skończyć, że zjechałbym się totalnie i nic nie ugrał więcej. Zaczynam sobie myśleć, że ta treningowa taktyka (11km HM+ 7km TM + 2kmT10+ 1km TM) była wcale niezła na takie pogodowe dictum.
Mam na to kilka dowodów.
- przestudiowałem sobie dokładnie klasyfikacje z tego roku, z zeszłego oraz tą z myślenickiej dyszki i z półmaratonu królewskiego z października. Co z tego wynika. Jestem w klasyfikacji na swoim miejscu. Tu dokładność jest nawet śmieszna. Koleś z którym pobiegłem ostatnie 3 km i go puściłem na ostatnim kilometrze pod wiatr nie walcząc (urwał mi się na całe 4 sekundy ) był w Myślenicach na dyszce.... jedno miejsce przede mną (sekunda różnicy ), biegacz za mną finiszował ze mną równo do kreski na królewskim gdzie obaj złamaliśmy 1.20. Towarzystwo w klasyfikacji obok mnie jest podobne jak w porównywanych połówkach, osobowo nic tu nie straciłem, miejsce też w zasadzie prawie takie samo. No i to nabiegałem można rzec na sporym luzie bez wchodzenia w zakresy submaksymalne, bolesne i cierpiętnicze o co w takich warunkach było zdecydowanie nie trudno.
- na ostatniej dyszce połówki odbywał się w niedziele też bieg na 10km, ciężka dycha bo w zasadzie głównie pod silny wiatr. W biegu tym startowało sporo ludzi, którzy też biegli w Myślenicach. No oczywiście wszyscy z mojej okolicy wynikowej pobiegli gorzej, na dychę tracili 50-90 sekund. Przykładowo dziewczyna z którą finiszowałem zarówno na królewskim jak i w Myślenicach tam pobiegła 36.40 a w wietrznym Kraku 37.54. Wiec te moje 1.40 straty w połówce nie wygląda źle w tym kontekście
Co dalej
Po polówce nie jestem zmęczony, czuje się tak jakbym się odmulił, jakbym silniki przedmuchał. W poniedziałek miałem regeneracyjnie biegać a tu wolne mi wchodziło nawet niżej 4.30. Adrenalina, niezdrowa podnieta i zmęczenie przyjdzie na trzeci dzień? Nic z tego, wczoraj noga też podawała lepiej niż zwykle w biegu leniwym.
Może by coś jeszcze startnąć, jaką połówkę pobiec "na warunek" z partyzanta. Problem z tym, że na dziś to ciężko się w ostatniej chwili na bieg zapisać gdyż większość biegów zamyka limity szybciej niż na ostatnią chwile. Może być ciężko coś znaleźć co spasuje organizacyjnie i będzie do wzięcia. Ale może pobiegnę coś mniej ewidentnego, nie na wynik liczbowy, na gorszej trasie. Może Półmaraton Lisiecki, może później jurajski. Się zobaczy się.
W sobotę może machnę spokojne 10km TMu jak noga będzie podawać i wchodzić to będzie dobrze, jakiś cięższy trening tempowy w przyszłym tygodniu i wtedy ocenię, czy ta połówka "treningowa" coś wniosła i pchnęła wózek choć minimalnie do przodu i jest o czym myśleć w kierunku powalczenia.
Tymczasem w tym tygodniu mam już zaliczone 3x basen, dziś leje to może trenażer relaksowo, powoli do biegania trzeba dodawać więcej roweru. Zobaczy się jak to będzie wchodzić.
Przez miesiąc sporo się wydarzyło. Wpisałem się na połówkę by wyrwać się z marazmu biegowego, by mieć bodziec zmuszający do podjęcia cięższych treningów. To się doskonale sprawdziło i zadziałało a i udało się bardzo szybko podbić dyspozycję. Po drodze nie planowana dyszka z treningu i spodziewana życiówka bo na ten wynik się po prostu czułem i liczyłem na to. Z perspektywy miesiąca to jednak była bardzo miła niespodzianka.
A połówka? To był plan (w zasadzie planik) główny.
Tu ocena nie jest prosta ale spróbuję się temu przyglądnąć z kilku stron i z kilku wartości bezwzględnych:
- mimo ciężkich warunków to był fajny bieg, może dlatego, że odpuściłem sobie rzeźbę i walkę do kości i pierwszy raz pobiegłem połówkę dosyć spokojnie co nie znaczy chyba słabo. Oczywiście mogło być inaczej, mogłem zapewne urwać ze 20-30 sekund jadąc po bandzie ale i mogło się tak skończyć, że zjechałbym się totalnie i nic nie ugrał więcej. Zaczynam sobie myśleć, że ta treningowa taktyka (11km HM+ 7km TM + 2kmT10+ 1km TM) była wcale niezła na takie pogodowe dictum.
Mam na to kilka dowodów.
- przestudiowałem sobie dokładnie klasyfikacje z tego roku, z zeszłego oraz tą z myślenickiej dyszki i z półmaratonu królewskiego z października. Co z tego wynika. Jestem w klasyfikacji na swoim miejscu. Tu dokładność jest nawet śmieszna. Koleś z którym pobiegłem ostatnie 3 km i go puściłem na ostatnim kilometrze pod wiatr nie walcząc (urwał mi się na całe 4 sekundy ) był w Myślenicach na dyszce.... jedno miejsce przede mną (sekunda różnicy ), biegacz za mną finiszował ze mną równo do kreski na królewskim gdzie obaj złamaliśmy 1.20. Towarzystwo w klasyfikacji obok mnie jest podobne jak w porównywanych połówkach, osobowo nic tu nie straciłem, miejsce też w zasadzie prawie takie samo. No i to nabiegałem można rzec na sporym luzie bez wchodzenia w zakresy submaksymalne, bolesne i cierpiętnicze o co w takich warunkach było zdecydowanie nie trudno.
- na ostatniej dyszce połówki odbywał się w niedziele też bieg na 10km, ciężka dycha bo w zasadzie głównie pod silny wiatr. W biegu tym startowało sporo ludzi, którzy też biegli w Myślenicach. No oczywiście wszyscy z mojej okolicy wynikowej pobiegli gorzej, na dychę tracili 50-90 sekund. Przykładowo dziewczyna z którą finiszowałem zarówno na królewskim jak i w Myślenicach tam pobiegła 36.40 a w wietrznym Kraku 37.54. Wiec te moje 1.40 straty w połówce nie wygląda źle w tym kontekście
Co dalej
Po polówce nie jestem zmęczony, czuje się tak jakbym się odmulił, jakbym silniki przedmuchał. W poniedziałek miałem regeneracyjnie biegać a tu wolne mi wchodziło nawet niżej 4.30. Adrenalina, niezdrowa podnieta i zmęczenie przyjdzie na trzeci dzień? Nic z tego, wczoraj noga też podawała lepiej niż zwykle w biegu leniwym.
Może by coś jeszcze startnąć, jaką połówkę pobiec "na warunek" z partyzanta. Problem z tym, że na dziś to ciężko się w ostatniej chwili na bieg zapisać gdyż większość biegów zamyka limity szybciej niż na ostatnią chwile. Może być ciężko coś znaleźć co spasuje organizacyjnie i będzie do wzięcia. Ale może pobiegnę coś mniej ewidentnego, nie na wynik liczbowy, na gorszej trasie. Może Półmaraton Lisiecki, może później jurajski. Się zobaczy się.
W sobotę może machnę spokojne 10km TMu jak noga będzie podawać i wchodzić to będzie dobrze, jakiś cięższy trening tempowy w przyszłym tygodniu i wtedy ocenię, czy ta połówka "treningowa" coś wniosła i pchnęła wózek choć minimalnie do przodu i jest o czym myśleć w kierunku powalczenia.
Tymczasem w tym tygodniu mam już zaliczone 3x basen, dziś leje to może trenażer relaksowo, powoli do biegania trzeba dodawać więcej roweru. Zobaczy się jak to będzie wchodzić.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Po Marzannie powiało u mnie optymizmem i miałem wrażenie, ze ten start treningowy podbił dyspozycje. Końcem tygodnia czar prysł, pojawił się lekki nieżyt gardła i lekko mnie przymuliło. Planowany trening 10km TM okazała się nie do zrobienia bo poczułem dziwną słabość ogólną. No i przez 5 dni czułem się jak wyżęta szmata, słabość w członkach, totalna anemia i dodatkowo w bonusie kaszel i wrażenie jakby płuca były pełne glutów. Po kilku dniach ta słabość minęła i zrobiłem się taki do użytku, taki wariant "jestem na 80%". Niby czułem się dobrze ale coś ciągle nie tak. Tak się wydawało, ze to zaraz mnie, lada chwila przejdzie i niby przeszło tylko został kaszel i glut w płucach. Biegało mi się średnio i na 4 treningi tempowe, niespecjalnie ciężki 2 zupełnie położyłem, jeden lekki zrobiłem ale to miał być spacerek a była rzeźba i w zasadzie tylko 10km TMu udało mi się jako tako pobiec. Tymczasem Lidka zapinała pięknie treningi i żal było by jeszcze czegoś w jej przypadku nie pobiec. Chciała biegać Lisiecki ale w końcu stwierdziła, ze może lepiej spróbować w Dąbrowie życiówkę zaatakować bo na Lisieckim to szans na to nie ma (dosyć trudna trasa). To się zapisaliśmy na Dąbrowę choć ja w zasadzie nie wiem po co ale pomyślałem, że najwyżej jej popejsuje. Przez tą dolegliwość zupełnie przestałem pływać, rower też sporadycznie i wycieczkowo tylko. Ogólnie cały trening zminimalizowałem a teraz widzę, ze trzeba było go w ogóle odpuścić i nic nie robić.
Tydzień przed Dąbrową zrobiłem ulgowy, mało biegania, kilka dni przerwy, zero basenu i roweru. Tymczasem na meteo warun wyklarował się wprost idealny, ot taka złośliwość losu tym razem.
To odpuszczenie treningu dało sporo odpoczynku, poczułem się fizycznie całkiem dobrze i tylko kaszel (i glut w płucach) odpuścić nie chciał. W sobotę sobie pomyślałem, że spróbuję mimo tego pobiec tą Dąbrowę na maksa, może akurat, może wypocząłem, może fuksem, fartem czy cud jakiś. No fizycznie nie czułem się źle choć to niewiadoma pewna była.
X Półmaraton Dąbrowski
Pogoda na starcie wymarzona, ze 12 stopni, słońce za chmurką i prawie bez wiatru. Snujemy się rozgrzewkowo, Lidka narzeka, ze to nie jej dzień (takie tam marudzenie przed startem) a ja st6aram się nie myśleć o biegu bo za dużo niewiadomych. Plan mam prosty, znany, kilka razy już takie coś biegałem więc wszystko jasne. Taktyka była taka - pierwsza piątka łatwa i tam trzeba deko urwać i być z 10-15 sek niżej 19min, druga i trzecia piątka też delikatnie niżej 19 min i na końcu, na podbiegach starać się jak najmniej stracić. To nie jest trasa na ale urwał bo tu ostatnie 4 km to kilka podbiegów i trudno tam utrzymać prędkość przelotową a co dopiero coś zyskiwać.
Po starcie biegło mi się nadzwyczaj lekko i łatwo, tempo wchodziło na odczucie tanio a nogi niosły pięknie. Na 5km byłem planowo w 18.46, no pięknie ale to okazały się miłe złego początki. Na drugiej piątce zrobiło się wyraźnie ciężej i miast planowanego tempa 3.47 biegłem po 3.49, niby mala różnica ale to dopiero początek biegu i nie powinno na tym etapie być tego problemu. Już wiedziałem, ze nic z tego nie będzie. Na 10km czas identyczny jak na Marzannie (37,55) ale niestety czuje, ze mogę to biec dalej nie szybciej niż po 3.50 i to jest niestety bieganie na 1.21. Na 11 tym to przekalkulowałem i stwierdziłem, że nie ma sensu, szkoda prądu i zdrowia bo moje płuca + tak długa rzeźba w III zakresie po taki wynik to się nie spina. Zwolniłem do TMu i tak dobiegłem do mety, starając sie trzymać tempo w zakresie 3.55-4.00. To nie było przesadnie trudne niemniej na podbiegach w końcówce jeszcze ze deko straciłem. No i lekko też nie było i żeby jasność była to idąc w strefie maksa i wytężając się to wiele szybciej bym na mecie nie był, może z pół minuty.
Wynik 1.22.19 - cóż zrobić, jaki jest koń każdy widzi. Trochę szkoda, ze tak kończę tą wiosnę, że ta zimowo wiosenna przygoda biegowa fajnie się zaczęła ale niestety okrasiłem ją brakami zdrowia. Takie jest życie, pięć lat mnie to mijało ale przyszła kryska.
Koniec sezonu wiosennego, wyleczyć się trzeba i poukładać swoje sprawy treningowe.
Bieg Lidki - 1.33.43
Byłem pewny, ze Lidka pobiegnie życiówkę w Dąbrowie a tu się jednak nie udało, brakło jej 11 sekund. Pobiegła to bardzo dobrze, trudno w międzyczasach dopatrzeć się jakichś mielizn czy chwil słabości, strat. Biegła swoje od początku do końca, równo i spokojnie. A jednak brakło jakiegoś drobiazgu. Po biegu twi8erdziła, że brakło głowy by docisnąć końcówkę, że się wyjechała mniej niż zwykle, ze zabrakło zadziorności, ze nie czuła się za dobrze końcem tygodnia i nie miała dnia. Przemyślałem sprawę i myślę, że to był jej 4ty ciężki start w nieco ponad miesiąc i tu mogło się pojawić pewne zmęczenie, że to była ta przyczyna niemożności dociśnięcia końcówki w tej połówce, ten brak potrzebnego błysku by przystemplować sukces. Cóż, żona moja jak pewnie widzieliście w wynikach awansowała w kategorii i na dziś w biegach w tej kat zapewne jest poza konkurencją więc prowadzi swoja dodatkową rozgrywkę by wygrywać też swoją poprzednią kategorię wiekową co jej się kolejny raz udało. To też sukces i pewne pocieszenie. Teraz trzeba zrobić lekkie roztrenowanie, odpuścić deczko na pewien czas i zaleczyć rany.
No cóż, na razie u mnie tyle. Zapowiada się, że chwilowo nie będę miał tu o czym pisać. Muszę odpocząć, wyleczyć się i nabrać nowych motywacji.
Tydzień przed Dąbrową zrobiłem ulgowy, mało biegania, kilka dni przerwy, zero basenu i roweru. Tymczasem na meteo warun wyklarował się wprost idealny, ot taka złośliwość losu tym razem.
To odpuszczenie treningu dało sporo odpoczynku, poczułem się fizycznie całkiem dobrze i tylko kaszel (i glut w płucach) odpuścić nie chciał. W sobotę sobie pomyślałem, że spróbuję mimo tego pobiec tą Dąbrowę na maksa, może akurat, może wypocząłem, może fuksem, fartem czy cud jakiś. No fizycznie nie czułem się źle choć to niewiadoma pewna była.
X Półmaraton Dąbrowski
Pogoda na starcie wymarzona, ze 12 stopni, słońce za chmurką i prawie bez wiatru. Snujemy się rozgrzewkowo, Lidka narzeka, ze to nie jej dzień (takie tam marudzenie przed startem) a ja st6aram się nie myśleć o biegu bo za dużo niewiadomych. Plan mam prosty, znany, kilka razy już takie coś biegałem więc wszystko jasne. Taktyka była taka - pierwsza piątka łatwa i tam trzeba deko urwać i być z 10-15 sek niżej 19min, druga i trzecia piątka też delikatnie niżej 19 min i na końcu, na podbiegach starać się jak najmniej stracić. To nie jest trasa na ale urwał bo tu ostatnie 4 km to kilka podbiegów i trudno tam utrzymać prędkość przelotową a co dopiero coś zyskiwać.
Po starcie biegło mi się nadzwyczaj lekko i łatwo, tempo wchodziło na odczucie tanio a nogi niosły pięknie. Na 5km byłem planowo w 18.46, no pięknie ale to okazały się miłe złego początki. Na drugiej piątce zrobiło się wyraźnie ciężej i miast planowanego tempa 3.47 biegłem po 3.49, niby mala różnica ale to dopiero początek biegu i nie powinno na tym etapie być tego problemu. Już wiedziałem, ze nic z tego nie będzie. Na 10km czas identyczny jak na Marzannie (37,55) ale niestety czuje, ze mogę to biec dalej nie szybciej niż po 3.50 i to jest niestety bieganie na 1.21. Na 11 tym to przekalkulowałem i stwierdziłem, że nie ma sensu, szkoda prądu i zdrowia bo moje płuca + tak długa rzeźba w III zakresie po taki wynik to się nie spina. Zwolniłem do TMu i tak dobiegłem do mety, starając sie trzymać tempo w zakresie 3.55-4.00. To nie było przesadnie trudne niemniej na podbiegach w końcówce jeszcze ze deko straciłem. No i lekko też nie było i żeby jasność była to idąc w strefie maksa i wytężając się to wiele szybciej bym na mecie nie był, może z pół minuty.
Wynik 1.22.19 - cóż zrobić, jaki jest koń każdy widzi. Trochę szkoda, ze tak kończę tą wiosnę, że ta zimowo wiosenna przygoda biegowa fajnie się zaczęła ale niestety okrasiłem ją brakami zdrowia. Takie jest życie, pięć lat mnie to mijało ale przyszła kryska.
Koniec sezonu wiosennego, wyleczyć się trzeba i poukładać swoje sprawy treningowe.
Bieg Lidki - 1.33.43
Byłem pewny, ze Lidka pobiegnie życiówkę w Dąbrowie a tu się jednak nie udało, brakło jej 11 sekund. Pobiegła to bardzo dobrze, trudno w międzyczasach dopatrzeć się jakichś mielizn czy chwil słabości, strat. Biegła swoje od początku do końca, równo i spokojnie. A jednak brakło jakiegoś drobiazgu. Po biegu twi8erdziła, że brakło głowy by docisnąć końcówkę, że się wyjechała mniej niż zwykle, ze zabrakło zadziorności, ze nie czuła się za dobrze końcem tygodnia i nie miała dnia. Przemyślałem sprawę i myślę, że to był jej 4ty ciężki start w nieco ponad miesiąc i tu mogło się pojawić pewne zmęczenie, że to była ta przyczyna niemożności dociśnięcia końcówki w tej połówce, ten brak potrzebnego błysku by przystemplować sukces. Cóż, żona moja jak pewnie widzieliście w wynikach awansowała w kategorii i na dziś w biegach w tej kat zapewne jest poza konkurencją więc prowadzi swoja dodatkową rozgrywkę by wygrywać też swoją poprzednią kategorię wiekową co jej się kolejny raz udało. To też sukces i pewne pocieszenie. Teraz trzeba zrobić lekkie roztrenowanie, odpuścić deczko na pewien czas i zaleczyć rany.
No cóż, na razie u mnie tyle. Zapowiada się, że chwilowo nie będę miał tu o czym pisać. Muszę odpocząć, wyleczyć się i nabrać nowych motywacji.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Kilka słów tytułem podsumowania
Wiosna biegowo z kilku powodów została zakończona, no przynajmniej ta jej ofensywna część. Dalszych działań zaczepnych na razie nie mam w planie. Wciąż nie mogę pozbyć się glutów z płuc i to jest pewien problem. Niby czuje się dobrze ale do końca dobrze nie jest. Jak przez święta nie przejdzie trzeba będzie udać się do lekarza od płuc bo to już trochę za długo trwa.
To w zasadzie zawiera wszystko co teraz mogę robić a mogę w sumie niewiele. W bieganiu forma się nieco załamała a w treningach do tri jest jeszcze słabiej. Pływałem zimą i wiosną sporo, regularnie i pilnie ale niestety na dziś efekt z tego jest marny. Zero postępu czy progresu. Robię masę różnych ćwiczeń, znam swoje słabe strony i pracuje nad nimi ale to zupełnie nie składa się na nic. Czasem mam wrażenie, że gdybym nic z tym nie robił to bym nic nie tracił. Podobnie było w zeszłym roku gdzie trenowałem mocniej (też z trenerem) ale efekty z tego były nie za specjalne. Poprawiłem nieco wyniki ale nie na taką poprawę liczyłem. Z rowerem na dziś jestem w lesie i przez te płuca oraz pogodę na razie w lesie pozostanę. Wnioski zaczynają być takie, że ten sezon w tri za chwilę trzeba będzie spisać na straty. No ale tu jest jeszcze nieco czasu więc jeszcze jest nadzieja. Najśmieszniejsze jest to, ze rok temu postępy w pływaniu były małe, w rowerze też znacznie mniejsze niż myślałem a wyniki z zawodów wyszły lepsze niż zakładałem. Czyli więcej ugrałem niż miałem w kartach, nawet znacznie więcej. Więc może jakoś sie jeszcze wyczołgam tu na prostą.
Bieganie
O sensowne wnioski i klarowne podsumowanie tym razem jest mi trudno. Praca wykonana w sezonie była trochę inna niż wcześniej ale efekty trudno mi ocenić z perspektywy zawodów. Wszystkie biegane zawody były na swój sposób ułomne i nie dawały jasnych i przekonujących wniosków tak na plus jak i na minus.
Trening - tytułem przypomnienia
- grudzień luty - tylko biegi wolne i treningi siły i siły biegowej, sporo tego było
- luty-marzec - 4 tygodnie krótkiego cyklu pod starty w HM, w trzecim dycha z treningu
Robiąc tą siłę liczyłem na poprawę w elementach, które u siebie oceniałem jako najsłabsze (szybkość, podbiegi, bieganie pod wiatr). Nie mam pewności czy tu się w ogóle poprawiłem przez ten trening.
Szybkość - na treningach interwałowych tego nie było, biegałem tempem z jesieni (3.28) i nie czułem żadnej poprawy. W treningach progowych (3.45) po bardzo ciężkim początku pewna poprawa nastąpiła i tu poczułem pewien luz i swobodę w bieganiu tempa poniżej progu. Trudno mi tu o prostą refleksję, ze to tylko poprawa szybkosci np treningu siły. Niemniej coś było w temacie, jakieś mgnienie czy przebłyski ale bez szału
- podbiegi - na treningach czułem duży postęp w tym zakresie, ale nie miałem potwierdzenia tego w zawodach - ani na nie, ani na tak - tak wyszło, że wniosków tu brak
- bieganie pod wiatr - mam wrażenie, ze ten trening nic tu nie dał, było słabo i tak zostało, na treningach pod wiatr szło marnie, na zawodach również choć tu wiatr był tak mocny, żeby to sensownie ocenić
Trening WT - po treningu siły wejście w trening tempowy było bardzo trudne i deprymujące. Dyspozycja jedna skoczyła bardzo szybko do poziomu umożliwiajace3go myślenie o życiówkach. To było pewne zaskoczenie bo nie byłem na to przygotowany. Treningi juz w 3-4tym tygodniu zapinały się znakomicie a jedynym problemem była waga startowa, to był za krótki cykl i z wagą nie zdążyłem niemniej dramatu nie było (1,5 kg za dużo).
Nie wiem, czy to szybkie i gwałtowne podbicie formy wpłynęło na spadek odporności bo niestety gdy wydawało sie, ze jestem gotowy zaczęły sie problemy ze zdrowiem. Pierwsze przeziębienie przed startem na dychę i w sobotę czułem się fatalnie myśląc, ze nie pobiegnę. W niedziele było lepiej i bieg poszedł w zasadzie wg planu (36.47), problemy i to duże były tylko na końcówce gdzie najwyższym wysiłkiem woli utrzymałem tempo. Trudno mi jednoznacznie ocenić, czy przyczyną słabości na końcówce było przebyte przeziębienie czy braki w wytrenowaniu. Liczyłem, ze na końcu coś zaatakuje i urwę kilka sekund, wyszła rozpaczliwa (ale udana) obrona. Myślę, ze gdyby nie to przeziębienie wynik byłby poniżej 36.40 (tempo 3.39).
W tygodniu do Marzanny się doleczyłem, czułem się świetnie i tylko waga nie grała. Prognoza i wiatr jednak sprawił, że pobiegłem to treningowo (11km HM- 7km TM - 3 km T10). To był dobry trening ale nieudany start. Plusem była spora swoboda w tempie do 10km (37.55), plusem utrzymanie bez problemu tempa maraton na zmęczeniu, plusem mocna końcówka na zmęczeniu.
Po Marzannie przeziębienie i problemy z płucami, spore osłabienie, kilka nieudanych treningów i ogólne rozmontowanie zawodnika. Mimo tego podjąłem próbę pobiegnięcia mocniej Półmaratonu Dąbrowskiego bez większych nadziei na sukces i motywowany jedynie świetnymi warunkami meteo. Z pewnym zdziwieniem odebrałem to jak łatwo weszło pierwsze 5km (18.46), normalnie byłem prawie pewien, ze zaatakuję życiówkę. Sen jednak szybko się skończył bo już na drugiej piątce zaczęło biec się zbyt ciężko, zwyczajnie nie maiłem siły i mimo niezłego czasu na 10km (37.51) musiałem odpuścić i zejść do tempa maratońskiego, które utrzymałem do mety na takiej też intensywności. Znów nieźle treningowo ale fatalne zawody.
Jak widać wszystkie starty były w pewien sposób ułomne i nie dają prostych wniosków i trudno tu cokolwiek sensownego i klarownego wyciągnąć. Jak to mówią - proces poszlakowy.
-
Wiosna biegowo z kilku powodów została zakończona, no przynajmniej ta jej ofensywna część. Dalszych działań zaczepnych na razie nie mam w planie. Wciąż nie mogę pozbyć się glutów z płuc i to jest pewien problem. Niby czuje się dobrze ale do końca dobrze nie jest. Jak przez święta nie przejdzie trzeba będzie udać się do lekarza od płuc bo to już trochę za długo trwa.
To w zasadzie zawiera wszystko co teraz mogę robić a mogę w sumie niewiele. W bieganiu forma się nieco załamała a w treningach do tri jest jeszcze słabiej. Pływałem zimą i wiosną sporo, regularnie i pilnie ale niestety na dziś efekt z tego jest marny. Zero postępu czy progresu. Robię masę różnych ćwiczeń, znam swoje słabe strony i pracuje nad nimi ale to zupełnie nie składa się na nic. Czasem mam wrażenie, że gdybym nic z tym nie robił to bym nic nie tracił. Podobnie było w zeszłym roku gdzie trenowałem mocniej (też z trenerem) ale efekty z tego były nie za specjalne. Poprawiłem nieco wyniki ale nie na taką poprawę liczyłem. Z rowerem na dziś jestem w lesie i przez te płuca oraz pogodę na razie w lesie pozostanę. Wnioski zaczynają być takie, że ten sezon w tri za chwilę trzeba będzie spisać na straty. No ale tu jest jeszcze nieco czasu więc jeszcze jest nadzieja. Najśmieszniejsze jest to, ze rok temu postępy w pływaniu były małe, w rowerze też znacznie mniejsze niż myślałem a wyniki z zawodów wyszły lepsze niż zakładałem. Czyli więcej ugrałem niż miałem w kartach, nawet znacznie więcej. Więc może jakoś sie jeszcze wyczołgam tu na prostą.
Bieganie
O sensowne wnioski i klarowne podsumowanie tym razem jest mi trudno. Praca wykonana w sezonie była trochę inna niż wcześniej ale efekty trudno mi ocenić z perspektywy zawodów. Wszystkie biegane zawody były na swój sposób ułomne i nie dawały jasnych i przekonujących wniosków tak na plus jak i na minus.
Trening - tytułem przypomnienia
- grudzień luty - tylko biegi wolne i treningi siły i siły biegowej, sporo tego było
- luty-marzec - 4 tygodnie krótkiego cyklu pod starty w HM, w trzecim dycha z treningu
Robiąc tą siłę liczyłem na poprawę w elementach, które u siebie oceniałem jako najsłabsze (szybkość, podbiegi, bieganie pod wiatr). Nie mam pewności czy tu się w ogóle poprawiłem przez ten trening.
Szybkość - na treningach interwałowych tego nie było, biegałem tempem z jesieni (3.28) i nie czułem żadnej poprawy. W treningach progowych (3.45) po bardzo ciężkim początku pewna poprawa nastąpiła i tu poczułem pewien luz i swobodę w bieganiu tempa poniżej progu. Trudno mi tu o prostą refleksję, ze to tylko poprawa szybkosci np treningu siły. Niemniej coś było w temacie, jakieś mgnienie czy przebłyski ale bez szału
- podbiegi - na treningach czułem duży postęp w tym zakresie, ale nie miałem potwierdzenia tego w zawodach - ani na nie, ani na tak - tak wyszło, że wniosków tu brak
- bieganie pod wiatr - mam wrażenie, ze ten trening nic tu nie dał, było słabo i tak zostało, na treningach pod wiatr szło marnie, na zawodach również choć tu wiatr był tak mocny, żeby to sensownie ocenić
Trening WT - po treningu siły wejście w trening tempowy było bardzo trudne i deprymujące. Dyspozycja jedna skoczyła bardzo szybko do poziomu umożliwiajace3go myślenie o życiówkach. To było pewne zaskoczenie bo nie byłem na to przygotowany. Treningi juz w 3-4tym tygodniu zapinały się znakomicie a jedynym problemem była waga startowa, to był za krótki cykl i z wagą nie zdążyłem niemniej dramatu nie było (1,5 kg za dużo).
Nie wiem, czy to szybkie i gwałtowne podbicie formy wpłynęło na spadek odporności bo niestety gdy wydawało sie, ze jestem gotowy zaczęły sie problemy ze zdrowiem. Pierwsze przeziębienie przed startem na dychę i w sobotę czułem się fatalnie myśląc, ze nie pobiegnę. W niedziele było lepiej i bieg poszedł w zasadzie wg planu (36.47), problemy i to duże były tylko na końcówce gdzie najwyższym wysiłkiem woli utrzymałem tempo. Trudno mi jednoznacznie ocenić, czy przyczyną słabości na końcówce było przebyte przeziębienie czy braki w wytrenowaniu. Liczyłem, ze na końcu coś zaatakuje i urwę kilka sekund, wyszła rozpaczliwa (ale udana) obrona. Myślę, ze gdyby nie to przeziębienie wynik byłby poniżej 36.40 (tempo 3.39).
W tygodniu do Marzanny się doleczyłem, czułem się świetnie i tylko waga nie grała. Prognoza i wiatr jednak sprawił, że pobiegłem to treningowo (11km HM- 7km TM - 3 km T10). To był dobry trening ale nieudany start. Plusem była spora swoboda w tempie do 10km (37.55), plusem utrzymanie bez problemu tempa maraton na zmęczeniu, plusem mocna końcówka na zmęczeniu.
Po Marzannie przeziębienie i problemy z płucami, spore osłabienie, kilka nieudanych treningów i ogólne rozmontowanie zawodnika. Mimo tego podjąłem próbę pobiegnięcia mocniej Półmaratonu Dąbrowskiego bez większych nadziei na sukces i motywowany jedynie świetnymi warunkami meteo. Z pewnym zdziwieniem odebrałem to jak łatwo weszło pierwsze 5km (18.46), normalnie byłem prawie pewien, ze zaatakuję życiówkę. Sen jednak szybko się skończył bo już na drugiej piątce zaczęło biec się zbyt ciężko, zwyczajnie nie maiłem siły i mimo niezłego czasu na 10km (37.51) musiałem odpuścić i zejść do tempa maratońskiego, które utrzymałem do mety na takiej też intensywności. Znów nieźle treningowo ale fatalne zawody.
Jak widać wszystkie starty były w pewien sposób ułomne i nie dają prostych wniosków i trudno tu cokolwiek sensownego i klarownego wyciągnąć. Jak to mówią - proces poszlakowy.
-
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Nieregularnie wpisuję ale trenuję zupełnie odwrotnie. To chyba dobrze mniemam. Trzeba wiec to skrótowo opisać. Treningów w sumie robię teraz tyle, ze nie ma sensu tego wszystkiego wpisywać bo raz, ze tego dużo w przeliczeniu na jednostki a do tego większość to objętość, treningi techniki czy jednostki robione bez ładu i składu, improwizowane, gdy w czasie robienia jazdy rowerem dopycham jakiś mocny podjazd, robię na maksa odcinek kilku km czy w czasie treningu pływackiego coś tam płynę dłuższego. A bieganie? Jest i bieganie i coś tam biegam ale samo to bieganie w sobie też mało ciekawe by je szczegółowo opisywać tak w jednostkach jak i logicznej strukturze bo tej w pierwszym spojrzeniu nieco brakuje. Lato, dla mnie sezon triatlonowy a bieganie w triatlonie to inny sport niż bieganie samo w sobie więc i podchodzić trzeba do niego inaczej, z pokorą i świadomością własnych ograniczeń oraz możliwości utrzymywania ciała w tolerowanym cierpieniu fizycznym.
Jako, że wpisuje rzadko to krótko nie będzie bo trochę przemyśleń się nazbierało. By to było bardziej do przeczytania podzielę na trzy części co umożliwi pominięcie tematyki nie budzącej zainteresowania
Pływanie
Zimą i wiosną utrzymałem ilość wypływanych godzin w stosunku do ubiegłego sezonu ale zimą było więcej a wiosną mniej. Nieregularne to moje pływanie, miałem tygodnie z 5-6 treningami i takie bez czy z jednym. Niestety im bliżej do startu tym częściej pływam mniej, Na treningach głównie skupiam się na technice czyli sporo ćwiczeń i pływanie stylem na krótkich odcinkach. Wciąż mam podobne odczucia i ciągle kręcę się wkoło wlasne4go ogona, niby czuje poprawę techniki, pływam niby ekonomiczniej, lżej, łatwiej ale nie przekłada się to wcale na poprawę tempa i wyników. Wciąż tkwię w tempach 1.40-1.50 na 100m i to mnie zaczyna irytować i dołować, ten iluzoryczny postęp albo jego brak. Rok temu było to samo tylko wtedy ciężko trenowałem i czasem na czworaka wychodziłem z basenu, teraz mi się aż tak upadlać nie chce i trenuję uczciwie ale "trawy" już nie gryzę. Brak mi teraz pomysłu co z tym dalej robić. Na razie jest jak jest, trzeba z tego postartować a jesienią się zobaczy czy jeszcze będę dalej się zajmować tematem triatlonu.
Rower
Zima i wczesna wiosna w kwestii roweru przepracowana bardzo słabo, dużo mniej czasu poświeciłem na treningi do czego przyłożył się brak zapału oraz bardzo słaba pogoda. Troszkę podgonoiłem w kwietniu ale to i tak było sporo mniej niż w kwietniu rok temu. Dopiero w maju zaczynam robić tyle ile powinienem. Dołował mnie ten temat strasznie bo triatlon bez roweru jest bez sensu ale tu mam odwrotnie niż w pływaniu. Nie robiłem w zasadzie żadnych treni8ngów rowerowych na strukturze treningowej, takie po prostu jeżdżenie i czasem odcinki na aferę. To takie jakby robienie wybiegań z przebieżkami i fartleków tylko i żadnych innych treningów. O dziwo z takiego lamerskiego systemu jeżdżę ostatnio bardzo dobrze podjazdy, odcinki robię jak w najwyższej formie rok temu, na mocnych podjazdach robię "życiówki", rekordy czy czołówki segmentów na garminie. Nieco słabiej jest na odcinkach płaskich ale też nie jest źle. Przyczyny tego niespodziewanego skoku dyspozycji widzę w dwóch przyczynach:
- dobry na dziś stosunek korby do torby, czyli lekko poprawiłem korbę a lekko zredukowałem torbę (wczoraj kolejna osoba powiedziała mi, że schudłem - dziwne bo waga nie potwierdza tego za specjalnie)
- poprawa korby może tu nie wynikać z treningów rowerowych bo niby z czego, ale tu może procentować trochę praca nad siłą robiona całą zimą w treningach biegowych. Nic to nie wniosło do mojego biegania niestety ale może tu się przyda.
W niedziele wsiadłem pierwszy raz na rower czasowy. Wiele nie ujechałem bop po 2 km-ach spadł mi łańcuch a po założeniu go przerzutki nie chciały chodzić i nie szło z tym nic zrobić. Na czasówce ostatnio jeździłem na zawodach 1/2IM we wrześniu wiec trochę postała. Wczoraj byłem w serwisie i od razu doszli, że mam masakrycznie wykrzywiony hak przerzutki tylnej i to nie ma prawa działać. To się musiało skrzywić gdy złapałem glebę na początku odcinka rowerowego w tamtych zawodach. Ależ musiała wtedy opatrzność nade mną czuwać, nie dość, że przy takiej solidnej glebie zupełnie się nie potłukłem i skończyło się na solidnych obtarciach w wielu miejscach (mam fajne blizny) to udało mi się ukończyć odcinek rowerowy bez większych problemów na mocno uszkodzonym rowerze a od gleby do końca odcinka przejechałem 86km. A przecież mogło być całkiem inaczej, mogły te przerzutki odmówić i byłby tylko żal.
Bieganie
Przez 4 pierwsze miesiące tego roku przebiegłem o 15% więcej niż rok temu, właśnie bieganiem zrekompensowałem to co mniej robiłem w pływaniu i rowerze. Nie żebym robił jakieś kosmiczne przebiegi ale nabiegałem dosyć przyzwoitą ilość kilometrów biegając przeważnie 5xtydzień średnio. To po części realizacja planu strategicznego by spokojnie próbować szukać poprawy w bieganiu a triatlon w tym roku potraktować tylko treningowo i zabawowo. Rok temu miałem odwrotne priorytety ale jakoś nie ciągnie mnie bardziej w mocniejszą rywalizację w triatlonie. Gdzieś z tyłu głowy zapisałem sobie, ze w tym roku chciałbym pobiec maraton średnią niżej 4.00/minutę i to mnie tylko kręci. Oczywiście fajnie by było coś więcej wyrwać bogom biegania, to jednak nie jest takie proste bo czuję, ze doszedłem do pewnej granicy, którą trudno będzie przekroczyć, trzeba się przed niż rozpędzić i przeskoczyć bo tak z biegu ciurkiem może być problem a tak do tej pory to szło z wszystkimi poprzednimi barierami.
Dlatego ten mój trening to ciągle jest kompromis niemniej wagi staram się rozkładać minimalnie inaczej. "Poprawić się w bieganiu i zaliczyć coś w triatlonie bez dania dupy" - takie motto przewodnie.
Po połówkach nieudanych wiosennych biegałem trochę w tempie maratońskim, odcinki 10-12 km zamykam bez problemu tempem 3.58, to fajne i bardzo przyjemne bieganie, nie żeby spacerowe czy leniwe, lekko trzeba się wysilić ale powiedzmy trudność 7 na 10. Jest tu drobny progres w stosunku do zeszłego roku gdy w tym okresie biegałem takie rzeczy po 4,00 ale to postęp naprawdę niewielki i każdy start biegowy może runąć przez byle efekt motyla- taka iluzoryczna przewaga.
Teraz jednak wchodzę w okres łączenia mocniejszego biegania z treningami rowerowymi i tu trzeba stwierdzić, że bieganie po zejściu z roweru jest wolniejsze bo i znacznie trudniejsze. Krótkie odcinki po rowerze biegam w intensywności progowej ale dłuższe to już co najwyżej w II zakresie i tu widzę, ze sprawność ruchowa po solidnym rowerze spada mi o 10-15 sekund czyli 10km w tri chciałbym pobiec w tempie planowanego maratonu. Ale to śliska sprawa bo to zależy od warunków i wpływ warunków na bieg w triatlonie jest większy niż na czyste bieganie. Wiec na cyfry i tempa przekłada się to w sposób mało czytelny i nie do końca pewny.
Powoli zabieram się za planowanie jesiennego maratonu, połówka zapewne królewska w Krakowie, w triatlonie za miesiąc olimpijka, w lipcu zapewne ćwiartka i we wrześniu olimpijka. Nie planuje startu w 1/2 IM - to może się przydarzyć ale jeśli już to będzie start dla zabawy a nie po wynik. Czyli w tym roku maks 5 startów, żadnej dychy nie mam w planach a z uwagi na spore ilości treningu do zrobienia oraz obowiązki rodzinne to nie znajdę czasu i motywacji na nic więcej.
Jako, że wpisuje rzadko to krótko nie będzie bo trochę przemyśleń się nazbierało. By to było bardziej do przeczytania podzielę na trzy części co umożliwi pominięcie tematyki nie budzącej zainteresowania
Pływanie
Zimą i wiosną utrzymałem ilość wypływanych godzin w stosunku do ubiegłego sezonu ale zimą było więcej a wiosną mniej. Nieregularne to moje pływanie, miałem tygodnie z 5-6 treningami i takie bez czy z jednym. Niestety im bliżej do startu tym częściej pływam mniej, Na treningach głównie skupiam się na technice czyli sporo ćwiczeń i pływanie stylem na krótkich odcinkach. Wciąż mam podobne odczucia i ciągle kręcę się wkoło wlasne4go ogona, niby czuje poprawę techniki, pływam niby ekonomiczniej, lżej, łatwiej ale nie przekłada się to wcale na poprawę tempa i wyników. Wciąż tkwię w tempach 1.40-1.50 na 100m i to mnie zaczyna irytować i dołować, ten iluzoryczny postęp albo jego brak. Rok temu było to samo tylko wtedy ciężko trenowałem i czasem na czworaka wychodziłem z basenu, teraz mi się aż tak upadlać nie chce i trenuję uczciwie ale "trawy" już nie gryzę. Brak mi teraz pomysłu co z tym dalej robić. Na razie jest jak jest, trzeba z tego postartować a jesienią się zobaczy czy jeszcze będę dalej się zajmować tematem triatlonu.
Rower
Zima i wczesna wiosna w kwestii roweru przepracowana bardzo słabo, dużo mniej czasu poświeciłem na treningi do czego przyłożył się brak zapału oraz bardzo słaba pogoda. Troszkę podgonoiłem w kwietniu ale to i tak było sporo mniej niż w kwietniu rok temu. Dopiero w maju zaczynam robić tyle ile powinienem. Dołował mnie ten temat strasznie bo triatlon bez roweru jest bez sensu ale tu mam odwrotnie niż w pływaniu. Nie robiłem w zasadzie żadnych treni8ngów rowerowych na strukturze treningowej, takie po prostu jeżdżenie i czasem odcinki na aferę. To takie jakby robienie wybiegań z przebieżkami i fartleków tylko i żadnych innych treningów. O dziwo z takiego lamerskiego systemu jeżdżę ostatnio bardzo dobrze podjazdy, odcinki robię jak w najwyższej formie rok temu, na mocnych podjazdach robię "życiówki", rekordy czy czołówki segmentów na garminie. Nieco słabiej jest na odcinkach płaskich ale też nie jest źle. Przyczyny tego niespodziewanego skoku dyspozycji widzę w dwóch przyczynach:
- dobry na dziś stosunek korby do torby, czyli lekko poprawiłem korbę a lekko zredukowałem torbę (wczoraj kolejna osoba powiedziała mi, że schudłem - dziwne bo waga nie potwierdza tego za specjalnie)
- poprawa korby może tu nie wynikać z treningów rowerowych bo niby z czego, ale tu może procentować trochę praca nad siłą robiona całą zimą w treningach biegowych. Nic to nie wniosło do mojego biegania niestety ale może tu się przyda.
W niedziele wsiadłem pierwszy raz na rower czasowy. Wiele nie ujechałem bop po 2 km-ach spadł mi łańcuch a po założeniu go przerzutki nie chciały chodzić i nie szło z tym nic zrobić. Na czasówce ostatnio jeździłem na zawodach 1/2IM we wrześniu wiec trochę postała. Wczoraj byłem w serwisie i od razu doszli, że mam masakrycznie wykrzywiony hak przerzutki tylnej i to nie ma prawa działać. To się musiało skrzywić gdy złapałem glebę na początku odcinka rowerowego w tamtych zawodach. Ależ musiała wtedy opatrzność nade mną czuwać, nie dość, że przy takiej solidnej glebie zupełnie się nie potłukłem i skończyło się na solidnych obtarciach w wielu miejscach (mam fajne blizny) to udało mi się ukończyć odcinek rowerowy bez większych problemów na mocno uszkodzonym rowerze a od gleby do końca odcinka przejechałem 86km. A przecież mogło być całkiem inaczej, mogły te przerzutki odmówić i byłby tylko żal.
Bieganie
Przez 4 pierwsze miesiące tego roku przebiegłem o 15% więcej niż rok temu, właśnie bieganiem zrekompensowałem to co mniej robiłem w pływaniu i rowerze. Nie żebym robił jakieś kosmiczne przebiegi ale nabiegałem dosyć przyzwoitą ilość kilometrów biegając przeważnie 5xtydzień średnio. To po części realizacja planu strategicznego by spokojnie próbować szukać poprawy w bieganiu a triatlon w tym roku potraktować tylko treningowo i zabawowo. Rok temu miałem odwrotne priorytety ale jakoś nie ciągnie mnie bardziej w mocniejszą rywalizację w triatlonie. Gdzieś z tyłu głowy zapisałem sobie, ze w tym roku chciałbym pobiec maraton średnią niżej 4.00/minutę i to mnie tylko kręci. Oczywiście fajnie by było coś więcej wyrwać bogom biegania, to jednak nie jest takie proste bo czuję, ze doszedłem do pewnej granicy, którą trudno będzie przekroczyć, trzeba się przed niż rozpędzić i przeskoczyć bo tak z biegu ciurkiem może być problem a tak do tej pory to szło z wszystkimi poprzednimi barierami.
Dlatego ten mój trening to ciągle jest kompromis niemniej wagi staram się rozkładać minimalnie inaczej. "Poprawić się w bieganiu i zaliczyć coś w triatlonie bez dania dupy" - takie motto przewodnie.
Po połówkach nieudanych wiosennych biegałem trochę w tempie maratońskim, odcinki 10-12 km zamykam bez problemu tempem 3.58, to fajne i bardzo przyjemne bieganie, nie żeby spacerowe czy leniwe, lekko trzeba się wysilić ale powiedzmy trudność 7 na 10. Jest tu drobny progres w stosunku do zeszłego roku gdy w tym okresie biegałem takie rzeczy po 4,00 ale to postęp naprawdę niewielki i każdy start biegowy może runąć przez byle efekt motyla- taka iluzoryczna przewaga.
Teraz jednak wchodzę w okres łączenia mocniejszego biegania z treningami rowerowymi i tu trzeba stwierdzić, że bieganie po zejściu z roweru jest wolniejsze bo i znacznie trudniejsze. Krótkie odcinki po rowerze biegam w intensywności progowej ale dłuższe to już co najwyżej w II zakresie i tu widzę, ze sprawność ruchowa po solidnym rowerze spada mi o 10-15 sekund czyli 10km w tri chciałbym pobiec w tempie planowanego maratonu. Ale to śliska sprawa bo to zależy od warunków i wpływ warunków na bieg w triatlonie jest większy niż na czyste bieganie. Wiec na cyfry i tempa przekłada się to w sposób mało czytelny i nie do końca pewny.
Powoli zabieram się za planowanie jesiennego maratonu, połówka zapewne królewska w Krakowie, w triatlonie za miesiąc olimpijka, w lipcu zapewne ćwiartka i we wrześniu olimpijka. Nie planuje startu w 1/2 IM - to może się przydarzyć ale jeśli już to będzie start dla zabawy a nie po wynik. Czyli w tym roku maks 5 startów, żadnej dychy nie mam w planach a z uwagi na spore ilości treningu do zrobienia oraz obowiązki rodzinne to nie znajdę czasu i motywacji na nic więcej.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- Tomaszrunning
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1121
- Rejestracja: 11 lip 2013, 18:33
- Życiówka na 10k: 42:48
- Życiówka w maratonie: 3:36:08
A jak przy tym wszystkim wygláda odzywianie?
na prawie codzienne trenowanie potrzebne sá kalorie i nie mozna traciç "chudej'' masy...
Jakas dieta lub specificzne kombinacje zywnosciowe?
na prawie codzienne trenowanie potrzebne sá kalorie i nie mozna traciç "chudej'' masy...
Jakas dieta lub specificzne kombinacje zywnosciowe?
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Tomku, proszę pisz pytania i uwagi w komentarzach do tego bloga bo się bałagan w nim robi - link do komentarzy znajdziesz w moim podpisie.
Odpowiem w skrócie na pytanie.
Nie prowadzę żadnych działań, które bym nazwał dietą ilościową, nie liczę kal9orii, nie prowadzę bilansów itp itd. Oczywiście staram się w mniej czy bardziej udany sposób nie przeginać z jedzeniem ale staram się to pojecie do jakiego najdalej mogę się posunąć. Bardziej się staram gdy robię trening czysto biegowy bo to wtedy jest łatwiejsze, przy triatlonowym jest mi trudniej. Dlaczego? Odpowiedź mogą podać statystyczne dane z garmina, które pokazują porównanie zapotrzebowania energetycznego w tych treningach.
Gdy biegam do maratonu powiedzmy 400km miesięcznie to Garmin mi pokazuje, że spalam ok 30 tys kalorii.
Umiarkowany trening triatlonowy jaki realizowałem tej wiosny to już ok 10% więcej spalania
Mocniejszy trening triatlonowy robiony teraz (szeroko pojętym latem) to już 40-45 tys kalorii czyli 50% więcej niż w bardzo ciężkim treningu maratońskim. Do tego realizowana jest dużo większa ilość jednostek, często po 2 dziennie, czasem 3 - czas wykonania też rośnie bardziej niż kalorie bo rower i pływanie dają mniejsze spalania w czasie wykonań niż bieganie. Oczywiście te dane są bardzo niedokładne ale do porównania dobrze pasują. Myślę, ze trudno by było to sensownie równoważyć by na tym nie wtopić. Nie wiem też czy tu kluczowe do końca jest zbijanie wagi na siłę bo tri to jednak nie wyścigi anorektyków i pewne zyski na masie mogą powodować wyraźne straty w innych obszarach wymagających nieco siły. Wydaje mi się, ze w amatorce to ryzykowna droga. Jem wiec sporo bo i dużo spalam, staram się trzymać równowagę i tyle. Dieta jedynie jakościowa mająca na celu głównie trzymanie szybkiej przemiany materii.
Nie jadam wieprzowiny, białe pszenne pieczywo i tego typu wyrobu bardzo ograniczam, nie jadam ziemniaków (mało), bardzo ograniczam alkohol, nie piję słodzonych napojów (tylko izo a i to ograniczam).
Jest jeszcze aspekt mentalny, triatlon to trening trudny mentalnie z uwagi właśnie na kwestie ilościowe. Dlatego wieszanie sobie dodatkowej poprzeczki z restrykcjami żywieniowymi mogłoby podkopywać kwestie motywacyjne w dłuższym terminie. Dosyć trudno się czasem zebrać, dużo ogólnego zmęczenia i znużenia fizycznego a tu jeszcze wzbogacać to pracą na deficycie kalorycznym. No nie wiem.
Odpowiem w skrócie na pytanie.
Nie prowadzę żadnych działań, które bym nazwał dietą ilościową, nie liczę kal9orii, nie prowadzę bilansów itp itd. Oczywiście staram się w mniej czy bardziej udany sposób nie przeginać z jedzeniem ale staram się to pojecie do jakiego najdalej mogę się posunąć. Bardziej się staram gdy robię trening czysto biegowy bo to wtedy jest łatwiejsze, przy triatlonowym jest mi trudniej. Dlaczego? Odpowiedź mogą podać statystyczne dane z garmina, które pokazują porównanie zapotrzebowania energetycznego w tych treningach.
Gdy biegam do maratonu powiedzmy 400km miesięcznie to Garmin mi pokazuje, że spalam ok 30 tys kalorii.
Umiarkowany trening triatlonowy jaki realizowałem tej wiosny to już ok 10% więcej spalania
Mocniejszy trening triatlonowy robiony teraz (szeroko pojętym latem) to już 40-45 tys kalorii czyli 50% więcej niż w bardzo ciężkim treningu maratońskim. Do tego realizowana jest dużo większa ilość jednostek, często po 2 dziennie, czasem 3 - czas wykonania też rośnie bardziej niż kalorie bo rower i pływanie dają mniejsze spalania w czasie wykonań niż bieganie. Oczywiście te dane są bardzo niedokładne ale do porównania dobrze pasują. Myślę, ze trudno by było to sensownie równoważyć by na tym nie wtopić. Nie wiem też czy tu kluczowe do końca jest zbijanie wagi na siłę bo tri to jednak nie wyścigi anorektyków i pewne zyski na masie mogą powodować wyraźne straty w innych obszarach wymagających nieco siły. Wydaje mi się, ze w amatorce to ryzykowna droga. Jem wiec sporo bo i dużo spalam, staram się trzymać równowagę i tyle. Dieta jedynie jakościowa mająca na celu głównie trzymanie szybkiej przemiany materii.
Nie jadam wieprzowiny, białe pszenne pieczywo i tego typu wyrobu bardzo ograniczam, nie jadam ziemniaków (mało), bardzo ograniczam alkohol, nie piję słodzonych napojów (tylko izo a i to ograniczam).
Jest jeszcze aspekt mentalny, triatlon to trening trudny mentalnie z uwagi właśnie na kwestie ilościowe. Dlatego wieszanie sobie dodatkowej poprzeczki z restrykcjami żywieniowymi mogłoby podkopywać kwestie motywacyjne w dłuższym terminie. Dosyć trudno się czasem zebrać, dużo ogólnego zmęczenia i znużenia fizycznego a tu jeszcze wzbogacać to pracą na deficycie kalorycznym. No nie wiem.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Triatlon Lipiany- Olimpijka.
2.18.10 - 9m open, 3 w kat. 2 minuty lepiej niz rok wcześniej, bardzo dobrze poplynąłem, nieźle pobiegłem - 2 wynik zawodów a do pierwszego brakło .... 9 sek. Szkoda ale nie cisnąłem tego biegu do krwi ostatniej, luźny bieg na kontroli.
2.18.10 - 9m open, 3 w kat. 2 minuty lepiej niz rok wcześniej, bardzo dobrze poplynąłem, nieźle pobiegłem - 2 wynik zawodów a do pierwszego brakło .... 9 sek. Szkoda ale nie cisnąłem tego biegu do krwi ostatniej, luźny bieg na kontroli.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Nieregularność moich wpisów zaczyna powodować, ze prowadzenie tego bloga i jego spójność zaczyna się rozpływać. Spróbuję lapidarnie nadrobić zaległości.
Trening
W maju pisałem, ze wziąłem się do (większej) roboty ale efekty trudno ocenić. Tak na to można spozierać choć w czerwcu pojawiły się pierwsze jaskółki czegoś lepszego ale może po kolei.
Starty tego lata w triatlonie traktuje jako element przygotowania do jesiennego sezonu biegowego i dlatego przypomnę motto mojego treningu do tri tego lata -"Zrobić lekki progres w bieganiu i nie dać d... w startach tri". Takie podejście wymusza niestety dosyć słaba wiosna w treningu tri i pewne uszeregowanie celów na ten sezon. By nie dać d... latem musiałem jednak coś więcej popracować, zrobić pewną niezbędna bazę i w tym kierunku pracowałem w maju. Nie robiłem żadnego planu treningowego, żadnej struktury, nie stosowałem żadnej rotacji objętością i żadna myśl treningowa też w tle tych poczynań nie stała. Po prostu z powodu braku czasu wybrałem metodę, że pływam, pedałuję albo biegam we wszystkich wolnych chwilach jakie mam. Mam godzinę, biegam godzinę, mam dwie jadę dwie rowerem, wiozę dzieciaki na basen to pływam. Tak po prostu, jadę z koksem. Objętości tygodniowe nie były jakieś specjalnie wyśrubowane ale po te 12-14 godzin czystego treningu wchodziło i w ten sposób w maju wyrobiłem prawie 60 godzin treningowych. To jest mój rekord miesięczny w objętości ale druga strona medalu była taka, że treningi mocne, jakościowe i bardziej obciążające w tej masie nie stanowiły zbyt znaczącej pozycji. W maju nie zrobiłem żadnego akcentu biegowego a jako mocniejsze wystąpiły tylko treningi łączone gdzie biegałem co najwyżej 10km w bardzo słabym II zakresie (tempa ok 4.20 czyli taka strefa komfortu jeszcze). Treningi rowerowe to była cała masa krótkich jednostek wtykanych w dziury czasu wolnego okraszona kilkoma jazdami dłuższymi, które bym nazwał rekreacyjnymi bo to wycieczki z dziećmi były czyli np 3 godziny wolnego pedałowania z kilkoma zrywami na pobudzenie. Treningi jakościowe to były mocne 5 minutowe podjazdy na powtórzeniach (5x) albo treningi w stylu biegowego fartleku czyli jazda odcinkami na różnych intensywnościach od 5 minut na maksa do zupełnego wożenia się na zjazdach. Pływanie to basen i ciągła praca nad techniką czyli krótkie odcinki i ćwiczenia.
W czerwcu zszedłem z objętości do 10 godzin/tydzień by coś tam jednak robić ale łapać powoli świeżość pod start w Lipianach i zbadać swoje możliwości w poszczególnych dyscyplinach by taktykę realną na start jednak mieć.
Pierwszy trening pływacki na jeziorze pokazał mi, że pływam na poziomie z końca poprzedniego sezonu. Jak na rok pracy nad techniką to efekt powalający nie jest. Co zrobić? W kwestii planowanej olimpijki dawało to jednak nadzieję na lekką poprawę w wyniku pływania zwłaszcza, że sporo poprawić mogłem w nawigacji.
Rower był dla mnie wielką niewiadomą i tu na poprawę wielką nie liczyłem wcale, ba, powtórkę wyniku z roku poprzedniego przyjąłbym z pewną radością. Podjazdy i odcinki płaskie jeździłem na poziomie szczytu formy z poprzedniego sezonu ale miałem wrażenie, ze brakuje mi wytrzymałości siłowej, że szybko się męczę. Ale tu weryfikacja była trudna gdyż zupełnie w treningu zrezygnowałem z długich, ciągłych jazd na intensywności zbliżonej do zawodów.
Najprościej wyszło ze sprawdzeniem formy biegowej. Po prostu pobiegłem sobie dwa razy klasyczny trening 10km w tempie maratonu - tempie życzeniowym Treningi te biegałem na wyczucie, na intensywność typu "czucie maratońskiego tempa". W marcu biegałem takie coś w 39,40 ale teraz coś jakby lekko drgnęło bo pobiegłem je w 39.16 i w 38.50 i ten drugi wszedł nawet łatwiej. To dawało prawie minutę poprawy na dyszce w stosunku do zeszłego roku w takim biegu.To cenna informacja gdyż ja biegam dychę w tri w tempie okołomaratońskim biorąc oczywiście tu poprawkę na warunki. Pomyślałem wiec, ze w dobrych biegowo warunkach jestem w stanie pobiec około 39 minut, w gorszych oczywiście wolniej ale czas biegu z roku ubiegłego (40.27) powinienem tak czy inaczej poprawić o 30-60 sekund. Te szacunki dawały pewną nadzieję na lekką poprawkę wyniku w olimpijce (do poprawy miałem 2.20.05) licząc na zyski w pływaniu i bieganiu oraz nie zrobienie strat w rowerze. Taki był plan, drugi to była taka prywatna chęć by znowu pobiec najlepszy wynik zawodów w bieganiu i wkosić młodzianom biegowo.
Wnioski
Duży tlenowy objętościowy trening ładnie wpłynął na podbicie dyspozycji biegowej i poprawę wytrzymałości ogólnej. Trudno mi zweryfikować formę i możliwości na poszczególnych dystansach ale na dziś to nie takie istotne. Teraz mam taką dużą bryłę dobrej gliny, z której z czasem będę kształtować pożądaną formę. Materiał na dziś wygląda tak, że tempo 4.00 wydaje się dla mnie tempem dosyć spokojnym i odpoczynkowym i projekt pobiegania maratonu tempem niżej 4 minuty wygląda na dziś dosyć realnie.
Maraton będziemy biegać 5.11 w Porto. Piękne miasto i bardzo piękna trasa. Mam nadzieję, że szklaneczka Porto wejdzie za 3,59 Ale tu na prognozy i plany jeszcze sporo miejsca jest. Maraton średnia ponizej 4 minuty, to mi chodzi po głowie od zimy i głównie to mnie napędza.
Zawody w Lipianach opiszę osobno by to spiąć w pewną logiczną całość z wnioskami z treningów.
Trening
W maju pisałem, ze wziąłem się do (większej) roboty ale efekty trudno ocenić. Tak na to można spozierać choć w czerwcu pojawiły się pierwsze jaskółki czegoś lepszego ale może po kolei.
Starty tego lata w triatlonie traktuje jako element przygotowania do jesiennego sezonu biegowego i dlatego przypomnę motto mojego treningu do tri tego lata -"Zrobić lekki progres w bieganiu i nie dać d... w startach tri". Takie podejście wymusza niestety dosyć słaba wiosna w treningu tri i pewne uszeregowanie celów na ten sezon. By nie dać d... latem musiałem jednak coś więcej popracować, zrobić pewną niezbędna bazę i w tym kierunku pracowałem w maju. Nie robiłem żadnego planu treningowego, żadnej struktury, nie stosowałem żadnej rotacji objętością i żadna myśl treningowa też w tle tych poczynań nie stała. Po prostu z powodu braku czasu wybrałem metodę, że pływam, pedałuję albo biegam we wszystkich wolnych chwilach jakie mam. Mam godzinę, biegam godzinę, mam dwie jadę dwie rowerem, wiozę dzieciaki na basen to pływam. Tak po prostu, jadę z koksem. Objętości tygodniowe nie były jakieś specjalnie wyśrubowane ale po te 12-14 godzin czystego treningu wchodziło i w ten sposób w maju wyrobiłem prawie 60 godzin treningowych. To jest mój rekord miesięczny w objętości ale druga strona medalu była taka, że treningi mocne, jakościowe i bardziej obciążające w tej masie nie stanowiły zbyt znaczącej pozycji. W maju nie zrobiłem żadnego akcentu biegowego a jako mocniejsze wystąpiły tylko treningi łączone gdzie biegałem co najwyżej 10km w bardzo słabym II zakresie (tempa ok 4.20 czyli taka strefa komfortu jeszcze). Treningi rowerowe to była cała masa krótkich jednostek wtykanych w dziury czasu wolnego okraszona kilkoma jazdami dłuższymi, które bym nazwał rekreacyjnymi bo to wycieczki z dziećmi były czyli np 3 godziny wolnego pedałowania z kilkoma zrywami na pobudzenie. Treningi jakościowe to były mocne 5 minutowe podjazdy na powtórzeniach (5x) albo treningi w stylu biegowego fartleku czyli jazda odcinkami na różnych intensywnościach od 5 minut na maksa do zupełnego wożenia się na zjazdach. Pływanie to basen i ciągła praca nad techniką czyli krótkie odcinki i ćwiczenia.
W czerwcu zszedłem z objętości do 10 godzin/tydzień by coś tam jednak robić ale łapać powoli świeżość pod start w Lipianach i zbadać swoje możliwości w poszczególnych dyscyplinach by taktykę realną na start jednak mieć.
Pierwszy trening pływacki na jeziorze pokazał mi, że pływam na poziomie z końca poprzedniego sezonu. Jak na rok pracy nad techniką to efekt powalający nie jest. Co zrobić? W kwestii planowanej olimpijki dawało to jednak nadzieję na lekką poprawę w wyniku pływania zwłaszcza, że sporo poprawić mogłem w nawigacji.
Rower był dla mnie wielką niewiadomą i tu na poprawę wielką nie liczyłem wcale, ba, powtórkę wyniku z roku poprzedniego przyjąłbym z pewną radością. Podjazdy i odcinki płaskie jeździłem na poziomie szczytu formy z poprzedniego sezonu ale miałem wrażenie, ze brakuje mi wytrzymałości siłowej, że szybko się męczę. Ale tu weryfikacja była trudna gdyż zupełnie w treningu zrezygnowałem z długich, ciągłych jazd na intensywności zbliżonej do zawodów.
Najprościej wyszło ze sprawdzeniem formy biegowej. Po prostu pobiegłem sobie dwa razy klasyczny trening 10km w tempie maratonu - tempie życzeniowym Treningi te biegałem na wyczucie, na intensywność typu "czucie maratońskiego tempa". W marcu biegałem takie coś w 39,40 ale teraz coś jakby lekko drgnęło bo pobiegłem je w 39.16 i w 38.50 i ten drugi wszedł nawet łatwiej. To dawało prawie minutę poprawy na dyszce w stosunku do zeszłego roku w takim biegu.To cenna informacja gdyż ja biegam dychę w tri w tempie okołomaratońskim biorąc oczywiście tu poprawkę na warunki. Pomyślałem wiec, ze w dobrych biegowo warunkach jestem w stanie pobiec około 39 minut, w gorszych oczywiście wolniej ale czas biegu z roku ubiegłego (40.27) powinienem tak czy inaczej poprawić o 30-60 sekund. Te szacunki dawały pewną nadzieję na lekką poprawkę wyniku w olimpijce (do poprawy miałem 2.20.05) licząc na zyski w pływaniu i bieganiu oraz nie zrobienie strat w rowerze. Taki był plan, drugi to była taka prywatna chęć by znowu pobiec najlepszy wynik zawodów w bieganiu i wkosić młodzianom biegowo.
Wnioski
Duży tlenowy objętościowy trening ładnie wpłynął na podbicie dyspozycji biegowej i poprawę wytrzymałości ogólnej. Trudno mi zweryfikować formę i możliwości na poszczególnych dystansach ale na dziś to nie takie istotne. Teraz mam taką dużą bryłę dobrej gliny, z której z czasem będę kształtować pożądaną formę. Materiał na dziś wygląda tak, że tempo 4.00 wydaje się dla mnie tempem dosyć spokojnym i odpoczynkowym i projekt pobiegania maratonu tempem niżej 4 minuty wygląda na dziś dosyć realnie.
Maraton będziemy biegać 5.11 w Porto. Piękne miasto i bardzo piękna trasa. Mam nadzieję, że szklaneczka Porto wejdzie za 3,59 Ale tu na prognozy i plany jeszcze sporo miejsca jest. Maraton średnia ponizej 4 minuty, to mi chodzi po głowie od zimy i głównie to mnie napędza.
Zawody w Lipianach opiszę osobno by to spiąć w pewną logiczną całość z wnioskami z treningów.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Triatlon Lipiany - dystans olimpijski - 2.18.10
Krótki opis zawodów, niespecjalnie już aktualny ale zaległy.
Warunki
Po dwóch dniach deszczowych na dzień zawodów zapowiadała się piękna pogoda. Niebo bez chmurki, ok 25 stopni i ostre słońce, do tego lekki, chłodzący wiatr. Warunki bardzo zbliżone do tych jakie miałem w tych zawodach rok wcześniej czyli zawody testowe w takich samych warunkach - jak na zamówienie.
Taktyka i cele
Cel był prosty, poprawić wynik sprzed roku czyli zejść poniżej czasu 2.20. Już przed zawodami czułem, ze jestem w formie i to powinno się udać. Po pierwsze chciałem popłynąć o 1-2 minuty szybciej eliminując błędy w nawigacji zrobione rok wcześniej. Pewną niewiadomą był rower bo tu nie czułem i nie widziałem żadnej przewagi w tym sezonie ale tu chciałem po prostu pojechać podobny wynik. W biegu zaś planowałem zyskać około 30 s - minutę bo rok wcześniej pobiegłem 40,27 i czułem, ze stać mnie na więcej. Pamiętałem jednak cierpienie w czasie tamtego biegu spowodowane sumowaniem się zmęczenia i efektu ostrego słońca. W dobrych warunkach byłbym w stanie pobiec koło 39 minut ale do biegu warunki dobre nie były i trzeba było o tym pamiętać.
Zawody
Pływanie
Start z wody (głębokiej) pomiędzy dwiema, wąsko rozstawionymi bojkami. Na początku była najgorsza pralka w mojej krótkiej karierze. Niby byłem na przedzie ale nie wiem skąd przede mną pojawili się goście na których napłynąłem i mnie zblokowali, na mnie napłynęli kolejni no i znalazłem się w oku cyklonu. Na szczęście nie spanikowałem, oglądnąłem stawkę, wbiłem się w lukę i jakoś udało się uciec lekko w bok. Od razu strata na pewno bo to szarpanie chwile trwało. Ale dalej poszło już łatwo i płynąłem bardzo równo i spokojnie starając się większą uwagę zwracać na nawigację bo na tym akwenie pierwsza boja nawrotowa jest ok 700m od startu wiec bardzo słabo ją widać z perspektywy pływaka i łatwo tu dodać dystansu. Pierwsza połowa też pod wiatr co było nieco czuć. Dalsza część bez historii, spokojnie, równo i dokładnie i kończę wykonanie w 26.20 na 14tym miejscu. Jestem w trefie zmian o 1.20 min szybciej niż rok wcześniej, plan wykonany. Ocena bardzo dobra
T1
Na końcu pływania wydawało mi się, ze popłynąłem tanio i zapewne tak było niemniej moment wyjścia z wody i krótki dobieg do strefy wrzucił mnie od razu w 3 zakres. Nieco kłopotów ze zdjęciem pianki i długi wybieg ze strefy z rowerem pomiędzy przebierającymi się zawodnikami (kiepskie miejsce w strefie) dały dodatkowe straty - 1.41 minuty to była słaba zmiana, na której w zasadzie straciłem II m-ce w kategorii na mecie i dwa miejsca w klasyfikacji bo moi bezpośredni konkurenci zyskali tu do mnie aż pół minuty. Ocena dostateczna
Rower
Rok wcześniej miałem kiepskie wejście w rower, problemy z założeniem butów w czasie jazdy i kiepskie kręcenie na początku. Tu liczyłem na zysk ale się przeliczyłem. W związku ze zmianą strefy wejście na rower było nieco inne niż rok wcześniej i teraz od razu na wejście był krótki odcinek pod górkę. Wskoczyłem na rower i chciałem go na stojaka rozbujać ale na podjeździe opór pedałów był spory i moje mokre jeszcze stopy po prostu ześliznęły się z butów. I ta procedura powtórzyła się trzy razy aż w końcu udało mi się ruszyć. Znowu drobne straty. Pierwsze 5 km roweru zupełnie tragiczne bo średnia wyszła poniżej 30km/godz i już myślałem, ze mój plan taktyczny pójdzie w gruz na rowerze. Od drugiej piątki jednak jechało mi się lepiej i chyba lepiej niż rok temu a na półmetku miałem międzyczas podobny do połowy wykonania ubiegłorocznego. Starałem się cisnąć ale i nie wyjechać za bardzo licząc na lekki zysk czasowy. Rower zakończyłem w czasie 1.09.09 i to był jednak lekki zawód bo czas wykonania tylko o 9 sekund lepszy niż rok temu. Przed zawodami brałbym to w ciemno ale na półmetku roweru apetyt wzrósł i liczyłem na nieco większy zysk. Wynik z roweru dał mi 22 pozycję wiec tradycyjnie spadek w klasyfikacji i straty ale to nic nowego. Ocena dobra
T2
Znów bieg z rowerem przez całą strefę ale tym razem bez przygód, zmiana przyzwoita 1.05 min choć i tu do bezpośrednich konkurentów straciłem koło 10 sek. Ocena dobra
Bieg
Tym razem postanowiłem otworzyć spokojnie, rozbiegać się bo rok temu szybko się zagrzałem biegiem i temperaturą. Tego chciałem uniknąć, nie miałem ochoty ni motywacji by cierpieć. W strefie zmian zostawiłem butelkę z wodą by się od razu napić i oblać dla ochłodzenia silników. Woda przez 3 godziny nagrzała się do temperatury bardzo ciepłej herbaty. Pić się jej nie dało a polanie się nią było błędem i swego rodzaju nieprzyjemnością. Pomny doświadczeń biegania tri w upale i w słońcu tym razem pobiegłem w czapeczce i to była świetna decyzja. Pierwszy, spokojny kilometr w 3.58 ale dalej było już trudniej. Tempo na garminie spadło do ok 4.02 i za diabła nie dawałem rady szybciej. Trasa to 4 krótkie rundy w okół miasteczka, jest dosyć kręto. Garmin raczej pokazywał często głupoty więc nie szło się nim posiłkować i trzeba było biec na wyczucie. Odcinane kilometrówki powyżej 4 minut niestety gdzieś złamały moje morale i biegłem do końca po prostu swoje, nieco biernie ale z drugiej strony to może była nie najgorsza taktyka. Jakoś do głowy mi nie wpadło. ze faktycznie biegnę nieco szybciej bo garmin prostuje krętą trasę. Skupiłem się na rywalach i na pierwszym kółku wyprzedziłem 5 osób. Dalej już było coraz rzadziej ale co kółko mijałem kolejnych dwóch zawodników. Ostatnią rundę miałem szarpnąć ale brakło motywacji i juz do mety dobiegłem swoim równym tempem. Wynik biegu 39.50 jak na te warunki i sposób biegu był jednak wcale niezły i trochę było mi żal, że końcówki nie szarpnąłem bo mój wynik dał drugie miejsce w bieganiu a do pierwszego brakło tylko 9 sekund, dodatkowo zawodnik przede mną (20 sek) był drugi w mojej kategorii. Ale te 20 sekund na samej końcówce było raczej nie do urwania już bo jednak 10km w triatlonie to nie jest to samo co 10km biegu i sumy i sposobu zmęczenie nie da się tu porównać - jest inaczej po prostu. Szkoda, ze trasa kręta i nie było widać rywali bo to może podniosłoby motywację do walki. Ocena- dobry +
Wyszedł z tego w sumie bardzo udany start, mogło być nieco lepiej niemniej ogólnie to był start na dobry + i biorąc pod uwagę, ze nie traktuje tri w tym sezonie priorytetowo to jestem bardziej niż zadowolony.
Wnioski
Aby zaliczyć znaczący progres w triatlonie musiałbym zmienić priorytety, poświecić nieco trening biegowy i wyniki w bieganiu by zrobić pewien progres w pływaniu i znaczny w rowerze. Bez potraktowania roweru bardziej serio nie będę dobry w tri. W sumie to bywa zabawne, tracenie wielu pozycji na rowerze i potem wyprzedzanie tych wszystkich rowerzystów na trasie biegowej, tylko ważniejszy jest tu czas osiągnięcia mety a bez poprawy w rowerze tematyka zaczyna się mocno zacieśniać, w pływaniu jest mało do urwania a ile jeszcze będę w stanie poprawiać się w bieganiu, też sekundy do urywania a tymczasem na trasie rowerowej są grube, tłuste minuty. Pozostaje tylko kwestia motywacji i zdefiniowania priorytetów. Na razie pozostaję biegaczem, który bawi się w triatlon.
Jeszcze fotka z trasy biegowej, była walka
Krótki opis zawodów, niespecjalnie już aktualny ale zaległy.
Warunki
Po dwóch dniach deszczowych na dzień zawodów zapowiadała się piękna pogoda. Niebo bez chmurki, ok 25 stopni i ostre słońce, do tego lekki, chłodzący wiatr. Warunki bardzo zbliżone do tych jakie miałem w tych zawodach rok wcześniej czyli zawody testowe w takich samych warunkach - jak na zamówienie.
Taktyka i cele
Cel był prosty, poprawić wynik sprzed roku czyli zejść poniżej czasu 2.20. Już przed zawodami czułem, ze jestem w formie i to powinno się udać. Po pierwsze chciałem popłynąć o 1-2 minuty szybciej eliminując błędy w nawigacji zrobione rok wcześniej. Pewną niewiadomą był rower bo tu nie czułem i nie widziałem żadnej przewagi w tym sezonie ale tu chciałem po prostu pojechać podobny wynik. W biegu zaś planowałem zyskać około 30 s - minutę bo rok wcześniej pobiegłem 40,27 i czułem, ze stać mnie na więcej. Pamiętałem jednak cierpienie w czasie tamtego biegu spowodowane sumowaniem się zmęczenia i efektu ostrego słońca. W dobrych warunkach byłbym w stanie pobiec koło 39 minut ale do biegu warunki dobre nie były i trzeba było o tym pamiętać.
Zawody
Pływanie
Start z wody (głębokiej) pomiędzy dwiema, wąsko rozstawionymi bojkami. Na początku była najgorsza pralka w mojej krótkiej karierze. Niby byłem na przedzie ale nie wiem skąd przede mną pojawili się goście na których napłynąłem i mnie zblokowali, na mnie napłynęli kolejni no i znalazłem się w oku cyklonu. Na szczęście nie spanikowałem, oglądnąłem stawkę, wbiłem się w lukę i jakoś udało się uciec lekko w bok. Od razu strata na pewno bo to szarpanie chwile trwało. Ale dalej poszło już łatwo i płynąłem bardzo równo i spokojnie starając się większą uwagę zwracać na nawigację bo na tym akwenie pierwsza boja nawrotowa jest ok 700m od startu wiec bardzo słabo ją widać z perspektywy pływaka i łatwo tu dodać dystansu. Pierwsza połowa też pod wiatr co było nieco czuć. Dalsza część bez historii, spokojnie, równo i dokładnie i kończę wykonanie w 26.20 na 14tym miejscu. Jestem w trefie zmian o 1.20 min szybciej niż rok wcześniej, plan wykonany. Ocena bardzo dobra
T1
Na końcu pływania wydawało mi się, ze popłynąłem tanio i zapewne tak było niemniej moment wyjścia z wody i krótki dobieg do strefy wrzucił mnie od razu w 3 zakres. Nieco kłopotów ze zdjęciem pianki i długi wybieg ze strefy z rowerem pomiędzy przebierającymi się zawodnikami (kiepskie miejsce w strefie) dały dodatkowe straty - 1.41 minuty to była słaba zmiana, na której w zasadzie straciłem II m-ce w kategorii na mecie i dwa miejsca w klasyfikacji bo moi bezpośredni konkurenci zyskali tu do mnie aż pół minuty. Ocena dostateczna
Rower
Rok wcześniej miałem kiepskie wejście w rower, problemy z założeniem butów w czasie jazdy i kiepskie kręcenie na początku. Tu liczyłem na zysk ale się przeliczyłem. W związku ze zmianą strefy wejście na rower było nieco inne niż rok wcześniej i teraz od razu na wejście był krótki odcinek pod górkę. Wskoczyłem na rower i chciałem go na stojaka rozbujać ale na podjeździe opór pedałów był spory i moje mokre jeszcze stopy po prostu ześliznęły się z butów. I ta procedura powtórzyła się trzy razy aż w końcu udało mi się ruszyć. Znowu drobne straty. Pierwsze 5 km roweru zupełnie tragiczne bo średnia wyszła poniżej 30km/godz i już myślałem, ze mój plan taktyczny pójdzie w gruz na rowerze. Od drugiej piątki jednak jechało mi się lepiej i chyba lepiej niż rok temu a na półmetku miałem międzyczas podobny do połowy wykonania ubiegłorocznego. Starałem się cisnąć ale i nie wyjechać za bardzo licząc na lekki zysk czasowy. Rower zakończyłem w czasie 1.09.09 i to był jednak lekki zawód bo czas wykonania tylko o 9 sekund lepszy niż rok temu. Przed zawodami brałbym to w ciemno ale na półmetku roweru apetyt wzrósł i liczyłem na nieco większy zysk. Wynik z roweru dał mi 22 pozycję wiec tradycyjnie spadek w klasyfikacji i straty ale to nic nowego. Ocena dobra
T2
Znów bieg z rowerem przez całą strefę ale tym razem bez przygód, zmiana przyzwoita 1.05 min choć i tu do bezpośrednich konkurentów straciłem koło 10 sek. Ocena dobra
Bieg
Tym razem postanowiłem otworzyć spokojnie, rozbiegać się bo rok temu szybko się zagrzałem biegiem i temperaturą. Tego chciałem uniknąć, nie miałem ochoty ni motywacji by cierpieć. W strefie zmian zostawiłem butelkę z wodą by się od razu napić i oblać dla ochłodzenia silników. Woda przez 3 godziny nagrzała się do temperatury bardzo ciepłej herbaty. Pić się jej nie dało a polanie się nią było błędem i swego rodzaju nieprzyjemnością. Pomny doświadczeń biegania tri w upale i w słońcu tym razem pobiegłem w czapeczce i to była świetna decyzja. Pierwszy, spokojny kilometr w 3.58 ale dalej było już trudniej. Tempo na garminie spadło do ok 4.02 i za diabła nie dawałem rady szybciej. Trasa to 4 krótkie rundy w okół miasteczka, jest dosyć kręto. Garmin raczej pokazywał często głupoty więc nie szło się nim posiłkować i trzeba było biec na wyczucie. Odcinane kilometrówki powyżej 4 minut niestety gdzieś złamały moje morale i biegłem do końca po prostu swoje, nieco biernie ale z drugiej strony to może była nie najgorsza taktyka. Jakoś do głowy mi nie wpadło. ze faktycznie biegnę nieco szybciej bo garmin prostuje krętą trasę. Skupiłem się na rywalach i na pierwszym kółku wyprzedziłem 5 osób. Dalej już było coraz rzadziej ale co kółko mijałem kolejnych dwóch zawodników. Ostatnią rundę miałem szarpnąć ale brakło motywacji i juz do mety dobiegłem swoim równym tempem. Wynik biegu 39.50 jak na te warunki i sposób biegu był jednak wcale niezły i trochę było mi żal, że końcówki nie szarpnąłem bo mój wynik dał drugie miejsce w bieganiu a do pierwszego brakło tylko 9 sekund, dodatkowo zawodnik przede mną (20 sek) był drugi w mojej kategorii. Ale te 20 sekund na samej końcówce było raczej nie do urwania już bo jednak 10km w triatlonie to nie jest to samo co 10km biegu i sumy i sposobu zmęczenie nie da się tu porównać - jest inaczej po prostu. Szkoda, ze trasa kręta i nie było widać rywali bo to może podniosłoby motywację do walki. Ocena- dobry +
Wyszedł z tego w sumie bardzo udany start, mogło być nieco lepiej niemniej ogólnie to był start na dobry + i biorąc pod uwagę, ze nie traktuje tri w tym sezonie priorytetowo to jestem bardziej niż zadowolony.
Wnioski
Aby zaliczyć znaczący progres w triatlonie musiałbym zmienić priorytety, poświecić nieco trening biegowy i wyniki w bieganiu by zrobić pewien progres w pływaniu i znaczny w rowerze. Bez potraktowania roweru bardziej serio nie będę dobry w tri. W sumie to bywa zabawne, tracenie wielu pozycji na rowerze i potem wyprzedzanie tych wszystkich rowerzystów na trasie biegowej, tylko ważniejszy jest tu czas osiągnięcia mety a bez poprawy w rowerze tematyka zaczyna się mocno zacieśniać, w pływaniu jest mało do urwania a ile jeszcze będę w stanie poprawiać się w bieganiu, też sekundy do urywania a tymczasem na trasie rowerowej są grube, tłuste minuty. Pozostaje tylko kwestia motywacji i zdefiniowania priorytetów. Na razie pozostaję biegaczem, który bawi się w triatlon.
Jeszcze fotka z trasy biegowej, była walka
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Triatlon Radłów 1/4 IM - 2.09.42, 31 open, 6 te w kat.
Trochę strat w pływaniu, straszny tłok i nie najlepsza nawigacja, rower bardzo dobrze 1.11 i bieg tez ok czyli spokojnie swoje tempem nizej 4 min.
Trochę strat w pływaniu, straszny tłok i nie najlepsza nawigacja, rower bardzo dobrze 1.11 i bieg tez ok czyli spokojnie swoje tempem nizej 4 min.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 452
- Rejestracja: 13 mar 2013, 15:19
- Życiówka na 10k: 36:51
- Życiówka w maratonie: 2:51
- Lokalizacja: Biłgoraj
Też dzisiaj startowałem w Radłowie. Start był wąski, ale po zewnętrznej prawie nie odczułem tłoku. Pływanie tutaj mi się na prawdę podobało.
IM 9:40
1/2IM 4:31
1/4IM 2:05
Ol 02:07:26
Ultra 6h 70km
M 2:48
HM 1:18
1/2IM 4:31
1/4IM 2:05
Ol 02:07:26
Ultra 6h 70km
M 2:48
HM 1:18
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Woda jest super, czysta i tak przejrzysta jak nigdzie, widać pod wodą rywalizację co jest rzadko spotykane. Ale tłum był nielichy i powinno to jednak być falami startowane. Tym bardziej, że póżniej na drodze też jest tłok i nie ma mowy o "uczciwej jeździe", wszyscy w zasadzie jadą na kole długimi odcinkami. Ćwiartka za mało rozciąga stawkę pływaniem i jest dystansem pod drafting, bez draftingu jest lekko bezsensowna w tak dużych zawodach ale to inna sprawa. Rok temu też jakoś bokiem się przesmyknąłem w pływaniu i poszło mi super. Dziś jednak utknąłem do boi nawrotowej całkiem. Jak Ci poszło dziś? Warunki były w sumie wyborne.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 452
- Rejestracja: 13 mar 2013, 15:19
- Życiówka na 10k: 36:51
- Życiówka w maratonie: 2:51
- Lokalizacja: Biłgoraj
Tak, właśnie ten zbiornik na plus.
Dtafting był, ale powiedziałbym, że mniejszy niż zazwyczaj. Że wszyscy na kole, to się nie zgodzę, choć frekwencja nie raz wymuszała minimalne odstępy. Dużo sędziów na motocyklach. Kilka pociągów widziałem, ale też widziałem jak sędziowie karali lub ostrzegali parówy.
Średnia 38.4 (zegarek) dała mi chyba 33 miejsce na rowerze. No słabo. Finalnie 15 open. Mocna czołówka. Może przez wysokie nagrody? 3000 za pierwsze miejsce.
Warunki ok, jakby nie wiatr, no ale raz w twarz, raz w plecy. Na jednej pętli trochę grubym deszczem dostałem.
Dtafting był, ale powiedziałbym, że mniejszy niż zazwyczaj. Że wszyscy na kole, to się nie zgodzę, choć frekwencja nie raz wymuszała minimalne odstępy. Dużo sędziów na motocyklach. Kilka pociągów widziałem, ale też widziałem jak sędziowie karali lub ostrzegali parówy.
Średnia 38.4 (zegarek) dała mi chyba 33 miejsce na rowerze. No słabo. Finalnie 15 open. Mocna czołówka. Może przez wysokie nagrody? 3000 za pierwsze miejsce.
Warunki ok, jakby nie wiatr, no ale raz w twarz, raz w plecy. Na jednej pętli trochę grubym deszczem dostałem.
IM 9:40
1/2IM 4:31
1/4IM 2:05
Ol 02:07:26
Ultra 6h 70km
M 2:48
HM 1:18
1/2IM 4:31
1/4IM 2:05
Ol 02:07:26
Ultra 6h 70km
M 2:48
HM 1:18