PROLOG
8 miesięcy przygotowań i oto nadszedł ten dzień - 04.09.2016 - dzień mojego pierwszego półmaratonu w życiu. Od momentu kiedy wróciłem do biegania po 15 latach obrałem sobie za cel zaprezentowanie się przed publicznością w mieście w którym mieszkam. Poza tym chciałem udowodnić sobie że nie jestem tak zupełnie zdziadziały i że dam radę stoczyć walkę z dystansem lekko przekraczającym 21 kilometrów. W styczniu zaczynałem od poziomu uniemożliwiającego przebiegnięcie 1 km bez przejścia do truchtu, ale w lutym przebiegłem już 10 km poniżej 60 minut, więc lata nicnierobienia spowodowały spustoszenie, ale nie tak ogromne jak myślałem. W maju za cel postawiłem sobie konkretny czas półmaratonu - poniżej 2 godzin. Od czerwca wprowadziłem czwarty trening, co spowodowało dosyć szybki postęp i w lipcu przyszła myśl, że może i uda się pokonać 1:55. Sierpień to kolejne biegowe postępy i tutaj już nieśmiało zacząłem myśleć o 1:50. Od stycznia do sierpnia udało się nabiegać 1000 kilometrów, a waga w tym czasie spadła z 74 do 65 kilogramów przy wzroście 180. Oczywiście nadal byłem słaby, ale myśl o półmaratonie nie wydawała mi się już czymś poza moim zasięgiem, tym bardziej że najdłuższe wybieganie 17 km weszło całkiem przyzwoicie. Byłem gotowy.
24H DO STARTU
W sobotę wieczorem pojechaliśmy z żoną i synem odebrać pakiet startowy - wbrew moim obawom nie było kolejek. Na sali siedział Jurek Skarżyński promujący swoją najnowszą książkę (Trening biegowy metodą Skarżyńskiego), którą nota bene zamówiłem zaraz po premierze, zaś przed salą zachęcano do uczestniczenia w biegach w Czechach. Odebrałem koszulkę w rozmiarze M (bardzo gustowną, w kolorze białym), przeszedłem się po stoiskach z butami/ubraniami i poszliśmy z synem na plac zabaw. Pasta party miało się rozpocząć o 19, ale komary cięły niemiłosiernie, więc zrezygnowałem. Wróciłem do domu. Jeszcze małe co nieco wieczorem i o 23 poszedłem spać. Ponieważ mieszkam w Pile, więc konieczność podróżowania odpadała.
DZIEŃ STARTU
W niedzielę nastawiłem budzik na 7 rano. Pobudka - sprawdziłem jak tam zdrowie - katar i lekko bolące gardło nadal dokuczały, ale bez dramatu. Sprawdziłem tętno spoczynkowe - sporo ponad 50, ale to już raczej kwestia lekkiego stresu (tak czułem). Na śniadanie klasyka - bułka z miodem i izotonik do popicia. W tzw. międzyczasie wyjrzałem przez okno - wyglądało obiecująco - pochmurno i około 14 stopni na termometrze. Szybkie sprawdzenie na komórce - cały czas miało być pochmurno z możliwymi opadami deszczu i z temperaturą do 23 stopni oraz z wilgotnością przekraczającą nawet 70%. Cóż - lepsza większa wilgotność niż pełne słońce i 30 stopni - tak mi się wydawało
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
START
Najpierw powoli jak żółw ociężale ... za mało miejsca na rozpędzenie się. Ludzie też nie ustawiali się w swoich strefach startowych więc było sporo lawirowania między wolniejszymi zawodnikami. Pierwszy kilometr w 5:18, ale okupiony sporym wydatkiem energetycznym. Dopiero od około 3 kilometra zrobiło się luźniej i można było włączyć tryb oszczędny. Na początku pilnowałem tempa 5:16 na zegarku, ale na każdym kilometrze nadrabiałem kilka metrów, lecz znaczniki co 1 km pomagały. Na początku biegło się bardzo przyjemnie, adrenalina wyraźnie pomagała. Pierwsze 5 km w 26:26.
Na 6 km znajdował się punkt z wodą i izotonikiem. Dziewczyny na punkcie z wodą nie nadążały z nalewaniem, więc chcąc nie chcąc musiałem odczekać 5 sekund w bezruchu na pół kubeczka wody. Chwilę później zaliczyłem punkt z izotonikiem (Powerade w smaku jednak odbiega od Isostara) i ruszyłem dalej. Ze względu na oczekiwanie na wodę szósty kilometr wyszedł za wolo - 5:19. W okolicach siódmego kilometra gorsza nawierzchnia i lekki podbieg, a ja musiałem nadrabiać czas - kilometry 7-9 pokonałem w czasie ok 5:10, zaś 10 kilometrów skończyłem w czasie 52:27. Sił nie brakowało, oddech spokojny, ale to jeszcze nie była połowa dystansu
Na 10.5 kilometrze zjadłem jedyny żel jaki miałem ze sobą i wypatrywałem na punkt z płynami. Tutaj znowu kolejki i znowu 5 sekund czekania na wodę. Za chwilę jeszcze kilka łyków izotonika i zalej w drogę. Na poboczu zauważyłem kibicującą mi żonę z synem - od razu sił przybyło (na chwilę). Od tego momentu aż do 13 kilometra biegło się nieco pod górkę i robiło się nieco trudniej. Wielu biegaczy przechodziło do marszu, wielu z nich łapały skurcze. Pogoda nie pomagała - robiło się jeszcze cieplej i miejscami słońce przebijało się przez chmury. Zrobiła się sauna której się nieco obawiałem. W tym czasie miejscami biegliśmy nieco węższymi drogami, więc i o wyprzedzanie było trudniej. Trochę tu czasu i sił straciłem a i dystansu musiałem nieco nadrobić. Na 14 kilometrze biegliśmy długą prostą - Aleją Powstańców Wielkopolskich - trochę się ten odcinek dłużył, a i osłony od wiatru brakowało. Ilość ludzi którzy przesadzili z tempem było coraz więcej. 15 km zamknięty czasem 1:18:38.
Kolejny punkt z wodą i izotonikiem - tutaj znowu 3 sekundy oczekiwania ... Za chwilę izotonik (tutaj jak zwykle nie było problemu) i w drogę na ostatnie kilometry. Niestety cały czas miałem ok 20 sekund straty do średniej 5:13/km i był to już ostatni moment na przyspieszenie, tym bardziej że na 19-20 km czekał mnie ostatni podbieg. Co prawda na 17 i 18 kilometrze odrobiłem 12 sekund, ale straciłem 5 na podbiegu na 19 kilometrze, a sił ubywało, robiło się cieplej ... Ludzie się przewracali, łapały ich skurcze, tu i ówdzie kursowały karetki. Ostatni zryw na 20 kilometrze - pomimo podbiegu odrobiłem 3 sekundy. 21 kilometr leciałem ostatkiem sił, a kiedy zobaczyłem metę docisnąłem jeszcze mocniej. Mroczki przed oczami, zmęczenie ogromne, tlenu brakowało, ale już było tak blisko a mi brakowało kilka sekund żeby złamać 1:50. Wpadłem na metę nie będąc pewnym w jakim czasie. Zegarek zatrzymałem po jakimś czasie na 1:50:07, ale wiedziałem że oficjalny rezultat będzie lepszy. Odebrałem medal Byłem tak zamroczony i zmęczony, że ledwo trzymałem reklamówkę z gadżetami (rozdawane na mecie) i nie dostrzegłem własnej żony krzyczącej do mnie 4 metry ode mnie. Za chwilę sprawdziłem oficjalny rezultat - 1:49:59! 1505 miejsce w generalce, 583 w M30. Ostatnie 1097 metrów pokonane w czasie 4:52 (4:26/km!). Nie wiem skąd wziąłem na to siłę.
EPILOG
8 miesięcy przygotowań - praktycznie od zera - dały mi rezultat 1:49:59, co niezwykle mnie ucieszyło, tym bardziej że pogoda nie pomagała (wilgotność!), a w debiucie popełniłem kilka błędów, tracąc zbyt wiele sił między 10-15 kilometrem. Jestem jednak dumny z pracy jaką wykonałem.
Atmosfera takiej imprezy jak półmaraton była naprawdę świetna - sporo kibicujących ludzi z dziećmi - bez ich dopingu na pewno poniżej 1:50 by nie było. Dziękuję pani z wężem ogrodowym polewającą wodą biegaczy, dziękuję orkiestrze z bębnami na 20 kilometrze, która to orkiestra dodała mi sporo sił do walki w samej końcówce. Ale przede wszystkim doping żony z synem dał mi najwięcej na trasie - wam szczególnie dziękuję. Nie byłoby tego sukcesu bez forumowiczów - na forum zdobyłem masę wiedzy i ustrzegłem się wielu błędów. Dziękuję również wam za komentarze do bloga i za dobre słowo przed startem. Dzięki planowi Adama udało mi się też uporządkować mój trening.
Co dalej? W listopadzie pobiegnę 10 kilometrów w biegu niepodległości - tutaj chciałbym osiągnąć rezultat poniżej 48 minut. Cel na przyszły rok? Półmaraton w 1:40 i 10 km poniżej 45 minut. Sporo pracy przede mną, ale zapału mi nie brakuje.
Jeszcze trochę statystyk.
Oficjalne wyniki z datasport:
kilometr/czas/miejsce
5 / 00:26:26 / 1874
10 / 00:52:27 / 1777
15 / 01:18:38 / 1635
20 / 01:45:07 / 1512
21.1 / 01:49:59 / 1505
Poniżej czasy ściągnięte z zegarka (tu są lekki przekłamania, bo realny dystans był o 80 metrów mniejszy). HR średnie 163 - czyli 86% HR max, aczkolwiek ostatni raz widziałem u siebie HR 190 w styczniu, więc muszę sobie zrobić też test na HR max. Nawet na Cooperze widziałem u siebie max 181, więc może coś jest na rzeczy.