Aneks czyli Półmaraton Dąbrowski - 1.20.32 - tempo średnie 3.49
Miedzy połówkami
O poprawce wyniku półmaratonu pomyślałem pierwszy raz w tygodniu przed Marzanną, po prostu meteo nie pozostawiało złudzeń i przypuszczałem, że trudno będzie o satysfakcjonujący mnie wynik. W tygodniu po Marzannie robiłem tylko triatlonową objętość nadrabiając pływanie i rower (solidne 12 godzin treningu) i po rozmowie z KrzychemM zaczęliśmy celować w tą Dąbrowę. Niestety skończyły się pakiety i pomyśleliśmy wtedy o Rzeszowie. Znajoma kogoś tam z orgów w Dąbrowie znała i niby miała coś załatwić ale nie wyglądało to na tamten moment. W lany poniedziałek tydzień po połówce zrobiłem trening sprawdzający 2x5km w tempie HM, poszło to słabo. Niby zrobiłem ale to była zupełna umieralnia. Od razu po trenie przyszedł SMS od Krzycha, że dla niego Rzeszów odpada. Stwierdziłem, że ten start jest bez sensu i zupełnie odpuściłem temat. Machnąłem za to kolejny mocny tydzień treningu tri (13 godzin), który zdrowo poczułem w kościach. A tu końcem tygodnia odezwała się znajoma, że ma jeden pakiet na Dąbrowę do odkupienia, da się załatwić przepisanie itp itd
Ja na to, że straciłem chęć ale ona (mocna biegaczka) namawiała mnie. Co tam, kupiłem pakiet i stwierdziłem, że zobaczę jaki będzie warun. Testowo pobiegłem sobie dychę drugiego zakresu. Niby weszło lekko po 4.03 ale nogi miałem totalnie nędzne, jakby mi piachu w stawy wsypali. Wariant drewniak albo Pinokio.
Początkiem tygodnia 4x1,2km progowo po 4.48 - nogi nędzne i szału ni mo, weszło średnio i mało optymistycznie. Stwierdziłem, ze chyba odpuszczę, do środy rypałem pływanie i rower a w czwartek na wybieganiu noga zaczęła lepiej podawać. Nagle tempo BSa skoczyło niżej 4.30, meteo wydawało się niezłe wiec co tam, raz kozie śmierć... no może dwa razy.
Dwa dni odpustu zupełnego, zero ruchu. Waga niestety koło kilograma wyżej niż przed Marzanną wiec tu nieco słabiej ale wskazanie i tak nie najgorsze więc układałem plan tego biegu
Trasa
Trasa w Dąbrowie jest specyficzna. Wywożą wszystkich biegaczy autobusami za miasto i stamtąd biegnie się do centrum. Profil jest delikatnie na podpuchę bo pierwsze prawie 3 kmy idą lekko w dół i tam można kilka sekund nadrobić. Za to końcowe 5kmów to w większości podbiegi przerywane krótkimi zbiegami, reszta płaska bo ta część trasy wiedzie brzegami jezior Pogoria. Fajnie pod warunkiem, ze się nie przeceni tych lekkich zbiegów, nie przestrzeli tego tempa i zostawi coś na końcówce. W innym przypadku to piękna pułapka.
Plan
Plan miałem prosty, pobiec dychę jak w Krakowie, trzecia piątkę szybciej bo jest łatwiejsza od krakowskiej a na końcówce bronic wypracowanej przewagi gdyż szacowałem, ze dąbrowskie podbiegi będą odpowiednikiem tych kilometrówek pod wiatr w Krakowie, tu traciłem a na podbiegach straty też będą wiec powinno wyjść mniej więcej na zero. Być szybciej na 15kmie koło 20-30 sek i w nieco lepszym stanie, wtedy wyjdzie spokojne złamanie 1.21. Na więcej się nie chciałem napinać bo ani się na to czułem ani perspektywa pagórkowatej końcówki nie zachęcała do takich planów.
Bieg
W autobusie jadącym na start wypytałem o te zbiegi początkowe lokalesów. Szczęściem trafiłem na dobrego biegacza i mi doradził, by na pierwszych dwóch kmach pobiec ok 5 sek szybciej niż w planie bo później to już jest praktycznie płasko. Tak się nastawiłem. Pierwsza dwójka równo po 3.44 a trzecia już w 3.49. Odcinek 2-3km nie był specjalnie lekki bo biegliśmy pod lekko upierdliwy wiatr ale na szczęście tego dnia to był jedyny taki długi odcinek. Stawka szybko się rozciągnęła i zostałem samiuteńki. Biegłem z 50 m za grupką z dziewczyną, która była druga w kobietach (pierwsza była Kenijka ale jej już nie widziałem). Brzegiem jeziora biegło się bardzo przyjemnie i na 5km byłem idealnie jak w Krakowie 18,57. Druga piątka prawie płaska poszła spokojnie i równo więc na dychu też prawie idealnie w czasie krakowskim 37,56. Tam dogoniłem pozostałości grupki z drugą biegaczką. Chyba złapali kryzys bo zacząłem ich ciągnąć choć też byłem już jak lekko poobijany bokser i czułem pierwsze mocniejsze oznaki zmęczenia. Trochę tu było biegania pod wiatr i z wiatrem zboku, przeskok przez lekką zmarszczkę terenu między jeziorami i obieganie drugiego, mniejszego jeziora. Tam dziewczyna nam się zgubiła, kogoś dogoniliśmy i stworzyła się taka fajna, czteroosobowa grupka. Co tu dużo gadać, dobrze się biegło, tempo było ok więc starałem się jak najlepiej przygotować mentalnie do ostatniego, najtrudniejszego fragmentu. Na 15tym 57,08 czyli 26 sek szybciej niż w Kraku. Jestem zgodnie z planem i zaczyna się zabawa bo wolno wbiegamy do miasta a przed nami widzę w oddali samotna Kenijkę. Pierwszy podbieg jest dosyć stromy i krótki ( wysoki wiadukt), od razu rozrywa naszą grupkę na sztuki. Ja go traktuję spokojnie, testowo wiec zostaję ostatni, tracę tempo przelotowe dramatycznie ale wszystko nawet z nawiązką odrabiam na stromym, krótkim zbiegu. Ale już na kolejnym łagodniejszym podbiegu jest nas tylko trzech. Chłopaki znowu mi odchodzą ale liczę, ze zespawam na zbiegu. Zbieg jest jednak iluzoryczny i od razu przechodzi w długi sztywny podbieg. Chłopaki dochodzą na nim Kenijkę i delikatnie mi odchodzą a ja wiem, że jak tu nie pęknę to 1.21 rozmienię spokojnie. Podbieg ma prawie kilometr i dłuży mi się w nieskończoność. To taka delikatna pochyłość na którą idzie się intensywnością przelotową, która narasta w trybie arytmetycznym. Przed końcem robi się nieco stromiej i na szczęście jestem już na górze. Kawałek płaskiego i w zasadzie na tym krótkim odcinku spokojnie dochodzę Kenijkę. Tabliczka 20km i zakręt, zbiegamy do parku i tu zaczyna się mocny zbieg. Przestaję kalkulować i idę prawie na maksa, tempo od razu wzrasta do 3.30. Widzę już nawrót i wiem, ze to co zbiegamy to będzie identyczny podbieg do mety. Zostawiam z tyłu Kenijkę ale ostatnie sto metrów przed nawrotką nieco odpuszczam, zbieram siły na ten cholerny podbieg. Kenijka mnie mija przed nawrotem ale na początku podbiegu mocno szarpię i tym razem ja jestem górą. Podbieg jednak się wystramia i w połowie muszę nieco odpuścić bo mi świeczki w oczach stają. A ta zaraza mnie wtedy od razu ciach z lewej mija. Widzę już koniec tego stromszego odcinka więc poprawiam włączając opcje długi sprint do mety. Wskazówka obrotomierza mojego silnika wędruje do końca czerwonego pola, łapię chyba ósmy zakres i idę pełnym piecem. Kenijka zostaje na to diktum daleko w tyle a ja mijam jeszcze jednego gościa, który jednak nie odpuszcza i ścigamy się ostatnie sto metrów do kreski wpadając na nią równiutko. Jestem zbyt zmęczony by się cieszyć. Ta końcówka była cholernie męcząca.
https://picasaweb.google.com/1078807715 ... 3820485810
Wnioski
Dobrze to pobiegłem, nie mam do siebie żadnych zastrzeżeń, chłodna głowa od początku do końca, spokój i dobra kalkulacja. Dobry też rozkład sił. Na lepszy wynik tego dnia na tej trasie nie mógłbym liczyć. Oczywiście pewnie kilka sekund jeszcze szło by urwać ale na pewno nie pół minuty. Ta trasa to nie jest jakaś rewelacja, wolałbym coś bardziej płaskiego bez takiej karuzeli intensywności na końcu, bez tego "oszczędzania" na końcówkę. Z drugiej strony to dosyć ciekawe bieganie było, takie jak pudełko czekoladek, nigdy się nie wie na co się trafi.
Plan na wiosnę wykonany w całości, jestem z tego bardzo zadowolony. Gdy wsiadłem w Dąbrowie do auta i wracałem do domu to nie mogłem w sobie odnaleźć nawet ksztyny radości. Czułem się jakbym załatwił sprawę w urzędzie czy odfajkował jakieś zadanie. Dziwne. Trochę to wewnętrznie potraktowałem jak rozliczenie czegoś, co już dawno powinno zostać załatwione ale się nieco odwlekło. Moje marzenie o rozmienieniu 1.20 pozostaje marzeniem ale udało sie pobiec połówkę średnio poniżej 3,50 - kurde, to jest już przecież coś
