wost79, robisz dobrą robotę z tymi akcjami.
sosik, parę kilo zrzucisz i za rok będziesz walczył o pierwsze miejsce.
Ja już nie mam co zrzucać.
A było tak:
Rozcięgno nie przeszkadzało, sił nie brakowało, skarpet ani butów nie musiałem zmieniać. Piłem co okrążenie. Na początku nic nie jadłem, potem bardzo mało.
Zacząłem powoli, nie walczyłem. Na początku sosik równo biegłeś, cisnąłem za Tobą. Po około 1-2godz. biegu pierwszy kryzys, w zadzie nie wiem dlaczego. Chciałem wracać spać, ale zostałem. Potem przyjemna monotonia i mijanie kolejnych zawodników.
Nad ranem magiczna mgła. 1-2godz. przed końcem sprawdziłem wyniki, byłem chyba 4ty, niespodziewanie. Przyspieszyłem i minąłem sosika, który troszkę osłabł. Usłyszałem z głośnika, że jestem 2gi. No to ogień. Widoczność 100-200m, szukałem cieni, które szybko uciekały. Na zakręcie widzę fioletowy numer startowy. Ścigamy się ładny kawałek, biorę go na prostej przed metą. Maksymalne tempo 3:16, nie wiem po co.
Przypłaciłem to kolejnym kryzysem. Męczarnia i jęczenie. Zostało 20 minut. Zaczyna mi być wszystko jedno i chcę, żeby się już skończyło. Trzymam tempo, ale każdy krok jest wysiłkiem i boli. Może to kwestia psychologiczna, ale każdy krok jest teraz wyzwaniem. Strzał i koniec. Średnie tempo 5:12. Okazało się że jestem 2gi, nie ścigałem się z pierwszym. Potem sobie przypomniałem, jak mijał mnie sprężystym krokiem gdzieś wcześniej. Był poza zasięgiem. 4.5km różnicy.
Niedziela w łóżku i obolałe kolana. W poniedziałek kolana lepiej, ale musiałem jechać do pracy samochodem, nie mogłem chodzić przez zakwasy. We wtorek podobnie, ale wieczorem zrobiłem mocny rower i w środę już było znośnie. W czwartek mały rozruch, 15km w T70
. Teraz trzeba znowu mocno, bo za niecałe 3 tygodnie maraton w Katowicach.