Hej, niestety nie mogłem pobiec 20maja(choroba), przez cały tydzień się kurowałem w tamtym tygodniu lekkie wejście w trening, a ten tydzień to testy.
Poniedziałek - pobiegłem na 5km(wyznaczyłem co o metra

) - średni czas na 1km to 4' 40"
Trasa dosyć trudna jak dla mnie z kilkoma mocnymi podbiegami, jako, że biegałem z psem to od 2,5 - 3km na podbiegu musiałem pracować za nas dwóch, czułem lekki opór. 3 - 3,4km było z górki, utrzymaliśmy tempo i trochę sił odzyskaliśmy, a ostatnie 400m to gonitwa, myślałem że mnie potrzaska od środka

- myślę, że kilka sekund by się udało zaoszczędzić bez psa(ale nie mam czasu biegać sam i wychodzić z psem), liczę że 12czerwca jak pojadę na bieg to nie będzie takich podbiegów
Morał z tego jest jeden, mam problem gdzieś 1,5km do mety utrzymać tempo(ok finisz był, no ale to końcówka więc cała naprzód). Chce to poprawić i dlatego od razu pomyślałem o nauczeniu mojego organizmu pracy w naprawdę ciężkich warunkach.
Bieg na połowie dystansu - 2,6km(tak mam wymierzoną) i zapierdzielanie ile fabryka dała.
Dziś był pierwszy taki trening, 4' 7" na km, generalnie masakra... zamiast finiszu było 200m modlenia się o dobiegnięcie do mety..

- po za tym w południe średnia pogoda była na bieganie, strasznie duszno..
To pokazuje, że moja wytrzymałość tempowa(chyba ta, jak coś proszę o poprawienie) jest na słabym poziomie.
Taka metoda ma sens? Bo prędkość jak i moje tętno jest większe niż w biegu docelowym i na mój chłopski rozum wydaje mi się, że skoro organizm przyzwyczai się do tego wysiłku to będzie mi łatwiej później w biegu na 5km, a zwłaszcza na końcowych kilometrach i finiszu.