Krótko o mnie.
Biegam od 11.2011 roku.
Życiówki:
10km: 42:50 (2015.04)
21,097: 1:35:40 (2016.03)
41.192: 3:40:06 (2015.04)
I przy tym ostatnim chciałbym się na dłużej zatrzymać. Bo od ostatniej życiówki mija właśnie rok, a ja nie dość, że nie notuję progresu, to biegam w maratonach jakby to powiedzieć, troszeczkę wolniej niż wskazują na to krótsze dystanse.
Więc tak. Po zeszłorocznym Orlenie (3:40:06) (do którego szykowałem się planem na 3:45:00 J. Skarżyńskiego), nabiegałem jeszcze w sierpniu PB w połówce na dość trudnej trasie w Rudzie 1:36:40 i zaatakowałem w październiku Silesię na 3:30. Niestety, sił zabrakło już na 25 km i zszedłem z trasy. To było na tyle 2015r.
Kolejny sezon zacząłem sumiennie planem JS na 3:30. Krosy aktywne, pasywne, siła biegowa, wybiegania 22-30 km, standard.
Problem mam zawsze z WB2 - nigdy nie potrafię nabiegać go zakładanym tempie i zmieścić w 2 zakresie tętna. J.Skarżyński zaleca bieganie WB2 w 4:45, a ja przy takim tempie wchodzę w 3 zakres już po dwóch, trzech kilometrach. Dziwne. Ale ok, próbuję, zmniejszam prędkość, jakoś udaje się przy 4:55 - 5:00 robić te WB2, no ale to za wolno

Jest marzec 2016 - startuję w połówce w Krakowie (Marzanna). Pełen obaw, no bo WB2 "leży i kwiczy. A tu życióweczka 1:35:40. Czyli jak to jest, nie mogę WB2 utrzymać przy 4:55 ale połówkę robię w dobrym zdrowiu tempem 4:30. Wracam do treningów, bo Orlen już za miesiąc, a WB2 dalej "nie wchodzi", przestaję się tym przejmować. W końcu 1:35 daje duże szanse na 3:30 (JS zaleca minimum 1:39).
Jest kwiecień 2016 - startuję w Orlenie. Elegancka pogoda itp, zaczynam jak zawsze na negative split, ale nogi jakieś takie dziwne. po 15 km czuję, że coś jest nie tak, nie ma luzu, który na tym etapie powinien jeszcze być. Po 26 km nie mam już siły biec dalej i do mety wlokę się marszobiegiem. Kończę 3:55

"Dobra, może to tylko zły dzień". Zapisuję się na Kraków, w końcu zima przepracowana, a Orlen biegłem mocno tylko do 26km, powinno się udać zregenerować.
Jest Maj 2016 - startuję w Cracovii. Negative i te sprawy, idzie pięknie, 10, 15, 20, 25 km jest świeżość, balony na 3:30 mam w zasięgu wzroku i nagle po 30 km wytracam prędkość 5:10, 5:15, 5:20, 5:30 na 35 km znowu przechodzę w marsz

Serio pomysły mi się już skończyły co mogę robić źle, albo co zmienić w treningu. Skąd ta dysproporcja między 10km, 21,097 a maratonem. Koledzy z gorszymi życiówkami nabiegali dużo lepsze czasy w maratonie niż ja. Trochę smutno, ale chciałbym to w końcu poprawić. Drugi sezon w pełni przepracowałem JSkarzynskim - może czas na zmiany? Nie odpuszczałem ćwiczeń siłowych itp. Może trochę nabrałem wagi od mojego rekordowego biegu w 2015 roku w Orlenie, ale też bez przesady. 3 razy z rzędu dopadła mnie w maratonie niemoc, brak siły na utrzymanie tempa czy to po 25 czy 30km.
Ktoś coś pomoże? Poradźcie co można zmienić, albo na co zwrócić uwagę, żeby wreszcie wyniki z połówek korespondowały jakoś z maratonem?