Dream big: (20+40+90+180), cel: Łódź Maraton 2023 (3:30-3:45)
Moderator: infernal
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Dobra, zebrałem się, poprosiłem żonę o bycie operatorem kamery, nagrałem filmik i wysłałem fizjoterapeucie. Stwierdził, że mam przyzwoitą technikę więc zalecenie jest takie - wyjść w weekend potruchtać 25-30 minut i w poniedziałek dzwonić z odczuciami i informacją jak to wygląda. Kurde, idę potruchtać
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Kurde, byłem potruchtać
No właśnie, zgodnie z zaleceniem fizjoterapeuty poszedłem wczoraj potruchtać. Kurde, dziwnie tak. Raz, że miesiąc nie biegałem. Dwa, że biegłem wolno. A to jak wszyscy wiedzą - dziwne doświadczenie
Historii za wielkiej nie było, 4km w 26,5 minuty. Ale bez bólu. Organizm zaskoczony jakiś, nie mógł chyba uwierzyć, że naprawdę biegnę niemniej czułem się jak hipochondryk, podejrzliwie rejestrując wszelkie spostrzeżenia. Początek - pobolewa pod lewym kolanem. Po 5 minutach przeszło. Po kolejnych 5 minutach - poczułem piszczel. Nie zabolało, poczułem. Po minucie przestałem czuć. Biegnę dalej - zaczynam mimowolnie podnosić ramiona. 2,8 km - czuję że moja lewa strona jest jakby sztywniejsza niż prawa, zwłaszcza biodro i łydka. I tak dalej.
W domu szybkie rozciąganie, plus zapoznanie z nowym sprzętem treningowym - za namową kumpla kupiłem sobie kettlebell'a. Na zorganizowane zajęcia typu crossfit nie mam czasu, siłownia to zuo i strata czasu na ćwiczenie izolowanych grup mięśni, a tym jak pomacham, to czuję, że całe ciało pracuje. Więc wygrzebałem na YT jakiś filmik "kettlebell for beginners" i robiłem to co oni. Czuć ciężar, organizm też dostał nowy bodziec, trening nie trwał długo, a dziś mięśnie trochę czuć. Zobaczymy jak wyjdzie dalej
No właśnie, zgodnie z zaleceniem fizjoterapeuty poszedłem wczoraj potruchtać. Kurde, dziwnie tak. Raz, że miesiąc nie biegałem. Dwa, że biegłem wolno. A to jak wszyscy wiedzą - dziwne doświadczenie
Historii za wielkiej nie było, 4km w 26,5 minuty. Ale bez bólu. Organizm zaskoczony jakiś, nie mógł chyba uwierzyć, że naprawdę biegnę niemniej czułem się jak hipochondryk, podejrzliwie rejestrując wszelkie spostrzeżenia. Początek - pobolewa pod lewym kolanem. Po 5 minutach przeszło. Po kolejnych 5 minutach - poczułem piszczel. Nie zabolało, poczułem. Po minucie przestałem czuć. Biegnę dalej - zaczynam mimowolnie podnosić ramiona. 2,8 km - czuję że moja lewa strona jest jakby sztywniejsza niż prawa, zwłaszcza biodro i łydka. I tak dalej.
W domu szybkie rozciąganie, plus zapoznanie z nowym sprzętem treningowym - za namową kumpla kupiłem sobie kettlebell'a. Na zorganizowane zajęcia typu crossfit nie mam czasu, siłownia to zuo i strata czasu na ćwiczenie izolowanych grup mięśni, a tym jak pomacham, to czuję, że całe ciało pracuje. Więc wygrzebałem na YT jakiś filmik "kettlebell for beginners" i robiłem to co oni. Czuć ciężar, organizm też dostał nowy bodziec, trening nie trwał długo, a dziś mięśnie trochę czuć. Zobaczymy jak wyjdzie dalej
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Znów byłem potruchtać, ale jest niefajnie
No właśnie. Po poprzednim moim truchtaniu i braku bólu, itp., komunikat od fizjoterapeuty brzmiał: "następne 2 tygodnie to 3x w tygodniu po 30-40 minut truchtu", po wszystkim dzwonić. Chyba, zę będzie boleć, to dzwonić od razu.
No więc pierwszy dzień był we wtorek - 5km i wszystko ok. Drugi dzień był wczoraj, 5,6 km - i już nie tak bardzo ok. Po 2 km zacząłem czuć obciążenie na tym piszczelu, przez jakieś 5-7 minut to trwało, a potem jakby przeszło, ale za to zacząłem mieć wrażenie, że jakoś nie do końca równo biegnę. Tak jakby mnie lewe biodro wyprzedzało i jakby lewa noga chodziła na ciut dłuższym cyklu niż prawa, będąc jednocześnie jakby sztywniejszą - ciężko to opisać, ale odczucie jest takie, że nie jest tak jak powinno być. Niestety nie mogę zwalić na karb paranoi pokontuzyjnej, bo takie samo uczucie miałem od pewnego czasu w treningu maratońskim.
Więc będę dzwonił po dalsze instrukcje.
No właśnie. Po poprzednim moim truchtaniu i braku bólu, itp., komunikat od fizjoterapeuty brzmiał: "następne 2 tygodnie to 3x w tygodniu po 30-40 minut truchtu", po wszystkim dzwonić. Chyba, zę będzie boleć, to dzwonić od razu.
No więc pierwszy dzień był we wtorek - 5km i wszystko ok. Drugi dzień był wczoraj, 5,6 km - i już nie tak bardzo ok. Po 2 km zacząłem czuć obciążenie na tym piszczelu, przez jakieś 5-7 minut to trwało, a potem jakby przeszło, ale za to zacząłem mieć wrażenie, że jakoś nie do końca równo biegnę. Tak jakby mnie lewe biodro wyprzedzało i jakby lewa noga chodziła na ciut dłuższym cyklu niż prawa, będąc jednocześnie jakby sztywniejszą - ciężko to opisać, ale odczucie jest takie, że nie jest tak jak powinno być. Niestety nie mogę zwalić na karb paranoi pokontuzyjnej, bo takie samo uczucie miałem od pewnego czasu w treningu maratońskim.
Więc będę dzwonił po dalsze instrukcje.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Wróciłeeeeeem
No właśnie, wróciłem. Ci co mnie mają na Endo albo na Garminie to widzieli, jakie rozbudowane treningi wykonuję na razie aż trzy
Po ostatnim wpisie, jak zacząłem się czuć niekomfortowo wylądowałem na kozetce. Po badaniu, rozmasowaniu, diagnoza brzmi - to siedzi w głowie... i w nodze. No właśnie - z klinicznego punktu widzenia, złamania już nie ma. Za to podrażniona okostna jest a i owszem. Stąd dyskomfort i ból. Więc w teorii mogę normalnie biegać. W praktyce, skończyłoby się to tym samym - organizm kompensując sobie wyimaginowane obciążenie zrobiłby mi kuku gdzie indziej. Więc odczulamy okostną. Tzn. przyzwyczajamy do obciążeń i pokazujemy, że to nic złego.
W związku z tym do końca roku moje treningi wyglądają tak:
10-15' rozgrzewki - trucht. Biegam W O L N OOO
następnie część zasadnicza - 10x 1' biegu, z czego ostatnie 10s na 80% możliwości (czyli przebieżka)
Po każdej minucie biegu - minuta marszu.
Na koniec schłodzenie - do 10-15' truchtu W O L N O
Wychodzi +- 4,5 km całości, szału ni ma, ale lepsze to niż nic. po cichu liczę, że od stycznia ruszę z BSami do maratonu w kwietniu.
Lekko nie jest - nogi rwą się do biegu, ale staram się pilnować - wiem, że wyjścia nie mam, chociaż taki czerwony ludek z trójzębem podpowiada mi "skoro minuta wchodzi luźno, to może tego biegu zrobić dwie minuty z minutą przerwy?". Albo "To może wydłużyć rozgrzewkę i schłodzenie?", i tym podobne.
Walczę z takimi pomysłami, bo wiem, że pośpiech nie jest wskazany.
A oprócz tego macham trochę kettlebellem, jest spora różnica, co pokazuje, że mam mega zaległości siłowe, plus nabyła mi droga małżonka książkę którą chyba Ziko polecał - Cora Advantage - Ukryta przewaga. Na razie czyta(ć zamierza)m.
Aha, jeszcze trochę, to się okaże, że z młodym będę biegał, bo skubaniec od 1,5 miesiąca chodzi (jutro kończy 11 m-cy) i własnie zaczyna wchodzić na coraz wyższe prędkości. A że z racji swojego charakteru czasem nazywam go 'owsik", bo w miejscu nie usiedzi, to pomysł kupienia wózka biegowego na razie odpadł - bo moje dziecię jest jak rekin - przemieszcza się permanentnie, więc usadowienie go w fotelu i zabranie na rozbieganie to projekt podobny do koreańskiego lądowania na Słońcu - tyleż ambitny, co bajkowy.
P.S. Coś ważnego się działo jak mnie nie było? jakieś nowe życiówki, afery, itp? Bo przebijanie się przez kilkaset stron wpisów różnych to dla mnie ciut za dużo...
No właśnie, wróciłem. Ci co mnie mają na Endo albo na Garminie to widzieli, jakie rozbudowane treningi wykonuję na razie aż trzy
Po ostatnim wpisie, jak zacząłem się czuć niekomfortowo wylądowałem na kozetce. Po badaniu, rozmasowaniu, diagnoza brzmi - to siedzi w głowie... i w nodze. No właśnie - z klinicznego punktu widzenia, złamania już nie ma. Za to podrażniona okostna jest a i owszem. Stąd dyskomfort i ból. Więc w teorii mogę normalnie biegać. W praktyce, skończyłoby się to tym samym - organizm kompensując sobie wyimaginowane obciążenie zrobiłby mi kuku gdzie indziej. Więc odczulamy okostną. Tzn. przyzwyczajamy do obciążeń i pokazujemy, że to nic złego.
W związku z tym do końca roku moje treningi wyglądają tak:
10-15' rozgrzewki - trucht. Biegam W O L N OOO
następnie część zasadnicza - 10x 1' biegu, z czego ostatnie 10s na 80% możliwości (czyli przebieżka)
Po każdej minucie biegu - minuta marszu.
Na koniec schłodzenie - do 10-15' truchtu W O L N O
Wychodzi +- 4,5 km całości, szału ni ma, ale lepsze to niż nic. po cichu liczę, że od stycznia ruszę z BSami do maratonu w kwietniu.
Lekko nie jest - nogi rwą się do biegu, ale staram się pilnować - wiem, że wyjścia nie mam, chociaż taki czerwony ludek z trójzębem podpowiada mi "skoro minuta wchodzi luźno, to może tego biegu zrobić dwie minuty z minutą przerwy?". Albo "To może wydłużyć rozgrzewkę i schłodzenie?", i tym podobne.
Walczę z takimi pomysłami, bo wiem, że pośpiech nie jest wskazany.
A oprócz tego macham trochę kettlebellem, jest spora różnica, co pokazuje, że mam mega zaległości siłowe, plus nabyła mi droga małżonka książkę którą chyba Ziko polecał - Cora Advantage - Ukryta przewaga. Na razie czyta(ć zamierza)m.
Aha, jeszcze trochę, to się okaże, że z młodym będę biegał, bo skubaniec od 1,5 miesiąca chodzi (jutro kończy 11 m-cy) i własnie zaczyna wchodzić na coraz wyższe prędkości. A że z racji swojego charakteru czasem nazywam go 'owsik", bo w miejscu nie usiedzi, to pomysł kupienia wózka biegowego na razie odpadł - bo moje dziecię jest jak rekin - przemieszcza się permanentnie, więc usadowienie go w fotelu i zabranie na rozbieganie to projekt podobny do koreańskiego lądowania na Słońcu - tyleż ambitny, co bajkowy.
P.S. Coś ważnego się działo jak mnie nie było? jakieś nowe życiówki, afery, itp? Bo przebijanie się przez kilkaset stron wpisów różnych to dla mnie ciut za dużo...
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Sezon 2016, czas start
Początek sezonu i od razu zmiana planów wiosennych. Łódź Maraton na który od września jestem zapisany odpuszczam - ja bym może jeszcze próbował, ale zdrowy rozsądek w osobie mojego fizjoterapeuty wyrzekł, że poważnie odradza ten pomysł...
Więc 18 kwietnia lecę 10k.
2 miesiące mnie nie było, więc napiszę co się działo, choć działo się niewiele - w grudniu było trochę marszobiegów, ale skończyły się wraz z nastaniem okresu chorobowego. Najpierw ja się rozłożyłem przed świętami, a jak doprowadziłem się do porządku, to od początku roku młodzian oddany do żłoba przywlókł coś, i załatwił mnie i zonę, więc do połowy stycznia szpital, i ostatnie na co miałem ochotę, to bieganie.
W międzyczasie wzbogaciłem się o starannie wybrane nowe obuwie - padło na Nike Zoom Elite 7, oraz o nowy gadżet - smartbanda Xiaomi Mi 1s najprostszy jaki się da (choć z HR monitorem o_O), ale od paru dni w sekrecie testuję (żonie też kupiłem na imieniny, ale jeszcze przede mną, więc o niczym nie wie ) - zobaczymy co z tego wyjdzie.
Ruszyłem trochę ćwiczenia siłowe, pompki i kettlebell, wrzucam ostatnio zapis na Endomondo, dla samomotywacji, nawet nie wiecie jak mnie jarają Wasze lajki w poczekalni czeka książa "Ukryta przewaga", bo wiem, że core u mnie leży. W ogóle, jakby tylko nogi biegały, to bym pewnie miał niezłe osiągnięcia, ale niestety cała reszta jest do tych nóg przyczepiona
W niedzielę wyszedłem pobiegać, pierwszy raz od bóg wie kiedy. No dobra, od grudnia.
Niedużo, bo i pogoda nie rozpieszczała (zwłaszcza podłożem), jak i nie chciałem przeginać, tylko sprawdzić z czym zaczynam. Tragedii nie ma - mięśnie osłabły, ale nogi kręciły. Puls z sufitu, bo podchodził pod 160 na tempie 6:30, ale nie od razu Rzym zbudowano, trochę czasu mam.
W sumie zrobiłem 5,67 km w 38:xx. Rozciąganie po, ale takie przepisowe. I tyle - zamierzam na spokojnie wrócić - docelowym startem wiosną będzie dyszka w maju, klasycznie Bieg Piotrkowskiej (czwarty już chyba ), a wcześniej wspomniana dyszka towarzysząca do maratonu. Na razie zaczynam się rozbiegiwać, a w międzyczasie poszukam jakichś sensownych planów do dyszki przy 3-4 treningach i objętości tygodniowej do 50km, jak ktoś coś może zapodać, przytulę chętnie
Jak się fizycznie nie posypię, to maraton jesienią. Nieustająco.
Pozdrawiam
Początek sezonu i od razu zmiana planów wiosennych. Łódź Maraton na który od września jestem zapisany odpuszczam - ja bym może jeszcze próbował, ale zdrowy rozsądek w osobie mojego fizjoterapeuty wyrzekł, że poważnie odradza ten pomysł...
Więc 18 kwietnia lecę 10k.
2 miesiące mnie nie było, więc napiszę co się działo, choć działo się niewiele - w grudniu było trochę marszobiegów, ale skończyły się wraz z nastaniem okresu chorobowego. Najpierw ja się rozłożyłem przed świętami, a jak doprowadziłem się do porządku, to od początku roku młodzian oddany do żłoba przywlókł coś, i załatwił mnie i zonę, więc do połowy stycznia szpital, i ostatnie na co miałem ochotę, to bieganie.
W międzyczasie wzbogaciłem się o starannie wybrane nowe obuwie - padło na Nike Zoom Elite 7, oraz o nowy gadżet - smartbanda Xiaomi Mi 1s najprostszy jaki się da (choć z HR monitorem o_O), ale od paru dni w sekrecie testuję (żonie też kupiłem na imieniny, ale jeszcze przede mną, więc o niczym nie wie ) - zobaczymy co z tego wyjdzie.
Ruszyłem trochę ćwiczenia siłowe, pompki i kettlebell, wrzucam ostatnio zapis na Endomondo, dla samomotywacji, nawet nie wiecie jak mnie jarają Wasze lajki w poczekalni czeka książa "Ukryta przewaga", bo wiem, że core u mnie leży. W ogóle, jakby tylko nogi biegały, to bym pewnie miał niezłe osiągnięcia, ale niestety cała reszta jest do tych nóg przyczepiona
W niedzielę wyszedłem pobiegać, pierwszy raz od bóg wie kiedy. No dobra, od grudnia.
Niedużo, bo i pogoda nie rozpieszczała (zwłaszcza podłożem), jak i nie chciałem przeginać, tylko sprawdzić z czym zaczynam. Tragedii nie ma - mięśnie osłabły, ale nogi kręciły. Puls z sufitu, bo podchodził pod 160 na tempie 6:30, ale nie od razu Rzym zbudowano, trochę czasu mam.
W sumie zrobiłem 5,67 km w 38:xx. Rozciąganie po, ale takie przepisowe. I tyle - zamierzam na spokojnie wrócić - docelowym startem wiosną będzie dyszka w maju, klasycznie Bieg Piotrkowskiej (czwarty już chyba ), a wcześniej wspomniana dyszka towarzysząca do maratonu. Na razie zaczynam się rozbiegiwać, a w międzyczasie poszukam jakichś sensownych planów do dyszki przy 3-4 treningach i objętości tygodniowej do 50km, jak ktoś coś może zapodać, przytulę chętnie
Jak się fizycznie nie posypię, to maraton jesienią. Nieustająco.
Pozdrawiam
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Pojawiam się i znikam, i znikam, i znikam
Ten cytat dość dobrze opisuje moje ostatnie aktywności forumowe. Na szczęście przybyło trochę ruchu.
Od 7 lutego zacząłem biegać regularnie. Podstawowy cel, to utrzymać nawyk, i dodać drugi - bieganie poranne. Wymaga to ode mnie sporego samozaparcia, bo ponieważ żonka wróciła do pracy, młodzian chodzi do żłoba, to żeby omijać korki, muszę z domu wychodzić o 7 rano. Więc z biegania muszę wracać o 6 rano i wstawać o godzinach, których nie za bardzo jestem w stanie zapisać :D no dobra, żeby zrobić 5km, 5:25 muszę się zerwać.
Udało mi się wczoraj :D za to popieprzyłem matematykę, i zamiast 5km zrobiłem 4. Nieważne, na tym etapie sztuka się liczy
Ustawiłem sobie plan dojścia do około 50km/tydzień, zwiększając kilometraż z tygodnia na tydzień zgodnie z tym co pisze Daniels - za każdy trening w poprzednim tygodniu dodaję 1,5km w kolejnym. Muszę go ogarnąć i podlinkować. Wiem, że w teorii mógłbym szybciej wejść na większą objętość, i część mnie bardzo tego chce, ale z drugiej strony czuję, że idę dobrą drogą. Organizm się adaptuje. Na początku jak wróciłem do biegania każdy trening był jak pchanie wozu z węglem. Zero koordynacji, tempo 6:30 i puls 160 5km i wracałem zmęczony, pospinany. Ale potem rozciąganie, trochę siłówki i jakoś szło. Któregoś dnia poczułem, że zaskoczyło, więc poleciałem szybciej, na wyższym tętnie, ale jakoś tak... właściwie niemniej biegam powoli.
Luty zamknąłem prawie 50 km. Z jednej strony dramat, z drugiej - tyle co w okresie październik-styczeń. Marzec planuję bardziej rozbiegany. I tyle. Zapisałem się na 2 biegi, obie dyszki, i będę polował na miejsce na trzecim LCJrun.pl, jakoś mam sentyment do tego biegania po lotnisku Może jakąś połówkę spróbuję szarpnąć jak plan zaskoczy. Ale na razie, budujemy kilometraż, potem szybkość. A potem cholera wie, takie agile'owe podejście do treningu
Ten cytat dość dobrze opisuje moje ostatnie aktywności forumowe. Na szczęście przybyło trochę ruchu.
Od 7 lutego zacząłem biegać regularnie. Podstawowy cel, to utrzymać nawyk, i dodać drugi - bieganie poranne. Wymaga to ode mnie sporego samozaparcia, bo ponieważ żonka wróciła do pracy, młodzian chodzi do żłoba, to żeby omijać korki, muszę z domu wychodzić o 7 rano. Więc z biegania muszę wracać o 6 rano i wstawać o godzinach, których nie za bardzo jestem w stanie zapisać :D no dobra, żeby zrobić 5km, 5:25 muszę się zerwać.
Udało mi się wczoraj :D za to popieprzyłem matematykę, i zamiast 5km zrobiłem 4. Nieważne, na tym etapie sztuka się liczy
Ustawiłem sobie plan dojścia do około 50km/tydzień, zwiększając kilometraż z tygodnia na tydzień zgodnie z tym co pisze Daniels - za każdy trening w poprzednim tygodniu dodaję 1,5km w kolejnym. Muszę go ogarnąć i podlinkować. Wiem, że w teorii mógłbym szybciej wejść na większą objętość, i część mnie bardzo tego chce, ale z drugiej strony czuję, że idę dobrą drogą. Organizm się adaptuje. Na początku jak wróciłem do biegania każdy trening był jak pchanie wozu z węglem. Zero koordynacji, tempo 6:30 i puls 160 5km i wracałem zmęczony, pospinany. Ale potem rozciąganie, trochę siłówki i jakoś szło. Któregoś dnia poczułem, że zaskoczyło, więc poleciałem szybciej, na wyższym tętnie, ale jakoś tak... właściwie niemniej biegam powoli.
Luty zamknąłem prawie 50 km. Z jednej strony dramat, z drugiej - tyle co w okresie październik-styczeń. Marzec planuję bardziej rozbiegany. I tyle. Zapisałem się na 2 biegi, obie dyszki, i będę polował na miejsce na trzecim LCJrun.pl, jakoś mam sentyment do tego biegania po lotnisku Może jakąś połówkę spróbuję szarpnąć jak plan zaskoczy. Ale na razie, budujemy kilometraż, potem szybkość. A potem cholera wie, takie agile'owe podejście do treningu
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Podsumowanie tygodnia dziewiątego roku pańskiego dwa tysiące szesnastego
A imię jego cztery. Treningi cztery.
Pierwszy raz od dawna mam za sobą 4 wyjścia biegowe w tygodniu. Z czego 2 wieczorne, 2 poranne (chociaż 5.30 to bardziej środek nocy). Łącznie 19,38 km. Szał normalnie i staniki rzucane na scenę.
Co prawda te 4 treningi to trochę oszukane, bo w zeszłym tygodniu miały być trzy, a wyszły dwa, bo w niedzielę nie dałem rady wyjść i przerzuciłem bieganie niedzielne na poniedziałek, niemniej - 4 jak byk. W tym tygodniu plan jest na powtórkę, żeby to były takie "uczciwe" 4 treningi, a w kolejnym zamierzam zacząć zwiększać kilometraż, o 1,5 km za każdy trening z poprzedniego tygodnia, docelowo dobijając do ca. 50 km / tydzień.
Powoli, spokojnie, mając w świadomości cele. W międzyczasie trening uzupełniający. Bo jeszcze jest na niego czas. I tyle.
P.S. byłem na Zwierzogrodzie, polecam, naprawdę można się uśmiać
A imię jego cztery. Treningi cztery.
Pierwszy raz od dawna mam za sobą 4 wyjścia biegowe w tygodniu. Z czego 2 wieczorne, 2 poranne (chociaż 5.30 to bardziej środek nocy). Łącznie 19,38 km. Szał normalnie i staniki rzucane na scenę.
Co prawda te 4 treningi to trochę oszukane, bo w zeszłym tygodniu miały być trzy, a wyszły dwa, bo w niedzielę nie dałem rady wyjść i przerzuciłem bieganie niedzielne na poniedziałek, niemniej - 4 jak byk. W tym tygodniu plan jest na powtórkę, żeby to były takie "uczciwe" 4 treningi, a w kolejnym zamierzam zacząć zwiększać kilometraż, o 1,5 km za każdy trening z poprzedniego tygodnia, docelowo dobijając do ca. 50 km / tydzień.
Powoli, spokojnie, mając w świadomości cele. W międzyczasie trening uzupełniający. Bo jeszcze jest na niego czas. I tyle.
P.S. byłem na Zwierzogrodzie, polecam, naprawdę można się uśmiać
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Podsumowanie tygodni dziesiątego i jedenastego roku pańskiego dwa tysiące szesnastego
Znów mało piszę. Ale za to biegam, za co chałwa niebiosom i budzikowi. Bo biegam głównie rano. 5.20 budzik, te sprawy, 6.15 prysznic. Idzie się przyzwyczaić, ale zabiera to ze 2-3 tygodnie. Za to pozytywne jest to, że treningi nie wypadają. Serio.
Ostatnio pisałem siódmego marca. Od tego czasu biegałem 4x w dwóch kolejnych tygodniach z rzędu, więc łącznie daje to 3 tygodnie zgodnie z planem. Bieżący zapowiada się jako czwarty, bo jest środa, a ja mam 2 treningi na rozkładzie i jutro zapowiada się trzeci
P.S. DZiś wstałem 5.10. Jak Zombie, ale wyszedłem
Powoli zwiększam kilometraż, w tym tygodniu wchodzę na objętości 7-7,5 km. I rozciąganie. I noga nie boli no dobra, 2x bolała. Ale to było po dwóch treningach w moich poprzednich butach. Jak biegam w nowych NIKE'ach, zero problemów.
W niedzielę widziałem sarnę nawet zrobiłem jej fotę, później wstawię dziś znów widziałem sarnę chyba tę samą.
Ale mam problem ze sprzętem - ANT Stick mi padł, chyba nie przeżył tyrania w laptopie przez pół roku więc muszę kupić nowy, albo z Aliexpress (i dłuuuga dostawa), albo przez FB, mam nadzieję, że za rozsądny cash więc na razie treningi gromadzę w zegarku Cały czas planuję częściej pisać. Cały czas
Pozdro dla wszystkich
Znów mało piszę. Ale za to biegam, za co chałwa niebiosom i budzikowi. Bo biegam głównie rano. 5.20 budzik, te sprawy, 6.15 prysznic. Idzie się przyzwyczaić, ale zabiera to ze 2-3 tygodnie. Za to pozytywne jest to, że treningi nie wypadają. Serio.
Ostatnio pisałem siódmego marca. Od tego czasu biegałem 4x w dwóch kolejnych tygodniach z rzędu, więc łącznie daje to 3 tygodnie zgodnie z planem. Bieżący zapowiada się jako czwarty, bo jest środa, a ja mam 2 treningi na rozkładzie i jutro zapowiada się trzeci
P.S. DZiś wstałem 5.10. Jak Zombie, ale wyszedłem
Powoli zwiększam kilometraż, w tym tygodniu wchodzę na objętości 7-7,5 km. I rozciąganie. I noga nie boli no dobra, 2x bolała. Ale to było po dwóch treningach w moich poprzednich butach. Jak biegam w nowych NIKE'ach, zero problemów.
W niedzielę widziałem sarnę nawet zrobiłem jej fotę, później wstawię dziś znów widziałem sarnę chyba tę samą.
Ale mam problem ze sprzętem - ANT Stick mi padł, chyba nie przeżył tyrania w laptopie przez pół roku więc muszę kupić nowy, albo z Aliexpress (i dłuuuga dostawa), albo przez FB, mam nadzieję, że za rozsądny cash więc na razie treningi gromadzę w zegarku Cały czas planuję częściej pisać. Cały czas
Pozdro dla wszystkich
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Trzeci z rzędu bieg po lotnisku w planie startowym - checkedDrogi Zawodniku,
Dziękujemy za zgłoszenie na 3. Nordea LCJRun.
Twój numer startowy to 363.
Pozdrawiamy, organizatorzy
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Bieganie to najtańszy sport? Bzdura. Czyli Sochersa relacja z pierwszych zawodów w tym roku
Zacznę od tego, że rok temu na tych zawodach wykręciłem pierwszą dyszkę poniżej 48 minut, wracając do biegania po przerwie związanej z wdrażaniem się w rodzicielstwo i byłem bardzo zaskoczony tym faktem (życiówką, nie rodzicielstwem). Do biegania po kontuzji wróciłem w lutym, i wszystko było ok, szło w dobrym kierunku. Tylko w końcówce marca złapałem dwie infekcje, które wycięły mi równiuteńkie 2 tygodnie. Po czym 11.04, 15.05 zrobiłem dwa biegi po chorobie, i na 17.04 planowałem start na dychę. Co już powinno dać mi trochę do myślenia. Oczywiście oprócz faktu, że ostatnie 10 km w jednym kawałku przebiegłem we wrześniu.
Ale co tam. Zawody to zawody, stwierdziłem że będę walczył o wynik. Kurde, tylko nie przypuszczałem (choć powinienem) o jaki wynik będę walczył Więc idąc od końca. Bo to chyba będzie najlepszy sposób opisania mojej niedzieli. Wpadam na metę po 300 metrowym sprincie, czas brutto 56 z groszami, netto 55.09. Puls 195, po walce.
Koszt numer jeden - miłość własna i zraniona męska duma.
Bo przebiegłem dychę na zwodach w takim żenującym czasie... powłócząc nogami momentami, od drugiego (TAK, DRUGIEGO) kilometra walcząc z chęcią zatrzymania się. Ja nie walczyłem o otrzymanie tempa, walczyłem o to żeby biec... Ale na swoje własne życzenie, a może przez własną głupotę, ale o tym zaraz.
Więc walczyłem. Walczyłem ostanie 6-7 kilometrów biegu, kiedy to zacząłem zwalniać, nawet do 6:30, byle tylko biec, modląc się o to, żeby złapać trochę cienia. Serio. Dzięki bogu w połowie złapałem kubek wody, bo mógłbym nie dobiec. Swojej wody nie wziąłem (cytuję: "spoko, nie przyda mi się, to tylko dycha"). Organizm kompletnie nie był przygotowany na: Odległość, tempo i pogodę. Cholera, ja chyba tylko na kibicowanie byłem przygotowany Ilość głosów w mojej głowie, sugerujących mi, że warto stanąć, odpocząć, uspokoić puls, zejść z trasy, pójść pooglądać wiewiórki w parku, czy najzwyczajniej na świecie wysikać się była większa niż na dwóch maratonach w których biegłem. Łącznie.
Więc walczyłem, a walczyłem, bo przeszarżowałem z tempem i po 2-3 km zaczęło schodzić ze nie powietrze. Chociaż może nie, powietrze to miałem, bo mimo 185 bpm na Garminie nie musiałem oddychać rękawami. Za to nogi i korpus jak z drewna. Kiedyś pisałem, że biegnąc czułem się tak ciężko, jakbym pchał wóz z węglem. Nooo, to teraz czułem się jakbym pchał ten sam wóz, ale mając dodatkowo podczepionego TIRa na plecach.
Zwalniałem już chyba po 2, może w okolicy 3 kilometra. Jak bardzo przeszarżowałem? Bardzo bardzo. Hmm, jakby to powiedzieć, otworzyłem bieg po 4:45, z zamiarem ataku na 48 minut tutaj ciśnie się na usta komentarz "gratuluję odwagi, współczuję głupoty". Więc biorąc pod uwagę wątpliwą przyjemność jaką sobie zaserwowałem, to chyba lepiej byłoby, żebym na ten bieg w ogóle nie poszedł.
Koszt numer dwa - wpisowe za maraton, zamienione na dychę, różnicy nie zwracali
Więc równie dobrze mogłem to iść pobiegać po lesie, przynajmniej miałbym fun. Tu nie miałem, żadnego.
No i dochodzimy do kosztu trzeciego, który de facto pojawił się 15 minut przed biegiem (przypominam że idziemy od końca). Gdy ściągałem bluzę moja Motorola stwierdziła, że jej ciasno w pokrowcu i postanowiła wyskoczyć na wolność. Faceplant z wysokości 2m nie zakończył się dobrze, i ekran smartfona poszedł na grzyby...
Podsumowanie:
1. Nie powinienem tego biec. Tak szybko. W taką pogodę. Bez wody.
2. Najgorzej rozegrany taktycznie bieg ever. Jeszcze tylko brakowało, żebym pizzę zjadł na śniadanie. A w sumie patrząc na listę innych moich pomysłów powyżej nie było to takie niemożliwe.
3. Nauka pokory i świadomość, że trzeba mierzyć zamiary podług sił
Za to wczoraj wyszedłem na przyjemny, popołudniowy bieg, i w tym tygodniu znów planuję 4 treningi. Maraton nieustająco jesienią.
Pozdrowienia dla czytających, jak się ogarnę to zobaczę co u Was, bo z tego co mi mignęło, to się sporo zadziało.
Zacznę od tego, że rok temu na tych zawodach wykręciłem pierwszą dyszkę poniżej 48 minut, wracając do biegania po przerwie związanej z wdrażaniem się w rodzicielstwo i byłem bardzo zaskoczony tym faktem (życiówką, nie rodzicielstwem). Do biegania po kontuzji wróciłem w lutym, i wszystko było ok, szło w dobrym kierunku. Tylko w końcówce marca złapałem dwie infekcje, które wycięły mi równiuteńkie 2 tygodnie. Po czym 11.04, 15.05 zrobiłem dwa biegi po chorobie, i na 17.04 planowałem start na dychę. Co już powinno dać mi trochę do myślenia. Oczywiście oprócz faktu, że ostatnie 10 km w jednym kawałku przebiegłem we wrześniu.
Ale co tam. Zawody to zawody, stwierdziłem że będę walczył o wynik. Kurde, tylko nie przypuszczałem (choć powinienem) o jaki wynik będę walczył Więc idąc od końca. Bo to chyba będzie najlepszy sposób opisania mojej niedzieli. Wpadam na metę po 300 metrowym sprincie, czas brutto 56 z groszami, netto 55.09. Puls 195, po walce.
Koszt numer jeden - miłość własna i zraniona męska duma.
Bo przebiegłem dychę na zwodach w takim żenującym czasie... powłócząc nogami momentami, od drugiego (TAK, DRUGIEGO) kilometra walcząc z chęcią zatrzymania się. Ja nie walczyłem o otrzymanie tempa, walczyłem o to żeby biec... Ale na swoje własne życzenie, a może przez własną głupotę, ale o tym zaraz.
Więc walczyłem. Walczyłem ostanie 6-7 kilometrów biegu, kiedy to zacząłem zwalniać, nawet do 6:30, byle tylko biec, modląc się o to, żeby złapać trochę cienia. Serio. Dzięki bogu w połowie złapałem kubek wody, bo mógłbym nie dobiec. Swojej wody nie wziąłem (cytuję: "spoko, nie przyda mi się, to tylko dycha"). Organizm kompletnie nie był przygotowany na: Odległość, tempo i pogodę. Cholera, ja chyba tylko na kibicowanie byłem przygotowany Ilość głosów w mojej głowie, sugerujących mi, że warto stanąć, odpocząć, uspokoić puls, zejść z trasy, pójść pooglądać wiewiórki w parku, czy najzwyczajniej na świecie wysikać się była większa niż na dwóch maratonach w których biegłem. Łącznie.
Więc walczyłem, a walczyłem, bo przeszarżowałem z tempem i po 2-3 km zaczęło schodzić ze nie powietrze. Chociaż może nie, powietrze to miałem, bo mimo 185 bpm na Garminie nie musiałem oddychać rękawami. Za to nogi i korpus jak z drewna. Kiedyś pisałem, że biegnąc czułem się tak ciężko, jakbym pchał wóz z węglem. Nooo, to teraz czułem się jakbym pchał ten sam wóz, ale mając dodatkowo podczepionego TIRa na plecach.
Zwalniałem już chyba po 2, może w okolicy 3 kilometra. Jak bardzo przeszarżowałem? Bardzo bardzo. Hmm, jakby to powiedzieć, otworzyłem bieg po 4:45, z zamiarem ataku na 48 minut tutaj ciśnie się na usta komentarz "gratuluję odwagi, współczuję głupoty". Więc biorąc pod uwagę wątpliwą przyjemność jaką sobie zaserwowałem, to chyba lepiej byłoby, żebym na ten bieg w ogóle nie poszedł.
Koszt numer dwa - wpisowe za maraton, zamienione na dychę, różnicy nie zwracali
Więc równie dobrze mogłem to iść pobiegać po lesie, przynajmniej miałbym fun. Tu nie miałem, żadnego.
No i dochodzimy do kosztu trzeciego, który de facto pojawił się 15 minut przed biegiem (przypominam że idziemy od końca). Gdy ściągałem bluzę moja Motorola stwierdziła, że jej ciasno w pokrowcu i postanowiła wyskoczyć na wolność. Faceplant z wysokości 2m nie zakończył się dobrze, i ekran smartfona poszedł na grzyby...
Podsumowanie:
1. Nie powinienem tego biec. Tak szybko. W taką pogodę. Bez wody.
2. Najgorzej rozegrany taktycznie bieg ever. Jeszcze tylko brakowało, żebym pizzę zjadł na śniadanie. A w sumie patrząc na listę innych moich pomysłów powyżej nie było to takie niemożliwe.
3. Nauka pokory i świadomość, że trzeba mierzyć zamiary podług sił
Za to wczoraj wyszedłem na przyjemny, popołudniowy bieg, i w tym tygodniu znów planuję 4 treningi. Maraton nieustająco jesienią.
Pozdrowienia dla czytających, jak się ogarnę to zobaczę co u Was, bo z tego co mi mignęło, to się sporo zadziało.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Lecimy, nie śpimy, czyli Sochers odleciał
Znów rzadko piszę, ale chyba boję się zapeszać, bo biegam i to regularnie. Jakoś ostatnio fejsbuk przypomniał mi, że za parę dni jest www.LCJrun.pl, nocny bieg po łódzkim lotnisku. A ja że tak powiem w przygotowaniach w polu ; co prawda raczej biegam regularnie (czasem czwarty bieg wypadnie przez obowiązki rodzinne albo gapiostwo typu nieustawienie budzika ) ale ogólnie jest spoko. I wstawanie o 5 rano zaczyna mi się podobać, człowiek ma znacznie więcej czasu jak tak wstanie, nawet nie biegając. Ok, trzeba poświecić kawałek wieczoru, ale z mojej perspektywy netto wychodzę na duży plus.
No więc zbliża się bieg, ja nie wiem na co mnie stać (ale wiem, że szału ni ma), bo biegam tylko BSy, czasem zrobię SFF, czasem parę przebieżek. Wszystko przyjemnie, lekko. Z tym że dość wolno. Plus za to, że powoli wraca umiejętność biegu na tempomacie - tzn. załączam bieg i lecę na autopilocie. Taka samohipnoza pozwalająca na wyłączenie zbędnych procesów myślowych i przeznaczenie ich na myślenie o pierdołach albo kontemplację przyrody (ostatnio dość często spotykam sarny).
Więc bieg. Start ca. 0.30, po obowiązkowej odprawie. A że ja mieszkam rzut mokrym beretem od lotniska, więc za rozgrzewkę robi mi trasa na start. Potem bramki, wykrywacze metalu i już można zająć miejsce w przepełninym biegaczami terminalu. biegacze wszędzie, siedza, leżą, gadają, rżą, żrą, generalnie wykonują wszelkie czynności dozwolone przez prawo i obyczaje społeczne w miejscu publicznym A ja mam 90 minut do startu. Więc po zrobieniu małej rundki i poprzybijaniu piątek ze znajomymi (w tym moje trzecie zawody z Kamilem - coś nam się kalendarz nakłada, nie? ) zlegliśmy w pomieszczeniu z projektorem na którym wyświetlano relacje z różnych biegów, w tym górskich. I tak zleciało, prawie przysnąłem
Wreszcie wypuścili na płytę, więc zrobiłem coś co robię rzadko - rozgrzewkę pobiegaliśmy w trzech, po czym zarządzono selfie z samolotem (tak, wiem jak to brzmi, ale tak było) i się zgubiliśmy, więc po chwili poszukiwania kompanów poszedłem na start. Zająłem miejsce w na wprost bramki, pamiętając, że w zeszłym roku tworzyły się zatory, a że dodatkowo stałem pod koniec, więc musiałem wyprzedzić 3/4 uczestników biegu. Teraz byłem mądrzejszy. Spotkałem jeszcze kumpla, który zapytany o cel stwierdził "23/34", więc stwierdziłem, że grubo, ale ok, będe się trzymał na plecach i jak spuchnę to odpuszczę.
Wystrzał startera, i po jakiejś chwili mijam linię startu, Garmin go i lecimy. Bardzo mądrze w tym roku ludzie się poustawiali, więc slalom był niewielki. Tylko że ja na początku odpuściłem kumpla, bo jak rzuciłem okiem, że ja biegnę 4.50, a on oddalał się w szybkim tempie, to postanowiłem nie robić powtórki z ostatniej dyszki. Tempo 4:50 chwilowo było komfortowe, więc stwierdziłem, że takie utrzymuję i lecę. Miejsca było dużo, więc bez slalomu, biegłem swoje, z niejakim zaskoczeniem widząc, że tempo całkiem ok, i jeszcze jak mi się "samo przyspiesza" tak na 4:45 też wchodzi na miękko. Pierwszy km - 4:51. Ok, lecę swoje. Drugi, 4:43, a ja wiem, że tyle wytrzymam na całej trasie, więc zaczyna się kalkulacja - będzie 24 minuty, pytanie co dalej? Na początek widzę czołówkę która już za nawrotką Trzeci jest lekko pod górkę, nawrotka rozegrana bardzo ładnie, czas brutto (chyba) 12:42. czas odcinka 4;47 i puls 176, cały czas bardzo przyjemnie. Oczywiście w warunkach biegu na piątkę
Więc rozluźniam hamulec i lecę, kontrolując ciało, żeby było luźne. Na początku czwartego ktoś z orgów krzyczy "przyspieszcie, już niedaleko". Taa, ale te 1800 m to jeszcze trzeba przebiec, nie? 1,5 do końca, przyspieszam. Piknięcie 4:33 (kurffa, to ja tak mogę szybko biegać na tym etapie?). Został kilometr i szeroooooki łuk w lewo o 180 stopni a potem niecałe 90 w prawo. Brzmi średnio, ale jest lepiej niż brzmi. Ja już wiem, że będzie !@#$%+, pytanie jak bardzo, chociaż dwóch dwójek z przodu nie zobaczę.
500 metrów zostało, przyspieszam dalej - ale trochę przegiąłem wo wszedłem poniżej 4:00, czuję, że mnie odetnie przed końcem, więc wracam na 4:20, zbierając siły do końcówki, 200-250 metrów przed metą przyspieszam, lecąc dobrze poniżej czwórki, wiem że zaraz koniec, mogę sobie pozwolić. Przede mną 4 osoby, ja mam parędziesiat metrów prostej i 1/3 tego dystansu straty. Wydawałoby się, że ich nie dojdę, i walczę tylko o czas. Ale co tam, nie wiem skąd wziąłem siłę, ale doszedłem skubańców i wpadłem na metę przed nimi (3:09 tempo max) :D Jaszcze rozpędem piątka z kumplem, który jak się potem okazało średnio zadowolony bo przegiął początek i tylko 18:06 i dwunaste miejsce, zatrzymanie Garmina i można swobodnie pooglądać buty.
Ujarany jak szczerbaty sucharem, bo w życiu bym nie pomyślał, że z tego co biegam stać mnie na to co wyszło. Netto 23:26. Za 2 tygodnie dyszka na Piotrkowskiej, kalkulator pokazuje 49 minut, ale pewnie przyatakuję 48
Dzięki za dotrwanie do końca, pozdro.
Znów rzadko piszę, ale chyba boję się zapeszać, bo biegam i to regularnie. Jakoś ostatnio fejsbuk przypomniał mi, że za parę dni jest www.LCJrun.pl, nocny bieg po łódzkim lotnisku. A ja że tak powiem w przygotowaniach w polu ; co prawda raczej biegam regularnie (czasem czwarty bieg wypadnie przez obowiązki rodzinne albo gapiostwo typu nieustawienie budzika ) ale ogólnie jest spoko. I wstawanie o 5 rano zaczyna mi się podobać, człowiek ma znacznie więcej czasu jak tak wstanie, nawet nie biegając. Ok, trzeba poświecić kawałek wieczoru, ale z mojej perspektywy netto wychodzę na duży plus.
No więc zbliża się bieg, ja nie wiem na co mnie stać (ale wiem, że szału ni ma), bo biegam tylko BSy, czasem zrobię SFF, czasem parę przebieżek. Wszystko przyjemnie, lekko. Z tym że dość wolno. Plus za to, że powoli wraca umiejętność biegu na tempomacie - tzn. załączam bieg i lecę na autopilocie. Taka samohipnoza pozwalająca na wyłączenie zbędnych procesów myślowych i przeznaczenie ich na myślenie o pierdołach albo kontemplację przyrody (ostatnio dość często spotykam sarny).
Więc bieg. Start ca. 0.30, po obowiązkowej odprawie. A że ja mieszkam rzut mokrym beretem od lotniska, więc za rozgrzewkę robi mi trasa na start. Potem bramki, wykrywacze metalu i już można zająć miejsce w przepełninym biegaczami terminalu. biegacze wszędzie, siedza, leżą, gadają, rżą, żrą, generalnie wykonują wszelkie czynności dozwolone przez prawo i obyczaje społeczne w miejscu publicznym A ja mam 90 minut do startu. Więc po zrobieniu małej rundki i poprzybijaniu piątek ze znajomymi (w tym moje trzecie zawody z Kamilem - coś nam się kalendarz nakłada, nie? ) zlegliśmy w pomieszczeniu z projektorem na którym wyświetlano relacje z różnych biegów, w tym górskich. I tak zleciało, prawie przysnąłem
Wreszcie wypuścili na płytę, więc zrobiłem coś co robię rzadko - rozgrzewkę pobiegaliśmy w trzech, po czym zarządzono selfie z samolotem (tak, wiem jak to brzmi, ale tak było) i się zgubiliśmy, więc po chwili poszukiwania kompanów poszedłem na start. Zająłem miejsce w na wprost bramki, pamiętając, że w zeszłym roku tworzyły się zatory, a że dodatkowo stałem pod koniec, więc musiałem wyprzedzić 3/4 uczestników biegu. Teraz byłem mądrzejszy. Spotkałem jeszcze kumpla, który zapytany o cel stwierdził "23/34", więc stwierdziłem, że grubo, ale ok, będe się trzymał na plecach i jak spuchnę to odpuszczę.
Wystrzał startera, i po jakiejś chwili mijam linię startu, Garmin go i lecimy. Bardzo mądrze w tym roku ludzie się poustawiali, więc slalom był niewielki. Tylko że ja na początku odpuściłem kumpla, bo jak rzuciłem okiem, że ja biegnę 4.50, a on oddalał się w szybkim tempie, to postanowiłem nie robić powtórki z ostatniej dyszki. Tempo 4:50 chwilowo było komfortowe, więc stwierdziłem, że takie utrzymuję i lecę. Miejsca było dużo, więc bez slalomu, biegłem swoje, z niejakim zaskoczeniem widząc, że tempo całkiem ok, i jeszcze jak mi się "samo przyspiesza" tak na 4:45 też wchodzi na miękko. Pierwszy km - 4:51. Ok, lecę swoje. Drugi, 4:43, a ja wiem, że tyle wytrzymam na całej trasie, więc zaczyna się kalkulacja - będzie 24 minuty, pytanie co dalej? Na początek widzę czołówkę która już za nawrotką Trzeci jest lekko pod górkę, nawrotka rozegrana bardzo ładnie, czas brutto (chyba) 12:42. czas odcinka 4;47 i puls 176, cały czas bardzo przyjemnie. Oczywiście w warunkach biegu na piątkę
Więc rozluźniam hamulec i lecę, kontrolując ciało, żeby było luźne. Na początku czwartego ktoś z orgów krzyczy "przyspieszcie, już niedaleko". Taa, ale te 1800 m to jeszcze trzeba przebiec, nie? 1,5 do końca, przyspieszam. Piknięcie 4:33 (kurffa, to ja tak mogę szybko biegać na tym etapie?). Został kilometr i szeroooooki łuk w lewo o 180 stopni a potem niecałe 90 w prawo. Brzmi średnio, ale jest lepiej niż brzmi. Ja już wiem, że będzie !@#$%+, pytanie jak bardzo, chociaż dwóch dwójek z przodu nie zobaczę.
500 metrów zostało, przyspieszam dalej - ale trochę przegiąłem wo wszedłem poniżej 4:00, czuję, że mnie odetnie przed końcem, więc wracam na 4:20, zbierając siły do końcówki, 200-250 metrów przed metą przyspieszam, lecąc dobrze poniżej czwórki, wiem że zaraz koniec, mogę sobie pozwolić. Przede mną 4 osoby, ja mam parędziesiat metrów prostej i 1/3 tego dystansu straty. Wydawałoby się, że ich nie dojdę, i walczę tylko o czas. Ale co tam, nie wiem skąd wziąłem siłę, ale doszedłem skubańców i wpadłem na metę przed nimi (3:09 tempo max) :D Jaszcze rozpędem piątka z kumplem, który jak się potem okazało średnio zadowolony bo przegiął początek i tylko 18:06 i dwunaste miejsce, zatrzymanie Garmina i można swobodnie pooglądać buty.
Ujarany jak szczerbaty sucharem, bo w życiu bym nie pomyślał, że z tego co biegam stać mnie na to co wyszło. Netto 23:26. Za 2 tygodnie dyszka na Piotrkowskiej, kalkulator pokazuje 49 minut, ale pewnie przyatakuję 48
Dzięki za dotrwanie do końca, pozdro.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Czternasty (a mój czwarty) bieg ulicą Piotrkowską
Czyli drugie zawody na dychę w sezonie. Pierwsze mnie styrały, przeżuły i wypluły. A drugie? Z czasu z Piątki kalkulator pokazał 49 minut. Więc stwierdziłem, że 48 jest w zasięgu, skoro jeszcze trochę pobiegam i że najwyżej będę umierał - zgodnie z prawdą założyłem, że gorzej niż w kwietniu być nie może. Jakoś nie mogę wejść w rytm, i biegam średnio 3 krótkie treningi, ale w tym tygodniu zaplanowałem sobie, że to początek planu. A plan wygląda tak jak pisałem, chcę 4x w tygodniu biegać, stopniowo zwiększając obciążenie do 45-50 km w tygodniu, ustabilizować i włączyć elementy szybkościowe, a potem zacząć przygotowania do jesiennego maratonu.
Ale to później, teraz zawody. Zapisany od dawna, bardzo lubię tę imprezę, ma swój klimat, biegłem ją po raz czwarty z rzędu. I znów jestem zadowolony prawie 4000 ukończyło, więc było się z kim ścigać Od rana genialna rzecz przed biegiem - 4 godziny spaceru w ZOO w upale z młodym żeby nie było za łatwo. Mój perszing pierwszy raz w życiu nie obudził się przy wynoszeniu z auta, a jego drzemka popołudniowa trwała >2,5 h, co zazwyczaj jest tygodniową sumą
Żeby uniknąć korków przy Manufakturze (bo start był przy Pałacu Poznańskiego) zaparkowałem ze 2km wcześniej, i postanowiłem zrobić rozgrzewkę. Założyłem pas z bidonami i żeli potruchtałem na start. Łącznie lekkiej rozgrzewki wyszły 3 km plus parę przebieżek. Duchota jak nad czajnikiem, na szczęście weszło trochę chmur, więc nie paliło tak jak rano, ale widywałem lepsze warunki do biegania. Sam czas zwycięzcy, 30:01 pokazuje, że lekko nie było.
Na numerze miałem "strefa 2", bo przy rejestracji dawno temu (numer 183 ) zakładałem, że będę walczył o złamanie 45 (strefa była dla <45), ale rzeczywistość pokazała, że jeszcze nie teraz. Więc grzecznie zmieniłem strefę na trzecią (45-50) chcąc atakować 48 minut.
Wypuszczali falami, co jest o tyle przytomne, że łódzkie uliczki szerokie nie są. Więc ruszyliśmy, i zaraz po zakręcie pierwszy podbieg, bez napału, żeby się nie zaorać po 300 metrach, biegnę swoje, starając się nie tracić energii na wyprzedzanie, itp. Profesorskie bieganie, nie to co miesiąc wcześniej Pierwsze 4 kilometry wszystko poniżej 4:50, tętno w normie, 180, lecę swoje. I tu chyba mi się siła zaczęła kończyć, ba piątym było już ciężko i przeczuwałem walkę, stwierdziłem, że jak dowiozę drugie tyle (24:08) to na ostatnim kilometrze będę w stanie przyspieszyć. Od 2 km piłem wodę, co z jednej strony było ok, bo w paszczy sucho jak w pieprzniczce, ale było nie ok, bo pierwszy raz woda w żołądku jakoś mnie wytrącała z rytmu. Na 6 km (minimalnie poniżej 5:00) wodopój, 5 czy 6 kubków na siebie jeden w siebie i lecę. Zawrotka I nagle ooooo, tu jest pod górę. Cytując znajomego:
Dziewiąty znów zszedł <5:00, choć nieznacznie, na początku dziesiątego minąłem parkę z firmy, która wystartowała z 2 strefy, co mnie trochę podbudowało, ale nieznacznie, bo leciałem po bandzie, generalnie miałem świadomość, że zapasu na złamanie 50 minut dużo nie mam, więc rzuciłem do pieca co miałem zaczęło się zasysanie powietrza rękawami, ale strefa przyciągania mety działała, podobnie jak to, że wyprzedzałem sporo ludzi. Dość powiedzieć, że ten kilometr wyszedł najszybciej, w 4:36 ale nie uprzedzając, dyszę jak ryba wyjęta z wody, cały czas przyspieszając, widzę bramkę za zakrętem, na zegarku 9,7 km, więc "myślę" meta! Odpalam nitro, a tu dupa, bo to jakaś lotna premia, i jeszcze trzeba biec szok: a ja mam na zegarku 49:xx, już nawet nie za bardzo wiem ilę, ale lecę, cały czas przyspieszając, generalnie w trupa, byle tylko nie wpaść na kogoś z wyprzedzanych. Wpadam przez bramkę, teraz to już meta, zatrzymałem Garmina i z lekkimi mroczkami zacząłem oglądać buty po jakiejś minucie byłem w stanie spojrzeć na zegarek i zobaczyłem 49:56. Netto wyszło 49:51.
Plan pt. minimum przyzwoitości wykonany
Filmik z mety (ja się pojawiam około 1:31:23 biegnąc przy lewej bandzie patrząc z perspektywy biegnącego), granatowa koszulka, czarne opaski na łydy:
https://youtu.be/pPA837rXdpw?t=5480
Fota z finishu (tam w tle ta fałszywa meta ):
Czyli drugie zawody na dychę w sezonie. Pierwsze mnie styrały, przeżuły i wypluły. A drugie? Z czasu z Piątki kalkulator pokazał 49 minut. Więc stwierdziłem, że 48 jest w zasięgu, skoro jeszcze trochę pobiegam i że najwyżej będę umierał - zgodnie z prawdą założyłem, że gorzej niż w kwietniu być nie może. Jakoś nie mogę wejść w rytm, i biegam średnio 3 krótkie treningi, ale w tym tygodniu zaplanowałem sobie, że to początek planu. A plan wygląda tak jak pisałem, chcę 4x w tygodniu biegać, stopniowo zwiększając obciążenie do 45-50 km w tygodniu, ustabilizować i włączyć elementy szybkościowe, a potem zacząć przygotowania do jesiennego maratonu.
Ale to później, teraz zawody. Zapisany od dawna, bardzo lubię tę imprezę, ma swój klimat, biegłem ją po raz czwarty z rzędu. I znów jestem zadowolony prawie 4000 ukończyło, więc było się z kim ścigać Od rana genialna rzecz przed biegiem - 4 godziny spaceru w ZOO w upale z młodym żeby nie było za łatwo. Mój perszing pierwszy raz w życiu nie obudził się przy wynoszeniu z auta, a jego drzemka popołudniowa trwała >2,5 h, co zazwyczaj jest tygodniową sumą
Żeby uniknąć korków przy Manufakturze (bo start był przy Pałacu Poznańskiego) zaparkowałem ze 2km wcześniej, i postanowiłem zrobić rozgrzewkę. Założyłem pas z bidonami i żeli potruchtałem na start. Łącznie lekkiej rozgrzewki wyszły 3 km plus parę przebieżek. Duchota jak nad czajnikiem, na szczęście weszło trochę chmur, więc nie paliło tak jak rano, ale widywałem lepsze warunki do biegania. Sam czas zwycięzcy, 30:01 pokazuje, że lekko nie było.
Na numerze miałem "strefa 2", bo przy rejestracji dawno temu (numer 183 ) zakładałem, że będę walczył o złamanie 45 (strefa była dla <45), ale rzeczywistość pokazała, że jeszcze nie teraz. Więc grzecznie zmieniłem strefę na trzecią (45-50) chcąc atakować 48 minut.
Wypuszczali falami, co jest o tyle przytomne, że łódzkie uliczki szerokie nie są. Więc ruszyliśmy, i zaraz po zakręcie pierwszy podbieg, bez napału, żeby się nie zaorać po 300 metrach, biegnę swoje, starając się nie tracić energii na wyprzedzanie, itp. Profesorskie bieganie, nie to co miesiąc wcześniej Pierwsze 4 kilometry wszystko poniżej 4:50, tętno w normie, 180, lecę swoje. I tu chyba mi się siła zaczęła kończyć, ba piątym było już ciężko i przeczuwałem walkę, stwierdziłem, że jak dowiozę drugie tyle (24:08) to na ostatnim kilometrze będę w stanie przyspieszyć. Od 2 km piłem wodę, co z jednej strony było ok, bo w paszczy sucho jak w pieprzniczce, ale było nie ok, bo pierwszy raz woda w żołądku jakoś mnie wytrącała z rytmu. Na 6 km (minimalnie poniżej 5:00) wodopój, 5 czy 6 kubków na siebie jeden w siebie i lecę. Zawrotka I nagle ooooo, tu jest pod górę. Cytując znajomego:
Co prawda sprawdziłem na Garminie i tam są 2km w gorę, ale dla mnie też ciągnęły się jak trzy wpadły mi tu dwa najwolniejsze kilometry, siódmy i ósmy po 5:15 i 5:23, ale walczyłem, wiedziałem że w końcu zacznie się spadek i tylko na to czekałem, żeby przyspieszyć. Oczywiście plan na <48 dlabli wzieli, i hurtowo zaczynali się zabierać także za plan na <49, ale postanowiłem walczyć.W swoim mieście mieszkam od urodzenia i nigdy nie wiedziałem czy też nie zauważyłem, ze od Katedry do ul. Andrzeja jest taka cholerna góra. To są 3 km pod góre!! Uświadomiłem to sobie jak na 6 km zobaczyłem, ze czeka mnie prawdziwa wspinaczka. No masakra jakaś.. Miałem nadzieje ,ze ten podbieg zakończy się chociaż na Mickiewicza, ale on nie, dalej i dalej, konca nie było
Dziewiąty znów zszedł <5:00, choć nieznacznie, na początku dziesiątego minąłem parkę z firmy, która wystartowała z 2 strefy, co mnie trochę podbudowało, ale nieznacznie, bo leciałem po bandzie, generalnie miałem świadomość, że zapasu na złamanie 50 minut dużo nie mam, więc rzuciłem do pieca co miałem zaczęło się zasysanie powietrza rękawami, ale strefa przyciągania mety działała, podobnie jak to, że wyprzedzałem sporo ludzi. Dość powiedzieć, że ten kilometr wyszedł najszybciej, w 4:36 ale nie uprzedzając, dyszę jak ryba wyjęta z wody, cały czas przyspieszając, widzę bramkę za zakrętem, na zegarku 9,7 km, więc "myślę" meta! Odpalam nitro, a tu dupa, bo to jakaś lotna premia, i jeszcze trzeba biec szok: a ja mam na zegarku 49:xx, już nawet nie za bardzo wiem ilę, ale lecę, cały czas przyspieszając, generalnie w trupa, byle tylko nie wpaść na kogoś z wyprzedzanych. Wpadam przez bramkę, teraz to już meta, zatrzymałem Garmina i z lekkimi mroczkami zacząłem oglądać buty po jakiejś minucie byłem w stanie spojrzeć na zegarek i zobaczyłem 49:56. Netto wyszło 49:51.
Plan pt. minimum przyzwoitości wykonany
Filmik z mety (ja się pojawiam około 1:31:23 biegnąc przy lewej bandzie patrząc z perspektywy biegnącego), granatowa koszulka, czarne opaski na łydy:
https://youtu.be/pPA837rXdpw?t=5480
Fota z finishu (tam w tle ta fałszywa meta ):
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Biegam dalej
Można podsumować tydzień I w sumie miesiąc, bo maj się skończył. 105 km zrobione. w zawodach na piątkę złamane 24, na dyszkę zszedłem poniżej 50. W sumie z niczego, co pokazuje 2 rzeczy - trening się kumuluje i organizm cośtam pamięta, i to, że 2 lata temu byłem zajechany strasznie stąd nie mogłem złamać 50 minut na dychę.
Biegałem 4x. Staram się wbić w taki rytm - poniedziałek, środa, czwartek i sobota. Dzięki temu jak mi się coś poprzesuwa, mam bufor. Wyszło połowicznie poniedziałek po południu, środa rano, piątek rano, niedziela rano. Ale 4x jest? Jest.
Poniedziałek dość lekko, ale krótko, bo 6,6 km - na zaliczenie. Ale dorzuciłem siłę, marsz z wysoko uniesionymi kolanami. Środa ciężkawo i powoli, pewnie z powodu treningu siły, 7,6 km. Piątek szło (i zakwasy puściły ), więc 7,3 km w 42 minuty z groszami, w tym 2 przebieżki po 35-30 metrów. Niedziela planowałem wybieganie, ale piszczel pobolewał więc mimo, że biegłem dość szybko, poszło krócej (6,8 km).
Do tego zaczynam się przepraszać z ćwiczeniami siłowymi, core, kettlebell i pompki.
Wstawanie po 5 rano wychodzi mi coraz lepiej, poniedziałek i wtorek obudziłem się MINUTĘ przed budzikiem. Sosik, już wiem o czym pisałeś kiedyś Ogólnie 3 z 4 biegań poszły rano. Muszę tylko jeszcze się oduczyć sprawdzania wyników meczów (Finały NBA są ) przed powrotem, bo ten czas strasznie się rozłazi. I zamiast o planowanej 6:00, jestem w domu około 6:15 i robi się gęsto.
Dziś byłem w domu 6:12 ale biegło się fajnie, mimo że dzień po dniu, to 8 km z okładem w 48 minut z groszami. Początek wolniutko na rozgrzewkę, a od trzeciego kaema >5:40 już do końca. Puls większość czasu niziutki, tylko na koniec podskoczył, ale to taka faza - wydolność fajna, siła jeszcze nie i zaczyna odstawać.
Ten tydzień to znów 4 treningi + siła i stabilizacja. I zwiększenie kilometrażu o 4-6 km (Daniels), zobaczymy jak będę się czuł i jak wysypiał, jeśli dobrze, to 6, jeśli nie - to 4, albo nawet mniej. Bo noga daje znać o sobie, ale zaczynam ją rozgryzać powoli.
Można podsumować tydzień I w sumie miesiąc, bo maj się skończył. 105 km zrobione. w zawodach na piątkę złamane 24, na dyszkę zszedłem poniżej 50. W sumie z niczego, co pokazuje 2 rzeczy - trening się kumuluje i organizm cośtam pamięta, i to, że 2 lata temu byłem zajechany strasznie stąd nie mogłem złamać 50 minut na dychę.
Biegałem 4x. Staram się wbić w taki rytm - poniedziałek, środa, czwartek i sobota. Dzięki temu jak mi się coś poprzesuwa, mam bufor. Wyszło połowicznie poniedziałek po południu, środa rano, piątek rano, niedziela rano. Ale 4x jest? Jest.
Poniedziałek dość lekko, ale krótko, bo 6,6 km - na zaliczenie. Ale dorzuciłem siłę, marsz z wysoko uniesionymi kolanami. Środa ciężkawo i powoli, pewnie z powodu treningu siły, 7,6 km. Piątek szło (i zakwasy puściły ), więc 7,3 km w 42 minuty z groszami, w tym 2 przebieżki po 35-30 metrów. Niedziela planowałem wybieganie, ale piszczel pobolewał więc mimo, że biegłem dość szybko, poszło krócej (6,8 km).
Do tego zaczynam się przepraszać z ćwiczeniami siłowymi, core, kettlebell i pompki.
Wstawanie po 5 rano wychodzi mi coraz lepiej, poniedziałek i wtorek obudziłem się MINUTĘ przed budzikiem. Sosik, już wiem o czym pisałeś kiedyś Ogólnie 3 z 4 biegań poszły rano. Muszę tylko jeszcze się oduczyć sprawdzania wyników meczów (Finały NBA są ) przed powrotem, bo ten czas strasznie się rozłazi. I zamiast o planowanej 6:00, jestem w domu około 6:15 i robi się gęsto.
Dziś byłem w domu 6:12 ale biegło się fajnie, mimo że dzień po dniu, to 8 km z okładem w 48 minut z groszami. Początek wolniutko na rozgrzewkę, a od trzeciego kaema >5:40 już do końca. Puls większość czasu niziutki, tylko na koniec podskoczył, ale to taka faza - wydolność fajna, siła jeszcze nie i zaczyna odstawać.
Ten tydzień to znów 4 treningi + siła i stabilizacja. I zwiększenie kilometrażu o 4-6 km (Daniels), zobaczymy jak będę się czuł i jak wysypiał, jeśli dobrze, to 6, jeśli nie - to 4, albo nawet mniej. Bo noga daje znać o sobie, ale zaczynam ją rozgryzać powoli.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
kolejny tydzień z 4 treningami za mną (i zaraz skończę kolejny)
No własnie. 4 treningi - checked. Powolne zwiększanie obciążenia wychodzi całkiem całkiem. Nie czuję zmęczenia, mimo, że czasami ze snem bywa różnie, to staram się te 6, albo prawie 6h złapać codziennie.
Poniedziałek rano, 8,35km z dwoma przebieżkami w 48:16. Noga podawała, po wolnym początku ruszyłem szybciej, wyszło mini BNP, od 5:40 do 5:20.
Środa wieczór, 8,65 w 53:46. Też troche szybciej końcówkę, schodząc sub-6:00, a potem 200 metrów spaceru z ćwiczeniami siłowymi na nogi.
Czwartek core, pompki i anty ITBS
Piątek wieczór, 6,66 km w 41:05 i mój komentarz z Endomondo:
Ale za to niedziela już miodzio
10,5 km 1 1:00:45 - czyli wszystko w miarę lekko na średnim pulsie 151 i super samopoczuciu
i to mimo chorego od czwartku młodziana
W tym tygodniu mam już 3 treningi na rozkładzie, ale jeszcze bez uzupełniających, młody chory to absorbujący i siły człowiek mniej ma jak lata za perszingiem
Poniedziałek - 6,34 w 43 minuty - żeby w ogóle zrobić trening, wziąłem ciuchy do plecaka, i wracałem z pracy biegiem. Powolutku, żeby się nie spinać, a na osiedlu siła na nogi, czyli defilada, itp.
Środa - 9,1 w 57 minut. Średnie tempo 6:20, ale za to puls średni 143 więc tlenowo do bólu.
Czwartek - 8,6 w 52 minuty - trochę zmieniłem trasę.
Dziś i wczoraj miało być po dyszce, ale jakoś ciężko było się zebrać, wychodziłem później, a i tak wracałem 6:15. No ale byłem i biegałem, co jest sukcesem.
W sobotę wybieganie. W planie 12 km, jeśli będzie fajna pogoda, to może 14, żeby ciut podbić kilometraż tygodniowy. Albo może nie, nic na siłę
W międzyczasie u Chińczyków z Aliexpress kupiłem za 15 czy 20 zeta wałek piankowy do pracy żeby jak zapomnę, albo raczej nie zdążę się porozciągać, porolować w domu, był pod ręką
No własnie. 4 treningi - checked. Powolne zwiększanie obciążenia wychodzi całkiem całkiem. Nie czuję zmęczenia, mimo, że czasami ze snem bywa różnie, to staram się te 6, albo prawie 6h złapać codziennie.
Poniedziałek rano, 8,35km z dwoma przebieżkami w 48:16. Noga podawała, po wolnym początku ruszyłem szybciej, wyszło mini BNP, od 5:40 do 5:20.
Środa wieczór, 8,65 w 53:46. Też troche szybciej końcówkę, schodząc sub-6:00, a potem 200 metrów spaceru z ćwiczeniami siłowymi na nogi.
Czwartek core, pompki i anty ITBS
Piątek wieczór, 6,66 km w 41:05 i mój komentarz z Endomondo:
Lekko nie było.Wyjdzie człowiek dzień po ćwiczeniach na core, niedojedzony, odwodniony, i drugą połowę diabelskiego dystansu pchałem wagon z węglem czyli udane wyjście ze strefy komfortu zakończone 4 przebieżkami
Ale za to niedziela już miodzio
10,5 km 1 1:00:45 - czyli wszystko w miarę lekko na średnim pulsie 151 i super samopoczuciu
i to mimo chorego od czwartku młodziana
W tym tygodniu mam już 3 treningi na rozkładzie, ale jeszcze bez uzupełniających, młody chory to absorbujący i siły człowiek mniej ma jak lata za perszingiem
Poniedziałek - 6,34 w 43 minuty - żeby w ogóle zrobić trening, wziąłem ciuchy do plecaka, i wracałem z pracy biegiem. Powolutku, żeby się nie spinać, a na osiedlu siła na nogi, czyli defilada, itp.
Środa - 9,1 w 57 minut. Średnie tempo 6:20, ale za to puls średni 143 więc tlenowo do bólu.
Czwartek - 8,6 w 52 minuty - trochę zmieniłem trasę.
Dziś i wczoraj miało być po dyszce, ale jakoś ciężko było się zebrać, wychodziłem później, a i tak wracałem 6:15. No ale byłem i biegałem, co jest sukcesem.
W sobotę wybieganie. W planie 12 km, jeśli będzie fajna pogoda, to może 14, żeby ciut podbić kilometraż tygodniowy. Albo może nie, nic na siłę
W międzyczasie u Chińczyków z Aliexpress kupiłem za 15 czy 20 zeta wałek piankowy do pracy żeby jak zapomnę, albo raczej nie zdążę się porozciągać, porolować w domu, był pod ręką
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Napisać tutaj, że się coś planuje i od razu cały misterny plan w pizdu...
Albo środa i czwartek poranne bieganie w chłodzie, albo młody sprzedał mi swojego wirusa - w efekcie czego cały weekend charczę, katarzę i kaszlę, zatoki całe zawalone, więc o bieganiu nie ma mowy. Dziś lekarz, zobaczymy co powie. Ehhh
Wysłane z mojego Redmi Note 2 .
Albo środa i czwartek poranne bieganie w chłodzie, albo młody sprzedał mi swojego wirusa - w efekcie czego cały weekend charczę, katarzę i kaszlę, zatoki całe zawalone, więc o bieganiu nie ma mowy. Dziś lekarz, zobaczymy co powie. Ehhh
Wysłane z mojego Redmi Note 2 .
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12