Pozwolicie, że dołączę
Jak najkrócej- waga 66/67 kg przy 1,6 m wzrostu. Cel- 58 kg, ale jakby udało się zejść do 62 to byłoby fajnie.
To moje kolejne z wielu podjeść. Tylko że tym razem pi razy oko trwa ono od lutego, kiedy ważyłam 70 kg. Te 3-4 kg dosyć szybko udało się zrzucić dzięki siłowni, potem waga zahamowała.
Był miesiąc, że zgodnie z podobno nowymi zaleceniami robiłam no-cardio. Czyt. chodziłam na siłownię, krótka rozgrzewka, potem trening FBW i do domu, a przy tym miałam bardzo uciętą kaloryczność. LIPA. Nie dało to nic, prócz ogólnej frustracji. Dlaczego więc to robiłam? Bo naczytałam się, że bieganie i inne wytrzymałościowe to w dłuższej perspektywie do niczego nie prowadzą. Tzn. niby tłuszcz się spala, bo deficyt jest, ale dochodzi również katabolizm mięśni, a zatem ubywa tkanki metabolicznie aktywnej i w ten sposób po jakimś czasie spada też dzienne zapotrzebowanie kaloryczne (np. jeśli na początek do utrzymania wagi potrzebujemy 1700 kalorii, to po np. 2 miesiącach będzie tylko 1500).
Był też miesiąc, że bardzo skrupulatnie pilnowałam diety (liczyłam zawartość poszczególnych makroskładników), ale to też powodowało tylko nieustanne wkurzenie (wiecie jak wnerwiająca może być myśl pt. "kurcze, nie mogę zjeść tej mandarynki, bo potem jak zjem kolację, to przewalę moją ilość węglowodanów w ciągu dnia, a jeszcze przecież muszę opchnąć 30 g białka dzisiaj). Poddałam się
Po rzuceniu tego całego liczenia, rzuceniu treningów siłowych (robionych w piękne, słoneczne, ciepłe dni w dusznej siłowni, zamiast pójść w tym czasie na spacer) nie wyglądam lepiej, ale psychicznie czuję się dużo, dużo lepiej
Teraz postawiłam na bieganie. Wychodzę z założenia, że wolę zrobić sobie deficyt kaloryczny biegając (albo ruszając się w inny sposób), niż obcinając codzienną rację żywieniową do minimum.
Generalnie chyba pokutuje fakt, że swego czasu na studiach przez jakieś 2 miesiące jechałam na diecie 1000-1200 kalorii, a podobno organizm skubany zapamiętuje takie żywieniowe faux pas. No i niestety pokutuje moje przyzwyczajenie do słodyczy (chociaż jak na 2 miesiące zupełnie je odstawiłam to mi akurat to nic nie dało).
Liczę na wsparcie i rady bardziej doświadczonych. Szczególnie mam nadzieję, że ktoś odpisze jak to jest z tym katabolizmem mięśni i czy naprawdę jest się czego tak bardzo bać. Czytałam, że organizm i tak najwięcej energii potrzebuje na zachowanie funkcji życiowych, pracę układu nerwowego itp., natomiast sama ilość mięśni to w zasadzie drobny dodatek. Nie zależy mi na figurze fitness, tylko na zakupie mniejszych ciuchów
Aha, jakby ktoś pytał, to tarczycę mam zdrową (badanie TSH, FT3 i FT4 sprzed kilku dni jest w normie).