05.10.2016
III Rzeszowski Maraton
DNF
2,5 dnia ładowania węglowodanami i z 77kg normalnej wagi w niedzielę rano ważyłem prawie 79 ale patrząc w lustro wydawało mi się,że więcej.
W piątek i w sobotę liczyłem węgle,zawsze wydawało mi się,że dużo zjadałem przed maratonami a zawsze doznawałem
braków energetycznych.Dlatego postanowiłem zrobić to bardziej profesjonalnie.
Jednak aby książkowo wtrąbić 9-12g/kg węglowodanów do trzeba pochłaniać mega ilości.
W sobotę wieczór cieszyłem się,że to już koniec carboloadingu,bo nie mogłem już patrzeć na potrawy zawierające cukier.
Pobudka 4.50,kawa,toaleta i śniadanie.Bułki z dżemem i trochę owsianki z tym samym brzoskwiniowym dżemem.
Po drodze do Rzeszowa zabrałem Pawła (Sosika) z którym mieliśmy biec Rzeszowki maraton.
Z Pawłem od sierpnia mieliśmy w planach ten maraton,jednak Paweł mnie prosił o dyskrecję,nie chciał aby szanowne forum
wywierało jakąkolwiek presję,chciał pobiec z "luźną" głową.
Oczywiście uszanowałem tę decyzję a że nikt nie spojrzał na listę startową to manewr się udał.
Prognozy były nieciekawe,bardzo ciepło jak na październik i silny wiatr.
Jak dojechaliśmy do Rzeszowa po 7-mej było już 15st i wiało.
Odbiór pakietów,kilometr truchtania,dwie - trzy przebieżki i na start.
Założyłem do półmetka równe tempo po 4:30/km.
Pierwsze 5km to cały czas kontrola tempa,każdy kilometr wchodził +/- 2sek,wszystko szło zgodnie z planem.
Na pierwszym wodopoju ku mojemu zdziwieniu był jeden stolik z wodą i jeden z izo i ..... na końcu żołnierz który trzymał w ręce
kawałek banana.
Zdążyłem chwycić kubek w którym było izo,może z 20-30ml.Dobrze,że się nie polałem.
Nic to pomyślełem,na 10km muszę się dobrze nawodnić i wziąć banana.
Od 7-mego km odezwał się znajomy ból nad kostką.Nie specjalnie mocny,taki jak na ostatnich wybieganiach,do przeżycia.
Koło 9-tego kilometra przyłączyłem się do biegacza,zaczęliśmy trochę rozmawiać.
Tempo 4:30/km cały czas trzymałem,na 10km na punkcie z wodą udało mi się wziąć 3 kawałki banana ale tylko jeden kubek
z wodą,w dodatku nalany do 1/4.
Katarstofa z tymi wodopojami,spojrzałem do góry,ani jednej chmurki,gorąco,zero chłodzenia.
Wiedziałem,że muszę pić,tylko skąd wziąć więcej wody?Postanowiłem,że na kolejnym punkcie zaopatrzę się w wodę.
Ból był akceptowalny,czas mijał na rozmowie,kontroli tempa a ja w pięć,sześć minut przeżułem te trzy kawałki banana prawie
na sucho.
Słońce paliło,biegliśmy teraz wzdłuż rzeki Wisłok jak się okazało z wiatrem.
Zobaczyłem Pawła(Sosika)po drugiej stronie,popatrzyłem na zegarek aby zobaczyć ile ma przewagi i na jaki czas biegnie.
Po przebiegnięciu na drugą stronę przywitał nas wiatr,bardzo silny wiatr.
Paweł miał 1:50 przewagi na 12,5km co jak policzyłem idzie na okolice 3:04.
Tutaj był odcinek 5,5km cały czas pod wiatr.Jednak na mnie nie robił on wrażenia,tempo 4:30/km utrzymywałem bez żadnego
problemu,wiedziałem natomiast,że w połączeniu z wysoką temperaturą i słońcem będzie to cichy zabójca,czułem że szybko się
odwadniam.
Gdzieś koło 13-14km kostka "puściła" i pomimo bardzo silnego wiatru była to dla mnie najlepsza wiadomość.
Przy 15km gdzie szedłem równo po 4:30/km na wodopoju się zatrzymałem,wziąłem 4 kubki z wodą,wylałem 2 na siebie i jeszcze
dwa na drogę.
Przynajmniej się napiłem,za 100m dogoniłem mojego współtowarzysza biegowego,dołączyło jeszcze dwóch gości i napieraliśmy
pod ten wiatr.Teraz już nikt się nie odzywał,kontrolowaliśmy tempo i tak szło do 17-18km,kiedy.......
znowu ból na kostką dał o sobie znać.
Tylko tym razem ze zdwojoną siłą,walczyłem,starałem się nie myśleć.
Po chwili już trochę utykałem,trzymałem tempo do 18km,potem zacząłem zwalniać,myśląc że może przejdzie.
Jednak było coraz gorzej i nawet jak truchtałem po 5:30/km to było coraz gorzej.Około 20-tego km
przeszedłem w marsz a i tak bolało jak cholera.
Maraton się dla mnie wtedy skończył........kilometr jakoś doszedłem do samochodu.Kostka i powyżej spuchnięta.
Czeka mnie przerwa od biegania i wizyta u fizjo.
Nawet gdyby kontuzja mnie nie zmogła to zrobiłaby to pogoda.
Nie dałbym rady utrzymać tego tempa do końca,ba zyciówki też bym nie zrobił.
Wynik Pawła 3:13 jest naprawdę dobry,czołówka pobiegła też wiele minut gorzej.
Karetki krążyły co chwilę a wiatr był tak mocny,że dmuchane logo z PKO wyrwało z ziemi.
Orgowie szybko zareagowali,bo to coś zatarasowało całą drogę i maratończycy nie mieli którędy biec.
W samochodzie w słońcu termometr wskazywał 31st a podmuchy wiatru momentami stawiały nawet jak się szło.
Kończę pisanie bloga.Na razie.
