11,4 km; 1;08:13; 5:58/km.
Zabieganie kontuzji. Po kilku dniach odpoczynku, rozciagania, wałkowania, smarowania i grzania plastrem po wydepilowanej na te potrzebę nodze

postanowiłem, że albo dziś albo nigdy. Żeby uniknąć opcji ucieczki od treningu umówiłem się z fumflem w parku i tym sposobem nie mogłem się wywinąć. Zrobiliśmy parę kółek w tempie mocno konwersacyjnym, na pierwszym okrążeniu nawet nas prześcignęli BTM Runnersi. Zgodziłem się z tezą, że wiele kontuzji siedzi w głowie i to był mój motyw przewodni dzisiejszego wieczoru.
Ostatecznie po 11 km czuję sie dobrze, zobaczymy jutro przy schodzeniu ze schodów i dalej w sobotę i niedzielę (w planie góry i niedzielne wybieganie).
Z innej beczki: w parku mam problem, bo zieleń miejska (która nomen omen ma w nim bazę) nie dba o to aby gałęzie byly na odpowiedniej wysokości nad chodnikami i momentami musze sie cholernie schylać. Moje skargi ida pewnie tam gdzie ja kieruję skargi na siebie ("portfel depozytowy" na makulaturę) więc chyba będe zmuszony wziąć (wziąść??

) sprawy w swoje ręce i zacząć biegać z piłą.