popadłem w refleksyjny nastrój

i zastanawiam się, gdzie jest granica między "jeszcze-wspomaganiem / suplementacją" a "już-dopingiem" ...?
ostatnio były lekkoatleta i obecny wnikliwy obserwator ( także poprzez pracę w klubie ) powiedział mi sporo ciekawych rzeczy, między innymi:
1 - że na porządku dziennym jest wspomaganie farmakologiczne , między innymi jakimiś ( nie zapamiętałem dokładnie nazwy, przepraszam za możliwą pomyłkę i z góry dzięki za sprostowanie ) środkami jak TAP-6000 , które podkręcają sprintera o około 0,5 s na 100 m, bierzesz przez tydzień i przez tydzień trzyma
2 - że poziom testosteronu dozwolony przepisami wynosi do 5,0 jednostek, gdy normą fizjologiczną jest 1,0 , jeden na świecie Japończyk miał około 3, ale to ewenement na skalę świata. Carl Lewis co kontrolę miał 4,98 jednostki ...
3 - Ergo - że sport wyczynowy jest po prostu półoficjalnym i darmowym poligonem doświadczalnym dla farmacji, wojska, lotnictwa , agencji kosmicznych etc...

a przecież nie wszystkich sportowców trzeba namawiać, niektórzy sami chcą

Podwyższone wskaźniki dopuszczane przez przepisy org. antydopingowych to nic innego, jak świadomie uchylona furtka.
Co Wy na to?