Mam dylemat - startuję w tym roku w Rzeźniku (po raz pierwszy coś coś dłuższego w górach) i zastanawiam się czy
klasyczne (maratońskie) zasady taperingowania przed zawodami mają tu sens, skoro wysiłek podczas Rzeźnika będzie dużo mniej intensywny niż na asfalcie? (biegnę w mieszanej parze i będę trzymał się prędkości nieco wolniejszej partnerki

W praktyce:
- zrobione: 6 tygodni przed Rzeźnikiem 50K podczas Orlenu - 4h
- zrobione: 4 tygodnie przed (10 maja) 32K po Świętokrzyskich (1000m przewyższenia) - 4h
- w planie: 3 tygodnie przed 40K po Świętokrzyskich (1300m przewyższenia) -6h (plan)
Potem już nic długiego, jakieś crossy w podwarszawskich lasach i regeneracja.
Ma to sens? Czy za dużo / za mało? / robić jeszcze dodatkowe góry na 2 tygodnie przed?

(po biegu > 30K potrzebuję 2-3 dni by nogi odzyskały moc, tygodniowo nie biegam więcej niż 70K (+ dwa razy tyle na rowerze)))
ps.
Jeżeli temat był już wałkowany to przepraszam - zabijcie wątek.