Dream big: (20+40+90+180), cel: Łódź Maraton 2023 (3:30-3:45)
Moderator: infernal
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
19.04.2015 - niedziela - pięć dyszek rozmienione - ale jak?
No właśnie, pięć dyszek rozmienione, ale zanim do tego doszło to podsumuję co się zadziało od 8 kwietnia, jak ostatnio pisałem
No w sumie niewiele kto ma mnie na Endomondo to wie - 9, 10 i 11.04 - rower do pracy i z powrotem. 13.04 w poniedziałek, to samo. Po pracy w samochód i do Poznania na konferencję - wieczorem nie miałem siły wyjść biegać, więc rozciąganie i rolowanie - jakbym za każde brzydkie słowo dostawał zeta, to po tym rolowaniu wskoczyłbym na listę 100 najbogatszych polaków Forbesa
Wtorek - wieczorem dyszka po Poznaniu. W trakcie biegania stwierdziłem, że "O, w Poznaniu jeszcze nie biegałem!", po czym po chwili FACEPALM - bo zatrybiłem, że w Poznaniu to w sumie ra biegłem, a to że złamałem tam czwórkę to jakoś mi z głowy wypadło w czwartek po pracy biegiem do domu i tyle.
Relacja z biegu:
Bieg: ALE 10k Run - bieg towarzyszący Łódzkiemu Maratonowi
Rano owsianka z owocami, moje ulubione śniadanie od wielu miesięcy. Ponieważ trasa maratonu przebiegała dość blisko mojego domu, i wiedziałem, że z MPK może być ciężko, a samochodu nie ryzykowałem, więc postanowiłem - jadę rowerem
Zaparkowałem rower pod Aquaparkiem Fala, spod którego startowały biegi (lewa strona - dyszka, prawa - maraton, jak rok temu). I nagle słyszę "do startu zostały dwie minuty". Więc rura do strefy startowej, ustawiłem się na zbiegu stref 45-50 i 50+, ponieważ zamierzałem rzucić się na życiówkę (kawabunga!). Totalnie bez przygotowania szybkościowego, nic. Na totalną pałę - stwierdziłem, że jak będzie boleć, to przynajmniej zrobię test do VDOT wg Danielsa.
I ruszamy - ruszamy lekko, a ja slalom między ludźmi, którzy nie kumają konceptu stref startowych. Wyprzedziłem na starcie KILKASET osób, a potem jeszcze multum w trakcie, łączenie pewnie z 1000 o_O Garmin pokazuje 5:15, stwierdziłem "ok, jest komfortowo - będzie siła na koniec, przycisnę, nie będzie - będzie "atak" na 52 minuty ). Ale Garmin piknął 4:51 więc pierwsza myśl - trzeba będzie skalibrować po biegu. Druga myśl - tempo chwilowe mogę sobie wsadzić w rzyć i lecę na czuja. Trasa bardzo przyjemna, idealna do życiówek - mam ją doskonale obieganą, więc wiedziałem gdzie mogę pocisnąć, a gdzie trzeba trzymać i starać się nie tracić.
Drugi KM - 4:31 a ja wszystko w strefie względnego komfortu (jak na zawody oczywiście), oddech luz, puls luz, mięśniowo praktycznie luz. I lecę. Kolejne kilometry odmierzone według mojej 310-tki perfekcyjnie - zegarek pikał 1-2 metry przed oznaczeniem kilometrów, brawo dla organizatorów, jeszcze tak nie miałem.
Więc lecę dalej, wyprzedzając tabuny ludzi - uczepiłem sie jakiejś blondynki z kucykiem, biegła równo przez 3-4 km, więc szło. Ale zatrzymała się na wodopoju - ja miałem swoje picie, na dychę w sumie tylko kontrolnie, ale się jednak przydało na koniec żeby przepłukać paszczę.
Drobny kryzys na 7 km, bo szósty był trochę pod górkę - więc musiałem zwolnić, że by się nie zagotować - ale to było zwolnienie rzędu 5 sek/km. Wszystko szło !@#$%. 8 km - bardzo przyjemny spadek więc poszedł w 4:46, mimo że czułem że biegnę - wtedy już wiedziałem, że będzie życiówka, nie wiedziałem tylko jaka, nieśmiało świtało połamanie tych 48 minut, które były jakimś tam celem pobocznym w 2014, a który nie wyszedł. Ale świadomość, że jest jeszcze trochę przede mną nie pozwoliła mi się podpalać.
9km - powtórzenie szóstego, więc znów trochę pod górkę - co widać po czasie - 4:54 - ale wciąż świadomie, rozsądnie, ze świadomością, że chciałbym jeszcze przyspieszyć. Puls 184 Dziesiąty km - udało się przyspieszyć, łyknąłem jeszcze kilkanaście osób, wyszło 4:35, w tym końcówka sprintem przy wbiegu do Areny. Za metą potrzebowałem kilkudziesięciu sekund żeby dojść do siebie, więc wiem, że to było na maksa. Brutto wyszło 50:xx, jak zatrzymałem Garmina i zobaczyłem 47:31 to aż się zaśmiałem.
Życiówka z maja z Łodzi poprawiona o 2 minuty 40 sekund. Z niczego Więc tym bardziej !@#$%.
Podsumowując - trasa super do życiówek, organizacja super, bieg super, strategia super - efekt PB Pierwszy cel - poprawia dyszki zrealizowany z nawiązką.
VDOT z tego biegu wg. Danielsa 42,5 i taki przyjmuję do kolejnych treningów
Jak ktoś doczytał dotąd - to na Endo zawody wyglądają tak <klik>
No właśnie, pięć dyszek rozmienione, ale zanim do tego doszło to podsumuję co się zadziało od 8 kwietnia, jak ostatnio pisałem
No w sumie niewiele kto ma mnie na Endomondo to wie - 9, 10 i 11.04 - rower do pracy i z powrotem. 13.04 w poniedziałek, to samo. Po pracy w samochód i do Poznania na konferencję - wieczorem nie miałem siły wyjść biegać, więc rozciąganie i rolowanie - jakbym za każde brzydkie słowo dostawał zeta, to po tym rolowaniu wskoczyłbym na listę 100 najbogatszych polaków Forbesa
Wtorek - wieczorem dyszka po Poznaniu. W trakcie biegania stwierdziłem, że "O, w Poznaniu jeszcze nie biegałem!", po czym po chwili FACEPALM - bo zatrybiłem, że w Poznaniu to w sumie ra biegłem, a to że złamałem tam czwórkę to jakoś mi z głowy wypadło w czwartek po pracy biegiem do domu i tyle.
Relacja z biegu:
Bieg: ALE 10k Run - bieg towarzyszący Łódzkiemu Maratonowi
Rano owsianka z owocami, moje ulubione śniadanie od wielu miesięcy. Ponieważ trasa maratonu przebiegała dość blisko mojego domu, i wiedziałem, że z MPK może być ciężko, a samochodu nie ryzykowałem, więc postanowiłem - jadę rowerem
Zaparkowałem rower pod Aquaparkiem Fala, spod którego startowały biegi (lewa strona - dyszka, prawa - maraton, jak rok temu). I nagle słyszę "do startu zostały dwie minuty". Więc rura do strefy startowej, ustawiłem się na zbiegu stref 45-50 i 50+, ponieważ zamierzałem rzucić się na życiówkę (kawabunga!). Totalnie bez przygotowania szybkościowego, nic. Na totalną pałę - stwierdziłem, że jak będzie boleć, to przynajmniej zrobię test do VDOT wg Danielsa.
I ruszamy - ruszamy lekko, a ja slalom między ludźmi, którzy nie kumają konceptu stref startowych. Wyprzedziłem na starcie KILKASET osób, a potem jeszcze multum w trakcie, łączenie pewnie z 1000 o_O Garmin pokazuje 5:15, stwierdziłem "ok, jest komfortowo - będzie siła na koniec, przycisnę, nie będzie - będzie "atak" na 52 minuty ). Ale Garmin piknął 4:51 więc pierwsza myśl - trzeba będzie skalibrować po biegu. Druga myśl - tempo chwilowe mogę sobie wsadzić w rzyć i lecę na czuja. Trasa bardzo przyjemna, idealna do życiówek - mam ją doskonale obieganą, więc wiedziałem gdzie mogę pocisnąć, a gdzie trzeba trzymać i starać się nie tracić.
Drugi KM - 4:31 a ja wszystko w strefie względnego komfortu (jak na zawody oczywiście), oddech luz, puls luz, mięśniowo praktycznie luz. I lecę. Kolejne kilometry odmierzone według mojej 310-tki perfekcyjnie - zegarek pikał 1-2 metry przed oznaczeniem kilometrów, brawo dla organizatorów, jeszcze tak nie miałem.
Więc lecę dalej, wyprzedzając tabuny ludzi - uczepiłem sie jakiejś blondynki z kucykiem, biegła równo przez 3-4 km, więc szło. Ale zatrzymała się na wodopoju - ja miałem swoje picie, na dychę w sumie tylko kontrolnie, ale się jednak przydało na koniec żeby przepłukać paszczę.
Drobny kryzys na 7 km, bo szósty był trochę pod górkę - więc musiałem zwolnić, że by się nie zagotować - ale to było zwolnienie rzędu 5 sek/km. Wszystko szło !@#$%. 8 km - bardzo przyjemny spadek więc poszedł w 4:46, mimo że czułem że biegnę - wtedy już wiedziałem, że będzie życiówka, nie wiedziałem tylko jaka, nieśmiało świtało połamanie tych 48 minut, które były jakimś tam celem pobocznym w 2014, a który nie wyszedł. Ale świadomość, że jest jeszcze trochę przede mną nie pozwoliła mi się podpalać.
9km - powtórzenie szóstego, więc znów trochę pod górkę - co widać po czasie - 4:54 - ale wciąż świadomie, rozsądnie, ze świadomością, że chciałbym jeszcze przyspieszyć. Puls 184 Dziesiąty km - udało się przyspieszyć, łyknąłem jeszcze kilkanaście osób, wyszło 4:35, w tym końcówka sprintem przy wbiegu do Areny. Za metą potrzebowałem kilkudziesięciu sekund żeby dojść do siebie, więc wiem, że to było na maksa. Brutto wyszło 50:xx, jak zatrzymałem Garmina i zobaczyłem 47:31 to aż się zaśmiałem.
Życiówka z maja z Łodzi poprawiona o 2 minuty 40 sekund. Z niczego Więc tym bardziej !@#$%.
Podsumowując - trasa super do życiówek, organizacja super, bieg super, strategia super - efekt PB Pierwszy cel - poprawia dyszki zrealizowany z nawiązką.
VDOT z tego biegu wg. Danielsa 42,5 i taki przyjmuję do kolejnych treningów
Jak ktoś doczytał dotąd - to na Endo zawody wyglądają tak <klik>
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Wrzucam zdjęcie z mety mojej dyszki, a co!
Tak sobie myślałem, że skoro biegając z niczego nabiegałem sensowną życiówkę, gdzie z przeliczników wychodzą mi wszystkie wyniki z 2014 (no nie licząc maratonu ), a w porządnym treningu nawet się nie zbliżyłem do tego wyniku.
I w sumie mam podejrzenie, że najzwyczajniej na świecie się zajeżdżałem. Słaba regeneracja, bo spałem po 5-6h, wysokie temperatury, bo np. o 5 rano było już 18, a jak wracałem przed 7 to już 25+, a ja trzymałem się temp Danielsa kurczowo, a czym innym jest robienie progów po 4:45 w 2 stopniach Celsjusza, a co innego w 25. A ja tempo zawsze trzymałem, i wtedy trening progowy mający być "komfortowy ale trudny" (co idealnie opisuje moją niedzielną dychę) nie zawierał w sobie słowa "komfort", rzekłbym że nawet wprost przeciwnie
Więc teraz będą tempa ALE z uwzględnieniem pogody i obciążenia. Grzegorz, jeśli to czytasz, to chyba zrozumiałem, dlaczego startując z w miarę podobnego treningu i niewielkiej różnicy poziomów ja ledwo złamałem jesienią czwórkę, a Ty się otarłeś o 3:30. Więc teraz zdrowszy rozsądek będzie
Tak sobie myślałem, że skoro biegając z niczego nabiegałem sensowną życiówkę, gdzie z przeliczników wychodzą mi wszystkie wyniki z 2014 (no nie licząc maratonu ), a w porządnym treningu nawet się nie zbliżyłem do tego wyniku.
I w sumie mam podejrzenie, że najzwyczajniej na świecie się zajeżdżałem. Słaba regeneracja, bo spałem po 5-6h, wysokie temperatury, bo np. o 5 rano było już 18, a jak wracałem przed 7 to już 25+, a ja trzymałem się temp Danielsa kurczowo, a czym innym jest robienie progów po 4:45 w 2 stopniach Celsjusza, a co innego w 25. A ja tempo zawsze trzymałem, i wtedy trening progowy mający być "komfortowy ale trudny" (co idealnie opisuje moją niedzielną dychę) nie zawierał w sobie słowa "komfort", rzekłbym że nawet wprost przeciwnie
Więc teraz będą tempa ALE z uwzględnieniem pogody i obciążenia. Grzegorz, jeśli to czytasz, to chyba zrozumiałem, dlaczego startując z w miarę podobnego treningu i niewielkiej różnicy poziomów ja ledwo złamałem jesienią czwórkę, a Ty się otarłeś o 3:30. Więc teraz zdrowszy rozsądek będzie
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
24.04.2015 - piątek - wracamy do regularności
Cały tydzień pod wrażeniem życiówki i z głową pełną myśli "JAK?!" i zastanawiania się co z tym zrobić. No więc postanowiłem pobiegać W tygodniu trochę roweru do pracy i z powrotem, a w piątek wieczorem 8km BSa plus 6 przebieżek. Luźno, lekko, sympatycznie. I piszczel nie bolał - chyba w sytuacjach w których moja motoryka nie jest zaburzona daje mi luzu.
Tempo >6 min/km, puls <150 bpm. Marzenie, dopiero w połowie 7 km podbiło >150 jak zaczęło się pod górkę. A potem trochę rozciągania. Trochę, bo nie było tyle ile być powinno - ale to ze względu na fakt, że wróciłem o 21. Bywa
26.04.2015 - niedziela - przepisowy krótki long
No bo jak nazwać niedzielną 15-tkę? i nie mówię o nastolatce? W każdym razie młody zrobił nam pobudkę 6:20, planowałem wyjść biegać od razu, ale w sobotę posiedzieliśmy z shishą do 1 w nocy i jakoś tak wyszło. Więc 8:10 na trasie. Krótkie spodnie, na górę krótki rękaw i wiatrówka, bo trochę mży, w pas 0,5l wody i żel ALE (zostały mi skądśtam, więc muszę wykorzystać )
Biegło się ciężej niż w piątek, może organizm odzwyczaił się od biegania co 2 dni a może to duchota? No w każdym razie 155 bpm na pulsometrze przy <5:50, więc znośnie. Lecę do parku na Zdrowie - lubię tam biegać i już
Na drugim KaeMie słyszę "Marcin, zaczekaj!". Lekko skonsternowany (bo nijak nie spodziewałem się nikogo) odwracam się i widzę znajomą z poprzedniej pracy. Nie wiedziałem że biega, ale nie dziwota, ja tam nie pracuję 3 lata, a ona biega pół roku :D w tym czasie zdążyła zrobić połówkę w 1:54. No to się pytam jaki plan na dziś na trening. Stwierdziła, że (I teraz uwaga):
- przygotowuje się do WRZEŚNIOWEGO półmaratonu
- chce poprawić czas z 1:54 na 1:53 (!)
- w planie ma 21km wybiegania (!!)
- ... w tempie 5:25 (!!!)
Miazga. Trochę zasugerowałem zmniejszenie tempa longów i korektę celu na 1:45, i ona zwolniła, ja przyspieszyłem i w sumie zrobiliśmy 6km mojego Tempa Maratońskiego - bo tak plus minus 5:30. Nie powiem, żeby to było tempo konwersacyjne, oj nie - wypowiedzi musiałem przeplatać kilkoma wdechami, ale dałem radę - mimo 170 bpm na liczniku - dobrze że alertów na tętno nie ustawiłem, bo Garmin by się zapikał
Po prawie 9km stwierdziłem, że tak to ja się zajadę, powiedziałem "do zobaczenia" i wcisnąłem hamulec - 6:10 i 160 bpm, od razu znacznie bardziej komfortowy bieg - więc wróciłem do założeń (15 km BSa) i dokończyłem trening.
W sumie wyszło 9 km BS + 6 Kkm TM w ciut poniżej 1,5h. Wróciłem zadowolony, dobiegany, jest luz. Teraz akcent w środę/czwartek, a we wtorek BS.
Cały tydzień pod wrażeniem życiówki i z głową pełną myśli "JAK?!" i zastanawiania się co z tym zrobić. No więc postanowiłem pobiegać W tygodniu trochę roweru do pracy i z powrotem, a w piątek wieczorem 8km BSa plus 6 przebieżek. Luźno, lekko, sympatycznie. I piszczel nie bolał - chyba w sytuacjach w których moja motoryka nie jest zaburzona daje mi luzu.
Tempo >6 min/km, puls <150 bpm. Marzenie, dopiero w połowie 7 km podbiło >150 jak zaczęło się pod górkę. A potem trochę rozciągania. Trochę, bo nie było tyle ile być powinno - ale to ze względu na fakt, że wróciłem o 21. Bywa
26.04.2015 - niedziela - przepisowy krótki long
No bo jak nazwać niedzielną 15-tkę? i nie mówię o nastolatce? W każdym razie młody zrobił nam pobudkę 6:20, planowałem wyjść biegać od razu, ale w sobotę posiedzieliśmy z shishą do 1 w nocy i jakoś tak wyszło. Więc 8:10 na trasie. Krótkie spodnie, na górę krótki rękaw i wiatrówka, bo trochę mży, w pas 0,5l wody i żel ALE (zostały mi skądśtam, więc muszę wykorzystać )
Biegło się ciężej niż w piątek, może organizm odzwyczaił się od biegania co 2 dni a może to duchota? No w każdym razie 155 bpm na pulsometrze przy <5:50, więc znośnie. Lecę do parku na Zdrowie - lubię tam biegać i już
Na drugim KaeMie słyszę "Marcin, zaczekaj!". Lekko skonsternowany (bo nijak nie spodziewałem się nikogo) odwracam się i widzę znajomą z poprzedniej pracy. Nie wiedziałem że biega, ale nie dziwota, ja tam nie pracuję 3 lata, a ona biega pół roku :D w tym czasie zdążyła zrobić połówkę w 1:54. No to się pytam jaki plan na dziś na trening. Stwierdziła, że (I teraz uwaga):
- przygotowuje się do WRZEŚNIOWEGO półmaratonu
- chce poprawić czas z 1:54 na 1:53 (!)
- w planie ma 21km wybiegania (!!)
- ... w tempie 5:25 (!!!)
Miazga. Trochę zasugerowałem zmniejszenie tempa longów i korektę celu na 1:45, i ona zwolniła, ja przyspieszyłem i w sumie zrobiliśmy 6km mojego Tempa Maratońskiego - bo tak plus minus 5:30. Nie powiem, żeby to było tempo konwersacyjne, oj nie - wypowiedzi musiałem przeplatać kilkoma wdechami, ale dałem radę - mimo 170 bpm na liczniku - dobrze że alertów na tętno nie ustawiłem, bo Garmin by się zapikał
Po prawie 9km stwierdziłem, że tak to ja się zajadę, powiedziałem "do zobaczenia" i wcisnąłem hamulec - 6:10 i 160 bpm, od razu znacznie bardziej komfortowy bieg - więc wróciłem do założeń (15 km BSa) i dokończyłem trening.
W sumie wyszło 9 km BS + 6 Kkm TM w ciut poniżej 1,5h. Wróciłem zadowolony, dobiegany, jest luz. Teraz akcent w środę/czwartek, a we wtorek BS.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Koniec kwietnia: 5-10-15
W zeszłym tygodniu miało być więcej biegania, akcent w środę, ale jakoś nie wyszło. Wtorek i środa - rower, 2x 6km (traktuję jak lekkie BSy ), dopiero w czwartek wracałem z pracy biegiem, plecak, w środku laptop, golarka, masa innych nieprzydatnych, acz ciężkich sprzętów, więc technika trochę ucierpiała, a z nią piszczel. I zaczęło trochę boleć.
Ale 6km poszło.
W sobotę wyskoczyłem na dychę - mega mi się nie chciało, ale postanowiłem że muszę zrobić 3 biegania w tygodniu. Poleciałem do lasku koło siebie, obiegałem ścieżki - wyszło 9km plus 6 przebieżek po 100 metrów. Trening bajka, puls nie wychodził poza 146-148 poza jednym momentem większego wysiłku (nie licząc przebieżek of korz). Do domu i rozciąganie
Łącznie dycha na średnim tętnie 145 bpm. Mówi samo za siebie
Niedziela - Wings For Life. Podobno, nie biegłem, choć nieśmiało planowałem więc postanowiłem, że zrobię lekkie 20 km. Wyszedłem zamiast o 7 to po 11, więc już było dość ciepło, ja miałem tylko 2x250 ml wody, więc bałem się, że braknie. I poleciałem do parku na zdrowiu - biegaczy pełno, spacerowiczów i szkodników rowerowych jeszcze więcej a ja latam swoje, leciutko, choć nie tak lekko jak dzień wcześniej (skoro dzień wcześniej robiłem dychę - paręnaście tygodni mi taki zestawy nie wyszedł ), ale trzymając tempo >6:04, tętno było +- 150 bpm, gdzieniegdzie wychodziło ciut powyżej. Ogólnie średnie tętno z całego biegania to 149 bpm przy tempie 6:09. Jak nie ja.
A plan mojej 20-tki zrewidowałem o 1/4 bo stwierdziłem, że taka piękna pogoda (a w Łodzi było bosko) to trzeba z rodziną wyjść na spacer. I wróciłem, staram się trzymać priorytetów (ale tą piątkę bym strzelił lekko, pewnie nawet i dychę). Więc ogólnie wyszło 31km w trzech treningach plus trochę roweru. Zaczyna to na początek wyglądać.
Teraz były 2 dni znów rower, jak dobrze pójdzie i pogoda dopisze, to będzie 5x 12 + bieganie. Jutro planuję wieczorem jakiś większy akcent i progi (Bieg Piotrkowskiej się zbliża i chciałbym znów otrzeć się o to 47:30 więc progi będą jak najbardziej wskazane. A w weekend chciałbym zrobić 21k + w ramach wybiegania, może być ciężko bo będę w komisji wyborczej ale co tam, może się uda - delikatnie mam nadzieję na 4 biegania i jakieś 40 km. Pożyjemy, zobaczymy
W zeszłym tygodniu miało być więcej biegania, akcent w środę, ale jakoś nie wyszło. Wtorek i środa - rower, 2x 6km (traktuję jak lekkie BSy ), dopiero w czwartek wracałem z pracy biegiem, plecak, w środku laptop, golarka, masa innych nieprzydatnych, acz ciężkich sprzętów, więc technika trochę ucierpiała, a z nią piszczel. I zaczęło trochę boleć.
Ale 6km poszło.
W sobotę wyskoczyłem na dychę - mega mi się nie chciało, ale postanowiłem że muszę zrobić 3 biegania w tygodniu. Poleciałem do lasku koło siebie, obiegałem ścieżki - wyszło 9km plus 6 przebieżek po 100 metrów. Trening bajka, puls nie wychodził poza 146-148 poza jednym momentem większego wysiłku (nie licząc przebieżek of korz). Do domu i rozciąganie
Łącznie dycha na średnim tętnie 145 bpm. Mówi samo za siebie
Niedziela - Wings For Life. Podobno, nie biegłem, choć nieśmiało planowałem więc postanowiłem, że zrobię lekkie 20 km. Wyszedłem zamiast o 7 to po 11, więc już było dość ciepło, ja miałem tylko 2x250 ml wody, więc bałem się, że braknie. I poleciałem do parku na zdrowiu - biegaczy pełno, spacerowiczów i szkodników rowerowych jeszcze więcej a ja latam swoje, leciutko, choć nie tak lekko jak dzień wcześniej (skoro dzień wcześniej robiłem dychę - paręnaście tygodni mi taki zestawy nie wyszedł ), ale trzymając tempo >6:04, tętno było +- 150 bpm, gdzieniegdzie wychodziło ciut powyżej. Ogólnie średnie tętno z całego biegania to 149 bpm przy tempie 6:09. Jak nie ja.
A plan mojej 20-tki zrewidowałem o 1/4 bo stwierdziłem, że taka piękna pogoda (a w Łodzi było bosko) to trzeba z rodziną wyjść na spacer. I wróciłem, staram się trzymać priorytetów (ale tą piątkę bym strzelił lekko, pewnie nawet i dychę). Więc ogólnie wyszło 31km w trzech treningach plus trochę roweru. Zaczyna to na początek wyglądać.
Teraz były 2 dni znów rower, jak dobrze pójdzie i pogoda dopisze, to będzie 5x 12 + bieganie. Jutro planuję wieczorem jakiś większy akcent i progi (Bieg Piotrkowskiej się zbliża i chciałbym znów otrzeć się o to 47:30 więc progi będą jak najbardziej wskazane. A w weekend chciałbym zrobić 21k + w ramach wybiegania, może być ciężko bo będę w komisji wyborczej ale co tam, może się uda - delikatnie mam nadzieję na 4 biegania i jakieś 40 km. Pożyjemy, zobaczymy
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
6 maja - 4km BS + 4km P + 200m marsz + 2km BS
Trening w środę. O 22.30. Masakra, jak mi się nie chciało. Ale mnie żona wygoniła, bo stwierdziła, że jak mam się obijać, to przynajmniej tak zrobię coś pożytecznego
Z racji godziny i gównianej pogody przez cały dzień (lało i nie dane mi było pojechać do pracy rowerem, więc trasa tam-i-z-powrotem zamiast łącznie 40 minut zajęła mi 75 ) wyszedłem na długo. I chyba to był błąd, bo było dość duszno, więc trochę się zgrzałem.
Ale do rzeczy, plan był jakieś progi zrobić. Jakie to już planu nie miałem więc padło na 20 minut ciągłego biegu. 4 km BSa, leciutko, tętno poniżej 150 (zacząłem trochę patrzeć na tętno, żeby się nie zajeżdżać jak latem zeszłego roku), tempo jak po sznurku, jak zawodowiec normalnie:
1. 6:07
2. 5:59
3. 5:58
4: 6:02
200m marszu dla uspokojenia oddechu i 2km BS z powrotem do domu
Potem próg - na początku (przez pierwsze 3km) to musiałem się hamować, było komfortowo ale trudno, końcówkę miałem wrażenie, że jednak ten komfort zgubiłem a może to fakt, że to była 23, a ja już miałem kilka km w nogach? Bo w teorii jednej strony tempo P to takie, którym mogę biec godzinę, a 4:50 nie dałbym wtedy rady, skoro to tempo na <50 na 10k, a z drugiej - to tempo z tabelki Danielsa. Z trzeciej - samopoczucie było takie, że przez 2,5-3km było ok, więc może trzeba było zwolnić na tym trzecim? Z kolei tętno na koneic dobiło do 180, więc do 192 bpm (tyle miałem jak kończyłem życiówkę na 10k ostatnio) dość daleko było Jakieś pomysły/sugestie?
5. 4:51
6. 4:51 (!)
7. 4:51 (!!) - tu dopiero jak zawodowiec 3km z rzędu w punkt
8. 4:54 - tu zabawne, bo miałem wrażenie że przyspieszyłem na końcu
I muszę skalibrować FootPoda, bo pokazuje tempo o 25-30s wolniejsze niż aktualne, jest to trochę upierdliwe.
Trening w środę. O 22.30. Masakra, jak mi się nie chciało. Ale mnie żona wygoniła, bo stwierdziła, że jak mam się obijać, to przynajmniej tak zrobię coś pożytecznego
Z racji godziny i gównianej pogody przez cały dzień (lało i nie dane mi było pojechać do pracy rowerem, więc trasa tam-i-z-powrotem zamiast łącznie 40 minut zajęła mi 75 ) wyszedłem na długo. I chyba to był błąd, bo było dość duszno, więc trochę się zgrzałem.
Ale do rzeczy, plan był jakieś progi zrobić. Jakie to już planu nie miałem więc padło na 20 minut ciągłego biegu. 4 km BSa, leciutko, tętno poniżej 150 (zacząłem trochę patrzeć na tętno, żeby się nie zajeżdżać jak latem zeszłego roku), tempo jak po sznurku, jak zawodowiec normalnie:
1. 6:07
2. 5:59
3. 5:58
4: 6:02
200m marszu dla uspokojenia oddechu i 2km BS z powrotem do domu
Potem próg - na początku (przez pierwsze 3km) to musiałem się hamować, było komfortowo ale trudno, końcówkę miałem wrażenie, że jednak ten komfort zgubiłem a może to fakt, że to była 23, a ja już miałem kilka km w nogach? Bo w teorii jednej strony tempo P to takie, którym mogę biec godzinę, a 4:50 nie dałbym wtedy rady, skoro to tempo na <50 na 10k, a z drugiej - to tempo z tabelki Danielsa. Z trzeciej - samopoczucie było takie, że przez 2,5-3km było ok, więc może trzeba było zwolnić na tym trzecim? Z kolei tętno na koneic dobiło do 180, więc do 192 bpm (tyle miałem jak kończyłem życiówkę na 10k ostatnio) dość daleko było Jakieś pomysły/sugestie?
5. 4:51
6. 4:51 (!)
7. 4:51 (!!) - tu dopiero jak zawodowiec 3km z rzędu w punkt
8. 4:54 - tu zabawne, bo miałem wrażenie że przyspieszyłem na końcu
I muszę skalibrować FootPoda, bo pokazuje tempo o 25-30s wolniejsze niż aktualne, jest to trochę upierdliwe.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Chyba muszę coś napisać
9 maja - BS z przebieżkami
Nic wielkiego - wyszedłem przed 7 rano pobiegać - miała być dyszka, ale stwierdziłem, że jak w niedzielę planuję dwie dyszki, to przytnę dystans. Więc było 8km i 4 przebieżki po 150 metrów.
... a niedziela wypadła przez wybory - siedziałem w komisji wyborczej i czasu zabrakło
13 maja - 4km BS + 4km P + 200m marsz + 2km BS
Środa - trening szybkościowy. Padło na interwały progowe. Ogólnie chęć do wyjścia miałem taką jak kot do kąpieli, tym bardziej że po całym dniu, kąpieli młodego zaczęliśmy oglądać Top Chefa, więc do biegu przystąpiłem o 22.15. O dziwo, spotkałem 6 biegaczy. Co prawda w pierwszej części treningu, ale zawsze.
Poleciałem na Zdrowie, bo lubię biegać tymi alejkami, w dodatku Kamil nadał mi "dreszery" - czyli proste, równe alejki parkowe na których można biegać kilometrówki miód. W dodatku są odbiciem lustrzanym tych, na których ja biegałem latem progi i interwały, ale mają tą zaletę, że różnica poziomów jest znacznie mniejsza, więc nie ma wpływu prawie na tempo.
I tak po pierwszych 5 km BSa wszedł próg - 4:44. Ten był pod górkę. Tętno dobiło do 173 bpm., wszystko na pełnym komforcie (ale trudno ). Nie pamiętałem co Daniels pisze o przerwach w tym przypadku, więc arbitralnie postanowiłem zrobić 250m w BSie, do zbicia tętna <150.
Drugi próg z górki - 4:40 - tętno doszło do 170. Ciągle fajnie
Trzeci - pod górkę - 4:52 - tętno podbiło do 174, ale ciągle przyjemnie (na tyle na ile pozwalają progi - czyli nie wchodziłem w tempo Interwałów)
Czwarty - znów z górki - 4:39 - aż się zdziwiłem, że mając dychę na liczniku dojechałem z tętnem do 171 przy tej prędkości
Piąty - już ciężej, znów pod górę - wyszło 4:50 i 174 bpm. Tu planowałem skończyć, więc zrobiłem sobie 100m marszu na ochłonięcie, szczerząc się, że tak fajnie to mi się progów nie biegało jeszcze. Więc w drodze powrotnej postanowiłem dołożyć jeszcze jeden - wszedł 4:50 z górki - ale już mniej komfortowo - chyba osiągnąłem optimum treningowe na ten dzień i do domu jeszcze 3km BSem, łącznie 15,25km w czasie 1:26:44, z czego 6km w tempie P.
I największe zaskoczenie (oprócz tego jak mi się przyjemnie to biegało) - tętno BSa przy powrocie to <155 - no co jak co, ale tego bym się nie spodziewał - bo moje zeszłoroczne przygody z progami kończyły się powrotem z pikawą dobijającą do 170. A tu proszę, co robi ogarnięcie się
Ogólnie super trening, zachwycony jestem jak mi poszło. Ciągle nie mogę złapać regularności w bieganiu, w niedzielę już obligatoryjnie strzelę jakieś 21k, a w sobotę wieczorem mam bieg na 5k po lotnisku zobaczymy co z tego wyjdzie, rok temu cudem nabiegałem życiówkę 22:47, w tym coś poniżej 23:30 będzie wyczynem Chyba że znów sam siebie zaskoczę i polecę <22;30
A tak ogólnie to popitalam cały czas do pracy na rowerze, wychodzi teo 50-60km tygodniowo, więc naiwnie liczę, że to zastąpi mi to jakiś BS
9 maja - BS z przebieżkami
Nic wielkiego - wyszedłem przed 7 rano pobiegać - miała być dyszka, ale stwierdziłem, że jak w niedzielę planuję dwie dyszki, to przytnę dystans. Więc było 8km i 4 przebieżki po 150 metrów.
... a niedziela wypadła przez wybory - siedziałem w komisji wyborczej i czasu zabrakło
13 maja - 4km BS + 4km P + 200m marsz + 2km BS
Środa - trening szybkościowy. Padło na interwały progowe. Ogólnie chęć do wyjścia miałem taką jak kot do kąpieli, tym bardziej że po całym dniu, kąpieli młodego zaczęliśmy oglądać Top Chefa, więc do biegu przystąpiłem o 22.15. O dziwo, spotkałem 6 biegaczy. Co prawda w pierwszej części treningu, ale zawsze.
Poleciałem na Zdrowie, bo lubię biegać tymi alejkami, w dodatku Kamil nadał mi "dreszery" - czyli proste, równe alejki parkowe na których można biegać kilometrówki miód. W dodatku są odbiciem lustrzanym tych, na których ja biegałem latem progi i interwały, ale mają tą zaletę, że różnica poziomów jest znacznie mniejsza, więc nie ma wpływu prawie na tempo.
I tak po pierwszych 5 km BSa wszedł próg - 4:44. Ten był pod górkę. Tętno dobiło do 173 bpm., wszystko na pełnym komforcie (ale trudno ). Nie pamiętałem co Daniels pisze o przerwach w tym przypadku, więc arbitralnie postanowiłem zrobić 250m w BSie, do zbicia tętna <150.
Drugi próg z górki - 4:40 - tętno doszło do 170. Ciągle fajnie
Trzeci - pod górkę - 4:52 - tętno podbiło do 174, ale ciągle przyjemnie (na tyle na ile pozwalają progi - czyli nie wchodziłem w tempo Interwałów)
Czwarty - znów z górki - 4:39 - aż się zdziwiłem, że mając dychę na liczniku dojechałem z tętnem do 171 przy tej prędkości
Piąty - już ciężej, znów pod górę - wyszło 4:50 i 174 bpm. Tu planowałem skończyć, więc zrobiłem sobie 100m marszu na ochłonięcie, szczerząc się, że tak fajnie to mi się progów nie biegało jeszcze. Więc w drodze powrotnej postanowiłem dołożyć jeszcze jeden - wszedł 4:50 z górki - ale już mniej komfortowo - chyba osiągnąłem optimum treningowe na ten dzień i do domu jeszcze 3km BSem, łącznie 15,25km w czasie 1:26:44, z czego 6km w tempie P.
I największe zaskoczenie (oprócz tego jak mi się przyjemnie to biegało) - tętno BSa przy powrocie to <155 - no co jak co, ale tego bym się nie spodziewał - bo moje zeszłoroczne przygody z progami kończyły się powrotem z pikawą dobijającą do 170. A tu proszę, co robi ogarnięcie się
Ogólnie super trening, zachwycony jestem jak mi poszło. Ciągle nie mogę złapać regularności w bieganiu, w niedzielę już obligatoryjnie strzelę jakieś 21k, a w sobotę wieczorem mam bieg na 5k po lotnisku zobaczymy co z tego wyjdzie, rok temu cudem nabiegałem życiówkę 22:47, w tym coś poniżej 23:30 będzie wyczynem Chyba że znów sam siebie zaskoczę i polecę <22;30
A tak ogólnie to popitalam cały czas do pracy na rowerze, wychodzi teo 50-60km tygodniowo, więc naiwnie liczę, że to zastąpi mi to jakiś BS
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
15/16 maja - 2 LCJrun.pl - bieg po pasie startowym lotniska Lublinek w Łodzi
No właśnie, co tu kurde napisać... No może że połamałem życiówkę na piątkę więc generalnie zostały mi jeszcze tylko 21k i maraton w tym roku. I aż mnie przeraża to, jak dobry będę jak wreszcie zacznę regularnie trenować
Ale po kolei.
Przypomniałem sobie ostatnio, że się na to zapisałem cały dzień lataliśmy z młodym po mieście, a to zakupy do domu, a to zielsko na balkon (tzw. surfinie + gleba do tego), zeszło nam się. Godzina 20, myślałem tylko żeby otworzyć browara, a nie biegać (bieg był o 00:30 z soboty na niedzielę). Ale stwierdziłem, ze jak wybecelowałem 50 na wpisowe, to przynajmniej koszulkę odbiorę. Biuro zawodów zamykali o 23.30. Planowałem być 23:15. Ale jak to u mnie, harmonogram z gumy jest więc wylazłem z domu o 23.18. Więc rura na lotnisko - mieszkam 1km od terminala, więc tempo progowe jeszcze przetrenowałem
Wpadłem na odprawę, pokazałem dowodzik, jeszcze zostałem przyjaźnie podotykany przez Straż Graniczną, bo mi coś zapikało na bramce i już po godzinie oczekiwania wystartowaliśmy.
Rozgrzewka - to mój bieg na lotnisko, paręset metrów truchtu po płycie i 6 przebieżek. Jakoś zbytnim fanem rozgrzewek nie jestem
Start - tym razem ustawiłem się ciut bliżej startu, ponieważ planowałem biec tempem progowym, a jeśli się da - przycisnąć na ostatnim kilosie, w końcu ostatnio pisałem:
Ale lecę swoje. 2km - 4.30 (a ja luz ). Nawrotka (ale rozsądnie zrobiona, nie trzeba było zwalniać do zera). W międzyczasie minął nas ponowny zwycięzca - Tomek Osmulski. 3km - zaczyna się trochę ciężej robić - 4.30. Zaczynam się śmiać w duchu, że to trochę niemożliwe. Ale jednak. Cały czas wyprzedzam multum ludzi (zapisanych było 800). Na czwartym walczę o utrzymanie tempa - tutaj już nie za bardzo było kogo wyprzedzać, ludzi trochę mniej, ale złapałem się grupki przede mną (5-6 osób) i lecieliśmy tak chyba połowę tego kilometra, ale zaczęli słabnąć. A ja jak terminator, swoje, powoli wziąłem ich jednego po drugim. A tętno 185, zero zajezdni.
Uczepiłem się kolejnej grupki, gdzie jakaś dziewczyna ze swoim niegnącym treneem równo trzymała tempo, on ją super motywował, "nie patrz na zegarek, ciśnij, to wszystko jest w głowie, zaraz koniec, musisz przyspieszyć, finisz ma być mocny". Do mnie przemówił zwłaszcza, że minął mnie w pewnym momencie gość, z którym się korespondencyjnie ścigam na wszystkich lokalnych imprezach (on pewnie o tym nie wie, ale jest na tyle charakterystyczny, że zawsze łatwo mi go poznać Stwierdziłem "NIEDOCZEKANIE" i wcisnąłem gaz (zostało 500m, bo jak się okazało - nadłożyłem 100m wyprzedzając na początku). Nie patrzyłem już na garmina (i dobrze chyba ), działała strefa przyciągania mety, i odszedłem mu. A potem jeszcze jednemu, i kolejnemu.
I tak wypadliśmy na ostatnią prostą, zobaczyłem, ze mam jeszcze 100-150 metrów do mety i rzuciłem wszystko co miałem. Poszedłem jak się okazało <4:00, a ostatnie 50 metrów 3:30, tętno 192 bpm, wpadłem na metę z rękami uniesionymi do góry, wiedząc że z niczego zrobiłem drugą już w tym sezonie życiówkę
Więc oficjalnie - życiówka na 5k połamana o 23 sekundy - z 22:47 na 22:24 jeśli przystąpię do sobotniego Biegu Piotrkowskiej (a nie wiadomo czy zdążę, na chrzciny zapraszać będziemy) - to będę się rzucał na łamanie 47 minut, a co
... ale przeraża mnie to, że jestem lepszy jak nie trenuję...
No właśnie, co tu kurde napisać... No może że połamałem życiówkę na piątkę więc generalnie zostały mi jeszcze tylko 21k i maraton w tym roku. I aż mnie przeraża to, jak dobry będę jak wreszcie zacznę regularnie trenować
Ale po kolei.
Przypomniałem sobie ostatnio, że się na to zapisałem cały dzień lataliśmy z młodym po mieście, a to zakupy do domu, a to zielsko na balkon (tzw. surfinie + gleba do tego), zeszło nam się. Godzina 20, myślałem tylko żeby otworzyć browara, a nie biegać (bieg był o 00:30 z soboty na niedzielę). Ale stwierdziłem, ze jak wybecelowałem 50 na wpisowe, to przynajmniej koszulkę odbiorę. Biuro zawodów zamykali o 23.30. Planowałem być 23:15. Ale jak to u mnie, harmonogram z gumy jest więc wylazłem z domu o 23.18. Więc rura na lotnisko - mieszkam 1km od terminala, więc tempo progowe jeszcze przetrenowałem
Wpadłem na odprawę, pokazałem dowodzik, jeszcze zostałem przyjaźnie podotykany przez Straż Graniczną, bo mi coś zapikało na bramce i już po godzinie oczekiwania wystartowaliśmy.
Rozgrzewka - to mój bieg na lotnisko, paręset metrów truchtu po płycie i 6 przebieżek. Jakoś zbytnim fanem rozgrzewek nie jestem
Start - tym razem ustawiłem się ciut bliżej startu, ponieważ planowałem biec tempem progowym, a jeśli się da - przycisnąć na ostatnim kilosie, w końcu ostatnio pisałem:
No i się zaskoczyłem, ale nie uprzedzajmy faktów Ruszyliśmy tempo rwane, mnie nogi niosą, ale co chwila szybciej-wolniej, bo ja chcę biegać szybko, a ludzie tempo 7:00. I się dziwią że taki sprinter jak ja ich mija Więc nadłożyłem trochę dystansu, stwierdziłem, ze lepiej pobiec na pierwszym 100m więcej luźno i swoim tempem, niż równy kilometr rwać na początku. Jak mi garniak piknął 1km, to się bardzo zdziwiłem, bo lecąc dość komfortowo, zobaczyłem 4:18 i mijam tabuny ludzi, drobiąc sobie kroczki. Rok temu była mgła, widoczność na 30 metrów i pomarańczowa poświata. A tym roku było przejrzyście, co trochę dobijało psychicznie, bo biegłem ostro, ale ta końcówka nie przybliżała się ani na trochę.zobaczymy co z tego wyjdzie, rok temu cudem nabiegałem życiówkę 22:47, w tym coś poniżej 23:30 będzie wyczynem Chyba że znów sam siebie zaskoczę i polecę <22;30
Ale lecę swoje. 2km - 4.30 (a ja luz ). Nawrotka (ale rozsądnie zrobiona, nie trzeba było zwalniać do zera). W międzyczasie minął nas ponowny zwycięzca - Tomek Osmulski. 3km - zaczyna się trochę ciężej robić - 4.30. Zaczynam się śmiać w duchu, że to trochę niemożliwe. Ale jednak. Cały czas wyprzedzam multum ludzi (zapisanych było 800). Na czwartym walczę o utrzymanie tempa - tutaj już nie za bardzo było kogo wyprzedzać, ludzi trochę mniej, ale złapałem się grupki przede mną (5-6 osób) i lecieliśmy tak chyba połowę tego kilometra, ale zaczęli słabnąć. A ja jak terminator, swoje, powoli wziąłem ich jednego po drugim. A tętno 185, zero zajezdni.
Uczepiłem się kolejnej grupki, gdzie jakaś dziewczyna ze swoim niegnącym treneem równo trzymała tempo, on ją super motywował, "nie patrz na zegarek, ciśnij, to wszystko jest w głowie, zaraz koniec, musisz przyspieszyć, finisz ma być mocny". Do mnie przemówił zwłaszcza, że minął mnie w pewnym momencie gość, z którym się korespondencyjnie ścigam na wszystkich lokalnych imprezach (on pewnie o tym nie wie, ale jest na tyle charakterystyczny, że zawsze łatwo mi go poznać Stwierdziłem "NIEDOCZEKANIE" i wcisnąłem gaz (zostało 500m, bo jak się okazało - nadłożyłem 100m wyprzedzając na początku). Nie patrzyłem już na garmina (i dobrze chyba ), działała strefa przyciągania mety, i odszedłem mu. A potem jeszcze jednemu, i kolejnemu.
I tak wypadliśmy na ostatnią prostą, zobaczyłem, ze mam jeszcze 100-150 metrów do mety i rzuciłem wszystko co miałem. Poszedłem jak się okazało <4:00, a ostatnie 50 metrów 3:30, tętno 192 bpm, wpadłem na metę z rękami uniesionymi do góry, wiedząc że z niczego zrobiłem drugą już w tym sezonie życiówkę
Więc oficjalnie - życiówka na 5k połamana o 23 sekundy - z 22:47 na 22:24 jeśli przystąpię do sobotniego Biegu Piotrkowskiej (a nie wiadomo czy zdążę, na chrzciny zapraszać będziemy) - to będę się rzucał na łamanie 47 minut, a co
... ale przeraża mnie to, że jestem lepszy jak nie trenuję...
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
20 maja - zepsułem sobie rower
Tak to jest, jak się czasem kombinuje. Rok temu zerwałem gwint w lewej korbie - prawdopodobnie źle ją dokręciłem, były luzy i "się zerwał" nie kupiłem całego mechanizmu, tylko lewą korbę za 1/5 ceny. Działało. Po czym jakoś przypatrując się ostatnio pedałom stwierdziłem,że chyba założyłem je przy montażu odwrotnie. I tydzień temu zamieniłem, dobrze dokręcając. Oj dobrze. Za dobrze. I wczoraj przestało działać, poszedł gwint więc dziś do pracy autobusem, a z powrotem biegiem.
Dodatkowo wieczorem okazało się, że nie tylko młody chory, ale i żona się bardzo kiepsko czuła, wiec jako super mąż postanowiłem przenieść trening na czwartek. Więc w międzyczasie machnąłem pompki (staram się żeby mi nie wypadały, widzę różnicę - organizm się przyzwyczaja do nieznanego mu wcześniej niemalże wysiłku ), rozciąganie i rolowanie na wałku łydek, tu mam sporo do nadrobienia, na swoje własne życzenie
21 maja - skowronek psia mać
Młodzian stwierdził dziś o 5:20 że jaśnie pan raczyłby śniadać, więc ze snu nici. postanowiłem, że jak i tak nie śpię, a budzik ma dzwonić za 20 minut, to się nie ma sensu kłaść, ruszę zad i pójdę zrobić wieczorny trening, to mi nie wypadnie
Ubrałem się na długo, bo za oknem słyszałem mega wiatrzysko, i wybiegłem. Od razu włączył mi się zmysł project managera amatora, czas wyjścia: 5:45 (tak, PIĄTA!), czas odjazdu mojego dyliżansu: 7:28, zostaje mi 1h35 na trening, prysznic i śnaidanie. W planie 15h z progami. Za boga chińskiego się nie da. Tnę dystans i zmieniam trasę (odpuściłem Dreszery, a szkoda, o czym za chwilę).
Pierwsze 3km - weszły dość szybko jak na BSa (17:34), ale i łatwo, więc spodziewałem się, że to samo będzie w progach. WRONG! Zamiana Dreszerów na bieg dookoła osiedla dała dwa dodatkowe niefajne czynniki - paskudny wmordęwind na pierwszych 3 progach, oraz nieprzystosowany do końca do progów teren - w tym ciut pod górkę. Planowałem 4-5 progów po 4:42. Jak zrobiłem pierwszy i zobaczyłem 4:48, to stwierdziłem, że nie fikam - bo wyło wolniej i ciężej niż tydzień temu (moze przez to rozciąganie i rolowanie?). Odpoczynek 250m w BSie. Drugi 4:44, ale tu czułem, że byłem na granicy "komfortowo". Przerwę wydłużyłem do 350m, żeby uspokoić tętno. Trzeci poszedł najciężej, i po nim przeszedłem w marsz na 250m (bo stwierdziłem, że lecę interwały progowe, a nie klasyczne, więc mogę odpocząć. I ostatni zacząłem z tętnem <140. Dodatkowo bez wiatru, bo mnie bloki osłoniły, i postanowiłem lecieć na samopoczucie. Biegło mi się super, tak jak ostatnio. Najlepszy próg, największy komfort, czułem że to był taki jaki powinien być. Do piknięcia na zakończenie odcinka. I jakie było moje zdziwienie, jak zobaczyłem, że poleciałem go 4:32 Czyli można - na dreszerach bym te 4:42 wyciągnął bez zajezdni, tu było ciężej. Do domu 2km BSa, prysznic, owsianka i do pracy. A powrót z pracy też pięta-palce, więc łącznie wyjdzie z dziś prawi 17km Najss. W sumie 10,3 w 57 minut. Plan zrealizowany
A w sobotę www.biegpiotrkowska.pl
Tak to jest, jak się czasem kombinuje. Rok temu zerwałem gwint w lewej korbie - prawdopodobnie źle ją dokręciłem, były luzy i "się zerwał" nie kupiłem całego mechanizmu, tylko lewą korbę za 1/5 ceny. Działało. Po czym jakoś przypatrując się ostatnio pedałom stwierdziłem,że chyba założyłem je przy montażu odwrotnie. I tydzień temu zamieniłem, dobrze dokręcając. Oj dobrze. Za dobrze. I wczoraj przestało działać, poszedł gwint więc dziś do pracy autobusem, a z powrotem biegiem.
Dodatkowo wieczorem okazało się, że nie tylko młody chory, ale i żona się bardzo kiepsko czuła, wiec jako super mąż postanowiłem przenieść trening na czwartek. Więc w międzyczasie machnąłem pompki (staram się żeby mi nie wypadały, widzę różnicę - organizm się przyzwyczaja do nieznanego mu wcześniej niemalże wysiłku ), rozciąganie i rolowanie na wałku łydek, tu mam sporo do nadrobienia, na swoje własne życzenie
21 maja - skowronek psia mać
Młodzian stwierdził dziś o 5:20 że jaśnie pan raczyłby śniadać, więc ze snu nici. postanowiłem, że jak i tak nie śpię, a budzik ma dzwonić za 20 minut, to się nie ma sensu kłaść, ruszę zad i pójdę zrobić wieczorny trening, to mi nie wypadnie
Ubrałem się na długo, bo za oknem słyszałem mega wiatrzysko, i wybiegłem. Od razu włączył mi się zmysł project managera amatora, czas wyjścia: 5:45 (tak, PIĄTA!), czas odjazdu mojego dyliżansu: 7:28, zostaje mi 1h35 na trening, prysznic i śnaidanie. W planie 15h z progami. Za boga chińskiego się nie da. Tnę dystans i zmieniam trasę (odpuściłem Dreszery, a szkoda, o czym za chwilę).
Pierwsze 3km - weszły dość szybko jak na BSa (17:34), ale i łatwo, więc spodziewałem się, że to samo będzie w progach. WRONG! Zamiana Dreszerów na bieg dookoła osiedla dała dwa dodatkowe niefajne czynniki - paskudny wmordęwind na pierwszych 3 progach, oraz nieprzystosowany do końca do progów teren - w tym ciut pod górkę. Planowałem 4-5 progów po 4:42. Jak zrobiłem pierwszy i zobaczyłem 4:48, to stwierdziłem, że nie fikam - bo wyło wolniej i ciężej niż tydzień temu (moze przez to rozciąganie i rolowanie?). Odpoczynek 250m w BSie. Drugi 4:44, ale tu czułem, że byłem na granicy "komfortowo". Przerwę wydłużyłem do 350m, żeby uspokoić tętno. Trzeci poszedł najciężej, i po nim przeszedłem w marsz na 250m (bo stwierdziłem, że lecę interwały progowe, a nie klasyczne, więc mogę odpocząć. I ostatni zacząłem z tętnem <140. Dodatkowo bez wiatru, bo mnie bloki osłoniły, i postanowiłem lecieć na samopoczucie. Biegło mi się super, tak jak ostatnio. Najlepszy próg, największy komfort, czułem że to był taki jaki powinien być. Do piknięcia na zakończenie odcinka. I jakie było moje zdziwienie, jak zobaczyłem, że poleciałem go 4:32 Czyli można - na dreszerach bym te 4:42 wyciągnął bez zajezdni, tu było ciężej. Do domu 2km BSa, prysznic, owsianka i do pracy. A powrót z pracy też pięta-palce, więc łącznie wyjdzie z dziś prawi 17km Najss. W sumie 10,3 w 57 minut. Plan zrealizowany
A w sobotę www.biegpiotrkowska.pl
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
23 maja - Ooops, I did it again
No właśnie, tytuł zdradza wszystko - złamałem 47 minut :D konkretnie mój czas netto to 46:45
A teraz po kolei. W piątek wracałem biegiem z pracy - znów niczym wielbłąd (laptop, ciuchy, itp.) - bałem się, że to mi zamuli nogi po czwartowym bieganiu i faktycznie, w sobotę tak się czułem od rana. No ale bieg był wieczorem.
Postanowiłem wyjść o 17:45, żeby postawić samochód 1-1,5km od startu, zrobić rozgrzewkę biegnąc na miejsce, odsapnąć chwilę i ruszyć. Aha, tylko korków nie doceniłem :D no w każdym razie znacznie zmniejszył mi się margines czasowy - ale reszta zgodnie z planem, 1km rozgrzewki do tempa T, kilka przebieżek po 50 metrów. Nic wielkiego. Oczywiście znów zrobiłem 2 małe błędy taktyczne - jak już miałem wychodzić, zaczęło mżyć - więc założyłem longsleeve (a na tym deszcz się skończył ), a jak wychodziłem z samochodu stwierdziłem "po cholerę mi bidony z izo, przecież to dycha, nie będzie mi się chciało pić (a chciało się ). I na start.
Próbowałem jeszcze znaleźć parę osób, m.in. kolegę Żywca, ale nie wyszło, wiec mentalnie życząc mu powodzenia stanąłem w strefie 45-50, tuż koło balona na 47 minut. Ta kwestia mnie trochę zastanawia, ale o tym później.
Start - w tym roku organizator pomyślał, i poszczał ludzi grupami (w sumie netto najważniejsze ). Dzięki temu uniknęliśmy korków i można było biec swoje.
No właśnie, swoje. Ruszyłem dziarsko i lekko na hamulcu. Pierwszy km garmin odpikał przy podbiegu (który był również metą) pokazując 4:20 więc ciut zwolniłem, drugi kilometr 4:38, ciut szybciej niż plan. A ja lekko i przyjemnie lecę Trzeci 4:35 i tu trochę poczułem że tempo lekko przekracza założone 4:41 ciut zwolniłem, żeby nie umierać. Pip - 4:42. W punkt, ludzi wyprzedzam, cały czas mocno przebieram kopytami, kadencja >170. A ja mknę. I tu mi się chce pić - więc na piątym wziąłem 2 kubeczki, ale jak dzięcioł jakoś przy stolikach przyspieszyłem nieświadomie, potem się prawie zakrztusiłem, straciłem rytm oddechu i przez kilkanaście sekund leciałem około 5:00, trochę wybiło mnie to z rytmu. Stąd szósty kilometr (w połączeniu z odcinkiem kostki na Tuwima) 4:45, tu zacząłem czuć wysiłek. I cały czas czułem, że jadę idealnie po progu, jeśli wiecie o czym mówię.
Siódmy i ósmy odpowiednio 4:42 i 4:43, już spokojniej, ze świadomością, że idę na życiówkę, spokojniej. Wbiegamy w Piotrkowską i lecimy główną ulicą Łodzi, super sprawa, wreszcie, po remoncie
Nie wiem czy pisałem, ale mam takiego gościa, którego jak widzę na zawodach, za punkt honoru stawiam sobie, że muszę z nim wygrać, i jak się okazało, że doszedłem go na początku 9 kilometra, a mocno dyszał, to ja czułem, że mam rezerwę. Wiec przyspieszyłem i ten 9km poszedł 4:34, szybko, i już zacząłem patrzeć na zegarek, oddychałem na całe płuca i jakoś tak mi się ten czas dłużył :D wiedziałem, że mam 130-150m nadróbki z początku, więc szybko przeliczyłem (serio!), że po piknięciu na 10km mam jeszcze 33-34 sekundy biegu. A tam jeszcze nawrotka 180 stopni... Tu już weszła głowa - więc trzymam się dzielnie, staram nie spinać i biec luźno. Już wiedziałem, że nie zejdę poniżej 4:30 na większym dystansie, więc postanowiłem trzymać ale jak usłyszałem pip - zobaczyłem 4:36, to rzuciłem wszystko co miałem na szalę i poszedłem po 3:30
Na mecie 46:45 netto - życiówka z kwietnia puknięta o 46 sekund :D Jak tak pójdzie dalej, to po wakacjach połamię 45 minut na dychę i 22 na piątkę. I tu mówię serio, bo czuję, że jakbym poszedł spokojnie pierwsze 3km, i prawie nie utopił się na wodopoju, to to coś czuję, że 46:30 by było, bo w końcówce leciałem na oparach
No właśnie, tytuł zdradza wszystko - złamałem 47 minut :D konkretnie mój czas netto to 46:45
A teraz po kolei. W piątek wracałem biegiem z pracy - znów niczym wielbłąd (laptop, ciuchy, itp.) - bałem się, że to mi zamuli nogi po czwartowym bieganiu i faktycznie, w sobotę tak się czułem od rana. No ale bieg był wieczorem.
Postanowiłem wyjść o 17:45, żeby postawić samochód 1-1,5km od startu, zrobić rozgrzewkę biegnąc na miejsce, odsapnąć chwilę i ruszyć. Aha, tylko korków nie doceniłem :D no w każdym razie znacznie zmniejszył mi się margines czasowy - ale reszta zgodnie z planem, 1km rozgrzewki do tempa T, kilka przebieżek po 50 metrów. Nic wielkiego. Oczywiście znów zrobiłem 2 małe błędy taktyczne - jak już miałem wychodzić, zaczęło mżyć - więc założyłem longsleeve (a na tym deszcz się skończył ), a jak wychodziłem z samochodu stwierdziłem "po cholerę mi bidony z izo, przecież to dycha, nie będzie mi się chciało pić (a chciało się ). I na start.
Próbowałem jeszcze znaleźć parę osób, m.in. kolegę Żywca, ale nie wyszło, wiec mentalnie życząc mu powodzenia stanąłem w strefie 45-50, tuż koło balona na 47 minut. Ta kwestia mnie trochę zastanawia, ale o tym później.
Start - w tym roku organizator pomyślał, i poszczał ludzi grupami (w sumie netto najważniejsze ). Dzięki temu uniknęliśmy korków i można było biec swoje.
No właśnie, swoje. Ruszyłem dziarsko i lekko na hamulcu. Pierwszy km garmin odpikał przy podbiegu (który był również metą) pokazując 4:20 więc ciut zwolniłem, drugi kilometr 4:38, ciut szybciej niż plan. A ja lekko i przyjemnie lecę Trzeci 4:35 i tu trochę poczułem że tempo lekko przekracza założone 4:41 ciut zwolniłem, żeby nie umierać. Pip - 4:42. W punkt, ludzi wyprzedzam, cały czas mocno przebieram kopytami, kadencja >170. A ja mknę. I tu mi się chce pić - więc na piątym wziąłem 2 kubeczki, ale jak dzięcioł jakoś przy stolikach przyspieszyłem nieświadomie, potem się prawie zakrztusiłem, straciłem rytm oddechu i przez kilkanaście sekund leciałem około 5:00, trochę wybiło mnie to z rytmu. Stąd szósty kilometr (w połączeniu z odcinkiem kostki na Tuwima) 4:45, tu zacząłem czuć wysiłek. I cały czas czułem, że jadę idealnie po progu, jeśli wiecie o czym mówię.
Siódmy i ósmy odpowiednio 4:42 i 4:43, już spokojniej, ze świadomością, że idę na życiówkę, spokojniej. Wbiegamy w Piotrkowską i lecimy główną ulicą Łodzi, super sprawa, wreszcie, po remoncie
Nie wiem czy pisałem, ale mam takiego gościa, którego jak widzę na zawodach, za punkt honoru stawiam sobie, że muszę z nim wygrać, i jak się okazało, że doszedłem go na początku 9 kilometra, a mocno dyszał, to ja czułem, że mam rezerwę. Wiec przyspieszyłem i ten 9km poszedł 4:34, szybko, i już zacząłem patrzeć na zegarek, oddychałem na całe płuca i jakoś tak mi się ten czas dłużył :D wiedziałem, że mam 130-150m nadróbki z początku, więc szybko przeliczyłem (serio!), że po piknięciu na 10km mam jeszcze 33-34 sekundy biegu. A tam jeszcze nawrotka 180 stopni... Tu już weszła głowa - więc trzymam się dzielnie, staram nie spinać i biec luźno. Już wiedziałem, że nie zejdę poniżej 4:30 na większym dystansie, więc postanowiłem trzymać ale jak usłyszałem pip - zobaczyłem 4:36, to rzuciłem wszystko co miałem na szalę i poszedłem po 3:30
Na mecie 46:45 netto - życiówka z kwietnia puknięta o 46 sekund :D Jak tak pójdzie dalej, to po wakacjach połamię 45 minut na dychę i 22 na piątkę. I tu mówię serio, bo czuję, że jakbym poszedł spokojnie pierwsze 3km, i prawie nie utopił się na wodopoju, to to coś czuję, że 46:30 by było, bo w końcówce leciałem na oparach
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
2 czerwca - zaczynam plan pod jesienny maraton
...z tym, że go jeszcze nie ułożyłem/wybrałem ponieważ po zeszłym weekendzie, gdzie mnie prawie w domu nie było (komisja wyborcza i Bieg Piotrkowskiej) sporo rzeczy było do zrobienia, nadrobienia i wypoczęcia, cały tydzień tylko rower do pracy i z pracy.
W weekend wyjazdowo - sobota piknik rodzinny z firmy od mojej żonki, niedziela wręczanie zaproszeń na chrzest młodego po stronie mojej połowicy. I walka z kranem - "sochers złota rączka powraca". W skrócie - cieknie kra. Hmm, trzeba wymienić uszczelkę. 1 wizyta w OBI. Kupiłem 2 komplety (w końcu któraś musi pasować). Błąd - to jakieś mega niestandardowe uszczelki. Kij, wymieniam wylewkę (no ba szczęście "na zapas" wziąłem i nowa baterię). Dojście do wylewki jest takie, że walczyłem z nią 1,5h i zepsułem jeden z wężyków. W końcu odkręciłem, zmieniłem. Ooops. Wężyk 3/8, a ze ściany wystaje 1/2. 2 wizyta w OBI - kupiłem wężyk 1/2. jeden, bo stwierdziłem, że drugi stary jest ok. Dokręcam. jebut, pssss - wężyk (ten stary) musiał być źle zakuty fabrycznie - bo mi strzeliła nie osnowa, tylko nakrętka. 3 wizyta w OBI - kupuję DRUGI wężyk. Montuję. i od razu wkurw - mam klucz 22, brak klucza 24 (na wężyki 3/8 klucz 22 był ok, na 1/2 już jest za mały...) jest w piwnicy na drugim końcu miasta... Przyjeżdżam dnia następnego, dokręcam. nie cieknie. Tzn. tutaj nie cieknie - za to cieknie syfon... Nawaliłem teflony, przestało. Tadam
A co do tego tygodnia - wczoraj rower 2x6km, a wieczorem trochę pompek (bo staram się od jakiegoś czasu regularnie je robić - nie jakiś plan, ale 2-3x w tygodniu, dokładając co tydzień obciążeń) - 7x7 + 15 w ostatniej serii.
A rano budzik na 5:30. Ale jakoś o tej 5:30 nie szło wstać, więc przestawiłem budzik na 5:50 (łaskawca, nie?). Za to o 5:45 obudził się mój domowy budzik, który zaczyna się przemieszczać po łóżeczku - tym razem zaczął marudzić, że wpełzł pod ochraniacz na szczebelki i nie mógł wyjść więc go uratowałem, zaniosłem żonie do nakarmienia i w drogę. No oczywiście to w drogę to 15 minut trwało, bo mi żona buty wyprała (bo ogólnie z białych jakiś czas temu zrobiły się szaro-beżowe), a po jednym z powrotów rowerem w zeszłym tygodniu, jak mnie złapał deszcz, to szary na butach zmienił się w ciemnoszary, bo po 5 minutach jazdy byłem CAŁY mokry, a jak przyszedłem, to wodę z butów wylałem. I to dosłownie, na płytki, czym otarłem się o śmierć w tak młodym wieku, bo moja cierpliwa małżonka ledwo to zdzierżyła, więc czym prędzej naprawiłem szkody pod bacznym jej spojrzeniem
Ale wracając do dziś - wyszedłem z domu 6;11 - na lekką dyszkę trochę za późno, postanowiłem sprawdzić wiadukt koło domu (no ok, 2km od domu) pod kątem zdatności do podbiegów - często widywałem tam biegaczy, a jakoś zawsze podbiegałem gdzie indziej. No i poszło, najpierw rozgrzewkowo zrobiłem 4km BSa - starałem się biec według nowego VDOT (43,3), ale jakoś tak noga szła i pierwszy km 5:44, drugi i trzeci po 5:33-5:35, ale cały czas poniżej 150 bpm, lekko, czwarty trochę zwolniłem 5:44. I podbiegi - weszły przyjemnie, a Garmin mnie okłamuje i twierdzi, ze wzrost wysokości to tylko 10m w trakcie całego treningu. Jaaasne
2km do domu, prysznic, owsianka na śniadanie, na rower i do pracy
Podsumowanie: 8.53 km w 48:19
...z tym, że go jeszcze nie ułożyłem/wybrałem ponieważ po zeszłym weekendzie, gdzie mnie prawie w domu nie było (komisja wyborcza i Bieg Piotrkowskiej) sporo rzeczy było do zrobienia, nadrobienia i wypoczęcia, cały tydzień tylko rower do pracy i z pracy.
W weekend wyjazdowo - sobota piknik rodzinny z firmy od mojej żonki, niedziela wręczanie zaproszeń na chrzest młodego po stronie mojej połowicy. I walka z kranem - "sochers złota rączka powraca". W skrócie - cieknie kra. Hmm, trzeba wymienić uszczelkę. 1 wizyta w OBI. Kupiłem 2 komplety (w końcu któraś musi pasować). Błąd - to jakieś mega niestandardowe uszczelki. Kij, wymieniam wylewkę (no ba szczęście "na zapas" wziąłem i nowa baterię). Dojście do wylewki jest takie, że walczyłem z nią 1,5h i zepsułem jeden z wężyków. W końcu odkręciłem, zmieniłem. Ooops. Wężyk 3/8, a ze ściany wystaje 1/2. 2 wizyta w OBI - kupiłem wężyk 1/2. jeden, bo stwierdziłem, że drugi stary jest ok. Dokręcam. jebut, pssss - wężyk (ten stary) musiał być źle zakuty fabrycznie - bo mi strzeliła nie osnowa, tylko nakrętka. 3 wizyta w OBI - kupuję DRUGI wężyk. Montuję. i od razu wkurw - mam klucz 22, brak klucza 24 (na wężyki 3/8 klucz 22 był ok, na 1/2 już jest za mały...) jest w piwnicy na drugim końcu miasta... Przyjeżdżam dnia następnego, dokręcam. nie cieknie. Tzn. tutaj nie cieknie - za to cieknie syfon... Nawaliłem teflony, przestało. Tadam
A co do tego tygodnia - wczoraj rower 2x6km, a wieczorem trochę pompek (bo staram się od jakiegoś czasu regularnie je robić - nie jakiś plan, ale 2-3x w tygodniu, dokładając co tydzień obciążeń) - 7x7 + 15 w ostatniej serii.
A rano budzik na 5:30. Ale jakoś o tej 5:30 nie szło wstać, więc przestawiłem budzik na 5:50 (łaskawca, nie?). Za to o 5:45 obudził się mój domowy budzik, który zaczyna się przemieszczać po łóżeczku - tym razem zaczął marudzić, że wpełzł pod ochraniacz na szczebelki i nie mógł wyjść więc go uratowałem, zaniosłem żonie do nakarmienia i w drogę. No oczywiście to w drogę to 15 minut trwało, bo mi żona buty wyprała (bo ogólnie z białych jakiś czas temu zrobiły się szaro-beżowe), a po jednym z powrotów rowerem w zeszłym tygodniu, jak mnie złapał deszcz, to szary na butach zmienił się w ciemnoszary, bo po 5 minutach jazdy byłem CAŁY mokry, a jak przyszedłem, to wodę z butów wylałem. I to dosłownie, na płytki, czym otarłem się o śmierć w tak młodym wieku, bo moja cierpliwa małżonka ledwo to zdzierżyła, więc czym prędzej naprawiłem szkody pod bacznym jej spojrzeniem
Ale wracając do dziś - wyszedłem z domu 6;11 - na lekką dyszkę trochę za późno, postanowiłem sprawdzić wiadukt koło domu (no ok, 2km od domu) pod kątem zdatności do podbiegów - często widywałem tam biegaczy, a jakoś zawsze podbiegałem gdzie indziej. No i poszło, najpierw rozgrzewkowo zrobiłem 4km BSa - starałem się biec według nowego VDOT (43,3), ale jakoś tak noga szła i pierwszy km 5:44, drugi i trzeci po 5:33-5:35, ale cały czas poniżej 150 bpm, lekko, czwarty trochę zwolniłem 5:44. I podbiegi - weszły przyjemnie, a Garmin mnie okłamuje i twierdzi, ze wzrost wysokości to tylko 10m w trakcie całego treningu. Jaaasne
2km do domu, prysznic, owsianka na śniadanie, na rower i do pracy
Podsumowanie: 8.53 km w 48:19
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
To będą dwa treningi
4 czerwca - trochę szybkości
Ponieważ jak wcześniej pisałem planuję robić w tygodniu 3 jednostki - siłę, szybkość, wybieganie + jak buk da i czas wystarczy - to jakiś dodatkowy BS, a że wtorek było mocno, to czwartek - będzie szybko.
Noooo, tylko pogoda mało łaskawa. Za to od rana w domu remanent w kuchni - czyli wyciągnięcie wszystkiego z szafek i zmiany pod kątem optymalizacji pracy. I ilości przestrzeni - to że udało nam się zapełnić tę kuchnię to się nadaje do Archiwum X niemniej plan był taki, że pójdę biegać wieczorem, ale żonka stwierdziła, że ona zabiera młodego na spacer, a ja mogę pobiegać, to wieczór spędzimy razem. Plan niezły, tylko zapomniałem o temperaturze za oknem i wyszedłem o 17:30, gdzie było ze 25-27 stopni ale co tam, nie takie rzeczy się robiło. Więc poleciałem na Zdrowie, latać Dreszery początek w BSie, wszystko na niskim tętnie, i po 5km rozgrzewki rura. Na szczęście Dreszery są prawie całe zacienione - więc w połączeniu z wiaterkiem biegało się niesamowicie komfortowo, minus mega tłumy ludzi w parku W sumie wolne, galerie pozamykane to przyszli do parku . Więc mimo tego, że zaplanowałem 20 minut ciągłego progu tak po 4:52-4:55, biegnąc "komfortowo, ale trudno" zrobiłem je tak:
1km - 4:49
2km - 4:52
3km - 4:54
4km - 4:45
0,15km - 4:51
Bez zajezdni mimo temperatury. Wróciłem do domu BSem - i tutaj niemiła niespodzianka, puls >160 - czyli jednak organizm swoje odczuł (ok, wracałem w słońcu - ogólnie zauważyłem, że jak tylko na mnie zaświeci mocniejsze słońce, pompa zaczyna szybciej pracować. Taki model chyba.
Ogólnie: 13,39km w 1:15:44 - w tym 20' tempa P. A po wszystkim rozciąganie.
7 czerwca - długie wybieganie
No właśnie - piątek i sobota nie sprzyjały bieganiu (30+ stopni), więc łaziliśmy z młodym po parku na Zdrowiu i zażywaliśmy tlenu żrąc zapiekanki i lody włoskie - czyli powrót do dzieciństwa Aha, tłumy w parku 4x mniejsze niż w czwartek (w sumie brak tłumów) - więc to o tych galeriach co rzuciła moja żona chyba coś w sobie ma
Longa zaplanowałem na niedzielę rano (koło 6), tylko jak wieczorem wpadają kumple, z czego jeden z mocnym postanowieniem obejrzenia meczu, to kończy się na paru browarach i paru paczkach chipsów o 1 w nocy. Za to młodzian niezmordowanie obudził mnie o 5... Więc bieganie rano odpadło. Z hukiem. I w sumie dobrze, bo się trochę ochłodziło i jak wyszedłem biegać po południu, wiał przyjemny chłodny wiaterek ja na plecach 1,5 litra wody i w drogę. Poleciałem do Konstantynowa - nie byłem tam z buta od zeszłych wakacji. nic się nie zmieniło Lekko, luźno, w górnych rejonach mojego przedziału BSa na VDOT 43,3 - czyli około 6:00. A jakie tętno miałem dość powiedzieć, że max wyszedł 157 (tak, sto PIĘĆDZIESIĄT siedem), a średnie 147 bpm. Jakby mnie przy tym nie było, to bym sobie nie uwierzył
Ogólnie wszystko leciutko, mięciutko, pamiętając, żeby się nie spinać i nie unosić ramion - zauważyłem, że jak podciągam obojczyki do góry, momentalnie tętno mi podskakuje i zaczyna boleć piszczel. Serio. Ale w tym tygodniu nie bolał wcale. Ćwiczenia wzmacniające mięśnie piszczelowe i rozciąganie działają "cuda".
Ogólnie: 16,03km w 1:36:09 - Wszystko BSem. A po wszystkim rozciąganie.
Podsumowanie tygodnia
3 treningi biegowe - siła, szybkość, long - łączne - 37km - zaczyna się nieźle
3x rower - 2x6km
2x pompki
Aha, i pochwalę się - moja żonka wyszła w tym tygodniu 2x pobiegać na początek marszobieg, 1 min biegu, 1,5 minuty marszu - w środę 8 serii, w niedzielę 10 - ale daje radę, spodobało jej się i zamierza kontynuować : trzymać kciuki
4 czerwca - trochę szybkości
Ponieważ jak wcześniej pisałem planuję robić w tygodniu 3 jednostki - siłę, szybkość, wybieganie + jak buk da i czas wystarczy - to jakiś dodatkowy BS, a że wtorek było mocno, to czwartek - będzie szybko.
Noooo, tylko pogoda mało łaskawa. Za to od rana w domu remanent w kuchni - czyli wyciągnięcie wszystkiego z szafek i zmiany pod kątem optymalizacji pracy. I ilości przestrzeni - to że udało nam się zapełnić tę kuchnię to się nadaje do Archiwum X niemniej plan był taki, że pójdę biegać wieczorem, ale żonka stwierdziła, że ona zabiera młodego na spacer, a ja mogę pobiegać, to wieczór spędzimy razem. Plan niezły, tylko zapomniałem o temperaturze za oknem i wyszedłem o 17:30, gdzie było ze 25-27 stopni ale co tam, nie takie rzeczy się robiło. Więc poleciałem na Zdrowie, latać Dreszery początek w BSie, wszystko na niskim tętnie, i po 5km rozgrzewki rura. Na szczęście Dreszery są prawie całe zacienione - więc w połączeniu z wiaterkiem biegało się niesamowicie komfortowo, minus mega tłumy ludzi w parku W sumie wolne, galerie pozamykane to przyszli do parku . Więc mimo tego, że zaplanowałem 20 minut ciągłego progu tak po 4:52-4:55, biegnąc "komfortowo, ale trudno" zrobiłem je tak:
1km - 4:49
2km - 4:52
3km - 4:54
4km - 4:45
0,15km - 4:51
Bez zajezdni mimo temperatury. Wróciłem do domu BSem - i tutaj niemiła niespodzianka, puls >160 - czyli jednak organizm swoje odczuł (ok, wracałem w słońcu - ogólnie zauważyłem, że jak tylko na mnie zaświeci mocniejsze słońce, pompa zaczyna szybciej pracować. Taki model chyba.
Ogólnie: 13,39km w 1:15:44 - w tym 20' tempa P. A po wszystkim rozciąganie.
7 czerwca - długie wybieganie
No właśnie - piątek i sobota nie sprzyjały bieganiu (30+ stopni), więc łaziliśmy z młodym po parku na Zdrowiu i zażywaliśmy tlenu żrąc zapiekanki i lody włoskie - czyli powrót do dzieciństwa Aha, tłumy w parku 4x mniejsze niż w czwartek (w sumie brak tłumów) - więc to o tych galeriach co rzuciła moja żona chyba coś w sobie ma
Longa zaplanowałem na niedzielę rano (koło 6), tylko jak wieczorem wpadają kumple, z czego jeden z mocnym postanowieniem obejrzenia meczu, to kończy się na paru browarach i paru paczkach chipsów o 1 w nocy. Za to młodzian niezmordowanie obudził mnie o 5... Więc bieganie rano odpadło. Z hukiem. I w sumie dobrze, bo się trochę ochłodziło i jak wyszedłem biegać po południu, wiał przyjemny chłodny wiaterek ja na plecach 1,5 litra wody i w drogę. Poleciałem do Konstantynowa - nie byłem tam z buta od zeszłych wakacji. nic się nie zmieniło Lekko, luźno, w górnych rejonach mojego przedziału BSa na VDOT 43,3 - czyli około 6:00. A jakie tętno miałem dość powiedzieć, że max wyszedł 157 (tak, sto PIĘĆDZIESIĄT siedem), a średnie 147 bpm. Jakby mnie przy tym nie było, to bym sobie nie uwierzył
Ogólnie wszystko leciutko, mięciutko, pamiętając, żeby się nie spinać i nie unosić ramion - zauważyłem, że jak podciągam obojczyki do góry, momentalnie tętno mi podskakuje i zaczyna boleć piszczel. Serio. Ale w tym tygodniu nie bolał wcale. Ćwiczenia wzmacniające mięśnie piszczelowe i rozciąganie działają "cuda".
Ogólnie: 16,03km w 1:36:09 - Wszystko BSem. A po wszystkim rozciąganie.
Podsumowanie tygodnia
3 treningi biegowe - siła, szybkość, long - łączne - 37km - zaczyna się nieźle
3x rower - 2x6km
2x pompki
Aha, i pochwalę się - moja żonka wyszła w tym tygodniu 2x pobiegać na początek marszobieg, 1 min biegu, 1,5 minuty marszu - w środę 8 serii, w niedzielę 10 - ale daje radę, spodobało jej się i zamierza kontynuować : trzymać kciuki
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
9 czerwca - trochę siły
Mieszkam na osiedlu, gdzie mocno wieje, i nieraz jest tak, że ja słyszę wichurę na zewnątrz, to po wyjściu z bloku okazuje się, że to lekki wiaterek. No ale wczoraj rano słyszałem za oknem huragan ale stwierdziłem, że wieczorem nie pobiegam, więc jeszcze jeden rzut oka za okno - nie pada, to wybiegłem. No i faktycznie, huraganu nie było, ale trochę wiało. Plan - podbiegi.
6:05 czas start.
2km BSa na rozgrzewkę, chwila na uspokojenie i w górę. Podbiegi wyszły po 170-180 metrów - na wiadukt po ślimaku, kto biegł maraton w Łodzi, to pewnie kojarzy wiadukt na Maratońskiej
Czasowo wchodziły między 36 a 42 sekundy, i trochę zastanawiam się, czy nie za szybko je biegam, bo ich średnie tempo wahało się od 3:25 do 3:45, więc dość szybko, skoro moje tempo R (a ja nie biegam repetitions) to 4:06. Do przemyślenia i doczytania w książce, ale jak ktoś ma pomysł, to chętnie posłucham
No w każdym razie przerwy robiłem po 1,5-2 minuty w marszu. Zrobiłem 8 podbiegów i ruszyłem do domu - BSem, ale postanowiłem coś dołożyć do treningu i zrobiłem 3 serie po 50 kroków skipu A i 3 serie skipu C - i dziś czuję w pośladach, że "zadziałało" w każdym razie
Ogólnie: 7,01km w 42:42 - w tym 2km BS + (8x170-180m podb. - przerwa marsz) + 3x 50ks Skip A + 3x 50kr Skip C
Aha, ciekawostka - Garmini epokazał ŻADNEGO wzrostu wysokości a ja wbiegam na takie cuś:
Mieszkam na osiedlu, gdzie mocno wieje, i nieraz jest tak, że ja słyszę wichurę na zewnątrz, to po wyjściu z bloku okazuje się, że to lekki wiaterek. No ale wczoraj rano słyszałem za oknem huragan ale stwierdziłem, że wieczorem nie pobiegam, więc jeszcze jeden rzut oka za okno - nie pada, to wybiegłem. No i faktycznie, huraganu nie było, ale trochę wiało. Plan - podbiegi.
6:05 czas start.
2km BSa na rozgrzewkę, chwila na uspokojenie i w górę. Podbiegi wyszły po 170-180 metrów - na wiadukt po ślimaku, kto biegł maraton w Łodzi, to pewnie kojarzy wiadukt na Maratońskiej
Czasowo wchodziły między 36 a 42 sekundy, i trochę zastanawiam się, czy nie za szybko je biegam, bo ich średnie tempo wahało się od 3:25 do 3:45, więc dość szybko, skoro moje tempo R (a ja nie biegam repetitions) to 4:06. Do przemyślenia i doczytania w książce, ale jak ktoś ma pomysł, to chętnie posłucham
No w każdym razie przerwy robiłem po 1,5-2 minuty w marszu. Zrobiłem 8 podbiegów i ruszyłem do domu - BSem, ale postanowiłem coś dołożyć do treningu i zrobiłem 3 serie po 50 kroków skipu A i 3 serie skipu C - i dziś czuję w pośladach, że "zadziałało" w każdym razie
Ogólnie: 7,01km w 42:42 - w tym 2km BS + (8x170-180m podb. - przerwa marsz) + 3x 50ks Skip A + 3x 50kr Skip C
Aha, ciekawostka - Garmini epokazał ŻADNEGO wzrostu wysokości a ja wbiegam na takie cuś:
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
12 czerwca - trening z niespodzianką
Czwartek mi wypadł z grafiku. O poranku młody jak na złość dłużej pospał (jak to brzmi ), a wieczorem brak czasu. Więc piątek. budzik na 5:30. Nie wstałem co prawda od razu, ale tak 5;50 się zwlokłem, skompletowałem wyposażenie i w drogę. 6:08 nacisnąłem START na Garminie. W planie były interwały tempowe - 6x 5 min z 1 min przerwy. Co prawda zastanawiałem się, jak to opękać w ilości czasu, która nijak nie pozwalała zrobić 4km w tę i 4km z powrotem, plus 35 minut treningu. A ja planowałem wrócić 7:15, więc musiałem zagiąć czasoprzestrzeń no ale wbiegłem do parku, to kolejne Kmy BSa odmeldowały się odpowiednio:
1. 6:04
2. 5:37
3. 5:47
Leciane na tempo + samopoczucie.
Wbiegłem do parku i rura, 1km "komfortowo ale trudno". Po czym przerwa, bo zobaczyłem dwie ganiające się po drzewie wiewiórki postałem minutę, nagrałem filmik i dalej rura. Biegło mi się ciężko, ale zrzuciłem to na karb temperatury. Ale na końcu odcinka jak zobaczyłem, że tempo wyszło 4:33 zamiast 4:47, to już wiedziałem dlaczego. I od razu podjąłem decyzję - interwały tempowe zmieniam na klasyczne (których nienawidzę szczerze, mordowały mnie rok temu za każdym razem, i były moja zmorą). Ale poczułem, że mogę. No to po minucie przerwy w marszu ogień. Ciut z górki było, ale wystarczyło na 4:12. A tętno dobiło raptem do 183 bpm. Więc niewiele ponad 90% HRmax. I teraz pytanie, czy w takim razie byłem na poziomie VO2max, czy nie? Skoro i tak leciałem tempem wyższym niż tabelkowe?
W dodatku doczytałem (PO treningu ) że dla że Daniels zaleca 4-5 x 800m z przerwą 2min w truchcie. No to ja robiłem przerwę 1:10 min w marszu. No zobaczymy.
W każdym razie, trzeci Interwał był lekko pod górkę, spilnowałem się, żeby nie przegiąć z tempem (bo progowe umiem trzymać +- 5 sek, Interwały mi BARDZO średnio wychodzą), ale na koniec odcinka (jakieś 300m ) patrzyłem co chwila z wyrzutem na zegarek "czemu franco nie pikasz jeszcze, co?!". Na ale w końcu piknął skubany. 4:20, 185 bpm, 90% HRmax. Zastanawiałem się, czy nie wydłużyć przerwy, ale jak po minucie tętno spadło do 150 bpm, ruszyłem (co nie znaczy, że miałem na to ochotę ). Ostatni zamknąłem w 4:19, przy 186 bpm, ale przerwy zrobiłem 1:45, bo powietrze zaczynałem łapać rękawami. Może jeszcze jeden bym zrobił, ale byłoby ciężko. Do domu BSem - ponizej 6:00, oczywiście tętno ponad 160. A na koniec, żeby trochę odmulić nogi po tym powrocie, 3 krótkie przebieżki.
Ogólnie: 11,64 km w 1:05:43, w tym 4x I w tempie <4:20 + 3 przebieżki po 15-20 s
Czwartek mi wypadł z grafiku. O poranku młody jak na złość dłużej pospał (jak to brzmi ), a wieczorem brak czasu. Więc piątek. budzik na 5:30. Nie wstałem co prawda od razu, ale tak 5;50 się zwlokłem, skompletowałem wyposażenie i w drogę. 6:08 nacisnąłem START na Garminie. W planie były interwały tempowe - 6x 5 min z 1 min przerwy. Co prawda zastanawiałem się, jak to opękać w ilości czasu, która nijak nie pozwalała zrobić 4km w tę i 4km z powrotem, plus 35 minut treningu. A ja planowałem wrócić 7:15, więc musiałem zagiąć czasoprzestrzeń no ale wbiegłem do parku, to kolejne Kmy BSa odmeldowały się odpowiednio:
1. 6:04
2. 5:37
3. 5:47
Leciane na tempo + samopoczucie.
Wbiegłem do parku i rura, 1km "komfortowo ale trudno". Po czym przerwa, bo zobaczyłem dwie ganiające się po drzewie wiewiórki postałem minutę, nagrałem filmik i dalej rura. Biegło mi się ciężko, ale zrzuciłem to na karb temperatury. Ale na końcu odcinka jak zobaczyłem, że tempo wyszło 4:33 zamiast 4:47, to już wiedziałem dlaczego. I od razu podjąłem decyzję - interwały tempowe zmieniam na klasyczne (których nienawidzę szczerze, mordowały mnie rok temu za każdym razem, i były moja zmorą). Ale poczułem, że mogę. No to po minucie przerwy w marszu ogień. Ciut z górki było, ale wystarczyło na 4:12. A tętno dobiło raptem do 183 bpm. Więc niewiele ponad 90% HRmax. I teraz pytanie, czy w takim razie byłem na poziomie VO2max, czy nie? Skoro i tak leciałem tempem wyższym niż tabelkowe?
W dodatku doczytałem (PO treningu ) że dla że Daniels zaleca 4-5 x 800m z przerwą 2min w truchcie. No to ja robiłem przerwę 1:10 min w marszu. No zobaczymy.
W każdym razie, trzeci Interwał był lekko pod górkę, spilnowałem się, żeby nie przegiąć z tempem (bo progowe umiem trzymać +- 5 sek, Interwały mi BARDZO średnio wychodzą), ale na koniec odcinka (jakieś 300m ) patrzyłem co chwila z wyrzutem na zegarek "czemu franco nie pikasz jeszcze, co?!". Na ale w końcu piknął skubany. 4:20, 185 bpm, 90% HRmax. Zastanawiałem się, czy nie wydłużyć przerwy, ale jak po minucie tętno spadło do 150 bpm, ruszyłem (co nie znaczy, że miałem na to ochotę ). Ostatni zamknąłem w 4:19, przy 186 bpm, ale przerwy zrobiłem 1:45, bo powietrze zaczynałem łapać rękawami. Może jeszcze jeden bym zrobił, ale byłoby ciężko. Do domu BSem - ponizej 6:00, oczywiście tętno ponad 160. A na koniec, żeby trochę odmulić nogi po tym powrocie, 3 krótkie przebieżki.
Ogólnie: 11,64 km w 1:05:43, w tym 4x I w tempie <4:20 + 3 przebieżki po 15-20 s
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
14 czerwca - JEDENASTE - będziesz wychodził na longi rano. DWUNASTE - nie żryj pizzy przed bieganiem
Tytuł trochę mówi o przebiegu treningu no właśnie, niedziela. Po sobocie, gdzie żar się lał z nieba (a my oczywiście musieliśmy z młodym sporo rzeczy pozałatwiać do chrztu), a wieczorem wpadła rodzinka z okazji 23 wiosenek postanowiłem, że jak młody się obudzi o 5 (tak jak w tygodniu), to idę biegać od razu, chyba, ze byłoby za gorąco, albo za późno, to sam wieczór mi zostaje, bo treningu nie odpuszczę. Młodzian pospał do 7, ale okazało się, że po nocnej burzy pogoda się załamała (tylko przed bieganiem mogę się z tego cieszyć ), więc luzik, bez ciśnień, śniadanko - omlecik, tiru riru i na zegarku 10.30 (w końcu mam czas, pogoda do biegania super, nie?). Po czym przypomniało mi się, że na 12 jesteśmy umówieni. Więc bieganie z rana odpadło. Po 14.30 byliśmy wolni, tylko że w międzyczasie chmurki się rozeszły, a zaczęło prażyć słońce. Więc męska decyzja - idę biegać po kąpieli młodego. A my na pizzę w plener, żeby już nie gotować. Obsługa była taka, że już po godzinie dostaliśmy żarło, a zamawiając calzone z pomidorami suszonymi zamiast zwykłych dostaliśmy jednak oba rodzaje
No i JUŻ o 20.55 wyszedłem Z planowanych 20km zrezygnowałem, bo bym wrócił po 23, więc stwierdziłem - 1,5h, ale dorzucam TM. Ustawiłem na Garminie dwa odcinki - 1h i do naciśnięcia Lap (głupie to było - bo nie miałem międzyczasów co 1km). Pierwsze wrażenie po 100 metrach - "to ja może jedna wrócę do domu i potworzę piwo?". Biegło mi się średnio komfortowo. Pizzę zjedzoną prawie 5h wcześniej czułem doskonale między mostkiem a przeponą ale cóż, tar wyszło, trza biegać - więc leciałem tego swojego BSa, starając się żeby było bliżej 5:45 zamiast 6:05, na tętnie kilka bpm wyższym niż standardowo (3/4 lecha shandy do pizzy też mogło mi się nie przysłużyć - niby ma toto 2% alko, ale jakoś przed wysiłkiem na mnie alko działa zamulająco).
Oczywiście poleciałem na Zdrowie - dzięki temu byłem w stanie kontrolować dystans (i czas powrotu do domu). Po godzinie piknięcie - trzeba przyspieszyć. Oj, nie miałem na to ochoty, nie miałem. Ale przyspieszyłem, i choć ciężko szło wejście na właściwe tempo, a nogi jakieś sztywne (trzeba się było porozciągać po interwałach czwartkowych, trzeba było), to jak już się rozbujałem, to szło. Oczywiście żeby było "przyjemniej", początek był pod górkę
Leciałem to swoje TM, czułem wysiłek, ale bardzo fajne było to, ze ok, lecę dość szybko, kilometry mijają, oddech cały czas w normie, choć czuję pizze i mięśniowo gorzej, to wiem, ze mogę dalej, a tętno jak przyspawane - 160, aż się zastanawiałem, czy się garniak nie zwiesił, ale upływające metry mnie upewniły, że jest ok W ogóle max HR do jakiego dobiłem, to 163. A pomyśleć, że rok temu to ja tak BSy latałem... co chyba dobitnie pokazuje, że to zła droga była. Wróciłem do domu, miałem zrobić schłodzenie wchodząc na ośkę, ale mi brakło 200m do pełnego kilometra (statsiarz ), minąłem swój blok, poleciałem dalej i schłodzenie zrobiłem w marszu w drodze powrotnej. A w domu rozciąganie, shisha i Budwaiserek w nagrodę
Wrażenia: jakbym nie był pełny i porozciągany, to bym zszedł z tętnem, i byłoby znacznie przyjemniej, ale ogólnie nie było źle - i psychicznie bardzo fajne jest to, że to TM weszło na miękko mimo dość wysokiej temperatury, wilgotności i pełnego żołądka
Ogólnie: 17km w 1:36:14, w tym 7km TM (po 5:20)
Podsumowanie tygodnia
3 treningi biegowe - siła, szybkość, long - łączne - 36km - prawie identycznie jak tydzień wcześniej
4x rower - 2x6km
2x pompki
Jest szansa na 150+ w tym miesiącu, wreszcie jakiś sensowny kilometraż.
Tytuł trochę mówi o przebiegu treningu no właśnie, niedziela. Po sobocie, gdzie żar się lał z nieba (a my oczywiście musieliśmy z młodym sporo rzeczy pozałatwiać do chrztu), a wieczorem wpadła rodzinka z okazji 23 wiosenek postanowiłem, że jak młody się obudzi o 5 (tak jak w tygodniu), to idę biegać od razu, chyba, ze byłoby za gorąco, albo za późno, to sam wieczór mi zostaje, bo treningu nie odpuszczę. Młodzian pospał do 7, ale okazało się, że po nocnej burzy pogoda się załamała (tylko przed bieganiem mogę się z tego cieszyć ), więc luzik, bez ciśnień, śniadanko - omlecik, tiru riru i na zegarku 10.30 (w końcu mam czas, pogoda do biegania super, nie?). Po czym przypomniało mi się, że na 12 jesteśmy umówieni. Więc bieganie z rana odpadło. Po 14.30 byliśmy wolni, tylko że w międzyczasie chmurki się rozeszły, a zaczęło prażyć słońce. Więc męska decyzja - idę biegać po kąpieli młodego. A my na pizzę w plener, żeby już nie gotować. Obsługa była taka, że już po godzinie dostaliśmy żarło, a zamawiając calzone z pomidorami suszonymi zamiast zwykłych dostaliśmy jednak oba rodzaje
No i JUŻ o 20.55 wyszedłem Z planowanych 20km zrezygnowałem, bo bym wrócił po 23, więc stwierdziłem - 1,5h, ale dorzucam TM. Ustawiłem na Garminie dwa odcinki - 1h i do naciśnięcia Lap (głupie to było - bo nie miałem międzyczasów co 1km). Pierwsze wrażenie po 100 metrach - "to ja może jedna wrócę do domu i potworzę piwo?". Biegło mi się średnio komfortowo. Pizzę zjedzoną prawie 5h wcześniej czułem doskonale między mostkiem a przeponą ale cóż, tar wyszło, trza biegać - więc leciałem tego swojego BSa, starając się żeby było bliżej 5:45 zamiast 6:05, na tętnie kilka bpm wyższym niż standardowo (3/4 lecha shandy do pizzy też mogło mi się nie przysłużyć - niby ma toto 2% alko, ale jakoś przed wysiłkiem na mnie alko działa zamulająco).
Oczywiście poleciałem na Zdrowie - dzięki temu byłem w stanie kontrolować dystans (i czas powrotu do domu). Po godzinie piknięcie - trzeba przyspieszyć. Oj, nie miałem na to ochoty, nie miałem. Ale przyspieszyłem, i choć ciężko szło wejście na właściwe tempo, a nogi jakieś sztywne (trzeba się było porozciągać po interwałach czwartkowych, trzeba było), to jak już się rozbujałem, to szło. Oczywiście żeby było "przyjemniej", początek był pod górkę
Leciałem to swoje TM, czułem wysiłek, ale bardzo fajne było to, ze ok, lecę dość szybko, kilometry mijają, oddech cały czas w normie, choć czuję pizze i mięśniowo gorzej, to wiem, ze mogę dalej, a tętno jak przyspawane - 160, aż się zastanawiałem, czy się garniak nie zwiesił, ale upływające metry mnie upewniły, że jest ok W ogóle max HR do jakiego dobiłem, to 163. A pomyśleć, że rok temu to ja tak BSy latałem... co chyba dobitnie pokazuje, że to zła droga była. Wróciłem do domu, miałem zrobić schłodzenie wchodząc na ośkę, ale mi brakło 200m do pełnego kilometra (statsiarz ), minąłem swój blok, poleciałem dalej i schłodzenie zrobiłem w marszu w drodze powrotnej. A w domu rozciąganie, shisha i Budwaiserek w nagrodę
Wrażenia: jakbym nie był pełny i porozciągany, to bym zszedł z tętnem, i byłoby znacznie przyjemniej, ale ogólnie nie było źle - i psychicznie bardzo fajne jest to, że to TM weszło na miękko mimo dość wysokiej temperatury, wilgotności i pełnego żołądka
Ogólnie: 17km w 1:36:14, w tym 7km TM (po 5:20)
Podsumowanie tygodnia
3 treningi biegowe - siła, szybkość, long - łączne - 36km - prawie identycznie jak tydzień wcześniej
4x rower - 2x6km
2x pompki
Jest szansa na 150+ w tym miesiącu, wreszcie jakiś sensowny kilometraż.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
17 czerwca - trening na wyjeździe liczy się podwójnie
I tego będę się trzymał wtorek środa w delegacji. Planowałem biegać wieczorem po powrocie do hotelu, ale mnie szubrawcy na piwo wyciągnęli więc padło na środę rano.
Budzik, łyk wody i dzida. Plan ambitny, 40' BS + 6x 5' P (przerwa 1; trucht) i dalej jakieś schłodzenie. Koło hotelu fajne tereny biegowe, więc najpierw kółeczko po jakichś krzaczorach, gdzie jak wbiegałem to miejsca było na tyle szeroko,że wjechałby samochód, ale z każdym krokiem zwężały się aż do wąskiej ścieżki i gdyby nie to, że wybiegła stamtąd biegaczka, to bym stwierdził, że to ślepa uliczka :D
No niemniej po tym jak piknął mi siódmy kaem zacząłem progi. Szły lekko przerwę robiłem minutową, w truchcie, tak po 6:45.
1. 4:45
2. 4:43
3. 4:40
4. 4:42
5. 4:44
6. 4:45 (tabelkowo - 4:47)
Tak chyba od trzeciego zauważyłem, że mimo tego, że mięśniowo i wydolnościowo szło ok na autopilocie, to jak się nie pilnowałem, to nogi wolniej kręciły i tempo spadało, ale jak się a tym skupiłem, to trzymałem bez problemu, nawet i za mocno
Przy piątym poczułem trochę zmęczenia, ale rzut oka na Garmina - 12km w nogach, to już mogę czuć trening domknąłem bez problemu, zakończyłem dwoma kilometrami BSa, rozciąganie i do pracy
Zaczynam ja te progi bardzo lubić chyba będę musiał polecieć jakieś zawody, żeby zobaczyć na jakim poziomie jestem, bo chyba VDOT będzie do zmiany, żeby te treningi mocniej cisnęły
A ogólnie ten tydzień mało biegowy będzie, bo w niedzielę junior ma chrzciny, więc jak dobrze pójdzie to móże jeszcze jutro wyskoczę, a niedzielnego longa przerzucę na poniedziałek ważne, że idzie jak trzeba
Ogólnie: 16km w 1:28:29 w tym 6,5km w tempie P jak ktoś chce popaczać na wykresy z Garmina, są tu: https://connect.garmin.com/modern/activity/807684375
I tego będę się trzymał wtorek środa w delegacji. Planowałem biegać wieczorem po powrocie do hotelu, ale mnie szubrawcy na piwo wyciągnęli więc padło na środę rano.
Budzik, łyk wody i dzida. Plan ambitny, 40' BS + 6x 5' P (przerwa 1; trucht) i dalej jakieś schłodzenie. Koło hotelu fajne tereny biegowe, więc najpierw kółeczko po jakichś krzaczorach, gdzie jak wbiegałem to miejsca było na tyle szeroko,że wjechałby samochód, ale z każdym krokiem zwężały się aż do wąskiej ścieżki i gdyby nie to, że wybiegła stamtąd biegaczka, to bym stwierdził, że to ślepa uliczka :D
No niemniej po tym jak piknął mi siódmy kaem zacząłem progi. Szły lekko przerwę robiłem minutową, w truchcie, tak po 6:45.
1. 4:45
2. 4:43
3. 4:40
4. 4:42
5. 4:44
6. 4:45 (tabelkowo - 4:47)
Tak chyba od trzeciego zauważyłem, że mimo tego, że mięśniowo i wydolnościowo szło ok na autopilocie, to jak się nie pilnowałem, to nogi wolniej kręciły i tempo spadało, ale jak się a tym skupiłem, to trzymałem bez problemu, nawet i za mocno
Przy piątym poczułem trochę zmęczenia, ale rzut oka na Garmina - 12km w nogach, to już mogę czuć trening domknąłem bez problemu, zakończyłem dwoma kilometrami BSa, rozciąganie i do pracy
Zaczynam ja te progi bardzo lubić chyba będę musiał polecieć jakieś zawody, żeby zobaczyć na jakim poziomie jestem, bo chyba VDOT będzie do zmiany, żeby te treningi mocniej cisnęły
A ogólnie ten tydzień mało biegowy będzie, bo w niedzielę junior ma chrzciny, więc jak dobrze pójdzie to móże jeszcze jutro wyskoczę, a niedzielnego longa przerzucę na poniedziałek ważne, że idzie jak trzeba
Ogólnie: 16km w 1:28:29 w tym 6,5km w tempie P jak ktoś chce popaczać na wykresy z Garmina, są tu: https://connect.garmin.com/modern/activity/807684375
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12