Aniad1312 Run 4 fun - not 4 records ;)
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
4 lutego 2015
"Pospałabym jeszcze" - pomyślałam i wstałam.
Żal byłoby rannego biegania po przyprószonych śniegiem ulicach, w towarzystwie budzącego się dnia.
Miało być 1h15min, wyszło parę minut dłużej, do równego rachunku 15km.
Tak wogle, to nie za bardzo chce mi się gadać. Co my o tym, jak nic po tym? Gadać można dużo i długo, tylko co z tego?
Czułe słówka do życia nie wnoszą za wiele, ot czasem je i ubarwią, na dłuższą metę są jednak nie do zniesienia. A im bardziej czułością podszyte, tym mocniej brudem zalatują.
Drwa narąbać, herbatę podać, delikatnie dłoń na ramieniu położyć -to jest konkretne życie, w którym szarość koloru nabiera.
"Pospałabym jeszcze" - pomyślałam i wstałam.
Żal byłoby rannego biegania po przyprószonych śniegiem ulicach, w towarzystwie budzącego się dnia.
Miało być 1h15min, wyszło parę minut dłużej, do równego rachunku 15km.
Tak wogle, to nie za bardzo chce mi się gadać. Co my o tym, jak nic po tym? Gadać można dużo i długo, tylko co z tego?
Czułe słówka do życia nie wnoszą za wiele, ot czasem je i ubarwią, na dłuższą metę są jednak nie do zniesienia. A im bardziej czułością podszyte, tym mocniej brudem zalatują.
Drwa narąbać, herbatę podać, delikatnie dłoń na ramieniu położyć -to jest konkretne życie, w którym szarość koloru nabiera.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
5 lutego 2015
Mało spałam, tak wyszło, 5h już nie wystarcza jak kiedyś. No ale to chyba dobrze, że nie wystarcza.
Pomysł na trasę zmieniłam w trakcie, jak i samo bieganie. Miało być dłużej i bardziej jednostajnie, a wyszło krócej i jednostajnie mniej.
Wte 5km po 5:22.
Potem 10 setek podbiegów, szału wysokościowego nie było, ale lepszy taki podbieg niż żaden. Tempo też nie-szałowe, bo z reguły w okolicach 3:50, zdarzyło się też 4:10, ale ostatni za to 3:40.
Przerwa w truchcie.
Niby się nie zmęczyłam, ale jednak trochę tak.
Wewte 3km po 5:07, ostatni 4:38, ale trochę z wiaduktu było, tak że ten...
Żal było kończyć, bo fajna muzyka w uszach, a przed oczami ośnieżony i przymarznięty zalew, no ale rozsądek i ograniczenia czasowe zwyciężyły.
Teraz świeci słońce, mała rzecz a cieszy
*******
Zapraszam Was na 32. Bieg Kosynierów
Bierzemy udział w Grand Prix WLKP na 10km, na podstawie analizy wyników trasa została oceniona jako najszybsza (sama w zeszłym roku sprawdziłam, bez większego przygotowania załamałam 50min), no i ten...fajnie u nas jest
Mało spałam, tak wyszło, 5h już nie wystarcza jak kiedyś. No ale to chyba dobrze, że nie wystarcza.
Pomysł na trasę zmieniłam w trakcie, jak i samo bieganie. Miało być dłużej i bardziej jednostajnie, a wyszło krócej i jednostajnie mniej.
Wte 5km po 5:22.
Potem 10 setek podbiegów, szału wysokościowego nie było, ale lepszy taki podbieg niż żaden. Tempo też nie-szałowe, bo z reguły w okolicach 3:50, zdarzyło się też 4:10, ale ostatni za to 3:40.
Przerwa w truchcie.
Niby się nie zmęczyłam, ale jednak trochę tak.
Wewte 3km po 5:07, ostatni 4:38, ale trochę z wiaduktu było, tak że ten...
Żal było kończyć, bo fajna muzyka w uszach, a przed oczami ośnieżony i przymarznięty zalew, no ale rozsądek i ograniczenia czasowe zwyciężyły.
Teraz świeci słońce, mała rzecz a cieszy
*******
Zapraszam Was na 32. Bieg Kosynierów
Bierzemy udział w Grand Prix WLKP na 10km, na podstawie analizy wyników trasa została oceniona jako najszybsza (sama w zeszłym roku sprawdziłam, bez większego przygotowania załamałam 50min), no i ten...fajnie u nas jest
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
6 lutego 2015
Pobiegałam. Oczywiście rozsądek wołał coby nie iść, ale nogi swoje.
Po biegu znów na wariackich papierach. Ale to dobrze, nie ma czasu na myślenie o mojej nie-decyzyjności, w sensie takim iż zazdroszczę facetom ich zero-jedynkowego sposobu myślenia, bo dla mnie ostatnio prawie każda prosta decyzja składa się z miliona kolorów, liczb i sama nie wiem sama czego jeszcze
Tak więc 3km po 5:11, potem 10 setek które miały być szybsze niż wczoraj a nie były - raczej wręcz przeciwnie, wewte 2km po 5:06 i 4:50.
Ot i tyle.
*******
Zapisy ruszyły.
Pobiegałam. Oczywiście rozsądek wołał coby nie iść, ale nogi swoje.
Po biegu znów na wariackich papierach. Ale to dobrze, nie ma czasu na myślenie o mojej nie-decyzyjności, w sensie takim iż zazdroszczę facetom ich zero-jedynkowego sposobu myślenia, bo dla mnie ostatnio prawie każda prosta decyzja składa się z miliona kolorów, liczb i sama nie wiem sama czego jeszcze
Tak więc 3km po 5:11, potem 10 setek które miały być szybsze niż wczoraj a nie były - raczej wręcz przeciwnie, wewte 2km po 5:06 i 4:50.
Ot i tyle.
*******
Zapisy ruszyły.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
7 lutego 2015
Trochę mało spałam, bo 100dniówka, potem jeszcze na chwilę na urodziny do koleżanki, kładłam się ok 3, a wstawałam o 6. Łatwo wstać nie było, ale nie ma to-tamto, dzień dobrze zacząć trzeba i już.
Zastanawiałam się - biegać czy nie, ale stwierdziłam, że jeśli nie, to jakoś tak żal będzie. Więc wpadło małe-co-nieco, założyłam godzinę i tyle właśnie ścieżek wydeptałam - 11.27km.
Nie powiem, była pokusa żeby przy zalewie biec dalej, co oznaczałoby ze 3-4km więcej, ale godzina miała być godziną. Zwłaszcza, że wczoraj sobie pofolgowałam, w sensie że dałam pierwszeństwo chęci, to dzisiaj rozsądek wysunął się na prowadzenie. Poza tym, muszą być siły na jutro.
Teraz trzeba w codzienność się zanurzyć, zakupy coś jakieś, chatkę Puchatka doprowadzić do porządku. Jak nie zasnę na stojąco ze ścierą w ręce, znaczy że pobiegowa jaglana z daktylami daje moc większą niż kawa
Trochę mało spałam, bo 100dniówka, potem jeszcze na chwilę na urodziny do koleżanki, kładłam się ok 3, a wstawałam o 6. Łatwo wstać nie było, ale nie ma to-tamto, dzień dobrze zacząć trzeba i już.
Zastanawiałam się - biegać czy nie, ale stwierdziłam, że jeśli nie, to jakoś tak żal będzie. Więc wpadło małe-co-nieco, założyłam godzinę i tyle właśnie ścieżek wydeptałam - 11.27km.
Nie powiem, była pokusa żeby przy zalewie biec dalej, co oznaczałoby ze 3-4km więcej, ale godzina miała być godziną. Zwłaszcza, że wczoraj sobie pofolgowałam, w sensie że dałam pierwszeństwo chęci, to dzisiaj rozsądek wysunął się na prowadzenie. Poza tym, muszą być siły na jutro.
Teraz trzeba w codzienność się zanurzyć, zakupy coś jakieś, chatkę Puchatka doprowadzić do porządku. Jak nie zasnę na stojąco ze ścierą w ręce, znaczy że pobiegowa jaglana z daktylami daje moc większą niż kawa
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
8 lutego 2015
Wczoraj jakoś nie padłam, ani minuty drzemki.
Dzisiaj bugajskie lasy.
Kilkuosobowa ekipa.
Bajkowy bieg wszędzie biało - śnieg pod stopami, na drzewach, na polach. Na ścieżkach ślady zwierząt. Do tego przepiękne słońce.
16km górek i zbiegów. Po ostatnich niedzielnych długich wybieganiach mało mi było, jeszcze jeden dokręciłam już po płaskim. Na końcu ostry podbieg, w nagrodę widok na mini-zoo i stadko danieli
Po biegu ciepła herbata, ciastka, sernik.
W drodze powrotnej stwierdziłam, że po tym jak dojedziemy, dokulam jeszcze 3km dla równego rachunku. Pobiegłam nad zalew, jakoś wyszło 23. Na ostatnim czułam, że z sił opadam, dobrze że dom był blisko
Na deser nieprzyzwoita ilość daktylo-jaglanej. Doprawdy nieprzyzwoita nie wiem, jak mi się to w żołądku zmieściło
Wczoraj jakoś nie padłam, ani minuty drzemki.
Dzisiaj bugajskie lasy.
Kilkuosobowa ekipa.
Bajkowy bieg wszędzie biało - śnieg pod stopami, na drzewach, na polach. Na ścieżkach ślady zwierząt. Do tego przepiękne słońce.
16km górek i zbiegów. Po ostatnich niedzielnych długich wybieganiach mało mi było, jeszcze jeden dokręciłam już po płaskim. Na końcu ostry podbieg, w nagrodę widok na mini-zoo i stadko danieli
Po biegu ciepła herbata, ciastka, sernik.
W drodze powrotnej stwierdziłam, że po tym jak dojedziemy, dokulam jeszcze 3km dla równego rachunku. Pobiegłam nad zalew, jakoś wyszło 23. Na ostatnim czułam, że z sił opadam, dobrze że dom był blisko
Na deser nieprzyzwoita ilość daktylo-jaglanej. Doprawdy nieprzyzwoita nie wiem, jak mi się to w żołądku zmieściło
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
10 lutego 2015
Miałam wybór - biegać dzisiaj wieczorem i jutro się wyspać, czy też biegać jutro o 5 rano.
Tak więc dziś.
Plan był - 1h. Wstępna trasa zahaczać mogła o stadion. Ale nie musiała.
Rozróżniam kiedy idę pobiegać, a kiedy wychodzę na trening. Ta druga opcja dotyczy takiego biegania, które wiąże się z jakimś celem, najczęściej wynikiem do zrobienia. A że od dłuższego czasu nie zaprząta mi to głowy, to ostatnio po prostu biegam. Ale dzisiaj jakby się uprzeć, to nawet fajny trening wyszedł.
Zaczęłam od 5:55, w uszach przypomniana sobie wczoraj Monika Borzym, tak więc szło leciutko i bez napinki. Dokulałam do 7km, w międzyczasie wleciał wiadukt sztuk 2, w sensie wbiegania.
Dobiegłam do stadionu i stwierdziłam, że wykręcę parę kółek. Zaczęłam, nogi rytmicznie niosły, słuchałam i biegałam, tak że kolejne 3km wpadły po 4:57/4:40/4:37. Czasu na więcej nie miałam, żałowałam że poleciałam na ten wiadukt - gdybym wiedziała, że tak fajnie będzie mi się biegać te kilometrówki...
Dobiłam do 15km, w tym 13ty po 4:47.
Zapomniałam na początku napisać, że na stadionie to trochę mi mdło było, żołądek jakieś miał dziwne odczucia... Zastanawiałam się, czy jakiejś jelitówki nie złapałam, bo w-i-po pracy zimno mi było, głowa lekko pobolewała. Ale na szczęście dałam radę.
A może te mdłości od cukru drożdżówki i pączka, co był tak dobry że żałowałam, że tylko jeden nabyłam. Tym bardziej, że mentalnie wspomagałam Bmejsiego, jedząc dzisiaj to, co on wczoraj od jutra przestawał
Do domu wróciłam z lekkim niedosytem interwałowym, acz zadowolona.
Nie wiem tylko dlaczego jakoś tak mi się smutno zrobiło. A może trochę wiem? Tylko z tej wiedzy nic nie wynika.
Miałam wybór - biegać dzisiaj wieczorem i jutro się wyspać, czy też biegać jutro o 5 rano.
Tak więc dziś.
Plan był - 1h. Wstępna trasa zahaczać mogła o stadion. Ale nie musiała.
Rozróżniam kiedy idę pobiegać, a kiedy wychodzę na trening. Ta druga opcja dotyczy takiego biegania, które wiąże się z jakimś celem, najczęściej wynikiem do zrobienia. A że od dłuższego czasu nie zaprząta mi to głowy, to ostatnio po prostu biegam. Ale dzisiaj jakby się uprzeć, to nawet fajny trening wyszedł.
Zaczęłam od 5:55, w uszach przypomniana sobie wczoraj Monika Borzym, tak więc szło leciutko i bez napinki. Dokulałam do 7km, w międzyczasie wleciał wiadukt sztuk 2, w sensie wbiegania.
Dobiegłam do stadionu i stwierdziłam, że wykręcę parę kółek. Zaczęłam, nogi rytmicznie niosły, słuchałam i biegałam, tak że kolejne 3km wpadły po 4:57/4:40/4:37. Czasu na więcej nie miałam, żałowałam że poleciałam na ten wiadukt - gdybym wiedziała, że tak fajnie będzie mi się biegać te kilometrówki...
Dobiłam do 15km, w tym 13ty po 4:47.
Zapomniałam na początku napisać, że na stadionie to trochę mi mdło było, żołądek jakieś miał dziwne odczucia... Zastanawiałam się, czy jakiejś jelitówki nie złapałam, bo w-i-po pracy zimno mi było, głowa lekko pobolewała. Ale na szczęście dałam radę.
A może te mdłości od cukru drożdżówki i pączka, co był tak dobry że żałowałam, że tylko jeden nabyłam. Tym bardziej, że mentalnie wspomagałam Bmejsiego, jedząc dzisiaj to, co on wczoraj od jutra przestawał
Do domu wróciłam z lekkim niedosytem interwałowym, acz zadowolona.
Nie wiem tylko dlaczego jakoś tak mi się smutno zrobiło. A może trochę wiem? Tylko z tej wiedzy nic nie wynika.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
12 lutego 2015
Gdybym dzisiejsze bieganie nazwała treningiem, byłoby tak:
1-4km--> 5:23/5:09:5:12/5:13
5-6km--> 4:59/4:53
7km--> 5:26
8km--> 4:59
9km--> 5:25
10-11km--> 4:39/4:43
12km-->5:34
Tak jakoś nieplanowanie wyszło
*******
To, że paru rzeczy w moim życiu mam dosyć, to już wiem. Teraz muszę się zastanowić, co z tą wiedzą zrobić. To jest właśnie dla mnie najtrudniejsze - w kilku sprawach obrać kierunek i trzymać się ustalonego porządku.
*******
A propos dzisiejszych Słów, dowcip taki:
"Co robi Ewa, kiedy Adam wraca do domu? - Liczy mu żebra"
Gdybym dzisiejsze bieganie nazwała treningiem, byłoby tak:
1-4km--> 5:23/5:09:5:12/5:13
5-6km--> 4:59/4:53
7km--> 5:26
8km--> 4:59
9km--> 5:25
10-11km--> 4:39/4:43
12km-->5:34
Tak jakoś nieplanowanie wyszło
*******
To, że paru rzeczy w moim życiu mam dosyć, to już wiem. Teraz muszę się zastanowić, co z tą wiedzą zrobić. To jest właśnie dla mnie najtrudniejsze - w kilku sprawach obrać kierunek i trzymać się ustalonego porządku.
*******
A propos dzisiejszych Słów, dowcip taki:
"Co robi Ewa, kiedy Adam wraca do domu? - Liczy mu żebra"
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
15 lutego 2015
Pt-ndz upłynęły na o. Witko OFM w wersji live, więc buty odwieszone na kołek zostały były. Nie powiem, jak się zdarzyło biegacza gdzieś zobaczyć pomykającego, to żal się pojawiał, ale...zysk z niebiegania zdecydowanie większy
Dziś powrót nawet w miarę wcześnie, więc żeby rozruszać trochę ciało-co-słuchało, udało się wyskoczyć na godzinkę spacerówki, 10.6km, jeden-wiaduktowy nawet po 5:02 - zdziwiłam się.
Pt-ndz upłynęły na o. Witko OFM w wersji live, więc buty odwieszone na kołek zostały były. Nie powiem, jak się zdarzyło biegacza gdzieś zobaczyć pomykającego, to żal się pojawiał, ale...zysk z niebiegania zdecydowanie większy
Dziś powrót nawet w miarę wcześnie, więc żeby rozruszać trochę ciało-co-słuchało, udało się wyskoczyć na godzinkę spacerówki, 10.6km, jeden-wiaduktowy nawet po 5:02 - zdziwiłam się.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
16 lutego 2015
13.7km.
W odczuciach spacerówka, okazało się jednak, że nie było tak źle - śr. 5:34.
Przy dzisiejszym wietrze doprawdy miła niespodzianka.
*******
Od ubiegłego tygodnia nie opuszcza mnie apetyt na pączki.
Na szczęście nie ulegam mu aż tak mocno, jak mocno mnie nie opuszcza
13.7km.
W odczuciach spacerówka, okazało się jednak, że nie było tak źle - śr. 5:34.
Przy dzisiejszym wietrze doprawdy miła niespodzianka.
*******
Od ubiegłego tygodnia nie opuszcza mnie apetyt na pączki.
Na szczęście nie ulegam mu aż tak mocno, jak mocno mnie nie opuszcza
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
22 lutego 2015
17.02 - pogoda cudna, słońce, delikatny szum fal - zamiana spaceru na bieg, czyli 13.4km wte i wewte po plaży.
18.02 - w takichże kierunkach 12km plus 5 setek. Po południu 3.5h spaceru.
19.02 - biegowo jak wyżej, spacerowo 2.5h.
20.02 - pogoda cudna. Przesmyk, który był nie do obiegnięcia i nie do przeskoczenia jakoś tak okazał się mniej okazały, przeskoczyłam więc i pobiegłam w kierunku Gąsek. Chwilę wcześniej wleciałam w jakieś ruchome piaski, co wyglądały na piaski ubite, no ale nie były Zakopałam się po kolana...no ale wydostałam się i pobiegłam dalej. Dobiegłam prawie na koniec świata i wróciłam, kończąc na 15km.
Po południu postanowiłam zamienić spacer na bieg. Znów. Więc tym razem kierunek Mielno, w połowie zawrotka, tak jak rano wyszło 15km.
Trochę zmęczona byłam, nie powiem, ale poprzedni dzień bardziej mnie wymęczył, czego efektem było to, że wieczorem wsunęłam prawie całą czekoladę - gorzką.
21.02 - czasu było dużo mniej, więc tylko 6km i 10 setek.
22.02 - po tych kilku dniach plażowej spacerówki dziwnie się biegało po koszalińskich chodnikach. Ale przynajmniej szybciej niż po plaży, bo 13km po 5:32.
17.02 - pogoda cudna, słońce, delikatny szum fal - zamiana spaceru na bieg, czyli 13.4km wte i wewte po plaży.
18.02 - w takichże kierunkach 12km plus 5 setek. Po południu 3.5h spaceru.
19.02 - biegowo jak wyżej, spacerowo 2.5h.
20.02 - pogoda cudna. Przesmyk, który był nie do obiegnięcia i nie do przeskoczenia jakoś tak okazał się mniej okazały, przeskoczyłam więc i pobiegłam w kierunku Gąsek. Chwilę wcześniej wleciałam w jakieś ruchome piaski, co wyglądały na piaski ubite, no ale nie były Zakopałam się po kolana...no ale wydostałam się i pobiegłam dalej. Dobiegłam prawie na koniec świata i wróciłam, kończąc na 15km.
Po południu postanowiłam zamienić spacer na bieg. Znów. Więc tym razem kierunek Mielno, w połowie zawrotka, tak jak rano wyszło 15km.
Trochę zmęczona byłam, nie powiem, ale poprzedni dzień bardziej mnie wymęczył, czego efektem było to, że wieczorem wsunęłam prawie całą czekoladę - gorzką.
21.02 - czasu było dużo mniej, więc tylko 6km i 10 setek.
22.02 - po tych kilku dniach plażowej spacerówki dziwnie się biegało po koszalińskich chodnikach. Ale przynajmniej szybciej niż po plaży, bo 13km po 5:32.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
24 lutego 2015
Miałam wczoraj biegać, ale...nie wyszło jakoś. Za to weszło do mojego żołądka, no i ległam
Ale może to i lepiej, bo ubiegły tydzień biegowo intensywny przecież - 7dni i 104.5km plus plażo-spacery.
Dzisiaj bez jakiegoś specjalnego pomysłu - 13km, przedostatni szybszy po 4:53.
Miałam wczoraj biegać, ale...nie wyszło jakoś. Za to weszło do mojego żołądka, no i ległam
Ale może to i lepiej, bo ubiegły tydzień biegowo intensywny przecież - 7dni i 104.5km plus plażo-spacery.
Dzisiaj bez jakiegoś specjalnego pomysłu - 13km, przedostatni szybszy po 4:53.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
28 lutego 2015
Trzeba było pobiegać. No trzeba było i już.
Trzymałam się jednej strony zalewu, bo po drugiej wiało. A w takich warunkach nie chciało mi się dzisiaj męczyć.
Tak więc wte 8km.
Potem lekki przymus do setek, w ilości dziesięciu. Mało snu, za dużo jedzenia więc tempo łomatko-łamago.
No i do domu wewte 2.2km.
*******
Zdecydowanie trzeba, żebym więcej spała i lepiej-wartościowo się odżywiała. Takie mam założenia (i inne też). W końcu zostało tylko 30dni.
Trzeba było pobiegać. No trzeba było i już.
Trzymałam się jednej strony zalewu, bo po drugiej wiało. A w takich warunkach nie chciało mi się dzisiaj męczyć.
Tak więc wte 8km.
Potem lekki przymus do setek, w ilości dziesięciu. Mało snu, za dużo jedzenia więc tempo łomatko-łamago.
No i do domu wewte 2.2km.
*******
Zdecydowanie trzeba, żebym więcej spała i lepiej-wartościowo się odżywiała. Takie mam założenia (i inne też). W końcu zostało tylko 30dni.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
1 marca 2015
Obudziłam się w panice: "O matko! co to za dzień??? która godzina??? Czy muszę wstawać do pracy??? Zaspałam???" Spojrzałam na telefon, po chwili spłynęło przypomnienie - uff, niedziela....
Plan na dziś zakładał długie wybieganie, kilometraż - w zależności od godziny wyjścia z domu. Wyjście było takie, że na planowane 25km mogło nie wystarczyć czasu.
Dobiegłam do lasu, pogoda cudna, żal nie skorzystać. Spotkałam kolegę, chwilę pogadaliśmy i ruszyłam dalej. Jakoś kurka, zawsze mam stracha przed dzikami, zwłaszcza że jak wracałam to widziałam poryte boki ścieżki. Tia. Ale że w myślach obliczenia wskazywały na to, że jednak te 25km nie wyjdzie, to postanowiłam wykręcić w ścieżkę, po której biegamy krosa. Biegnę, patrzę - w poprzek leży jakaś gałązka. Myślę sobie - trzeba będzie o nią NIE zahaczyć. I w tym momencie, jak żem się potknęła o coś, co było przed nią...to się wyłożyłam jak długa, na prawym boku ściśle rzecz ujmując normalnież jak w życiu - chce się ominąć widoczne zagrożenie, a czasem nie zauważa tego, co naprawdę nogi podkłada.
Wstałam, sprawdziłam stan odzienia, podwinęłam nogawkę - kolano całe. Gdyby nie było, od dziś na obu kolanach miałabym blizny po upadku bo ta, co się jej na obozie w Kętach nabawiłam - wciąż ze mną jest
Trochę mnie biodro bolało, ale nie na tyle żebym nie mogła biec dalej, pewnie skończy się na siniaku.
To było gdzieś ok 12km.
Dobiegłam jeszcze 10, na więcej jednak już nie miałam czasu. Ani chęci, ostatnie kilometry pod wiatr i jakoś tak mnie zmęczyły.
Po powrocie zajęłam się obiadem - pyszną zupę dziś zrobiłam zblendowałam wszystko, posypałam prażonym słonecznikiem i natką pietruszki...ło-matko-ugotowano
Obudziłam się w panice: "O matko! co to za dzień??? która godzina??? Czy muszę wstawać do pracy??? Zaspałam???" Spojrzałam na telefon, po chwili spłynęło przypomnienie - uff, niedziela....
Plan na dziś zakładał długie wybieganie, kilometraż - w zależności od godziny wyjścia z domu. Wyjście było takie, że na planowane 25km mogło nie wystarczyć czasu.
Dobiegłam do lasu, pogoda cudna, żal nie skorzystać. Spotkałam kolegę, chwilę pogadaliśmy i ruszyłam dalej. Jakoś kurka, zawsze mam stracha przed dzikami, zwłaszcza że jak wracałam to widziałam poryte boki ścieżki. Tia. Ale że w myślach obliczenia wskazywały na to, że jednak te 25km nie wyjdzie, to postanowiłam wykręcić w ścieżkę, po której biegamy krosa. Biegnę, patrzę - w poprzek leży jakaś gałązka. Myślę sobie - trzeba będzie o nią NIE zahaczyć. I w tym momencie, jak żem się potknęła o coś, co było przed nią...to się wyłożyłam jak długa, na prawym boku ściśle rzecz ujmując normalnież jak w życiu - chce się ominąć widoczne zagrożenie, a czasem nie zauważa tego, co naprawdę nogi podkłada.
Wstałam, sprawdziłam stan odzienia, podwinęłam nogawkę - kolano całe. Gdyby nie było, od dziś na obu kolanach miałabym blizny po upadku bo ta, co się jej na obozie w Kętach nabawiłam - wciąż ze mną jest
Trochę mnie biodro bolało, ale nie na tyle żebym nie mogła biec dalej, pewnie skończy się na siniaku.
To było gdzieś ok 12km.
Dobiegłam jeszcze 10, na więcej jednak już nie miałam czasu. Ani chęci, ostatnie kilometry pod wiatr i jakoś tak mnie zmęczyły.
Po powrocie zajęłam się obiadem - pyszną zupę dziś zrobiłam zblendowałam wszystko, posypałam prażonym słonecznikiem i natką pietruszki...ło-matko-ugotowano
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
8 marca 2015
Miałam biegać w środę rano, ale z dwóch powodów zrezygnowałam.
Powód nr 1 - we wtorek chyba w okolicach Starołęki złapałam dwie (!) gumy. Coś mi nie grało jak jechałam, no ale cóż...jechałam dalej i dopiero w Swarzędzu zorientowałam się, że przednia opona to mega płastuga. Na szczęście mąż koleżanki pomógł, ale przyuważył, że z tylnej opony także schodzi powietrze. Bez wchodzenia w szczegóły doraźnie zapobiegł dalszej szkodzie, dojechałam do domu. Niestety, dość późno bo przed północą. I dość przeziębiona, co jest powodem nr 2.
Tak-to-to zrezygnowałam z porannego wyjścia.
W czwartek to już nie było sensu, a poza tym od przeziębienia bolała mnie głowa. Tak więc wypoczywałam od biegania całe 5 dni.
A nie było sensu, bo w piątek po pracy ruszałam z chłopakami do Bochni, gdyż wytypowano mnie do SKS-u: Kosynierskiego Składu Klubowego 12h Bocheńskiej Sztafety
Na razie napiszę tylko tyle, że zaczęłam ok 11:30, przebiegłam 16 pętli po 2.42km (38.72km) i jako drużyna zajęliśmy 20te miejsce na 65 ekip
I to, że było rewelacyjnie
A teraz może spróbuję zasnąć
Miałam biegać w środę rano, ale z dwóch powodów zrezygnowałam.
Powód nr 1 - we wtorek chyba w okolicach Starołęki złapałam dwie (!) gumy. Coś mi nie grało jak jechałam, no ale cóż...jechałam dalej i dopiero w Swarzędzu zorientowałam się, że przednia opona to mega płastuga. Na szczęście mąż koleżanki pomógł, ale przyuważył, że z tylnej opony także schodzi powietrze. Bez wchodzenia w szczegóły doraźnie zapobiegł dalszej szkodzie, dojechałam do domu. Niestety, dość późno bo przed północą. I dość przeziębiona, co jest powodem nr 2.
Tak-to-to zrezygnowałam z porannego wyjścia.
W czwartek to już nie było sensu, a poza tym od przeziębienia bolała mnie głowa. Tak więc wypoczywałam od biegania całe 5 dni.
A nie było sensu, bo w piątek po pracy ruszałam z chłopakami do Bochni, gdyż wytypowano mnie do SKS-u: Kosynierskiego Składu Klubowego 12h Bocheńskiej Sztafety
Na razie napiszę tylko tyle, że zaczęłam ok 11:30, przebiegłam 16 pętli po 2.42km (38.72km) i jako drużyna zajęliśmy 20te miejsce na 65 ekip
I to, że było rewelacyjnie
A teraz może spróbuję zasnąć