Aniad1312 Run 4 fun - not 4 records ;)
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
Później niż zwykle...
Żyję. A życie to (również) myśl.
Myślę - nawet i często.
Całe to bieganie mocno przereklamowane jest...
Chyba.
Zachwyca, owszem.
Ale żeby zaraz "and the winner is..."?
No chyba, że się mylę?
Gdyby taka małą, maleńką analizę przeprowadzić, to wyszłoby że:
- można nie przytyć jak się dużo biega. Ale można też i nie schudnąć, więc ten...no...sama nie wiem...
- można poczuć wiatr we włosach, owszem, o ile się ma ich odpowiednią ilość na głowie. Bo czasem się nie ma. Ale można chcieć mieć i wtedy to argument pierwszej klasy. Jak już się je ma.
- można sunąć niczym antylopa, o ile wcześniej się nie przytyło, a wręcz schudło. Nogi idą do przodu niczym rakiety-torpedy i tylko twarz zziajana mogłaby coś o jakimś wysiłku świadczyć. Ale że nie mówi, to i nie świadczy.
- można słuchać sobie muzyki, o ile mamy odpowiednie słuchawki. I uszy - takie, z których słuchawki one-rzeczone nie wypadną. Bo jeśli wypadną, to kicha melomana.
- można brać udział w zawodach. Dla amatorów, rzecz jasna, bo gdzie mi tam do profeski, no proszszze cie! Poczuć ten tłum, ten zapach (aha, bengay?) Lecimy po 4:30, daj spokój, taka kolka mnie chwyciła, spuchłem i jeszcze ten skurcz, bo kontuzja nie zaleczona. Ale medal prosze-ja-ciebie piękny!!! Warto było!
- można być jednym z nas. Ooo, siostro-bracie, ta wspólnota nie-do-prze-ce-nie-nia! Wybaczą sobie wszystko! Nawet to jak ustawiasz się na 3:15, choć ledwo 6/km wyciągasz. No, ale przecież równiacha-wataha, to czego się wścieka? Najważniejsze, że w zdrowiu ukończył, a że tam te 3:16, komu by minuta wadziła?
- można wzbudzać ciepłe, zainteresowane uczucia. U płci odmiennej, och ach, łomatkorudo-na-kolano-pado. Bo cóż uczynić, kiedy płeć przeciwna życiem zmęczona, ściskająca w dłoni swej siatkę (gdzieżby tam aktówka-ambitna) rozwiera ramiona swe i lekko wczorajszym głosem proponuje: "Choodź do mniee". Chciała-nie chciała, proponującego wyminęła i pobiegła dalej, oby chyżo jak antylopa. I nawet się z tej rozpaczy uśmiechnęła.
- można chcieć się dobrze żywić. Nieee, nie chcę węgla! Gazowe mam! O węgle mi chodzi, to podstawa! No, w końcu promocja na banany, ileż można po 5 zeta kupować. Kasze, makarony, pieczywko - Platon to by teraz taką ucztę opisał, że tamta...O! A przecież ten maraton to w Grecji biegali, to i po linii narodowościowej by było!
- można poczuć, że bieganie nie wystarcza. Jak innym. Dołożyć działanie. Jak inni. Że jakieś pływanie, rower jakiś... Zakładka? No, mam. W książce - każdej o bieganiu. Innych brak.
- można zostać ekspertem. Dla tych, co jeszcze nie analizują. W zachwycie oznajmiają - słuchaj, zaczęłam/łem! Biegam 2 razy w tygodniu, to znaczy wiesz, no na razie to tak się kulam, nie tak jak ty...ech, do ciebie to mi daleko....Ekspert puchnie z dumy (gdzie tam od tych piw, a gdzie tam!) bo wie, że jego własny przykład zachęcił chwalącą/cego do naśladowania. Biegacz - to brzmi dumnie!
- można w praktyce zastosować zmysł estetyczny. Oo, to jest coś! Najsamprzód dobieramy kolory, potem zestawiamy fasony. O ile się wcześniej nie schudło, strojem biegowym ukrywamy mankamenty.
Gorzej, jeśli nie da się ukryć. To wtedy pozostaje nam biegać.
Znów.
Żyję. A życie to (również) myśl.
Myślę - nawet i często.
Całe to bieganie mocno przereklamowane jest...
Chyba.
Zachwyca, owszem.
Ale żeby zaraz "and the winner is..."?
No chyba, że się mylę?
Gdyby taka małą, maleńką analizę przeprowadzić, to wyszłoby że:
- można nie przytyć jak się dużo biega. Ale można też i nie schudnąć, więc ten...no...sama nie wiem...
- można poczuć wiatr we włosach, owszem, o ile się ma ich odpowiednią ilość na głowie. Bo czasem się nie ma. Ale można chcieć mieć i wtedy to argument pierwszej klasy. Jak już się je ma.
- można sunąć niczym antylopa, o ile wcześniej się nie przytyło, a wręcz schudło. Nogi idą do przodu niczym rakiety-torpedy i tylko twarz zziajana mogłaby coś o jakimś wysiłku świadczyć. Ale że nie mówi, to i nie świadczy.
- można słuchać sobie muzyki, o ile mamy odpowiednie słuchawki. I uszy - takie, z których słuchawki one-rzeczone nie wypadną. Bo jeśli wypadną, to kicha melomana.
- można brać udział w zawodach. Dla amatorów, rzecz jasna, bo gdzie mi tam do profeski, no proszszze cie! Poczuć ten tłum, ten zapach (aha, bengay?) Lecimy po 4:30, daj spokój, taka kolka mnie chwyciła, spuchłem i jeszcze ten skurcz, bo kontuzja nie zaleczona. Ale medal prosze-ja-ciebie piękny!!! Warto było!
- można być jednym z nas. Ooo, siostro-bracie, ta wspólnota nie-do-prze-ce-nie-nia! Wybaczą sobie wszystko! Nawet to jak ustawiasz się na 3:15, choć ledwo 6/km wyciągasz. No, ale przecież równiacha-wataha, to czego się wścieka? Najważniejsze, że w zdrowiu ukończył, a że tam te 3:16, komu by minuta wadziła?
- można wzbudzać ciepłe, zainteresowane uczucia. U płci odmiennej, och ach, łomatkorudo-na-kolano-pado. Bo cóż uczynić, kiedy płeć przeciwna życiem zmęczona, ściskająca w dłoni swej siatkę (gdzieżby tam aktówka-ambitna) rozwiera ramiona swe i lekko wczorajszym głosem proponuje: "Choodź do mniee". Chciała-nie chciała, proponującego wyminęła i pobiegła dalej, oby chyżo jak antylopa. I nawet się z tej rozpaczy uśmiechnęła.
- można chcieć się dobrze żywić. Nieee, nie chcę węgla! Gazowe mam! O węgle mi chodzi, to podstawa! No, w końcu promocja na banany, ileż można po 5 zeta kupować. Kasze, makarony, pieczywko - Platon to by teraz taką ucztę opisał, że tamta...O! A przecież ten maraton to w Grecji biegali, to i po linii narodowościowej by było!
- można poczuć, że bieganie nie wystarcza. Jak innym. Dołożyć działanie. Jak inni. Że jakieś pływanie, rower jakiś... Zakładka? No, mam. W książce - każdej o bieganiu. Innych brak.
- można zostać ekspertem. Dla tych, co jeszcze nie analizują. W zachwycie oznajmiają - słuchaj, zaczęłam/łem! Biegam 2 razy w tygodniu, to znaczy wiesz, no na razie to tak się kulam, nie tak jak ty...ech, do ciebie to mi daleko....Ekspert puchnie z dumy (gdzie tam od tych piw, a gdzie tam!) bo wie, że jego własny przykład zachęcił chwalącą/cego do naśladowania. Biegacz - to brzmi dumnie!
- można w praktyce zastosować zmysł estetyczny. Oo, to jest coś! Najsamprzód dobieramy kolory, potem zestawiamy fasony. O ile się wcześniej nie schudło, strojem biegowym ukrywamy mankamenty.
Gorzej, jeśli nie da się ukryć. To wtedy pozostaje nam biegać.
Znów.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
10 stycznia 2015
Nie od dzisiaj wiadomo (?), że biegać lubię, nawet uwielbiam.
Nie chcę dorabiać do niego ideologii, no ale udawać nie będę - zalet ma wiele.
Uczy doceniać to, co przynosi Życie. To, co na ogół niedostrzegalne, niedoceniane.
A zupełnie ostatnio czerpię z niego siły, kiedy codzienność zdaje się pytać "Czy ma to sens? Czy to co małe, niewielkie, marne ma jednak znaczenie?" Ta siła pomaga wstać i iść - po prostu, tak jak biegam - wychodzę z domu i ruszam, pomimo zadawanych sobie pytań. Bo może wcale nie powinnam ich zadawać?
Kiedy wracam i nie muszę się spieszyć, kiedy mam w sobie spokój - to też lubię. Kiedy - tak jak dzisiaj - w piekarniku ląduje chleb zarobiony poprzedniego wieczora, a w domu po chwili czuć jego zapach... Taka sobie mała-wielka radość
No, a dzisiaj tak się pokręciłam przez 8.6km, potem zdecydowałam się na 8 setek - na przekór inicjałom. Pierwsze setki od połowy października...Byłam ciekawa jak je organizm przyjmie. Wydawało mi się, że nadspodziewanie dobrze i szybko. Po zerknięciu na zegarek, już wiem, że "wydawało się" jest idealnym określeniem No i dalej pokręciłam się już do domu, w planach mając 3km, ale tak się jakoś trasa ułożyła (no dobra, to jeszcze trochę), że wyszło 4km, czyli razem 13.5km.
A na śniadanie pobiegowe wyjątkowo deser, mój ulubiony - jaglana z daktylami i cynamonem. W ilości dużej
Nie od dzisiaj wiadomo (?), że biegać lubię, nawet uwielbiam.
Nie chcę dorabiać do niego ideologii, no ale udawać nie będę - zalet ma wiele.
Uczy doceniać to, co przynosi Życie. To, co na ogół niedostrzegalne, niedoceniane.
A zupełnie ostatnio czerpię z niego siły, kiedy codzienność zdaje się pytać "Czy ma to sens? Czy to co małe, niewielkie, marne ma jednak znaczenie?" Ta siła pomaga wstać i iść - po prostu, tak jak biegam - wychodzę z domu i ruszam, pomimo zadawanych sobie pytań. Bo może wcale nie powinnam ich zadawać?
Kiedy wracam i nie muszę się spieszyć, kiedy mam w sobie spokój - to też lubię. Kiedy - tak jak dzisiaj - w piekarniku ląduje chleb zarobiony poprzedniego wieczora, a w domu po chwili czuć jego zapach... Taka sobie mała-wielka radość
No, a dzisiaj tak się pokręciłam przez 8.6km, potem zdecydowałam się na 8 setek - na przekór inicjałom. Pierwsze setki od połowy października...Byłam ciekawa jak je organizm przyjmie. Wydawało mi się, że nadspodziewanie dobrze i szybko. Po zerknięciu na zegarek, już wiem, że "wydawało się" jest idealnym określeniem No i dalej pokręciłam się już do domu, w planach mając 3km, ale tak się jakoś trasa ułożyła (no dobra, to jeszcze trochę), że wyszło 4km, czyli razem 13.5km.
A na śniadanie pobiegowe wyjątkowo deser, mój ulubiony - jaglana z daktylami i cynamonem. W ilości dużej
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
11 stycznia 2015
Na wczoraj był plan 1,5h łyżew 35km od mojego miasta, a przy okazji spotkanie z dawno nie widzianą kumpelą. Na parkingu full aut, na tafli full ludu. Yyy, to co robimy? Idziemy? Do Maca? No to posiedziałyśmy i pogadałyśmy, smakowity earl grey i lody z polewą czekoladową sztuk 2. Coś chyba jednak pozmieniali w nich, bo słodkie jakieś takie, jak dawno nie były. Albo mi się kubki smakowe pozmieniały
Okazało się, że nawet w Macu można porozmawiać tak, że są z tego dobre owoce - tak wczoraj usłyszałam
Dzisiaj plan był na trochę dłuższy bieg niż wczoraj, trasa na szybko obmyślona, w trakcie mały update.
Do 10km wiało niemiłosiernie. Kolejne 3km miałam spokój, czyli wiatr w plecy, ale potem znów się zaczęło.
Łomatkowietrzno i to jak! Okazało się, że to co było wcześniej to mały pikuś - ostatnie 500m między polami, DK 15...myślałam, że nie dam rady - tak wiało z zachodu, że ledwo biegłam, nogi mi się plątały i musiałam się postarać, żeby nie wylądować na polu.
Potem dobiegłam jeszcze 2km po mieście i wyszło razem 17. Nawet w miarę żwawo jak na te warunki, bo średnie pokazało 5:30.
Śniadanie znów na ciepło, jaglana jak wczoraj z małym dodatkiem suszonych śliwek. Dała radę
Bieganie w? na? wietrze może mieć swoje dobre strony, a przynajmniej jedną. Biegnie się dalej, uparcie, wciąż do przodu. Czasem warto nawet przyspieszyć - wbrew pozorom dodaje to mocy i sprawia, że siła wiatru maleje, krok się wydłuża i zyskuje na sprężystości. Wniosek - bieganie jak życie, czasem z wiatrem, czasem pod wiatr. Jeśli nie zawrócisz, włożona siła i upór zaprocentują w swoim - odpowiednim czasie.
Tak-to siła biegowa ćwiczona w taką pogodę, może przełożyć się na tę życiową.
Ale może też być tak, że bieganie w wietrze, jest niczym innym jak bieganiem w wietrze.
Na wczoraj był plan 1,5h łyżew 35km od mojego miasta, a przy okazji spotkanie z dawno nie widzianą kumpelą. Na parkingu full aut, na tafli full ludu. Yyy, to co robimy? Idziemy? Do Maca? No to posiedziałyśmy i pogadałyśmy, smakowity earl grey i lody z polewą czekoladową sztuk 2. Coś chyba jednak pozmieniali w nich, bo słodkie jakieś takie, jak dawno nie były. Albo mi się kubki smakowe pozmieniały
Okazało się, że nawet w Macu można porozmawiać tak, że są z tego dobre owoce - tak wczoraj usłyszałam
Dzisiaj plan był na trochę dłuższy bieg niż wczoraj, trasa na szybko obmyślona, w trakcie mały update.
Do 10km wiało niemiłosiernie. Kolejne 3km miałam spokój, czyli wiatr w plecy, ale potem znów się zaczęło.
Łomatkowietrzno i to jak! Okazało się, że to co było wcześniej to mały pikuś - ostatnie 500m między polami, DK 15...myślałam, że nie dam rady - tak wiało z zachodu, że ledwo biegłam, nogi mi się plątały i musiałam się postarać, żeby nie wylądować na polu.
Potem dobiegłam jeszcze 2km po mieście i wyszło razem 17. Nawet w miarę żwawo jak na te warunki, bo średnie pokazało 5:30.
Śniadanie znów na ciepło, jaglana jak wczoraj z małym dodatkiem suszonych śliwek. Dała radę
Bieganie w? na? wietrze może mieć swoje dobre strony, a przynajmniej jedną. Biegnie się dalej, uparcie, wciąż do przodu. Czasem warto nawet przyspieszyć - wbrew pozorom dodaje to mocy i sprawia, że siła wiatru maleje, krok się wydłuża i zyskuje na sprężystości. Wniosek - bieganie jak życie, czasem z wiatrem, czasem pod wiatr. Jeśli nie zawrócisz, włożona siła i upór zaprocentują w swoim - odpowiednim czasie.
Tak-to siła biegowa ćwiczona w taką pogodę, może przełożyć się na tę życiową.
Ale może też być tak, że bieganie w wietrze, jest niczym innym jak bieganiem w wietrze.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
13 stycznia 2015
Plan był, żeby biegać jutro rano, ale musiałam go zmienić. Wobec czego wyległam dzisiaj wieczorem, jak udało mi się z robotą uporać.
Czekam na przesyłkę z płynem do soczewek, zostało mi się go tylko na jedno użycie, wobec tego muszę sobie radzić biegowo bez wspomagania - w ciągu dnia okulary przybywają z odsieczą
Podczas wieczornego biegania mogą wyniknąć z tego różne ciekawe sytuacje. Na przykład - biegnie się i nagle uchyla przed gałązką, która wcale nie jest przed nami, lecz obok. Można zatrzymać się przy pani wyprowadzającej psa, bo nie wiadomo, czy on na smyczy czy nie i nie wiadomo, czy można przez smycz przeskoczyć - w końcu chodniki to nie Stadion Narodowy i światłem nie oślepiają
No i jak się srebrne pokaźne auto zatrzymuje, to nie wiadomo czy to kolega (napisów na aucie się nie widzi, a co dopiero ludzi w środku), czy policja, czy zbóje
No ale nicto. Przy obmyślaniu trasy przypomniało mi się, że mogę przecież zahaczyć o stadion, dawno mnie tam nie było. No to dobiegłam tam po 3.85km. Dzisiaj w słuchawkach miałam płytę TGD, którą na Gwiazdkę dostałam. No i tak sobie w uszach dźwięczało - słychać różnicę między tą pierwszą a ostatnią ich płytą I tak nagle mi zadźwięczała piosnka ta. Pierwsze dźwięki gitary -myślę sobie - oho! będzie dobrze potem reszta instrumentów, łoho, jakos tak mnie pognało, że jak minął 5kaem, to w rytm dźwięków i słów machnęłam sobie 3 szybsze kilometry - 4:51/4:47/4:33 z minutową przerwą. I potem już w sumie tylko tego utworu słuchałam ( świetnie łączą się te instrumenty dźwięki ) i niemetodycznie ostatni 12km poleciałam w 4:44.
A zupełnie nie planowałam
Teraz idę robić chleb
Plan był, żeby biegać jutro rano, ale musiałam go zmienić. Wobec czego wyległam dzisiaj wieczorem, jak udało mi się z robotą uporać.
Czekam na przesyłkę z płynem do soczewek, zostało mi się go tylko na jedno użycie, wobec tego muszę sobie radzić biegowo bez wspomagania - w ciągu dnia okulary przybywają z odsieczą
Podczas wieczornego biegania mogą wyniknąć z tego różne ciekawe sytuacje. Na przykład - biegnie się i nagle uchyla przed gałązką, która wcale nie jest przed nami, lecz obok. Można zatrzymać się przy pani wyprowadzającej psa, bo nie wiadomo, czy on na smyczy czy nie i nie wiadomo, czy można przez smycz przeskoczyć - w końcu chodniki to nie Stadion Narodowy i światłem nie oślepiają
No i jak się srebrne pokaźne auto zatrzymuje, to nie wiadomo czy to kolega (napisów na aucie się nie widzi, a co dopiero ludzi w środku), czy policja, czy zbóje
No ale nicto. Przy obmyślaniu trasy przypomniało mi się, że mogę przecież zahaczyć o stadion, dawno mnie tam nie było. No to dobiegłam tam po 3.85km. Dzisiaj w słuchawkach miałam płytę TGD, którą na Gwiazdkę dostałam. No i tak sobie w uszach dźwięczało - słychać różnicę między tą pierwszą a ostatnią ich płytą I tak nagle mi zadźwięczała piosnka ta. Pierwsze dźwięki gitary -myślę sobie - oho! będzie dobrze potem reszta instrumentów, łoho, jakos tak mnie pognało, że jak minął 5kaem, to w rytm dźwięków i słów machnęłam sobie 3 szybsze kilometry - 4:51/4:47/4:33 z minutową przerwą. I potem już w sumie tylko tego utworu słuchałam ( świetnie łączą się te instrumenty dźwięki ) i niemetodycznie ostatni 12km poleciałam w 4:44.
A zupełnie nie planowałam
Teraz idę robić chleb
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
15 stycznia 2015
Potrzebowałam rannego biegania. Poranna logistyka opóźniła wyjście o kwadrans, trochę szkoda, bo lubię obserwować jak miasto budzi się do życia - wyszłam, jak już zdążyło jedną nogę wystawić z nocnego letargu
Przy tesco fajny widok w oddali - ciemne chmury, nad którymi rodziło się niebo...podobny do poranków w górach...ech, zatęskniło mi się za nimi
Od początku jakoś szybko, te 12km średnio-tempowo szybciej o 5s niż ostatnio. Tak jakoś, nogi nie chciały zwalniać to biegłam, jak dyktowały.
Jak się wyrobię z pracą, to wieczorem może jeszcze parę km z NR.
*******
Teraz piękne słońce - wszystkie znaki wskazują, że przejdę przez tę wodę
Potrzebowałam rannego biegania. Poranna logistyka opóźniła wyjście o kwadrans, trochę szkoda, bo lubię obserwować jak miasto budzi się do życia - wyszłam, jak już zdążyło jedną nogę wystawić z nocnego letargu
Przy tesco fajny widok w oddali - ciemne chmury, nad którymi rodziło się niebo...podobny do poranków w górach...ech, zatęskniło mi się za nimi
Od początku jakoś szybko, te 12km średnio-tempowo szybciej o 5s niż ostatnio. Tak jakoś, nogi nie chciały zwalniać to biegłam, jak dyktowały.
Jak się wyrobię z pracą, to wieczorem może jeszcze parę km z NR.
*******
Teraz piękne słońce - wszystkie znaki wskazują, że przejdę przez tę wodę
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
15 stycznia vol.2
Zadowolona z siebie wybiegłam na tyle wcześnie, żeby na miejsce zbiórki dotrzeć po 3km. Myślę sobie - machniem wokół zalewu 5-tkę, do domu będzie 2km - razem wieczorna dyszka. No ale okazało się, że dzisiejsze NR bieganie jest o innej godzinie niż poniedziałkowe, więc jak dobiegłam to już nie było nikogo. Tzn w oddali widziałam migające światełka, no to wybiegłam im-znajomym na spotkanie. Kolega na szczęście robił drugie kółko, więc pobiegliśmy razem. Wróciłam tą samą trasą, czyli wyszło mi tyle co rano - 12km.
Tak się zastanawiam...
To, że każdy polski serial jest poprzedzony milionami reklam, a i nimi zakończony - jestem w stanie zrozumieć. To, że w każdym prawie polskim TV programie pojawia się twór "lokowania produktu" potrafię zrozumieć. Ale czemu producenci uważają widzów za...jakichś nierozgarniętych i w tak banalnie i beznadziejnie nachalny sposób reklamują te i owe? Tego moje neurony nie ogarniają.
Aha, no i nie znoszę słowa "stylizacja"
Zadowolona z siebie wybiegłam na tyle wcześnie, żeby na miejsce zbiórki dotrzeć po 3km. Myślę sobie - machniem wokół zalewu 5-tkę, do domu będzie 2km - razem wieczorna dyszka. No ale okazało się, że dzisiejsze NR bieganie jest o innej godzinie niż poniedziałkowe, więc jak dobiegłam to już nie było nikogo. Tzn w oddali widziałam migające światełka, no to wybiegłam im-znajomym na spotkanie. Kolega na szczęście robił drugie kółko, więc pobiegliśmy razem. Wróciłam tą samą trasą, czyli wyszło mi tyle co rano - 12km.
Tak się zastanawiam...
To, że każdy polski serial jest poprzedzony milionami reklam, a i nimi zakończony - jestem w stanie zrozumieć. To, że w każdym prawie polskim TV programie pojawia się twór "lokowania produktu" potrafię zrozumieć. Ale czemu producenci uważają widzów za...jakichś nierozgarniętych i w tak banalnie i beznadziejnie nachalny sposób reklamują te i owe? Tego moje neurony nie ogarniają.
Aha, no i nie znoszę słowa "stylizacja"
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
17 stycznia 2015
Miałam biegać rano, ale wczoraj dowiedziałam się o spotkaniu, które trochę mi zmieniło plany. A bardziej to, że dowiedziałam się o nim po zarobieniu chleba i nijak nie pasowało mi wstawić bieg tak, żeby zmieścić go przed 10, łącznie z pieczeniem chleba - a zostawiać piekarnik włączony i wyjść na godzinę, to akurat nie mua.
Tak-to-to stwierdziłam, że trudno - nie pobiegam dziś.
Tym bardziej, że po spotkaniu miałam zamiar jeszcze wskoczyć na wykład o żywieniu w sporcie. No to wskoczyłam, posiedziałam chwilę i stwierdziłam, że wiem o czym jest mowa i szkoda mojego czasu. Więc wyskoczyłam, pognałam do domu i jednak przebrałam się w ciuchy biegowe. A bo jakieś takie mnie lelum polelum dopadło, trzeba było to zmienić.
No i wyszło 3.3km, potem miało być 10 setek. Jak je biegłam, to nie wiem - czy to były przebieżki, czy rytmy - trudno mi określić, którego cukru w którym cukrze było więcej. W przerwach trucht, bo mi się spieszyło. Szału nie było, zaczęłam od 3:42, skończyłam na 3:31, ale w międzyczasie wachlarz tempowy niezły. Na szczęście cały czas poniżej 4/km.
I do domu 2.7, czyli razem 8km.
Jutro będzie albo długo, albo ciężko. Albo jedno i drugie
Miałam biegać rano, ale wczoraj dowiedziałam się o spotkaniu, które trochę mi zmieniło plany. A bardziej to, że dowiedziałam się o nim po zarobieniu chleba i nijak nie pasowało mi wstawić bieg tak, żeby zmieścić go przed 10, łącznie z pieczeniem chleba - a zostawiać piekarnik włączony i wyjść na godzinę, to akurat nie mua.
Tak-to-to stwierdziłam, że trudno - nie pobiegam dziś.
Tym bardziej, że po spotkaniu miałam zamiar jeszcze wskoczyć na wykład o żywieniu w sporcie. No to wskoczyłam, posiedziałam chwilę i stwierdziłam, że wiem o czym jest mowa i szkoda mojego czasu. Więc wyskoczyłam, pognałam do domu i jednak przebrałam się w ciuchy biegowe. A bo jakieś takie mnie lelum polelum dopadło, trzeba było to zmienić.
No i wyszło 3.3km, potem miało być 10 setek. Jak je biegłam, to nie wiem - czy to były przebieżki, czy rytmy - trudno mi określić, którego cukru w którym cukrze było więcej. W przerwach trucht, bo mi się spieszyło. Szału nie było, zaczęłam od 3:42, skończyłam na 3:31, ale w międzyczasie wachlarz tempowy niezły. Na szczęście cały czas poniżej 4/km.
I do domu 2.7, czyli razem 8km.
Jutro będzie albo długo, albo ciężko. Albo jedno i drugie
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
18 stycznia 2015
Miało być, ale nie było - ani za długo, ani za szybko
Leśne 16km po 5:55. Częściowo górki pagórki. Ekipa się rozdzieliła na początku, ja zostałam w tej wolniejszej, wybitnie się nie nadawałam na coś szybszego. W związku z tym, że ci którzy znali trasę pobiegli pierwsi, ci co jej nie znali - czyli my - szukali jej dość często
Po biegu herbata, placki, ciastka i chleb.
I do domu.
Tyle na dzisiaj
*******
Lubię biegać w grupie. Ale samotnie też
Miało być, ale nie było - ani za długo, ani za szybko
Leśne 16km po 5:55. Częściowo górki pagórki. Ekipa się rozdzieliła na początku, ja zostałam w tej wolniejszej, wybitnie się nie nadawałam na coś szybszego. W związku z tym, że ci którzy znali trasę pobiegli pierwsi, ci co jej nie znali - czyli my - szukali jej dość często
Po biegu herbata, placki, ciastka i chleb.
I do domu.
Tyle na dzisiaj
*******
Lubię biegać w grupie. Ale samotnie też
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
21 stycznia 2015
Wczoraj dobry dzień, dobre rozmowy - kolędowa i nie tylko.
Tak więc zysk duchowy, jak i (niestety!) przy drugiej rozmowie - cielesny, bom nawpychała się słodyczy, że łomatkorudogrubo.
Tak-to-to było postanowienie na dziś 20km, ale że nie mogłam jakoś wstać, to tylko 15 nabiegałam. Na pusty żołądek, na początku wolniej, potem szybciej, dwa wiadukty zaliczone. Nawet 3 kilometrówki ok 5:00 wpadły, ostatnia najszybsza. No ale to trochę oszukaństwo było, bo raz że z wiaduktu część, a dwa że na 13.7km się zatrzymałam na chwilę, żeby odszukać na mp3 ulubiony utwór, a i odsapnąć trochę
ps. Jak na ostatnie miesiące, to dużo nabiegane w styczniu, bo już 205km.
*******
Ostatnio co rusz wpada mi w oko coś o postach. Nie głodówkach, tylko postach. A taka rezygnacja, nawet mała-maleńka, przynosi dobre owoce. Bo gdy ciało trzymane w ryzach, to i duch silniejszy do współpracy. A jeśli duch mocniejszy, to i na ciało ma większy wpływ.
Tak więc nie ma to tamto, trzeba wrócić do tego, co ważne.
Z życzeniami dobrego dnia
Wczoraj dobry dzień, dobre rozmowy - kolędowa i nie tylko.
Tak więc zysk duchowy, jak i (niestety!) przy drugiej rozmowie - cielesny, bom nawpychała się słodyczy, że łomatkorudogrubo.
Tak-to-to było postanowienie na dziś 20km, ale że nie mogłam jakoś wstać, to tylko 15 nabiegałam. Na pusty żołądek, na początku wolniej, potem szybciej, dwa wiadukty zaliczone. Nawet 3 kilometrówki ok 5:00 wpadły, ostatnia najszybsza. No ale to trochę oszukaństwo było, bo raz że z wiaduktu część, a dwa że na 13.7km się zatrzymałam na chwilę, żeby odszukać na mp3 ulubiony utwór, a i odsapnąć trochę
ps. Jak na ostatnie miesiące, to dużo nabiegane w styczniu, bo już 205km.
*******
Ostatnio co rusz wpada mi w oko coś o postach. Nie głodówkach, tylko postach. A taka rezygnacja, nawet mała-maleńka, przynosi dobre owoce. Bo gdy ciało trzymane w ryzach, to i duch silniejszy do współpracy. A jeśli duch mocniejszy, to i na ciało ma większy wpływ.
Tak więc nie ma to tamto, trzeba wrócić do tego, co ważne.
Z życzeniami dobrego dnia
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
22 stycznia 2015
Dyszka dzisiaj, średnio porównywalnie z wczoraj. No ale że krócej, to może jednak nie?
Na nogach faasy 700v2. Kupione na expo w Pozku, na początku żałowałam, podeszwa jakaś taka dziwna mi się wydawała, ale teraz zadowolona jestem. Wogle to dziwnie jakoś mi nogi biegały dzisiaj, wrażenie miałam takie...
Ostatnie 3km szybciej 5:01/5:09/4:51, ale ten najostatniejszy połowa z wiaduktu, więc nie do końca można z dumy puchnąć. Niby powinno się kończyć schłodzeniem, ale jeśli biegam jak mi w duszy gra, to umówmy się, że ta zasada mię nie-o-bo-wią-zu-je
Coś jakby deja vu z wczoraj - pan, który mnie mijał: "Nawet na rowerze nie można pani dogonić". Tzn pan nie ten sam, ale słowa tak.
To tyle - co się będę rozpisywać, jak nie ma o czym?
Dyszka dzisiaj, średnio porównywalnie z wczoraj. No ale że krócej, to może jednak nie?
Na nogach faasy 700v2. Kupione na expo w Pozku, na początku żałowałam, podeszwa jakaś taka dziwna mi się wydawała, ale teraz zadowolona jestem. Wogle to dziwnie jakoś mi nogi biegały dzisiaj, wrażenie miałam takie...
Ostatnie 3km szybciej 5:01/5:09/4:51, ale ten najostatniejszy połowa z wiaduktu, więc nie do końca można z dumy puchnąć. Niby powinno się kończyć schłodzeniem, ale jeśli biegam jak mi w duszy gra, to umówmy się, że ta zasada mię nie-o-bo-wią-zu-je
Coś jakby deja vu z wczoraj - pan, który mnie mijał: "Nawet na rowerze nie można pani dogonić". Tzn pan nie ten sam, ale słowa tak.
To tyle - co się będę rozpisywać, jak nie ma o czym?
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
24 stycznia 2015
Plan sprzed kilku dni na dzisiaj zakładał poranne kilometry.
Ale plan się zmienił, bo okazało się, że potrzebne jest wsparcie. Początkowo planowałam wsparcie na niedzielę, ale potem stwierdziłam, że w sobotę też pobiegnę.
Otóż od 17 stycznia Darek Strychalski, w ramach swojej fundacji biegnie z Łap do Poznania i zbiera na operację dla pewnej dziewczyny. Dzisiaj biegł z Konina do Słupcy i ze Słupcy do nas. No więc postanowiłam ze znajomymi pobiec razem z nim. No bo to chyba raźniej się biegnie, jak ktoś jest obok.
Podjechaliśmy do Słupcy i o 14 wyruszyliśmy. Było nas ok 20 osób, jednego biegacza zgarnęliśmy na parę km z treningu. Fajnie było, 8km przed metą eskortowała nas policja, którą poprosił o to jeden ze znajomych.
A sam Darek b.skromny i mocny. Biegł jak świeżynka
Pierwszy etap miał ok 30km, a ten wspólny 24km (średnie tempo pokazało mi 5:42).
Potem ze znajomymi dotruchtałam do równego 25km rachunku.
Jutro ostatnia część, do Pozka. Tych 50km to nie pobiegnę, ale myślę że jeśli dam radę tyle co dzisiaj, to będę zadowolona.
Były zdjęcia, nawet mam wspólne, ale wszyscy wiedzą jak Darek wygląda, więc nie wrzucam
Plan sprzed kilku dni na dzisiaj zakładał poranne kilometry.
Ale plan się zmienił, bo okazało się, że potrzebne jest wsparcie. Początkowo planowałam wsparcie na niedzielę, ale potem stwierdziłam, że w sobotę też pobiegnę.
Otóż od 17 stycznia Darek Strychalski, w ramach swojej fundacji biegnie z Łap do Poznania i zbiera na operację dla pewnej dziewczyny. Dzisiaj biegł z Konina do Słupcy i ze Słupcy do nas. No więc postanowiłam ze znajomymi pobiec razem z nim. No bo to chyba raźniej się biegnie, jak ktoś jest obok.
Podjechaliśmy do Słupcy i o 14 wyruszyliśmy. Było nas ok 20 osób, jednego biegacza zgarnęliśmy na parę km z treningu. Fajnie było, 8km przed metą eskortowała nas policja, którą poprosił o to jeden ze znajomych.
A sam Darek b.skromny i mocny. Biegł jak świeżynka
Pierwszy etap miał ok 30km, a ten wspólny 24km (średnie tempo pokazało mi 5:42).
Potem ze znajomymi dotruchtałam do równego 25km rachunku.
Jutro ostatnia część, do Pozka. Tych 50km to nie pobiegnę, ale myślę że jeśli dam radę tyle co dzisiaj, to będę zadowolona.
Były zdjęcia, nawet mam wspólne, ale wszyscy wiedzą jak Darek wygląda, więc nie wrzucam
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
25 stycznia 2015
Wczoraj wieczorem chyba z godzinę zastanawiałam się, czy chce mi się iść do kina, czy nie. W końcu stwierdziłam, że pójdę coby nie żałować, że nie poszłam. Ogarnęłam się i pojechałam. Wchodzę do kina, tłum ludzi, nicto - czekam w kolejce. W końcu się doczekałam, a tu nagle pani mówi, że przysłali im wersję bez napisów, tylko dubbing, napisy mają być w poniedziałek. To zrezygnowałam bo dubbing w filmach dla dzieci znośny jest, ale w innych nie bardzo. I sobie pójdę w inny dzień.
Obudziłam się rano z bólem, że trzeba wstawać. No ale start miał być o 9, powiedziałam że będę, to trzeba było słowa dotrzymać.
Ale że "jeszcze-chwila" zmieniła się w 20min, to jednak później musiałam gnać. Zdążyłam i parę minut po 9 wyruszyliśmy ekipą ok 20-osobową. Niektórzy tylko kawałek biegli, część dobiegła do Nekli, a inni mieli plan dobiec do Kostrzyna i tam oddać wartę lokalnym biegaczom, po drodze jeszcze w Swarzędzu mieli dołączyć, no i w Poznaniu.Tak więc Darek dzisiaj też nie biegł samotnie.
Dobrze się biegło, znów w Faasach, trochę ryzyko było, bo w nich inaczej stopa mi chyba ląduje, bardziej na śródstopiu - zawsze mnie łydki bolą bardziej, niż w innych butach. No ale nicto, biegniemy, gadamy sobie. Kumpel zapytał Darka o to, jak radził sobie z kryzysami. Odpowiedź: "Pokonywałem je biegiem, starałem się nie przechodzić w marsz".
Dobiegliśmy do Nekli, plan wstępny był taki, że stamtąd wracam do siebie, wyszłoby tak 24-25km razem. Ale stwierdziłam, że jeszcze kawałek pobiegnę, kolega klubowy wybierał się na morsowanie, tam byśmy się rozdzielili, a ze mną wróciłby inny znajomy. No i tak też się stało. Nie powiem, miałam kryzys między 20-25km. Nogi trochę zmęczone, a poza tym na głodniaka, bo jakoś nie pomyślałam, żeby się w coś do picia i jedzenia zaopatrzyć. Śniadanie zawsze mi wystarczało na długich wybieganiach, tylko wodę zabierałam. No ale to latem, a teraz gorąco nie jest, to jakoś ta woda mi umknęła. Ale jakoś tak się biegło, się gadało, czas mijał i od 25km już było znośniej. Na 30km Marcin odbił do domu, a ja jeszcze dokulałam ostatni kilometr.
Tak więc dziś 31, wolniej niż wczoraj bo 5:51. Ale jakoś tak fajniej, szybciej mi kilometry mijały.
Teraz przez następne dwa dni odpoczynek. Chyba Tzn jutro na pewno
Wczoraj wieczorem chyba z godzinę zastanawiałam się, czy chce mi się iść do kina, czy nie. W końcu stwierdziłam, że pójdę coby nie żałować, że nie poszłam. Ogarnęłam się i pojechałam. Wchodzę do kina, tłum ludzi, nicto - czekam w kolejce. W końcu się doczekałam, a tu nagle pani mówi, że przysłali im wersję bez napisów, tylko dubbing, napisy mają być w poniedziałek. To zrezygnowałam bo dubbing w filmach dla dzieci znośny jest, ale w innych nie bardzo. I sobie pójdę w inny dzień.
Obudziłam się rano z bólem, że trzeba wstawać. No ale start miał być o 9, powiedziałam że będę, to trzeba było słowa dotrzymać.
Ale że "jeszcze-chwila" zmieniła się w 20min, to jednak później musiałam gnać. Zdążyłam i parę minut po 9 wyruszyliśmy ekipą ok 20-osobową. Niektórzy tylko kawałek biegli, część dobiegła do Nekli, a inni mieli plan dobiec do Kostrzyna i tam oddać wartę lokalnym biegaczom, po drodze jeszcze w Swarzędzu mieli dołączyć, no i w Poznaniu.Tak więc Darek dzisiaj też nie biegł samotnie.
Dobrze się biegło, znów w Faasach, trochę ryzyko było, bo w nich inaczej stopa mi chyba ląduje, bardziej na śródstopiu - zawsze mnie łydki bolą bardziej, niż w innych butach. No ale nicto, biegniemy, gadamy sobie. Kumpel zapytał Darka o to, jak radził sobie z kryzysami. Odpowiedź: "Pokonywałem je biegiem, starałem się nie przechodzić w marsz".
Dobiegliśmy do Nekli, plan wstępny był taki, że stamtąd wracam do siebie, wyszłoby tak 24-25km razem. Ale stwierdziłam, że jeszcze kawałek pobiegnę, kolega klubowy wybierał się na morsowanie, tam byśmy się rozdzielili, a ze mną wróciłby inny znajomy. No i tak też się stało. Nie powiem, miałam kryzys między 20-25km. Nogi trochę zmęczone, a poza tym na głodniaka, bo jakoś nie pomyślałam, żeby się w coś do picia i jedzenia zaopatrzyć. Śniadanie zawsze mi wystarczało na długich wybieganiach, tylko wodę zabierałam. No ale to latem, a teraz gorąco nie jest, to jakoś ta woda mi umknęła. Ale jakoś tak się biegło, się gadało, czas mijał i od 25km już było znośniej. Na 30km Marcin odbił do domu, a ja jeszcze dokulałam ostatni kilometr.
Tak więc dziś 31, wolniej niż wczoraj bo 5:51. Ale jakoś tak fajniej, szybciej mi kilometry mijały.
Teraz przez następne dwa dni odpoczynek. Chyba Tzn jutro na pewno
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
27 stycznia 2015
Rano podczytuję blog Marka, myślę sobie - gdzie on tę zimę ma???
Wychodzę z domu, a tu...TADAAM - biało-bieluchno! Żal mi się zrobiło, że pobiegać po tym śniegu nie mogę...
Plan w niedzielę był taki, że wolne do jutra. Nooo...tak wyszło, że po 19 założyłam buty i pobiegłam. New-Balancy 1450km na liczniku. Mizuno Lexusy jak na razie prowadzą z wynikiem 1600. Pośmiertnie, bo już ich nie mam... Tak wogle, to NB już też poszarpaną piętę mają, ale zainspirowana Darkiem S (biega w butach, aż je zedrze), zawstydzona swoją rozrzutnością - dam im szansę no bo skoro można TAK biegać w butach, które są "ciut" znoszone...
Cóż, pierwszy kilometr kulawo, potem już lepiej, w sensie zgrabniej nogi biegły. Potem się przyzwyczaiły i jakoś dreptały. Wdrapałam się na wiadukt, nawet szybko-na samej górze pyknął 5km po 4:50, po zbiegu przy 6tym wyświetliło się 4:51. Szybciej już dzisiaj nie było, ale całość jakoś przyzwoicie w miarę. Miałam skończyć w okolicach 11km, ale przypomniało mi się jak fajnie biegowo było, kiedy miałam licznik ustawiony tylko na czas, a kilometry i tempo odczytywałam po powrocie do domu. Pomyślałam, że dociągnę do godziny - dystans 11.55km.
*******
Milion myśli miałam przelać, ale może innym razem.
Gdyż...
Bieg, muzyka,uśmiech
Rano podczytuję blog Marka, myślę sobie - gdzie on tę zimę ma???
Wychodzę z domu, a tu...TADAAM - biało-bieluchno! Żal mi się zrobiło, że pobiegać po tym śniegu nie mogę...
Plan w niedzielę był taki, że wolne do jutra. Nooo...tak wyszło, że po 19 założyłam buty i pobiegłam. New-Balancy 1450km na liczniku. Mizuno Lexusy jak na razie prowadzą z wynikiem 1600. Pośmiertnie, bo już ich nie mam... Tak wogle, to NB już też poszarpaną piętę mają, ale zainspirowana Darkiem S (biega w butach, aż je zedrze), zawstydzona swoją rozrzutnością - dam im szansę no bo skoro można TAK biegać w butach, które są "ciut" znoszone...
Cóż, pierwszy kilometr kulawo, potem już lepiej, w sensie zgrabniej nogi biegły. Potem się przyzwyczaiły i jakoś dreptały. Wdrapałam się na wiadukt, nawet szybko-na samej górze pyknął 5km po 4:50, po zbiegu przy 6tym wyświetliło się 4:51. Szybciej już dzisiaj nie było, ale całość jakoś przyzwoicie w miarę. Miałam skończyć w okolicach 11km, ale przypomniało mi się jak fajnie biegowo było, kiedy miałam licznik ustawiony tylko na czas, a kilometry i tempo odczytywałam po powrocie do domu. Pomyślałam, że dociągnę do godziny - dystans 11.55km.
*******
Milion myśli miałam przelać, ale może innym razem.
Gdyż...
Bieg, muzyka,uśmiech
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
28 stycznia 2015
Trochę wracam do tego, co dawniej w słuchawkach rytm do nóg podawało.
Udało się wybiec parę minut po 6, kilkanaście minut później niż chciałam, no ale cóż. Miasto dopiero zaczynało się budzić, tak jak to lubię najbardziej.
Plan był 1h10, ewentualnie 1h15. Pierwsza opcja zwyciężyła, bo niby tylko 5 minut, no ale...rano każda minuta w cenie
Tym bardziej, że później już za duży ruch na ulicach się zrobił.
Jedyne czego mi było żal, to lecącego z nieba delikatnego śniegu. Ale że ciut z deszczem, to aż tak bardzo nie żałowałam
Tym bardziej, że nogi mocniej pracowały, nabiegały 13.2km dzisiaj.
*******
Ostatnio śniło mi się, że byłam w niebie. Tzn nie tak wprost, aż tak to nie śniło mi się, że byłam Tam i wróciłam. Już w samym śnie nie wiedziałam jak się tam znalazłam, dlaczego i gdzie Ono jest, jak wygląda. Jedyne co pamiętałam, to ogromne uczucie miłości, spokoju, bezpieczeństwa, radości, szczęścia, które Tam jest. Nie do porównania z niczym tu na ziemi. Z niczym
Trochę wracam do tego, co dawniej w słuchawkach rytm do nóg podawało.
Udało się wybiec parę minut po 6, kilkanaście minut później niż chciałam, no ale cóż. Miasto dopiero zaczynało się budzić, tak jak to lubię najbardziej.
Plan był 1h10, ewentualnie 1h15. Pierwsza opcja zwyciężyła, bo niby tylko 5 minut, no ale...rano każda minuta w cenie
Tym bardziej, że później już za duży ruch na ulicach się zrobił.
Jedyne czego mi było żal, to lecącego z nieba delikatnego śniegu. Ale że ciut z deszczem, to aż tak bardzo nie żałowałam
Tym bardziej, że nogi mocniej pracowały, nabiegały 13.2km dzisiaj.
*******
Ostatnio śniło mi się, że byłam w niebie. Tzn nie tak wprost, aż tak to nie śniło mi się, że byłam Tam i wróciłam. Już w samym śnie nie wiedziałam jak się tam znalazłam, dlaczego i gdzie Ono jest, jak wygląda. Jedyne co pamiętałam, to ogromne uczucie miłości, spokoju, bezpieczeństwa, radości, szczęścia, które Tam jest. Nie do porównania z niczym tu na ziemi. Z niczym
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
1 lutego 2015
Miałam biegać wczoraj, ale żeby wyrobić się ze wszystkim przed wyjazdem musiałabym wstać o 4 rano. Mogłabym, owszem, ale po uboższym w sen tygodniu chęcią nie pałałam. Bardziej przypominałoby to jednostkę chorobową. Więc pospałam i nie żałowałam ani trochę. Wyszło bowiem coś na kształt "less is more" czy jak to się tam mówi
Szkolenie krótkie, potem wypad do Młodego i całe popołudnie pt. "Ciociu-co-biega, pobawisz się ze mną?" Zostałam dłużej niż planowałam, w końcu są sprawy ważniejsze, tym bardziej jeśli dają radość.
*******
Grupa biegowa jechała dziś do innego-lasu, ale ja potrzebowałam samotnego biegania. Tak już mam i nie zamierzam z tym walczyć
Plan zakładał 2h-2h30min.
Dzień cudny, słońce piękne. Spokój w-i-dookoła.
W uszach wczorajszo-zakupiona Mela. Trzeba przyznać, że bardziej spójna niż debiut. Dobrze się biegło. Po 40min wbiegłam do lasu. 2km wte i 2 wewte. I powtórka, czyli ogółem leśne 8km.
Wybiegając spotkałam znajomego, chwilkę pogadaliśmy i pobiegłam dalej. Nogi poniosły trochę inną trasą, niż to sobie ułożyłam.
Biegłam, biegłam, 2h minęły, myślę sobie - dokulam jeszcze te pół godziny. Łomatkorudo, dłużyło się jak nie wiem. W końcu stop, 2:31:coś tam i 27km.
*******
W końcu po coś istnieję. Byle tego istnienia nie zmarnować.
Wciąż się tego uczę. Kiedy wydaje mi się, że już się nauczyłam nagle czerwone światło, krok do tyłu i mozolnie idę dalej.
Dobrze, że tak jest. Wierzyć we własną samo-doskonałość - to byłoby dość niebezpieczne. Tak-właśnie.
Miałam biegać wczoraj, ale żeby wyrobić się ze wszystkim przed wyjazdem musiałabym wstać o 4 rano. Mogłabym, owszem, ale po uboższym w sen tygodniu chęcią nie pałałam. Bardziej przypominałoby to jednostkę chorobową. Więc pospałam i nie żałowałam ani trochę. Wyszło bowiem coś na kształt "less is more" czy jak to się tam mówi
Szkolenie krótkie, potem wypad do Młodego i całe popołudnie pt. "Ciociu-co-biega, pobawisz się ze mną?" Zostałam dłużej niż planowałam, w końcu są sprawy ważniejsze, tym bardziej jeśli dają radość.
*******
Grupa biegowa jechała dziś do innego-lasu, ale ja potrzebowałam samotnego biegania. Tak już mam i nie zamierzam z tym walczyć
Plan zakładał 2h-2h30min.
Dzień cudny, słońce piękne. Spokój w-i-dookoła.
W uszach wczorajszo-zakupiona Mela. Trzeba przyznać, że bardziej spójna niż debiut. Dobrze się biegło. Po 40min wbiegłam do lasu. 2km wte i 2 wewte. I powtórka, czyli ogółem leśne 8km.
Wybiegając spotkałam znajomego, chwilkę pogadaliśmy i pobiegłam dalej. Nogi poniosły trochę inną trasą, niż to sobie ułożyłam.
Biegłam, biegłam, 2h minęły, myślę sobie - dokulam jeszcze te pół godziny. Łomatkorudo, dłużyło się jak nie wiem. W końcu stop, 2:31:coś tam i 27km.
*******
W końcu po coś istnieję. Byle tego istnienia nie zmarnować.
Wciąż się tego uczę. Kiedy wydaje mi się, że już się nauczyłam nagle czerwone światło, krok do tyłu i mozolnie idę dalej.
Dobrze, że tak jest. Wierzyć we własną samo-doskonałość - to byłoby dość niebezpieczne. Tak-właśnie.