

Póki co zabieram się do kolejnego wyjścia z domu. Jak pies do jeża, ale to nieuniknione: decyzja została powzięta, styl życia ma się zmienić powoli, niespostrzeżenie i bezboleśnie, ale na stałe. Udaję przed swoim mózgiem, że wcale nie, żeby nie spanikować, że to koniec radosnego lenistwa, obżarstwa, a początek kanapeczek zamiast stejków.
Najgorzej wyjść, bo nie wiem dokąd mam biec, a jak dobiegnę do końca chodnika po to, żeby zawrócić, to się spalę ze wstydu. W dodatku choć za pierwszym razem krzywda mi się nie stała, a mijani ludzie mieli mnie w nosie, albo wręcz wyglądali życzliwie, to cały czas myślę, że będą się gapić i osądzać.


Napiszę w tym wątku jeszcze kiedyś, np. jak drugi raz wyjdę pobiegać, albo nawet po trzecim czy czwartym, żeby się to znowu nie skończyło półroczną przerwą po jednym wyjściu. Najpóźniej wiosną, jak będzie cieplej, albo jak chociaż kupię czapkę.
