No to, tego, można by co nieco podsumować. Sporo się tych startów nazbierało. Być może trochę za dużo.
Pierwsza połowa roku była – co tu dużo mówić – nieudana. Uparłam się na ten maraton, co jednak było chyba błędem. Heh, musiałam zaliczyć trzy maratony, by w końcu dojść do wniosku, że może jednak, jeśli chcę notować postęp, lepiej pobiegać coś krótszego.
Nabiegałam sporo kilometrów, często >70km/tydzień – dużo jak na mnie – nic z tego nie wynikło, bo półmaraton poprawiłam o biedne 50s, maraton przebiegłam średnio w tempie BS-a, a dycha stała w miejscu. Dodatkowo regularnie męczyło mnie kolano. Dlatego też na przełomie kwietnia i maja biegałam bardzo mało i wolno, po to, by okres roztrenowania skończyć startem w Maratonie Lubelskim, który z kolei pokazał mi, że da się pobiec ten dystans i nie cierpieć. Wyniki przedstawiały się tak:
19.01 – XXXI Bieg Chomiczówki (15km) – 1:17:51 – w sumie taki bieg na rozpoznanie, wynik średni, zbyt wolny początek,
marzec – Parkrun – 5km – 23:44 – pamiętam, jak wtedy stwierdziłam, że nie potrafię biegać szybciej, niż po 4:50...
30.03 – IX Półmaraton Warszawski – 1:49:29 – niby życiówka, niby 1:50 złamane, ale niedosyt był, liczyłam na coś rzędu 1:47,
08.04 – II Orlen Warsaw Marathon – 04:08:20 – główny start sezonu nieudany, od 25km zmagałam się z bolącym kolanem, ogólnie nie było zbyt dobrze,
27.04 – III Bieg Sto-nogi (10km) – 48:46 – totalna porażka, odcięło mi siły po 3km, przez większość dystansu ledwo toczyłam się po 5 min/km,
11.05 – II Maraton Lubelski – 4:20:33 – zdecydowanie jest to maraton, który wspominam najlepiej.
Potem zmieniłam koncepcję treningu. Obniżyłam kilometraż, nie wychodząc raczej powyżej 60km/tydzień. Dorzuciłam sporo akcentów, w tym wytrzymałość tempową w postaci długich interwałów, które stały się chyba najbardziej popychającym mnie do przodu treningiem.
Na przełamanie nie musiałam długo czekać – przyszło w połowie czerwca, kiedy to na urodziny zrobiłam sobie życiówkę na 5km. W czerwcu wystartowałam również w półmaratonie w Lublinie, gdzie w upale zaliczyłam pierwsze w życiu pudło w kategorii wiekowej. Po drodze przebiegnięty w upale i duchocie Bieg Powstania Warszawskiego zachwiał mi lekko pewnością siebie, na szczęście nie na długo, bo miesiąc później na warszawskiej Pradze policzyłam się z półmaratonem, zaliczając go tempem dobrze poniżej 5 min/km, co jeszcze pół roku wcześniej wydawało mi się nierealne. We wrześniu z kolei udało mi się ruszyć dychę – życiówka miała wówczas już ponad 10 miesięcy! 5km chciałam jeszcze poprawić pod koniec września, ale bieg zepsułam sobie sama i nic z tego nie wyszło. Bardzo podoba mi się postęp na Parkrunie. Od 23:44 na wiosnę, po 21:56 na jesień. Na koniec postawiłam kropkę nad „i”, w końcu robiąc wynik na dychę nieco bardziej przystający do pozostałych dystansów.
07.06 – II Lubelski Półmaraton Solidarności – 1:52:49 – upał, górki i pudło,
14.06 – VIII Bieg Ursynowa (5km) – 22:10,
26.07 – XXIV Bieg Powstania Warszawskiego (10km) – 50:59 – upał, duża wilgotność i rezygnacja w połowie dystansu – kolejna nieudana dycha!
31.08 – BMW Półmaraton Praski – 1:43:45
21.09 – I Dycha do Maratonu – 47:21
28.09 – Bieg na Piątkę – 22:15
04.10 – Parkrun (5km) – 21:56
11.11 – XXVI Bieg Niepodległości (10km) – 45:59
Mogłabym napisać, że w czasie przerwy będę zastanawiać się nad kolejnym celem. Ale to nie byłaby prawda, znam ten cel już od 31 sieprnia. Zgodnie z tym, co pisałam na początku, do maratonu trenować nie będę (co nie znaczy, że na ten przykład nie pobiegnę go w Lublinie). Zostanę przy moim ulubionym dystansie.
Na wiosnę chciałabym zrobić setkę. Nie, nie 100km – 100minut.

W połówce, rzecz jasna. Znowu – wizja 1:3X:XX, czyli <4:45/km na tym dystansie mnie trochę przeraża, ale nie byłby to w końcu pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Trzy tygodnie po półmaratonie z kolei planuję jeszcze raz zaatakować 10km nad lubelskim zalewem i w pierwszej połowie roku ostatecznie połamać 45 minut.
Prawdopodobnie po części oprę się na Danielsie, choć nie wiem jeszcze w jakim stopniu. A póki co przede mną tydzień lub dwa przerwy od biegania.
Zaczęłam biegać dwa lata temu, w pierwszym starcie robiąc coś około 55:30 na dychę. Od tamtej pory to tempo stało się moim tempem BS-a, a samą życiówkę poprawiłam o prawie dziesięć minut. Przyszło mi wczoraj do głowy, że kolejnych dziesięciu nie zbiję prawdopodobnie nigdy.
Ale pięć jest jeszcze do urwania, sądzę.