Blackfish, i inni miłośnicy beztlenu.
Wiem, że ludzkie historie nie przekładają sie 1:1 ale moja jest tutaj idealnym przykładem, zreszta dlatego tak wierze w tą przewagę tlenu nad betlenem ale oczywiście teraz mam to jakoś teoretycznie podbudowane.
W październiku 2001 przebiegłej mój prywatny maraton, opisałem to kiedyś tutaj:
http://bieganie.pl/?show=1&cat=14&id=516
To było 21 października, wynik około 3:20 (około, bo zapomniałem wyłączyć zegarek).
Po kilku dniach, po dojściu do siebie zacząłem szukać nowych celów.
Maraton (już taki normalny) zaplanowałem za rok (Berlin 2002).
Pomyślałem, że przez ten czas póki pogoda jest dobra zacznę jakiś trening który pozwoli mi poprawić czas na dychę.
Znalazłem jakiś plan, który zakładał właśnie bieganie klasycznych akcentów jakie "sie robi": 400ki jednego dnia, 1000ki innego, poza tym sporo truchtania.
Chyba w połowie grudnia nie było jeszcze śniegu i pobiegliśmy z poznanym na stadionie kolegą na warszawskim AWF 10 km na biezni. On był dobry, trenował biegi średnie, mówił, że ociera sie o kadrę polski (nie pamietam nazwiska, wtedy jeszcze w tym nie siedziałem).
Pobiegłem 40:24, z mocnym finiszem. Byłem trochę sfrustrowany, bo miałem wrażenie, że ten trening nic mnie nie przesuwa, zupełnie nie wiedziałem jak zrobic postęp, do głowy by mi nie przyszło, że objętość i "tlen".
Potem aura już nie pozwalała na takie mocne treningi, śnieg, ciemno, ślisko.
Biegałem spokojne w tygodniu ale 3 razy w tygodniu chodziłem na siłownie (laczylem jakoś z bieganiem).
W weekend najważniejszy był bieg na który wyciągał mnie kolega z siłowni. 24-25 km.
Mocna końcówka.
W połowie marca wyszedłem na trening z zamiarem przebiegnięcia 20km.
Ponieważ biegło mi sie dobrze to stwierdziłem, że na mojej trasie pocisne mocno pierwsza dyszke, żeby zobaczyć ile mi wyjdzie. Wyszło 36:30. Potem dokrecilem już spokojnie jeszcze dyszke.
Zero beztlenu, nawet zero jakiejkolwiek szybkości.
Nie mowię, że jakieś formy beztlenu nie mogą w czymś pomoc, ale to jest już mowa o zawodnikach z wysokiego poziomu, gdzie trzeba szukać nowych środków.
Na amatorskim poziomie 40min +/- 5 min piłowanie beztlenu w interwale to strata czasu.
Rozwój moze i jest ale jestem pewien, że gdyby nie użycie tych treningów mielibyśmy więcej czasu na zrobienie treningów celowych, a tak musimy odpoczywać.
Czasem chyba sie komuś wydaje, że "prawdziwe bieganie" zaczyna sie dopiero jak wprowadzimy te mocne, beztlenowe interwały. Taka maniera.
Jeszcze jako ciekawostka powiem, że wtedy, w marcu 2002 roku zinterpretowalem to zupełnie odwrotnie.
Uznałem, że skoro nie robiąc jakiegoś specjalistycznego treningu, interwałów, przesunalem sie na 36:30(w samotnym biegu, jako cześć treningu) to gdybym robił to bym był gość.
No i od czerwca znowu zacząłem raz w tygodniu biegać jakieś idiotyczne, znalezione na amerykańskich portalach 800ki, które biegałem bardzo mocno jak na mnie (2:35-2:45) i które zawsze dostarczały mi przekonania, że zapierdzielam prawie do wyrzygania, czyli jest dobrze.
Czasami biegałem 400ki, tez szybko.
Jak pewnie wiecie, maraton pobiegłem w 2:58, nawet jeśli przez błędy w strategii mogłem był pobiec o 4-5 minut lepiej to faktycznie ten trening od czerwca do września nie przesunął mnie o jakiś poziom wyżej. Byłem tym samym zawodnikiem co w marcu.
Cztery miesiące stałem w miejscu. Dlaczego? Tydzień treningowy traciłem na dochodzenie do siebie po interwałach. Moze zajmowałoby to mniej czasu, ale przecież poza tym treningiem miałem tez inne, łącznie biegałem około 100km.
Tak wiec ta historia (jeśli komuś chciało sie czytać) pokazuje, że .... Niech każdy sobie dośpiewa co pokazuje. :