wynik: 3:24:57
Bolesna weryfikacja mojej wytrzymałości.
W Warszawie byłem w sobotę ok. 11. najpierw wizyta na stadionie, odbiór pakietu, na ekspo nawet nie zaglądałem i wycieczka do ZOO. Złaziłem się solidnie, kilka godzin na nogach, które po południu były nieco obolałe (ale nie sądzę, że to zaważyło na wyniku). Przez cały dzień niewiele jadłem, dopiero wieczorem porcja ryżu i jeszcze przed snem makaron z warzywami. Nawadnianie od piątku w sporych ilościach. Dzisiaj pobudka o 6:00, dwie bułki z miodem, kilka łyków kawy, kibelek i na stadion. Samopoczucie i nastawienie bardzo dobre. Super atmosfera przedstartowa, lubię ten oczekujący na start tłum na moście, "sen o warszawie" odśpiewany i start. Pierwszy km oczywiście ciasny, ustawiłem się w tyle grupy na 3:20 i lecimy. Zając wystartował bardzo wolno, więc wyprzedziłem grupę już na 2km (później pacemaker mocno przyspieszył i minął mnie na 5km). Pierwsze km, wiadomo, pełen luzik. Wodę popijałem już od pierwszego wodopoju i tak już do końca na każdym dwa, trzy łyki, od dychy już drugi kubek wylewałem na siebie. Pogoda niezła, słonko świeciło, ale temp. nie była wysoka. Biegłem na garmina, trochę mi się od początku rozjechały km i tak już do końca. Pierwszy żel na 13km (kolejne na 26 i 36). Do połówki szło idealnie. Ale potem zaczęło się robić ciężko. Już od 25km zacząłem gubić tempo. W głowie myśl, że może się nie udać. Pierwszy duży kryzys na 27km. Oddechowo nawet nieźle, ale nogi coraz bardziej ciężkie. Musiałem przejść w marsz na ok. 100m. Chwila oddechu i próbuję walczyć dalej. Przez kolejnych 6km udaje się utrzymać tempo lekko poniżej 5/km. Ale już wiem, że z 3:15 nici. Kolejna niemoc na 36km, kark mi drętwieje, staram się rozluźnić. Znowu chwila marszu, dogania mnie grupa na 3:20. Próbuję się do nich podłączyć, ale nie daję rady, po chwili odpadam. Ale do końca już biegnę. Kolejne 4km tempem ok. 5:10. Wiem, że już niedaleko, jestem cholernie zmęczony, nogi nie chcą się kręcić, ale staram się walczyć chociaż o życiówkę. Ostatnie 2km udaje mi się lekko przyspieszyć, wpadam na stadion, rozglądam się za rodziną, ale ledwo widzę na oczy (przebiegłem podobno metr obok nich, żona i córki darły się w niebogłosy, ale ich nie dostrzegłem

Rok temu we Wrocławiu biegło mi się o niebo lepiej, pomimo problemów żołądkowych pod koniec. Cieszę się, że walczyłem do końca pomimo głupich myśli, żeby zejść wcześniej. Nie byłem przygotowany na 3:15. Może jakbym zaczął na 3:20, byłoby lepiej, nie wiem..
Może te wakacyjne przerwy w treningach też zaważyły na dzisiejszej dyspozycji. No nic, nie teraz, to następnym razem

Widzę, że kibicowaliście od początku, wielkie dzięki za to !

