Gratulacje i szacunek za to ze sie nie poddales na trasie i dotarles do mety. I glowa do gory po takim maratonie kazdy inny bieg to bedzie bulka z maslem.
Khem... Zastanawiam się, czy gratulować samozaparcia, czy zganić za niezdrowy upór.
Bo wymioty, drgawki i zawroty głowy to już dość poważna sprawa. To nie jakieś skurcze, czy ciężkie nogi, które można przezwyciężyć. Widzę, że masz teraz niesamowitą radość z dotarcia do mety, ale raczej zdrowiej byłoby jednak zejść z trasy.
Jak dobrze przepracuje zimę i nic się nie przyplącze to zamierzam wystartować w Orlenie na wiosnę ale po takim maratońskim wpisie to nabiera człowiek szacunku do dystansu i zaczyna się zastanawiać czy nie rzuca się na za głęboką wodę.
Gratuluje wytrwałości, samozaparcia i życzę szybkiego powrotu do formy
Podczytywałem, podczytywałem i musze pogratulować ukończenia. Brawo, wygrałeś z samym sobą.
Ja po pierwszym maratonie miałem podobne odczucia - nigdy więcej, po czym się zapisałem na kolejny. Chociaż trocę żałuję, bo wiem, że nie jestem gotowy. Niemniej życzę powodzenia w dalszych treningach.
Chyba najmocniejsza relacja jaką czytałem na forum i zarazem przestroga dla żółtodziobów takich jak ja. Podobną lekcję dostałem na połówce w Płocku więc w połowie wyobrażam sobie co mogłeś czuć. Szacun, że nie zszedłeś z trasy mimo tych wszystkich dolegliwości. No i jeszcze tam myśl "nigdy więcej" która odchodzi w zapomnienie gdy emocje biegowe już opadną. Mam nadzieję, że będziesz dalej prowadził bloga no i zaliczał kolejne maratony tylko bez takiej dramaturgii
Hej Bacio. Relacja niesamowita, olbrzymie gratulacje za to, że nie poddaleś się. Czytając twoja relacje czułem się jakbym czytał swoją relacje hehe. U mnie obeszło się bez wymiotów ale na końcu wylądowałem pod kroplowka. Bylem tak wypłukany, że mimo ciepłego dnia dygotałem się jakbym kompakt się w lodowatej wodzie. Lekarze powiedzieli mi, że się odwodniłem choć piłem bardzo dużo jak i wody tak i izo. U mnie sytuacja wyglądała tak, że po 28km skurcze męczyły mnie aż do mety co nie pozwoliło mi na dalszy bieg tylko marsz z szybkością która nie powalała na kolana. Dotarłem w czasie o ponad 1,5h dłuższym niż planowałem. Mimo tego jestem dumny, że jakoś dotarłem do mety. Uważam swój stary w Wrocławiu za lekcje pokory i zrozumienie błędów jakie popełniłem podczas przygotowań. Po wyjściu na metę powiedziałem sobie nigdy więcej ale już dziś planuje nowy rok z maratonami. A i jeszcze raz dzięki za pomoc w temacie który założyłem a dotyczył ocietania pachwin twoje rady sprawiły,że pierwszy raz długi bieg odbył się bez ran. Super blog! Pozdrawiam