Patrząc w ten sposób - P. Kłosowicz miał podwójnie pod górę, bo przecież od połowy trasy zmagał się z bolesną kontuzją nogi, a jednak się nie poddał i ukończył to co zaczął. Niemniej jednak telefon do schroniska, czy działającej sezonowo chatki studenckiej sprawdzający, czy jest otwarte/a i czy działa kuchnia nie powoduje, że nagle na grzbiecie ubywa bagażu, pod nogami trasy, a wokół i na szlaku pojawiają się przyjaciele z masażem, apteczką, czy specjalnie przygotowanymi zapasami. To kwestia podejmowania decyzji: czy zatrzymać się wcześniej (wtedy zostaje więcej drogi na następne dni), czy podjąć ryzyko znacznego przyspieszenia tak, by dostać się do kolejnego możliwego miejsca noclegowego przed zapadnięciem nocy. Można też i spać na dworze. Okazuje się, że w niektórych schroniskach nocleg jeszcze jest, ale o jedzeniu nie ma mowy, jak np. w schroniskach na Przehybie, czy w Komańczy. Jest wiele różnych możliwości. Wczoraj rozmawiałam z Łukaszem, opowiadał, że na trasie na kilka km dołączył do niego bezpański pies - od razu, mimo bardzo silnego wiatru zaczęło biec się raźniej - legalnie, w tym kontekście? Wsparcie ma największe z możliwych - psychiczne i duchowe od wszystkich swoich przyjaciół - to wiele daje. I na pewno da radę - właśnie dostałam SMS, że Przełęcz Kubalonka, czyli 31 km do mety.
Pozdrawiam
