Coś sobie zrobiłam w niedzielę rano przy wstawaniu w kręgosłup. Jakoś siadłam jak melepeta na podwiniętych nogach, zjechałam tyłkiem w dół z pięt, dokręciłam bo się chiałam przeciągnąć i jak mnie w krzyżu jebutło.

Musiałam opuścić najfajniejszy trening w tygodniu przez to, boli mnie jak wściekłe, ale jutro już na 9 ta do Pana Sławka na masaż i nastawianie. Dziś niestety nie miał już gdzie mnie wcisnąć.
mam nadzieję ze jak zwykle poradzi.
A z drugiej strony- czasem fajnie mieć kontuzję.
Bo zamiast na trening, pojechaliśmy na 11.30 na start Tour de Pologne.

Chłopaczki jeździły sobie w te i wewte na prezentację przed startem.
takie ładne, młode żuczki wycieniowane, az miło popatrzeć
Ustawiliśmy się w sprytnym miejscu z dala od najgorszego kotła.
Majeczek na wyciągnięcie ręki.
A zadowolony jak bąk w maju.

jak ludzie zaczęli do niego wołać, to uśmiech od ucha do ucha miał.
Szkoda że się nie zatrzymał, no ale z drugiej strony, jakby się zatrzymał to by pewnie do dziś nie wystartował jakby się wszyscy rzucili z nim witać, fotografować i gadać.
Ogólnie- fajna impreza była.
A potem bez stresu, ze "biegać, ćwiczyć, robić" wyleżałam się na plaży, wyleniłam, naczytałam, dziś piekę mięsa i dalej się lenię bez wyrzutów sumienia.