Podejść do biegania miałam kilka, więc mam chyba 6-letnie buty, których podeszwa zaczęła się ostatnio rozlatywać i chyba czas pomyśleć o nowych. Stopa? Chyba neutral, choć generalnie mam szeroką stopę. Jako, że daleko mi nawet do startów na 10 km to zaczęłam się zastanawiać czy nie powinnam kupić nowych butów na zasadzie - wygodne są, biorę, bez tych analiz na bieżni (jakoś ciężko mi zaufać sklepom biegowym, szczególnie, że ostatnio mamy boom na bieganie

Moje obecne buty to Puma Complete Magnetist II (co dopiero po latach sprawdziłam - dla pronatorów) i nie przepadam za nimi jakoś szczególnie. Obcierają mnie z boku, nad dużym paluchem czyli od strony wewnętrznej. Wnioskuję, że mogą być za wąskie, nie wiem. Kupno skarpetek biegowych i obklejanie newralgicznych miejsc zwykłą taśmą tkaninową przed biegiem częściowo rozwiązuje problem. Ale mimo wszystko fajnie byłoby, jakby nowe nie miały takiego defektu. I generalnie wydały mi się zbyt sztywne i czasami po kilku km zaczynało mnie boleć ścięgno w stopie, jakbym miała je za krótkie. To wina butów? I czuję ogromną ulgę rozwiązując sznurówki, kiedy w ramach schłodzenia wracam do domu na pieszo. Nie znam się na takich rzeczach, więc piszę o tych wszystkich czynnikach, które być może pomogą w zasugerowaniu dalszych działań przy kupnie nowych butów.
Początkowo dość intensywnie myślałam o Nike Lunarglide+ 5, trochę przydrogawe ale i tak przecenione. Ponoć są fajne dla tych z szeroką stopą i generalnie dość uniwersalne jeśli chodzi o stopy. Ale po wczytaniu się to mankamenty lekko mnie ostraszają - dobre są na korzystne warunki pogodowe i na asfalt. A do reszty nawierzchni ponoć słabe i do biegania w deszczu i zimą też. Więc nie wiem. Zależy mi na dobrej amortyzacji, cenię swoje stawy ale też nie chcę mieć uczucia, że biegam w twardych kapciach.
I weźcie tu doradźcie babie, która nie lubi zakupów
