Grubasy - tylko dla Was
- Gife
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5842
- Rejestracja: 27 lut 2010, 18:48
- Życiówka na 10k: 34:04
- Życiówka w maratonie: 2:42:10
- Lokalizacja: Poznań
- Kontakt:
Jesteś dość wysoki więc masa ciała musi ważyć. Dieta na bank pomaga, treningi też, ale organizm już nie spala tłuszczu kg tylko gramami. Będzie dobrze. Jeśli chodzi o bieganie, im dłużej tym lepiej a biegać codziennie można, ale trzymaj się truchtu 3x/tydzień tylko w 100%.
Early Hardcore 4 Life!
Lech Poznań Fanatic
PB: 5000m - 16'27" (nieof.); 10 km - 34'04"; 21,097 km - 1h15'55" 42,195 km - 2h42'10"
Komentarze,Blog
Garmin Connect
Lech Poznań Fanatic
PB: 5000m - 16'27" (nieof.); 10 km - 34'04"; 21,097 km - 1h15'55" 42,195 km - 2h42'10"
Komentarze,Blog
Garmin Connect
-
- Rozgrzewający Się
- Posty: 7
- Rejestracja: 21 kwie 2013, 23:36
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Gife pisze:Jesteś dość wysoki więc masa ciała musi ważyć. Dieta na bank pomaga, treningi też, ale organizm już nie spala tłuszczu kg tylko gramami. Będzie dobrze. Jeśli chodzi o bieganie, im dłużej tym lepiej a biegać codziennie można, ale trzymaj się truchtu 3x/tydzień tylko w 100%.
Nie miałem kiedy napisać, Miałeś rację ruszyło się już jest 112,4 kg. Także byle do przodu a nogi same poniosą !!
-
- Wyga
- Posty: 100
- Rejestracja: 28 kwie 2014, 14:10
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Witaj nomen82.nomen82 pisze:Gife pisze:Jesteś dość wysoki więc masa ciała musi ważyć. Dieta na bank pomaga, treningi też, ale organizm już nie spala tłuszczu kg tylko gramami. Będzie dobrze. Jeśli chodzi o bieganie, im dłużej tym lepiej a biegać codziennie można, ale trzymaj się truchtu 3x/tydzień tylko w 100%.
Nie miałem kiedy napisać, Miałeś rację ruszyło się już jest 112,4 kg. Także byle do przodu a nogi same poniosą !!
Jaką dietę stosujesz?
Pokonać siebie...
Moje Endomondo: http://www.endomondo.com/profile/9328388
Motywacja: https://www.youtube.com/watch?v=ZtLlfdyDySY
Moje Endomondo: http://www.endomondo.com/profile/9328388
Motywacja: https://www.youtube.com/watch?v=ZtLlfdyDySY
-
- Wyga
- Posty: 119
- Rejestracja: 09 sty 2015, 11:01
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Śląsk
Witam, nazywam się Wojtek i chciałem się przywitać – to mój pierwszy post na forum, które czytam już od jakichś 3 tygodni .
Wątek zacząłem czytać przed świętami 2014. Jest tak motywujący (DZIĘKI Leo i wszystkim którzy dali tutaj wspaniały przykład wytrwałości), że postanowiłem też coś ze sobą zrobić.
Na chwilę obecną: 44 lata / 176 cm / 97 kg: jednym słowem wyglądam jak świnia gotowa do uboju. Do zeszłego roku prowadziłem tryb życia kanapowo, piwno, czipsowy, nie stroniąc od tłustych potraw, alkoholu przeróżnego. Praktycznie od 20 lat (nie licząc basenu 1,5 godziny tygodniowo) zero aktywności fizycznej – jednym słowem: jak dobry tucznik.
Wiele razy w swoim życiu stosowałem różne diety – zwykle chudnę w bardzo szybkim tempie a później w tak samo szybkim tempie odrabiam stracone kilogramy, dorzucając do tego jeszcze parę nowych… (taki efekt jojo z bonusem).
Dwa tygodnie temu zacząłem od lepszego odżywiania. Rano (6-7 bo jestem rannym ptaszkiem) chudy jogurt z Muesli, później drugie śniadanie, obiad o 12:30 – 13:30 (mam ten luksus że w czasie pracy o stałej porze chodzę z kumplami na obiad), następnie podwieczorek ok. 15:30 i na koniec lekka kolacja między 18:00 a 18:30.
Wyeliminowałem całkowicie pieczywo, cukier (to nie było trudne bo nigdy nie słodziłem ani kawy ani herbaty), makaron, słodycze, tłuste mięso (na razie z mięs jem wyłącznie chuda pierś z kurczaka i ryby), alkohol (aczkolwiek w sobotę wieczorem nie odmawiam sobie lampki wina), piwa - zero.
Jem za to dosyć dużo surowych i gotowanych na parze jarzyn – zawsze je lubiłem więc nie ma problemu.
Wieczorem, po 19 jak mnie bardzo przyciśnie (z silną wolą bywa różnie) to zjadam surową marchewkę pokrojoną w plasterki. Nie wiem czy dobrze robię, bo wiele razy w wątku pojawia się info że po tej godzinie absolutnie zero jedzenia… cóż, nie robię tak codziennie i mam nadzieję że z czasem uda mi się z tego zrezygnować.
Od 2 tygodni rozpocząłem plan 10 tygodniowy – nie jest łatwo. Za pierwszym razem myślałem że wypluję płuca – a w czasie biegu tętno dochodziło do 170 (w czasie biegu sprawdzam tylko czas a tętno dopiero po powrocie do domu na kompie), kolana i piszczele już wieczorem bolały mnie niemiłosiernie. Teraz chyba wiem że lekko przesadziłem z tempem w czasie biegu.
Dobrnąłem jednak do końca pierwszego tygodnia i z dnia na dzień jest lepiej. W związku z tym że nie czuję się jeszcze zbyt pewnie, w tym tygodniu powtarzam pierwszy (może nie najlepszy początek, ale już sam fakt, że zmuszam się do wyjścia na bieganie 4 razy w tygodniu o 6:00 rano na ok. 40 minut to dla mnie sukces, hehe).
W dni wolne od biegania 2 razy w tygodniu chodzę na basen: to łatwe bo mam go praktycznie pod domem.
No to tyle, na pierwszy raz i tak za dużo się rozpisałem. Trzymajcie za mnie kciuki a ja w miarę postępów (mam na takie nadzieję) będę od czasu do czasu informował w wątku.
Wątek zacząłem czytać przed świętami 2014. Jest tak motywujący (DZIĘKI Leo i wszystkim którzy dali tutaj wspaniały przykład wytrwałości), że postanowiłem też coś ze sobą zrobić.
Na chwilę obecną: 44 lata / 176 cm / 97 kg: jednym słowem wyglądam jak świnia gotowa do uboju. Do zeszłego roku prowadziłem tryb życia kanapowo, piwno, czipsowy, nie stroniąc od tłustych potraw, alkoholu przeróżnego. Praktycznie od 20 lat (nie licząc basenu 1,5 godziny tygodniowo) zero aktywności fizycznej – jednym słowem: jak dobry tucznik.
Wiele razy w swoim życiu stosowałem różne diety – zwykle chudnę w bardzo szybkim tempie a później w tak samo szybkim tempie odrabiam stracone kilogramy, dorzucając do tego jeszcze parę nowych… (taki efekt jojo z bonusem).
Dwa tygodnie temu zacząłem od lepszego odżywiania. Rano (6-7 bo jestem rannym ptaszkiem) chudy jogurt z Muesli, później drugie śniadanie, obiad o 12:30 – 13:30 (mam ten luksus że w czasie pracy o stałej porze chodzę z kumplami na obiad), następnie podwieczorek ok. 15:30 i na koniec lekka kolacja między 18:00 a 18:30.
Wyeliminowałem całkowicie pieczywo, cukier (to nie było trudne bo nigdy nie słodziłem ani kawy ani herbaty), makaron, słodycze, tłuste mięso (na razie z mięs jem wyłącznie chuda pierś z kurczaka i ryby), alkohol (aczkolwiek w sobotę wieczorem nie odmawiam sobie lampki wina), piwa - zero.
Jem za to dosyć dużo surowych i gotowanych na parze jarzyn – zawsze je lubiłem więc nie ma problemu.
Wieczorem, po 19 jak mnie bardzo przyciśnie (z silną wolą bywa różnie) to zjadam surową marchewkę pokrojoną w plasterki. Nie wiem czy dobrze robię, bo wiele razy w wątku pojawia się info że po tej godzinie absolutnie zero jedzenia… cóż, nie robię tak codziennie i mam nadzieję że z czasem uda mi się z tego zrezygnować.
Od 2 tygodni rozpocząłem plan 10 tygodniowy – nie jest łatwo. Za pierwszym razem myślałem że wypluję płuca – a w czasie biegu tętno dochodziło do 170 (w czasie biegu sprawdzam tylko czas a tętno dopiero po powrocie do domu na kompie), kolana i piszczele już wieczorem bolały mnie niemiłosiernie. Teraz chyba wiem że lekko przesadziłem z tempem w czasie biegu.
Dobrnąłem jednak do końca pierwszego tygodnia i z dnia na dzień jest lepiej. W związku z tym że nie czuję się jeszcze zbyt pewnie, w tym tygodniu powtarzam pierwszy (może nie najlepszy początek, ale już sam fakt, że zmuszam się do wyjścia na bieganie 4 razy w tygodniu o 6:00 rano na ok. 40 minut to dla mnie sukces, hehe).
W dni wolne od biegania 2 razy w tygodniu chodzę na basen: to łatwe bo mam go praktycznie pod domem.
No to tyle, na pierwszy raz i tak za dużo się rozpisałem. Trzymajcie za mnie kciuki a ja w miarę postępów (mam na takie nadzieję) będę od czasu do czasu informował w wątku.
- Herflick
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 274
- Rejestracja: 11 cze 2007, 11:06
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Łódź
- Kontakt:
Siemka Twonk
Cieszę się, że wreszcie ktoś odkopał ten wątek. Był to mój początek i chociaż nigdy Leo nie poznałem to do tej pory jestem mu mocno wdzięczny za jego wpisy.
Proponuję jednak zacząć mniej drastycznie, nie jestem zwolennikiem mocnych zmian bo można szybko się zniechęcić, chociaż każdy ma swoją metodę na sukces.
Też zaczynałem od 10 tygodniowego planu, mniej radykalnie ale też ograniczyłem "kuchnię".
Zaczynałem od 104 kg i problemem z zawiązywaniem butów.
Po pewnym czasie mocno schudłem i co najważniejsze waga cały czas się utrzymuje (w zależności od pory roku 80-83kg).
Udało mi się przebiec 5 maratonów z czego Berliński w czasie 3:36.
Kluczem do sukcesu jest systematyczność. Mocno trzymam kciuki.. to działa!
Cieszę się, że wreszcie ktoś odkopał ten wątek. Był to mój początek i chociaż nigdy Leo nie poznałem to do tej pory jestem mu mocno wdzięczny za jego wpisy.
Proponuję jednak zacząć mniej drastycznie, nie jestem zwolennikiem mocnych zmian bo można szybko się zniechęcić, chociaż każdy ma swoją metodę na sukces.
Też zaczynałem od 10 tygodniowego planu, mniej radykalnie ale też ograniczyłem "kuchnię".
Zaczynałem od 104 kg i problemem z zawiązywaniem butów.
Po pewnym czasie mocno schudłem i co najważniejsze waga cały czas się utrzymuje (w zależności od pory roku 80-83kg).
Udało mi się przebiec 5 maratonów z czego Berliński w czasie 3:36.
Kluczem do sukcesu jest systematyczność. Mocno trzymam kciuki.. to działa!
-
- Wyga
- Posty: 119
- Rejestracja: 09 sty 2015, 11:01
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Śląsk
Chłopie - jesteś jednym z moich idoli .
Mam pytanie techniczne - nigdy wcześniej nie biegałem. W trakcie biegu ląduję na tę część stopy zaraz za palcami - nie na pięcie - czy to jest OK? Bo jak ląduję na pięcie to przebieram nogami strasznie niekomfortowo i bolą mnie od razu piszczele...
Buty mam nienajlepsze - takie do biegania ale z Lidla. Na razie zainwestowałem w ubranie do biegania zimą z Decathlonu (no bo tu gdzie aktualnie mieszkam to trochę zimno jest) oraz w pulsometr ze stoperem.
Mam pytanie techniczne - nigdy wcześniej nie biegałem. W trakcie biegu ląduję na tę część stopy zaraz za palcami - nie na pięcie - czy to jest OK? Bo jak ląduję na pięcie to przebieram nogami strasznie niekomfortowo i bolą mnie od razu piszczele...
Buty mam nienajlepsze - takie do biegania ale z Lidla. Na razie zainwestowałem w ubranie do biegania zimą z Decathlonu (no bo tu gdzie aktualnie mieszkam to trochę zimno jest) oraz w pulsometr ze stoperem.
- maly89
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4862
- Rejestracja: 10 paź 2011, 23:05
- Życiówka na 10k: 37:44
- Życiówka w maratonie: 02:56:04
- Lokalizacja: Gdańsk / Lidzbark Warmiński
- Kontakt:
Lądowanie na śródstopiu - jak najbardziej wskazane A co do butów to nie zawsze najlepsze są te z kosmicznymi systemami i masą amortyzacji - przede wszystkim buty mają być wygodne! Powodzenia!
-
- Wyga
- Posty: 119
- Rejestracja: 09 sty 2015, 11:01
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Śląsk
Dzięki - uspokoiłeś mnie. Co do butów, na razie robię max 16 km na tydzień (co drugi dzień 3,5 do 4 km). Nie wiedząc czego mi trzeba (a miałem mało czasu bo zaraz po świętach wyjeżdżałem z kraju a tu gdzie jestem ceny markowego obuwia sportowego są dużo wyższe od naszych) postanowiłem nie ryzykować i po prostu wziąłem buty, które kiedyś żona kupiła dla syna ale okazały się dla niego za małe - miał je na nogach raptem pół godziny. Pomyślę o czymś lepszym na wiosnę.
- Herflick
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 274
- Rejestracja: 11 cze 2007, 11:06
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Łódź
- Kontakt:
-
- Wyga
- Posty: 119
- Rejestracja: 09 sty 2015, 11:01
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Śląsk
WOW. Od soboty mam zero zadyszki!!! Tak miłego prezenty się nie spodziewałem
Poczytałem trochę więcej forum oraz parę artykułów ze strony głównej i mądrzejszy o nową wiedzę po dobrym rozciągnięciu po truchcie i rozgrzewce przed, bóle piszczeli praktycznie ustały - pozostał lekki ból łydek pod sam koniec, no ale w moim wieku jak coś boli to chyba znaczy że jeszcze żyję hehe.
Na razie się nie ważę żeby nie zapeszać - zrobię to dopiero w niedziele rano, ale z jedną dziurką od paska się już pożegnałem.
Poczytałem trochę więcej forum oraz parę artykułów ze strony głównej i mądrzejszy o nową wiedzę po dobrym rozciągnięciu po truchcie i rozgrzewce przed, bóle piszczeli praktycznie ustały - pozostał lekki ból łydek pod sam koniec, no ale w moim wieku jak coś boli to chyba znaczy że jeszcze żyję hehe.
Na razie się nie ważę żeby nie zapeszać - zrobię to dopiero w niedziele rano, ale z jedną dziurką od paska się już pożegnałem.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1210
- Rejestracja: 04 sie 2014, 16:12
- Życiówka na 10k: 46:42
- Życiówka w maratonie: 3:56:58
- Lokalizacja: Wrocław
Ból łydek to mogą być "zwykłe" zakwasy...mięśnie bolą, znaczy "rosną" (popracowały), czyli dobrze! :)
Najszybszy spadek wagi po rozpoczęciu jakiejkolwiek aktywności fizycznej powinieneś mieć w ciągu pierwszych 3 miesięcy.
powodzenia!
--
Axe
Najszybszy spadek wagi po rozpoczęciu jakiejkolwiek aktywności fizycznej powinieneś mieć w ciągu pierwszych 3 miesięcy.
powodzenia!
--
Axe
Endomondo: https://www.endomondo.com/profile/16400095
-
- Wyga
- Posty: 119
- Rejestracja: 09 sty 2015, 11:01
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Śląsk
Tak myślę, bo ból nie jest zbyt uciążliwy i po rozciąganiu po biegu praktycznie natychmiast ustaje. Specjalnie się nie przejmuję, bo jeszcze z 10 dni temu po truchtaniu nie byłem w stanie wejść na II piętro w domu
-
- Wyga
- Posty: 62
- Rejestracja: 28 lut 2012, 09:27
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
No więc pora na mnie! Czas zwierzenia! Odkupienia grzechów!
Na forum jestem już prawie 3 lata. W 2012 roku w lutym zacząłem przygodę z bieganiem. Jedyny cel- schudnąć do wyglądu człowieka ( wtedy 126 kg na 180 cm wzrostu). Udało się. w ciągu półtora roku ubyło mi 36 kg! w końcu poczułem się jak człowiek, kobiety się za mną oglądały, czułem się świetnie, miałem mega apetyt na bieganie. Biłem swoje rekordy. Z każdym dniem biegowym już nie mogłem się doczekać kolejnego dnia biegania. Mimo trudności oraz przeciwności losu potrafiłem wyjść na trening i przebiec założony dystans. Nie ważne że padał deszcz czy śnieg. Nie ważne czy na dworze było +35 st C czy -20 potrafiłem zrobić swoje. Do pracy, to jest 25 km w jedną stronę, śmigałem rowerem. Czasem wracając z nocnego dyżuru potrafiłem dodatkowo ubrać buty i śmignąć dychę. Wszystko było pięknie, zbyt pięknie, do czasu...
Zaczęła się dodatkowa praca (taa, to tylko wymówka!). Obrosłem w piórka, stałem się zbyt pewny swojej wagi. Zdrowa dieta ustępowała coraz bardziej diecie śmieciowej nieregularnej. Codziennie jakiś alkohol, słonecznik (w dobrym przypadku) czipsy popcorn i inne śmieci. I co najgorsze po 2 latach wróciłem do palenia wstrętnych śmierdzących okropnych szlug. W ciągu napływu wagi biegałem nadal, jednak zbyt mało i ze zbyt małą ochotą. Czasem moje ukochana, którą sam nauczyłem biegać musiała wyciągać nie siłą na bieg. Czasem szukałem wymówek poddając się lenistwu a ona biegała sama.
Przy każdym progu wagowym obiecywałem sobie zmianę. Gdy wróciłem do 95 kg dieta bieganie (całe 3 dni) później waga sięgnęła 100. Tu się uparłem biegałem i jadłem dość zdrowo całe 7 dni. Kolejny raz 105. ta sama śpiewka. No ale cóż wakacje nie sprzyjają dobremu odchudzaniu (tak wtedy myślałem- o ja głupi) Po świętach (2014) waga nabiła 117 kg. Tym razem przeraziłem się i po raz kolejny obiecywałem sobie zgubić ten zbędny balast. Tym bardziej że ciśnienie krwi zaczęło mi niebezpiecznie rosnąć a samopoczucie spadać. Kiedyś miałem 90/60 obecnie nawet 160/100. Zacząłem więc walkę po raz kolejny.
Rzuciłem śmierdziele, alkohol piję tylko raz w tygodniu i mniej (wino wytrawne lub piwo- jedno) I dzielnie się trzymam już blisko 2 tygodnie. Jest ciężko, cholernie ciężko i nawet nie chodzi o kondycję ( bo nadal potrafię przebiec konwersacyjnym tempem dystans 12 km) chodzi o żarcie. Pilnuję się jak mogę ale czasem nie daję rady. Może to efekt rzucenia fajek, których już nie palę 2 tygodnie. Sam nie wiem. Dzisiaj waga pokazała 115 kg (czyli 2 kilogramy mniej) co bardzo mnie cieszy. I powoli wraca mi apetyt na bieganie. Dziś byłem śmignąć 8 km i już mam zaplanowany kolejny trening z którego nie zrezygnuję.
Czemu tu piszę wszystko?
Może szukam jakiejś pokuty? A może po prostu będę tu zaglądał i przypominał sobie ten dzień w którym napisałem ten esej, by był on moją nową motywacją, myślą przewodnią, wyznaniem grzechów przed setkami forumowiczów. By móc tu powrócić po jakimś czasie i napisać "UDAŁO SIĘ BRACIA I SIOSTRY UDAŁO SIĘ!!!"
Jedno wiem na pewno. Dieta i aktywność fizyczna w przypadku osób podatnych na otyłość niestety musi być do końca życia.
Trzymajcie kciuki koledzy i koleżanki
Na forum jestem już prawie 3 lata. W 2012 roku w lutym zacząłem przygodę z bieganiem. Jedyny cel- schudnąć do wyglądu człowieka ( wtedy 126 kg na 180 cm wzrostu). Udało się. w ciągu półtora roku ubyło mi 36 kg! w końcu poczułem się jak człowiek, kobiety się za mną oglądały, czułem się świetnie, miałem mega apetyt na bieganie. Biłem swoje rekordy. Z każdym dniem biegowym już nie mogłem się doczekać kolejnego dnia biegania. Mimo trudności oraz przeciwności losu potrafiłem wyjść na trening i przebiec założony dystans. Nie ważne że padał deszcz czy śnieg. Nie ważne czy na dworze było +35 st C czy -20 potrafiłem zrobić swoje. Do pracy, to jest 25 km w jedną stronę, śmigałem rowerem. Czasem wracając z nocnego dyżuru potrafiłem dodatkowo ubrać buty i śmignąć dychę. Wszystko było pięknie, zbyt pięknie, do czasu...
Zaczęła się dodatkowa praca (taa, to tylko wymówka!). Obrosłem w piórka, stałem się zbyt pewny swojej wagi. Zdrowa dieta ustępowała coraz bardziej diecie śmieciowej nieregularnej. Codziennie jakiś alkohol, słonecznik (w dobrym przypadku) czipsy popcorn i inne śmieci. I co najgorsze po 2 latach wróciłem do palenia wstrętnych śmierdzących okropnych szlug. W ciągu napływu wagi biegałem nadal, jednak zbyt mało i ze zbyt małą ochotą. Czasem moje ukochana, którą sam nauczyłem biegać musiała wyciągać nie siłą na bieg. Czasem szukałem wymówek poddając się lenistwu a ona biegała sama.
Przy każdym progu wagowym obiecywałem sobie zmianę. Gdy wróciłem do 95 kg dieta bieganie (całe 3 dni) później waga sięgnęła 100. Tu się uparłem biegałem i jadłem dość zdrowo całe 7 dni. Kolejny raz 105. ta sama śpiewka. No ale cóż wakacje nie sprzyjają dobremu odchudzaniu (tak wtedy myślałem- o ja głupi) Po świętach (2014) waga nabiła 117 kg. Tym razem przeraziłem się i po raz kolejny obiecywałem sobie zgubić ten zbędny balast. Tym bardziej że ciśnienie krwi zaczęło mi niebezpiecznie rosnąć a samopoczucie spadać. Kiedyś miałem 90/60 obecnie nawet 160/100. Zacząłem więc walkę po raz kolejny.
Rzuciłem śmierdziele, alkohol piję tylko raz w tygodniu i mniej (wino wytrawne lub piwo- jedno) I dzielnie się trzymam już blisko 2 tygodnie. Jest ciężko, cholernie ciężko i nawet nie chodzi o kondycję ( bo nadal potrafię przebiec konwersacyjnym tempem dystans 12 km) chodzi o żarcie. Pilnuję się jak mogę ale czasem nie daję rady. Może to efekt rzucenia fajek, których już nie palę 2 tygodnie. Sam nie wiem. Dzisiaj waga pokazała 115 kg (czyli 2 kilogramy mniej) co bardzo mnie cieszy. I powoli wraca mi apetyt na bieganie. Dziś byłem śmignąć 8 km i już mam zaplanowany kolejny trening z którego nie zrezygnuję.
Czemu tu piszę wszystko?
Może szukam jakiejś pokuty? A może po prostu będę tu zaglądał i przypominał sobie ten dzień w którym napisałem ten esej, by był on moją nową motywacją, myślą przewodnią, wyznaniem grzechów przed setkami forumowiczów. By móc tu powrócić po jakimś czasie i napisać "UDAŁO SIĘ BRACIA I SIOSTRY UDAŁO SIĘ!!!"
Jedno wiem na pewno. Dieta i aktywność fizyczna w przypadku osób podatnych na otyłość niestety musi być do końca życia.
Trzymajcie kciuki koledzy i koleżanki
-
- Wyga
- Posty: 119
- Rejestracja: 09 sty 2015, 11:01
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Śląsk
A więc uaktualniam info. Dzisiaj rano na wadze 93 kg (4 kg mniej w 3 tygodnie – nie wiem czy nie za dużo ale nie dam rady jeść więcej niż teraz). Podczas biegania, po ok. 2 km łydki przestają boleć (piec), zadyszki zero – sama przyjemność.
W sobotę i niedzielę truchtam / szuram (bo bieganiem tego jednak nazwać nie można) o 10 minut więcej niż przewiduje plan 10 tygodniowy, ponieważ znalazłem fajną ścieżkę w lesie, gdzie około połowa drogi jest nieutwardzona - no ale cała pętelka zajmuje mi właśnie ok. 40 minut plus ok. 10 minut rozciągania po truchcie.
Tempo cóż, poniżej jakiejkolwiek krytyki. Basen 2 x w tygodniu zostaje, dodatkowo wprowadziłem jakieś ćwiczenia wzmacniające (zalecane na bieganie.pl) 3 razy w tygodniu - ale na luziku.
Trzymajcie za mnie kciuki
W sobotę i niedzielę truchtam / szuram (bo bieganiem tego jednak nazwać nie można) o 10 minut więcej niż przewiduje plan 10 tygodniowy, ponieważ znalazłem fajną ścieżkę w lesie, gdzie około połowa drogi jest nieutwardzona - no ale cała pętelka zajmuje mi właśnie ok. 40 minut plus ok. 10 minut rozciągania po truchcie.
Tempo cóż, poniżej jakiejkolwiek krytyki. Basen 2 x w tygodniu zostaje, dodatkowo wprowadziłem jakieś ćwiczenia wzmacniające (zalecane na bieganie.pl) 3 razy w tygodniu - ale na luziku.
Trzymajcie za mnie kciuki
-
- Dyskutant
- Posty: 31
- Rejestracja: 15 sty 2013, 14:50
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Gofator, trzymam kciuki, już raz się udało jak idą treningi?