11.05.2014
43,0 km - 3:51'03"(5'21"/km)
II MARATON LUBELSKI
Długie wybieganie na maratonie.Zapisałem się już dawno,bo to miał być bieg dla mojej córki czyli wspólne przekroczenie mety i medal dla mojej pierworodnej.
Kilka dni przed delikatnie podsuwałem myśl mojej rodzinie,abyśmy nie jechali do Lublina(mieszka tam cała rodzina żony)i
zostali w domu.Miałem obawy o kontuzjowane kolano jak i mój brak formy,przecież 3 tygodnie nic nie robiłem.
W końcu pojechaliśmy i co zrobić trza to było biegać.
Przed startem spotkałem biegacza z Orlenu z którym w Wawie odbyłem podróż koleją miejską na start.
Na OWM wybiegał 2:52 a w Lublinie z kontuzją kolana chciał powalczyć o złamanie 3-ki.(skończył na 3:15)
Jego debiutujący kolega chciał pobiec coś koło 3:50-3:55 a mnie to pasowało.
Jednak początek sporo z górki i tak wyszło,że biegliśmy za balonami na 3:45 tempem 5:15-5:25/km.
Już nie zwalnialiśmy,na 10km dołączyła się kolejna grupka biegaczy i rozmowa kwitła w najlepsze.
Mój współtowarzysz choć ostrzegałem go,że maraton zaczyna się po 30km przyspieszył i tyle go widziałem,wtedy.

(gdzieś po drodze go wyprzedziłem i skończył na 4:08).
A ja w 4 osobowej grupce zwiedzałem nieznane mi rejony Lublina.
Koło 20km zostałem tylko ja i jeden biegacz.Cały czas miła konwersacja.Obawiałem się czy moje nogi i kolana dadzą
radę,ale było wszystko oki.
Punkty żywieniowe co 2,5km.Bardzo dobrze zaopatrzone,oprócz wody i wszystkich kolorów izo,banany,kostki cukru
i czekolada.Nie żałowałem sobie,dużo piłem.Miałem żela,ale nie skorzystałem i uchował się na cięższe czasy.
Koło 30km zaczęło się tak jak na wszystkich maratonach,wielu biegaczy słabło,maszerowało.
Ja się świetnie bawiłem,przybijałem piątki z kibicami,fajna zabawa.
Mój kompan niestety słabł z każdą minutą,wspierałem go,motywowałem i robiłem za zasłonę wiatrową.
A wiało nieludzko.Do tego wyszło słonko i było koło 20 stopni.
Na 31km spotanie z córką,chwila uścików i pobiegłem dalej.Dogoniłem kolegę i zaczęło się.
Od 32km ciągnął się 5,5km podbieg.Non stop pod górę.Nie na darmo Lublin reklamował swój maraton jako "górski".
Tutaj wyprzedzaliśmy wszystkich,ja zasłaniałem wiatr ale mój kompan miał kryzys i zwolniliśmy do 5:40/km a mnie
na 33km zaczęło boleć kolano.Lekko ale stale.
Jak przyspieszyłem to po kilometrze odpuśiło,więc już samotnie biegłem po 5:00-5:10/km.
Od 38km pomimo sporej ilości wypitych płynów czułem odwodnienie.Nogi dalej świeże,oddech równy i spokojny.
Na 0,5km przed metą wypatrywałem w umówionym miejscu mojej siedmiolatki z dziadkiem.
Biegłem i biegłem aż znalazłem się 100m przed metą a tu ich nie ma.
Na szczęście na tym wybieganiu miałem komórkę w tylnej kieszonce.Zadzwoniłem a oni siedzieli....na lodach!

Chwilę czekałem i ruszyłem w przeciwnym kierunku.
Zdziwienie wolontariuszy i kibiców...bezcenne.
Po 400m biegu pod prąd w końcu się spotkaliśmy i razem już do mety.
Przed metą jeszcze dołączył mój kompan i razem wbiegliśmy na metę,no i medal dla córki.
Trochę żałowałem,że to się skończyło.Nogi nie zmęczone,choć po biegu i przez następne 2 dni zakwasy były.
Co do maratonu.Kameralny,bo wystartowało nieco ponad 600 osób.Organizcja prawie wzorowa,świetna atmosfera,wspaniały doping kibiców.Trasa cały czas pofalowana,dużo stromych albo bardzo długich podbiegów.Na pewno nie na życiówkę,ale bardzo
ciekawa.Za rok chętnie tam wrócę.Bieganie maratonu dla fanu jest co by nie mówić...przyjemne.
Pierwsze takie doświadczenie i na pewno nie ostanie.Nie zawsze trzeba się złotać i sponiewierać.
O dziwo maraton dobrze mi zrobił na kolana,chyba rozruszał.
Dziś jestem już po 30 minutowym rozbieganiu i jest lepiej niż przed maratonem,kolana nie bolą.
