Zdołowałem mówisz, heh, dobrze że tylko trochę

. Sama swój organizm musisz poznać na spokojnie, na pewno Twoje treningi będą nadal owocować. To że 1 start nie wyszedł idealnie, to nic strasznego. Zwłaszcza nieprzewidywalny ze swej natury maraton.
Ja bym powiedział że "mi się udało" po prostu. Nie nazwę na pewno "treningiem maratońskich" swoich przebiegów typu styczeń ~200km (to ujdzie), luty coś koło 50km bodaj (o właśnie...) i w marcu ~160km, plus ~25km w pierwszym tygodniu kwietnia.
Na pewno mam sporo lepsze warunki wyjściowe przede wszystkim, więc moje 3:56 do Twoich 4:08 pod względem osiągnięcia ma się średnio tak czy inaczej. Swoje 47:52 na 10km zrobiłem po powiedzmy 3msc początkowego treningu (na przebiegach rzędu 160km/msc) - to moja obecna życiówka, z października 2011. Niektórzy z tego co czytam faktycznie tyle "po wstaniu z kanapy" robią :P.
Sporo mam roweru, ale to nie jest żaden trening tylko praktycznie jedyny środek transportu od wielu lat

(zapewne "strefa tlenowa" lekka po prostu, odkąd zacząłem biegać to oddechowo się na rowerze nie męczę), średnio ponad godzina dziennie wpadnie - nic to nie przeszkadza np. temu co w zeszłym roku "zaprezentowałem" (wtedy było bardzo trudno wywalczyć ~5:45/km do tego 28-30km).
Miałem też jakieś 4kg mniej niż rok temu (to zdecydowanie istotne, widzę to np. w tempach luźnych rozbiegań bardzo mocno) i nieco więcej ćwiczeń ogólnorozojowych, chociaż nie powiem że wiele (bo wcześniej nie było ich wcale :P, a teraz choćby na tych oficjalnych treningach do Orlenu).
A tydzień przed startem faktycznie zrobiłem sobie totalną regenerację, w myśl zasady że w tym okresie już mogę tylko popsuć. Tj. przebiegłem 5km w środę po jakies 5:11 co wziąłem za dobrą prognozę

, 5km w sobotę (marszobieg Orlenu, 47min z Mamą

) i z biegania tyle, za to snu po minimum 8h a zwykle i 9h dziennie przez cały tydzień.
Z doświadczenia (tego mojego mikrego) widzę, że maraton to jednak "inny zwierz" i ciężko go zaplanowac, a w szczególności zrealizować od początku do końca - w niedzielę mi się wydawało, że jak do 25km jest w ogóle swobodnie (oddechu 3/3 nie miewam nawet na rozbieganiach po 6:00/km zwykle, a tu przy ~5:35 przez jakąś połowę dystansu tak było), to jeszcze coś pocisnę - a była walka o zycie w rezultacie. Gdyby nie silna chęć rehabilitacji za zeszły rok, to na pewno by mnie ból rozłożył i bym opowiadał o "ścianie" (która oczywiście była i to jak cholera; choć tempo tego az tak bardzo nie pokazuje).
Żebym ja ze 3 te 30ki miał za sobą, to... no właśnie, dlatego podziwiam Twoją konsekwencję

. No i pierwotny tytuł bloga mnie "kupił" totalnie

.
Się kurczę rozpisałem, może jednak się do własnego bloga przekonam (miałem rok temu prowadzić, ale motywacji i do bloga i do treningu zabrakło :P).