Dopiero teraz znalazłem troszkę czasu więc postaram się coś napisać. Będzie długo i ze szczegółami? Dlaczego? Bo przed następnym maratonem chce przeczytać ten post i wykonać wszystko dokładnie tak jak wczoraj. A ważne są wszystkie szczegóły. Więc zaczynamy...
Każdy z treningów był opisany i wyjaśniony. Widać gołym okiem, że górował I zakres, wychodziłem też na bardzo wolne dreptanie z Pauliną. II zakres to naprawde kilkanaście kilometrów, III zakres to może 5km łącznie w całym cyklu. Nie zrobiłem też długiego wybiegania, wogóle. Najdłuższe treningi nie przekraczały 18km. Jedynie za mocny sprawdzian trzeba uznać Półmaraton Marzanny. Po nim poczułem gwałtowny wzrost formy i wydolności...
2013 rok kończył się dobrze, dużo biegałem, ale cały czas wolne kilometry i pracowałem nad obniżeniem HR. Udało się, ale pod koniec roku i na początku stycznia nękały mnie kontuzje i bardzo mocno uszczupliły się moje morale. Podbudowałem się czasem na 10K Parking Relay, ale szybko leciałem w dół z motywacją. Do tego problemy z dietą i wagą, która z 66 osiągnęła w sumie 77kg. Nie było dobrze. Jednak jakoś się z tego podniosłem, było ciężko, najciężej z dietą i jedzeniem ogólnie. Teraz sprawa jest załatwiona.
Treningi na jakimś tam kilometrach zacząłem od końca lutego. Ale nie było to dużo, maksymalnie 70km tygodniowo, z tego 15km bardzo wolnego biegania z Narzeczoną. Wolne bieganie rano przed pracą na czczo pozwoliło mi na zbicie wagi. Zatrzymałem się na 71kg i już wiem, że to co ważyłem w 2013 roku czyli 66-68kg to masakra dla organizmu i nie ma to nic wspólnego ze zdrowiem. Marzanne pobiegłem na 74-75kg wagi i nie czułem zbędnego balastu. Wręcz przeciwnie, miałem jakby to napisać "siłe do biegania", tak to czułem. Więc temat wagi uważam też za zakończony. 70-72kg to dolna norma i tego się trzeba trzymać.
Teraz dieta. Od 10 marca nie zjadłem nic co jest uznawane za niezdrowe. Zacząłem się czuć naprawde dobrze. Wszystko było fajnie zbilansowane. Białko, zdrowe tłuszcze, pełnowartościowe węglowodany... Tak jak być powinno. Wraz z treningiem waga leciała w dół i jak pisałem na kilka dni przed maratonem pokazała 71.3 i to mnie cieszyło. Od środy-czwartku zacząłem ładowanie organizmu węglowodanami. Bez słodyczy i niezdrowych tematów. Jedynie mleko czekoladowe z Biedronki można uznać za średnio zdrowe, no ale... Koktajle z banana, sera białego i mleka czekoladowego dawały mocnego kopa. Do tego musli z jogurtem i sporo ilość rodzynek i żurawiny. Makaron zjadłem jedynie na kolacje w dzień przed maratonem. Rano o 5.30 zjadłem pół bułki z masłem orzechowy i pół bółki z miodem, którego miałem nie dotykać. Do tego jogurt z musli i jednego banana. W drodze do Łodzi popijałem izotonik. Darowałem sobie dodatkowe jedzenie bo czułem, że przez ostatnie dni mega mocno dowaliłem z żarciem i może być źle. Jedynie na 20 minut przed startem po rozgrzewce wciągnąłem Nutrend Enduro.
Wracając do niedzieli rano to wstałem o 5, zjadłem śniadanie i o 6 już jechaliśmy z Pauliną do Łodzi. Waga wskazała rano 73.8kg więc sporo energi było we mnie zmagazynowane. Przed Łodzią w McDonaldzie zaliczyłem WC i byłem spokojniejszy, że nie będe miał postojów na trasie. Bałem się o to, bo naprawde czułem w sobie sporo żarcia przed te dni poprzedzające start. Gdy dojechaliśmy na miejsce szybko zaparkowaliśmy 300m od Atlas Areny. Poszliśmy na start. Rozciąganie, rozgrzewka, znowu rozciąganie żel i czekałem na start. Sikałem koło 4 razy przed startem. Ostatni raz 5m od startu na płoty okolicznych działek
Rozgrzewka
1,08km 6min1s tempo 5,34
HRś 155
HRmax 174
Rozgrzewka to 800m spokojnie i 200m poniżej 4min/km.
Niepokojącym był fakt, że nie mogłem się opierać w biegu na tym, na czym bazowałem w treningu, czyli na HR. Przed biegiem mój puls oscylował między 130-140. Rozgrzewka i I zakres a tętno nawet 165! Jaja

Wiedziałem, że to stres i będzie dobrze, ale musze pilnować tempa, żeby nie przeciągnąć.
Ustawiłem się w grupie z zającami na 3.15 bo takie było założenie od początku. Początek biegu w miare komfortowy, ale czułem, że jest to nie wolne tempo jak na 42km i ta świadomość studziła mnie dostatecznie. Kluczyłem za zającami, potem obok, jednak był za duży ścisk, ktoś mnie nadepnął, dostałem kilka razy z łokcia. Przed wodopojem podkręciłem tempo i wyprzedziłem całą grupe. I już tak sobie leciałem 5-10m przed grupą. Było komfortowo, bez tłoku, przede mną też była grupka biegaczy, którzy mieli dość tłoku i trzymałem się nich. Grupa główna na 3.15 wydaje mi się, że troszke za szybko poleciła, ale może to błąd mojego zegarka. Wiedziałem, że mam się trzymać 46/10km i 1.36/21km. I na początku było w punkt. 10 kilometr minąłem w czasie 45.54min. Od 13km delikatnie zacząłem uciekać grupie na 3.15 ale w sumie jedynie oddalać się nie uciekać. Do 21km był spokój w każdym razie. Piłem na każdym punkcie. Na początku wode, potem izotonik, potem znowu wode. Było sporo podbiegów, stosowałem swoją sprawdzoną technike i waliłem na "korzeniowskiego", technika coś w stylu szybkiego chodu. Utrzymywałem 4.30min/km a mocno odpoczywałem i widoczne to było po wskazaniach pulsu. Z tym, że od początku biegu moje serducho pracowało na poziomie 170bmp, po kilku kilometrach puls spadł na 164, potem na 162... I tak sobie oscylował w zależności od profilu trasy między 162-171. Ale musze podkreślić, że cały czas bieg był komfortowy, niekiedy ucinałem sobie jakąś rozmowe z którymś z biegaczy, ale bardziej odpowiadałem na pytania, niż pytałem. Nie chciałem za nonszalancje zapłacić na ostatnich kilometrach.
Miałem ze sobą 2 żele. Nutrend Carbo i Nutrend Enduro. Miałem je zjeść na 14-16km, jednak przegapiłem ich wyjęcie przed wodopojami, potem pojawiły się koło 21km delikatne oznaki, że coś jest z żołądkiem. Pamiętając co mi się przytrafiło w Warszawie postanowiłem nie zjadać żeli, w sumie nie potrzebowałem ich, wystarczyło picie, czułem się dobrze i mocno. Energia była wystarczająca. Wiedziałem, że organizator ma żele na 29km z ALE, takie szybkiego uwalniania energi. Wracając do wyścigu, przekroczyłem połówke w czasie 1.35.39 i wiedziałem, że realizuje wszystko zgodnie z planem. Od tego momentu powoli postanowiłem przyspieszyć, po kilku minutach nie widziałem już grupy na 3.15, o dziwno puls nie wzrastał, a poszczególne kilometry mijałem coraz lepszym tempem. Nie myślałem o mecie, o czasie. Chciałem jedynie poprawić życiówke o kilka sekund, już byłbym dumny. Bo byłem w dupie z formą, z życie, z odżywianiem. Ale wróciłem, tak właśnie myślałem na 25km, czułem, że znowu wyszedłem z czarnej dziury, że się odbudowałem. Skupiałem się na otoczeniu, oglądałem domu, ludzi, kibicujące dzieci, dziury w marnej drodze, wpatrywałem się w sylwetki osób, które wyprzedzałem. Wiedziałem jedno. To będzie maraton, w którym się nie zatrzymam, nawet na sekunde. Nie będzie powtórki z Warszawy...
Na 29km były żele, jak pisałem. Zjadłem jedego, popiłem. Leciałem dalej. Cały czas wyprzedałem i wyprzedałem. Praktycznie od 21km, to masakrycznie umacniało mnie psychicznie. Ale apogeum wyprzedzania i prędkości miało dopiero nadejść! Na 30km dostrzegłem Henryka Kępińskiego z Bełchatowa. Mistrz polski Ironman w swojej kategorii wiekowej. Kiedyś wyprzedził mnie w sprincie przed meta na Półmaratonie Świętokrzyskim. Potem widzieliśmy się na wielu biegach i zawsze lubie nasze spotkania. Dociągnąłem do pana Henryka, co nie było łatwe. Przyczepiłem się do niego i tak troszke lecieliśmy, potem się zrównałem, przedstawiłem. Henryk powiedział, że nie wie, czy poleci 3.10 bo czuje okostną i nie chce przeciągnąć struny. Mówie do niego i tak lecimy dobrze, nie ma problemu. Nie myślałem wtedy nawet, że z mojej połówki 1.36 można myśleć o 3.10...
Od 31km moje tętno wzrosło i już nie spadło do mety. Co dla mnie było wczoraj niesamowite po 30km nie zobaczyłem ściany... Moja głowa uświadomiła mi jedynie, jedno... Koleś! Masz teraz za sobą rozgrzewke, teraz 11km szybszego wyścigu! Duże słowa podziękowania dla Henia, pociągnąłem od 31km po 4.15-4.20 i tak lecieliśmy kilka km razem, ja też dałem zmiane, chciałem troszke go odciążyć. Niestety przed nawrotką na 34km powiedział mi, że odpuszcza. Poczułem się silnie i odbiegłem. Nawrotka, kilka minut i 35km. Czułem już te kilometry, nie miałem ani ściany, ani myśli zwątpienia, czułem poprostu ten dystans, czułem wysokie tempo. Ale po każdym kilometrze, gdy Garmin pokazywał, że nie zwalniam w moje serce wpływała radość, że wkońcu dam rade i będzie od początku do końca dobrze, tak jak być powinno. I tutaj mega motywator. Po 35km wyprzedałem każdego. Nikt mnie niewyprzedził, wiadomo, lepsi byli z przodu, ja mijałem wielką ilość ludzi idących, biegnących. Dziwiło mnie też to, że to nie było mijanie przez długi czas, to była masakryczna różnica prędkości. Poprostu przebiegałem obok i już byłem przy kolejnym.
Koło 39km przeliczyłem czas i się zdziwłem, jest szansa na 3.10! Chciałem przyspieszyć, troche się udało, ale ileż można przyspieszyć po 40km bieganych poniżej 4.30? Widziałem, że nie zwalniam więc dowioze wynik. 40 i 41km równo po 4.19 i już się cieszyłem, nie odpuszczałem jednak! Ostatnie 2km były nielekkie, ale nie umierałem. Tętno doszło do 180. Nie wiem jakim cudem, ale coś mi się z dystansem popierdzieliło na końcówce i jakby mi wypadło 500m, nie wiem jak ja to liczyłem. Wbiegam przez ogrodzenie Atlas Areny, widze czas, a tam jeszcze serpentyny jakieś między barierkami i sporo dystansu! Kurde, spinam poślady, w tym etapie wyścigu takie przyspieszenie to pewny zgo na mecie ale napieram. Tętno osiągnęło 190. Ostatni stromy zbieg do wnętrza hali, jestem na dole, patrze na zegar 3.10.XX, na Garmina 3.XX.XX nie widze dobrze, napieram wewnątrz Areny, podnosze ręce, wiem, że jest poniżej 3.10 bo sporo miałem straty netto do brutto więc na pewno połamałem. Mijam mete. Ide jak pijak. Biore banana, izotonik, medal na szyje i wychodze na powietrze. Jest już przy mnie Paulina. Siadam na trawie, jem i pije. Jestem przeszczęśliwy! Wykonałem wszystko według planu, wszystko zagrało!
TO BYŁ MÓJ DZIEŃ!
Posiedziałem troche, potem poszliśmy oddać medal do grawerowania. Posiedzieliśmy ponad godzine na trybunach dopingując finiszujących maratończyków. Od razu wszedłem na forum, zerknąłem jak sytuacja w Warszawie i Londynie. Przeczytałem komentarze w blogach, które śledze i w swoim! Panowie naprawde było mi tak !@#$% miło za dobre słowo i za to, że ktoś się interesował podrzędnym amatorem na jakimś tam maratonie! Dzięki! Potem pojechaliśmy na zasłużony zdrowy obiad do Manufaktury. Pochodziliśmy sporo w poszukiwaniu butów dla Pauliny. Zrobiliśmy sporo kilometrów pieszo tego dnia jeszcze. Wróciłem na Atlas Arene, odebrałem medal z grawerem. I się zorientowałem, że nic mnie nie boli, nie mam odcisków, obtartych stóp! Wiadomo, lekkie zakwasy, ale lekkie!
Wróciłem do domu koło 21. Wypiłem z tego wszystkiego piwo

bezalkoholowe w sumie

Cały czas byłem i jestem przeszczęśliwy! A w dodatku z Łodzi usłyszałem po biegu od Pauliny: "masz ze nie zrozbić półmaratonkę"

Coś takiego usłyszeć, po przebiegniętym maratonie, bezcenne!
Dziś rano wstałem, wsiadłem na rower, przyjechałem do pracy. Delikatne zakwasy czwórek jedynie! Dziś wiadomo wolne, jutro regeneracyjnie z narzeczoną.
IV Łódź Maraton 13.04.2014 ----> PB 3.09.03
42,195km 3h9min3s tempo 4,28
HRś 170
HRmax 190
Open - 123
M18 - 23
10km - 45.54 pozycja 228
21,097km - 1.35.49 pozycja 198
31km - 2.19.35 pozycja 181
35,4km - 2.44.00 pozycja 150
41,2km - 3.05.44 pozycja 124
Od 10km do mety wyprzedziłem 104 osoby... Negative split jedyna
dla mnie słuszna strategia na maraton! Najszybsza dycha to ostatnia dycha tych zawodów, niesamowite 43min6s! A ostatnie 5km przebiegłem w 21min21s! To się nazywa finisz.
Garmin pokazał mi 42,47km.
I ktoś w komentarzam wskazał mi na dobre przelicznie kalkulatora McMillana ze średnich dystansów! I co? I McMilla trafił w dziesiątke! Z mojego najszybszego biegu na 1km 3,18min wskazywał czas maratonu 3.09.06... Ale jaja, idealnie
Wrzucam fotki z poszczególnymi kilomtrami jakby ktoś był zainteresowany!
Warto tyrać dla takich chwil, tym bardziej jak to powiedział śp. Tomek Kowalski, to był "kawał, dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty"... Ale właśnie tak miało być. Bezwartościowy wynik, a cieszy i motywuje! I takich motywujących, bezwartościowych wyników w tym maratonie było 99%. To jest piękne w bieganiu...