Kupiłem sobie słuchawki do biegania. Właściwie to nawet nie tyle słuchawki, co odtwarzacz, który jest w te słuchawki wbudowany.
SONY - NWZ-W273
Już jakiś czas temu chciałem je sobie kupić, ale były one wtedy dla mnie trochę za drogie. Kosztowały 250zł. Są wodoodporne, czyli można w nich łazić na basen/jezioro, no i nie trzeba się o nie martwić w czasie deszczu. Nigdy nie biegałem ze słuchawkami. Wręcz byłem zdania, że to przeszkadza, bo dekoncentruje. Jednak długie wybiegania potrafią wynudzić człowieka. Na basen co prawda zbyt często nie chadzam, ale gdyby jednak się przytrafiło popluskać, to będzie mi trochę przyjemniej.
W pudełeczku:
Stacja dokująca (Fajny patent - potrafi w kilka minut naładować odtwarzacz, żeby był w stanie działać przez ponad godzinę)
Gabaryt urządzenia:
W pudełeczku są 3 rozmiary gumek:
Nie jestem audiofilem, to też jakiejś poważnej recenzji jakości dźwięku dobywającego się z tego urządzenia ode mnie nie usłyszycie - Raz, że słuchawki są niewygrzane. Dwa, że wszystkie moje pliki to mp3'jki. Zaskoczyła mnie natomiast siła basu.
Jeżeli chodzi o stabilność słuchawek, to nie mam ŻADNYCH zastrzeżeń. Machałem głową we wszelkie możliwe strony i nie było żadnego przemieszczenia urządzenia, nic nie lata - wystarczy je sobie dopasować.
Cały interfejs jest umieszczony w tych prostokącikach, pod uszami. Można podgłośnić, losowo wybierać utwory, zablokować i - nazwijmy to - "próbkować", czyli odtwarzać same refreny poszczególnych piosenek (jakieś 30sec danego utworu).
Jednak nie wystartuje w Krakowie.
To by było już chyba na tyle, jeżeli chodzi o moje biegowe podboje.
Miło było. Spotkało mnie sporo fajnych chwil, ale to już mnie chyba po prostu nie cieszy. Nie potrafię zaspokoić swoich ambicji w tej dyscyplinie, nie mam też zbytniej już wiary we własne możliwości i dalszy rozwój. Kiedyś myślałem, że gdzieś tam w oddali można marzyć o naprawdę konkretnych wynikach, ale zmieniłem zdanie. Natomiast Wam życzę wszystkiego dobrego i radości z biegania. Moje paliwo, które mnie napędzało się wyczerpało. Przekopiuje sobie jakoś zawartość tego bloga i poproszę o jego usunięcie. A więc jednak nigdy nie połamałem w życiu nawet trójki. Trochę to smutne. A pomyśleć, że było kiedyś tyle planów.
Powodzenia wszystkim!
Poznałem naprawdę gromadę fajnych ludzi.
Chyba w końcu coś ruszyło. Nareszcie wyszło równe tempo. Chyba idę na rekord kilometrażu tygodniowego (czego absolutnie nie zakładałem), na blacie już 70km, a jutro jeszcze długie wybieganie. Gdyby nie to, że mnie znajomi pozapraszali w tym tyg na trening, to bym pewnie nie przekroczył 50 - inna sprawa, że to strasznie mocne koty i ciężko mi za nimi nadążyć.
W końcu jestem jako tako zadowolony z jakiegoś swojego biegu (do formy i tak daleko). Cieszy to tym bardziej, że podczas doczołgiwania się na start nic nie zakładało takiego wyniku - bardzo ciężkie nogi, a i nastawienie do biegania miałem żadne.
15KM E (4:55min/km)
4KM T (3:59min/km)
1KM E (5:01min/km)
Rozciąganie - 20min
----------------------------
To był ciężki tydzień. Mam tylko nadzieję, że w następnym już nie będę musiał tyle kręcić rowerem po mieście.
Dobra, ale teraz bez jaj; gdzie do cholery jest mój avatar?
Stadion Agrykola, godzina 18, biegaczy od zatrzęsienia. Byłem w szoku.
Było ok, nadspodziewanie ok. Fajna temperatura do takiego biegania - 6℃
Czas się posilić.
20KM E (5:02min/km)
3KM: 4:14, 4:06, 3:56 ZGON - padłem na trawnik, z 10min odpoczynku.
2KM E (4:53min/km)
----------------------------
Ostatnie dwa kilometry były najcięższe. Wybrałem się w najgorszy moment dnia. Słońce w pełni, ani jednej chmurki - żar. Wziąłem ze sobą z 300ml wody, ale to nie wystarczyło. Padłem, powstałem i doczołgałem się do domu. Nie wiem co ja sobie myślałem z tym przyśpieszeniem, trzeba było odpuścić. Szok dla organizmu, pierwszy taki trening w takiej aurze. Czuję się trochę jak jakiś grubas, tak ociężale i anemicznie mi się biega.
Pierwszy raz odpuściłem jakiekolwiek interesowanie się Półmaratonem Warszawskim. Nawet nie wstałem, żeby pokibicować/popatrzeć. Strasznie mnie to wszystko męczy - chcieć, a nie móc. Lepiej było ominąć to wydarzenie i nie chłonąć kolejnych negatywnych emocji i nie narażać się na ciemną stronę mocy.
Stadion Agrykola. Znowu multum biegaczy. Przerwy wychodziły po 2:30 - 2:40. Właśnie coś tak przeczuwałem, że te tempa będą wychodzić tak mocno. Nie patrzyłem na zegarek, znałem tempo tylko pierwszego powtórzenia - wsio biegane na samopoczucie (a było w porządku). Nie wiem zbytnio co o tym myśleć. A więc... Czas pomyśleć.
Najmocniejsze tysiączki ever. To trochę tak jak z tym niegdysiejszym Biegiem Niepodległości z 2012 roku (38:12/10k) - nie bardzo wiem z czego. Ahoj