Qba - misja 3:59/km
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
poniedziałek, 2 grudnia
rano: 7,5km wolno
popołudniu: 7km po 5:00/km.
Skechers GoRun2.
na piątkę dałem sobie miesiąc, starczyło 3 tygodni. na dychę daje sobie trzy i pół miesiąca - 15 marca jest w Poznaniu Maniacka Dziesiątka i tam chcę złamać 40 minut.
wszelkie rady mile widziane, krytyka, zachęta, datki pieniężne również.
drugi dzień niejedzenia słodyczy przetrwany dzięki mandarynkom.
tyle.
rano: 7,5km wolno
popołudniu: 7km po 5:00/km.
Skechers GoRun2.
na piątkę dałem sobie miesiąc, starczyło 3 tygodni. na dychę daje sobie trzy i pół miesiąca - 15 marca jest w Poznaniu Maniacka Dziesiątka i tam chcę złamać 40 minut.
wszelkie rady mile widziane, krytyka, zachęta, datki pieniężne również.
drugi dzień niejedzenia słodyczy przetrwany dzięki mandarynkom.
tyle.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
wtorek, 3 grudnia.
rano: 4,5 km wolno
popołudniu: 4km taki BNP około Tempo Runu: od 4:30 do 4:05, średnia 4:18/km.
Skechers Go Run2
rano: 4,5 km wolno
popołudniu: 4km taki BNP około Tempo Runu: od 4:30 do 4:05, średnia 4:18/km.
Skechers Go Run2
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
środa, 4 grudnia
rano: 5km wolno
popołudniu: 4 km po 5:00/km. nie dało rady szybciej, mało sił.
czwartek, 5 grudnia
rano: 6km wolno
popołudniu: 4km po ok. 4:40/km, taki 2 zakres.
piątek, 6 grudnia
wolne, żeby uczić Ksawerego.
rano: 5km wolno
popołudniu: 4 km po 5:00/km. nie dało rady szybciej, mało sił.
czwartek, 5 grudnia
rano: 6km wolno
popołudniu: 4km po ok. 4:40/km, taki 2 zakres.
piątek, 6 grudnia
wolne, żeby uczić Ksawerego.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
sobota, 7 grudnia
zabawa biegowa w lesie w Antoninku.
8 x 40'' na 40'' przerwy + 10 x 30'' na 30'' przerwy + 15 x 20'' na 20'' przerwy + 10 x 20'' na 10'' przerwy.
35 minut znoju prowadził Szymuś, który piątke biega 18 minut. tempo odcinków poniżej 4'/km, ile dokładnie nie wiem, bo nie mierzyłem, a w śniegu tak dokładnie nie czuć.
na końcu było bardzo ciężko, zostałem kilkadzieisąt kroków za prowadzącymi.
w sumie 10km. Inov8 Mudclaw 265, spisały się znakomicie.
zabawa biegowa w lesie w Antoninku.
8 x 40'' na 40'' przerwy + 10 x 30'' na 30'' przerwy + 15 x 20'' na 20'' przerwy + 10 x 20'' na 10'' przerwy.
35 minut znoju prowadził Szymuś, który piątke biega 18 minut. tempo odcinków poniżej 4'/km, ile dokładnie nie wiem, bo nie mierzyłem, a w śniegu tak dokładnie nie czuć.
na końcu było bardzo ciężko, zostałem kilkadzieisąt kroków za prowadzącymi.
w sumie 10km. Inov8 Mudclaw 265, spisały się znakomicie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
comiesięczne wpisy też można nazwać regularnymi, prawda?
mniej biegania w grudniu. dostałem konkretnego joba i każda wolna chwila poświęcona jest temu projektowi. na szczęście jest związany z bieganiem, więc nie jest aż tak żal...
staram się biegać w miarę regularnie i robić jak najczęściej coś szybszego
i tak:
9 stycznia 9km
11 stycznia 9,5km
12 stycznia 7km
13 stycznia 14km
16 stycznia 8km
18 stycznia 10km
20 stycznia 13,5km
21 stycznia 5km
25 stycznia 15,5km
27 stycznia 16 km
30 stycznia 15km
31 stycznia 12km
kilka zabaw biegowych, kilka prawie tempo runów.
siła, sprawność, gibkość leży i kwiczy, nie ma czasu i sił. podobnie na apnea.
mniej biegania w grudniu. dostałem konkretnego joba i każda wolna chwila poświęcona jest temu projektowi. na szczęście jest związany z bieganiem, więc nie jest aż tak żal...
staram się biegać w miarę regularnie i robić jak najczęściej coś szybszego
i tak:
9 stycznia 9km
11 stycznia 9,5km
12 stycznia 7km
13 stycznia 14km
16 stycznia 8km
18 stycznia 10km
20 stycznia 13,5km
21 stycznia 5km
25 stycznia 15,5km
27 stycznia 16 km
30 stycznia 15km
31 stycznia 12km
kilka zabaw biegowych, kilka prawie tempo runów.
siła, sprawność, gibkość leży i kwiczy, nie ma czasu i sił. podobnie na apnea.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
5km poniżej 20 minut zaliczone.
to śmieszne, że między 20:50 a 20:30 jest dwadzieścia sekund różnicy, a między 20:10 a 19:50 ze dwieście. pokonanie jakiegoś progu daje spokój wewnętrzny ale również głód zaliczenia kolejnego. snuje się plany i rozpisuje życie na poszczególne treningi. tymczasem rzeczywistość skrzeczy i ustawia nas do pionu, albo sprowadza do poziomu, zależnie od układu odniesienia.
od miesiąca w moim życiu układem odniesienia jest tłumaczenie. och, nie! PRZEKŁAD. w każdej wolnej chwili w domu zakładam strój PRZEKŁADACZA i przekładam. tu strona, tam dwie, i pliki (niestety, tylko wirtualne) rosną. rośnie również brzuch i poczucie winy względem IDEALNEGO MNIE, który z tłuszczowej głębi woła: stary, umawialiśmy się, że na lato 2014 masz mnie pokazać światu! no cóż, może jeszcze wystarczy czasu...
tymczasem minęły święta, znów zaczęło przybywać dnia a na ścianie zawisł nowy kalendarz, pełen czystych kartek. życzę sobie i jednocześnie postanawiam, że zapiszę je ładnymi, polskimi zdaniami, pięknymi w formie i bogatymi w treść.
no cóż, pierwsze koty za płoty.
to śmieszne, że między 20:50 a 20:30 jest dwadzieścia sekund różnicy, a między 20:10 a 19:50 ze dwieście. pokonanie jakiegoś progu daje spokój wewnętrzny ale również głód zaliczenia kolejnego. snuje się plany i rozpisuje życie na poszczególne treningi. tymczasem rzeczywistość skrzeczy i ustawia nas do pionu, albo sprowadza do poziomu, zależnie od układu odniesienia.
od miesiąca w moim życiu układem odniesienia jest tłumaczenie. och, nie! PRZEKŁAD. w każdej wolnej chwili w domu zakładam strój PRZEKŁADACZA i przekładam. tu strona, tam dwie, i pliki (niestety, tylko wirtualne) rosną. rośnie również brzuch i poczucie winy względem IDEALNEGO MNIE, który z tłuszczowej głębi woła: stary, umawialiśmy się, że na lato 2014 masz mnie pokazać światu! no cóż, może jeszcze wystarczy czasu...
tymczasem minęły święta, znów zaczęło przybywać dnia a na ścianie zawisł nowy kalendarz, pełen czystych kartek. życzę sobie i jednocześnie postanawiam, że zapiszę je ładnymi, polskimi zdaniami, pięknymi w formie i bogatymi w treść.
no cóż, pierwsze koty za płoty.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
ta, w poprzednim poście grudzień zamienił mi się ze stycznie, tak więc teraz styczeń nr dwa
2 stycznia 8km
3 stycznia 9km
5 stycznia 12km
6 stycznia 13km
7 stycznia 8km
9 stycznia 11km
11 stycznia 14km
14 stycznia 8km
15 stycznia 8km
16 stycznia 11km
17 stycznia 9km
18 stycznia 15km
19 stycznia 9km
22 stycznia 8,5km
23 stycznia 8,5km
24 stycznia 7,5km
29 stycznia 11km
trochę dolegliwości. kolano mnie boli przez napięcia w paśmie biodrowo-piszczelowym. jak ćwiczę, rozciągam i masuje, jest lepiej, jak zapomnę to gorzej. dlaczego więc tak często zapominam a potem się wkurzam, że mnie boli? bom gupi.
aha, od 1 lutego jest na diecie, bo waga pokazała 79kg, więcej nie miałem od kilku lat...
2 stycznia 8km
3 stycznia 9km
5 stycznia 12km
6 stycznia 13km
7 stycznia 8km
9 stycznia 11km
11 stycznia 14km
14 stycznia 8km
15 stycznia 8km
16 stycznia 11km
17 stycznia 9km
18 stycznia 15km
19 stycznia 9km
22 stycznia 8,5km
23 stycznia 8,5km
24 stycznia 7,5km
29 stycznia 11km
trochę dolegliwości. kolano mnie boli przez napięcia w paśmie biodrowo-piszczelowym. jak ćwiczę, rozciągam i masuje, jest lepiej, jak zapomnę to gorzej. dlaczego więc tak często zapominam a potem się wkurzam, że mnie boli? bom gupi.
aha, od 1 lutego jest na diecie, bo waga pokazała 79kg, więcej nie miałem od kilku lat...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
waga spadła, potem się podniosła. trochę biegam ,trochę mnie noga boli. czasem szybciej czasem wolniej. tyle jeśli chodzi o konkrety.
muszę się wprawiać w pisaniu o tych wszystkich rzeczach, o których myślę, kiedy myślę o bieganiu. niestety otoczenie (przybierające niekiedy postać konkretnych otoczaków) nie chce czasami współpracować. to jest mój odwieczny problem. lubię otaczać się bliskimi przyjaciółmi. nie lubię utrzymywać dziesiątek nic nie znaczących relacji. przywiązuje się mocno, czasami czepiam jak pijawa. serce nie sługa, wybiera jak chce. umysł/serce/wstaw inny organ daje kredyt, który niespłacony upodabnia mnie do Lehman Brothers. Metafora tym gorsza, że banki inwestycyjne nie udzielają kredytów jednostkom. Taki los humanisty z urodzenia.
Pewnie dlatego tak lubię bieganie, że samotność wtedy nie doskwiera ale jest czymś naturalnym, właściwym. Na dodatek, nie myślę o niczym, więc również o tej samotności. Żeby być samotnym, trzeba braku innych obok siebie. Tymczasem w biegu nie ma siebie, ale jest nieoznaczoność Heisenberga. Jedynym towarzyszem, a może alter ego, jest nie pies z krwi i kości, nazwijmy go Czarny, ale kot Schrodingera. I pewnie dlatego najbardziej lubię bić życiówki na samotnych treningach.
póki co nie potrafię oddać tej nonszalancji, robić wpisów przypominających przebieżki - szybko, bez oglądania się na tempo, luźno, ale jak ktoś patrzy z boku, to mu się to podoba. myślę, że odpowiada za to brak koordynacji mózg-ręka.
właśnie. pisząc na komputerze zatracam swoją leworęczność. pamiętam, ze KIEDYŚ lepiej pisałem. czyżby prawa ręka psuła to, co dobrze zacznie lewa? w każdym razie niech i pierwsze próby będą śmieszne. pierwsze sto postów bloga nigdy nie może być dobre, głosi napis na ścianie jednej z zapomnianych buddyjskich świątyń.
muszę się wprawiać w pisaniu o tych wszystkich rzeczach, o których myślę, kiedy myślę o bieganiu. niestety otoczenie (przybierające niekiedy postać konkretnych otoczaków) nie chce czasami współpracować. to jest mój odwieczny problem. lubię otaczać się bliskimi przyjaciółmi. nie lubię utrzymywać dziesiątek nic nie znaczących relacji. przywiązuje się mocno, czasami czepiam jak pijawa. serce nie sługa, wybiera jak chce. umysł/serce/wstaw inny organ daje kredyt, który niespłacony upodabnia mnie do Lehman Brothers. Metafora tym gorsza, że banki inwestycyjne nie udzielają kredytów jednostkom. Taki los humanisty z urodzenia.
Pewnie dlatego tak lubię bieganie, że samotność wtedy nie doskwiera ale jest czymś naturalnym, właściwym. Na dodatek, nie myślę o niczym, więc również o tej samotności. Żeby być samotnym, trzeba braku innych obok siebie. Tymczasem w biegu nie ma siebie, ale jest nieoznaczoność Heisenberga. Jedynym towarzyszem, a może alter ego, jest nie pies z krwi i kości, nazwijmy go Czarny, ale kot Schrodingera. I pewnie dlatego najbardziej lubię bić życiówki na samotnych treningach.
póki co nie potrafię oddać tej nonszalancji, robić wpisów przypominających przebieżki - szybko, bez oglądania się na tempo, luźno, ale jak ktoś patrzy z boku, to mu się to podoba. myślę, że odpowiada za to brak koordynacji mózg-ręka.
właśnie. pisząc na komputerze zatracam swoją leworęczność. pamiętam, ze KIEDYŚ lepiej pisałem. czyżby prawa ręka psuła to, co dobrze zacznie lewa? w każdym razie niech i pierwsze próby będą śmieszne. pierwsze sto postów bloga nigdy nie może być dobre, głosi napis na ścianie jednej z zapomnianych buddyjskich świątyń.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
Tuk-tuk-tuk. Kółka wózka wesoło wygrywały dziki rytm, podskakując na wybojach drogi. Gdyby gdzieś w pobliżu był kompetentny naukowiec z akustycznym zacięciem, mógłby usłyszeć, że w stukocie drewnianych obręczy kryła się zasada działania wszechświata i numery totolotka. Naukowiec siedział jednak w zaduchu swej wieży - bynajmniej nie z kości słoniowej - i zajmował się istotniejszymi kwestiami, np. w którym z dziesiątek alembików jest spirytus, bo w gardle zaschło.
Wózek toczył się powolutku po wertepach. Ciągnął go nieduży wół o melancholijnym obliczu, pogodzony widać z losem. Na koźle siedział dziad, który od czasu do czasu smagał biedne zwierzę wierzbową witką, nie tyle poganiając, co w czuły sposób dając znak, że nie śpi i poważnie traktuje swoje obowiązki.
Wół wiedział jednak, że w istocie to on kieruje rozklekotanym zaprzęgiem i puszczał mimochodem dziadowe razy. Kierowany tyleż instynktem, co wieloletnim doświadczeniem, bezbłędnie wybierał drogę i nie omijał żadnej nierówności. Czy powodowało nim jakieś perwersyjne upodobanie czy zwykła głupota - pozostanie tajemnicą. Dość powiedzieć, że za każdym razem, gdy koło wpadało w dziurę, a osie wózka trzeszczały niebezpiecznie, dziad klął z cicha pod wąsem, a wół uśmiechał się w duchu.
Postronni obserwatorzy, czyli głównie lisy, wiewiórki i leśne ptactwo, nie mieli wątpliwości, że dziad i wół są przyjaciółmi. Z bezpiecznego ukrycia obserwowali zaprzęg, a czasem nawet podbiegali, podlatywali doń by przywitać się z podróżującymi. Co śmielsze ptaki próbowały czasem uchylić rąbka płachty i zajrzeć pod nią, żeby sprawdzić, co się tam skrywa, ale nigdy się to nie udało. Ładunek był tajemnicą, o której szumiał cały las. Co było na wozie?
Wózek toczył się powolutku po wertepach. Ciągnął go nieduży wół o melancholijnym obliczu, pogodzony widać z losem. Na koźle siedział dziad, który od czasu do czasu smagał biedne zwierzę wierzbową witką, nie tyle poganiając, co w czuły sposób dając znak, że nie śpi i poważnie traktuje swoje obowiązki.
Wół wiedział jednak, że w istocie to on kieruje rozklekotanym zaprzęgiem i puszczał mimochodem dziadowe razy. Kierowany tyleż instynktem, co wieloletnim doświadczeniem, bezbłędnie wybierał drogę i nie omijał żadnej nierówności. Czy powodowało nim jakieś perwersyjne upodobanie czy zwykła głupota - pozostanie tajemnicą. Dość powiedzieć, że za każdym razem, gdy koło wpadało w dziurę, a osie wózka trzeszczały niebezpiecznie, dziad klął z cicha pod wąsem, a wół uśmiechał się w duchu.
Postronni obserwatorzy, czyli głównie lisy, wiewiórki i leśne ptactwo, nie mieli wątpliwości, że dziad i wół są przyjaciółmi. Z bezpiecznego ukrycia obserwowali zaprzęg, a czasem nawet podbiegali, podlatywali doń by przywitać się z podróżującymi. Co śmielsze ptaki próbowały czasem uchylić rąbka płachty i zajrzeć pod nią, żeby sprawdzić, co się tam skrywa, ale nigdy się to nie udało. Ładunek był tajemnicą, o której szumiał cały las. Co było na wozie?
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
Pamiętam żarty Tomka. Jak przed i po kolejnych GP darł ze mnie łacha, że znowu nie złamałem 20 minut. Było w tym jednak tak wiele serdeczności, że nie byłem na niego ani trochę zły.
Złojenie mu dupy na piątkę albo dychę było jednym z moich małych biegowych marzeń. Każdy z nas ma podobne pochowane gdzieś po kątach. Kiedy na treningu pobiegłem piątkę poniżej 20 minut, jedną z pierwszych myśli było: „Pochwalę się Tomkowi, jak go spotkam.”
Już go nie spotkam i nigdy nie złoję mu dupy. Tomek miał wczoraj na treningu zawał.
Każda śmierć jest straszna. Nie byliśmy z Tomkiem przyjaciółmi i nie chcę sobie uzurpować prawa do szczególnej żałoby po nim. Ta śmierć jest jednak jedną z tych, które tak trudno przyjąć. Tomek czerpał z życia pełnymi garściami i choć miał bardzo pod górę, walczył o każdy kolejny dzień i rok. Kibicowałem mu mocno, kiedy szykował się do łamania trójki w maratonie.
Kiedy biegaliśmy razem, uwielbiałem słuchać jego opowieści – o biegach na orientację, o imprezach… Łączyło mnie z Tomkiem upodobanie zielonego koloru, nawzajem zazdrościliśmy sobie zielonych ciuchów i butów. Kiedy podczas wspólnych, grupowych wybiegań „na Strzeszynek” Tomek w drodze powrotnej odbijał do siebie, zabierał ze sobą sporo śmiechu.
Pamiętam jedno z ostatnich naszych spotkań, na mecie Chudego Wawrzyńca. Kiedy powiedziałem Tomkowi, jaki czas uzyskałem, spodziewałem się kolejnego żartu. On jednak kiwnął głową z uznaniem i to był dla mnie równie wielki powód do dumy, jak sam rezultat.
Mam nadzieję, że nigdy nie zapomnę tego wszystkiego. Jeżeli kiedykolwiek złamię trójkę w maratonie, na mecie będę myślał o Tomku.
Złojenie mu dupy na piątkę albo dychę było jednym z moich małych biegowych marzeń. Każdy z nas ma podobne pochowane gdzieś po kątach. Kiedy na treningu pobiegłem piątkę poniżej 20 minut, jedną z pierwszych myśli było: „Pochwalę się Tomkowi, jak go spotkam.”
Już go nie spotkam i nigdy nie złoję mu dupy. Tomek miał wczoraj na treningu zawał.
Każda śmierć jest straszna. Nie byliśmy z Tomkiem przyjaciółmi i nie chcę sobie uzurpować prawa do szczególnej żałoby po nim. Ta śmierć jest jednak jedną z tych, które tak trudno przyjąć. Tomek czerpał z życia pełnymi garściami i choć miał bardzo pod górę, walczył o każdy kolejny dzień i rok. Kibicowałem mu mocno, kiedy szykował się do łamania trójki w maratonie.
Kiedy biegaliśmy razem, uwielbiałem słuchać jego opowieści – o biegach na orientację, o imprezach… Łączyło mnie z Tomkiem upodobanie zielonego koloru, nawzajem zazdrościliśmy sobie zielonych ciuchów i butów. Kiedy podczas wspólnych, grupowych wybiegań „na Strzeszynek” Tomek w drodze powrotnej odbijał do siebie, zabierał ze sobą sporo śmiechu.
Pamiętam jedno z ostatnich naszych spotkań, na mecie Chudego Wawrzyńca. Kiedy powiedziałem Tomkowi, jaki czas uzyskałem, spodziewałem się kolejnego żartu. On jednak kiwnął głową z uznaniem i to był dla mnie równie wielki powód do dumy, jak sam rezultat.
Mam nadzieję, że nigdy nie zapomnę tego wszystkiego. Jeżeli kiedykolwiek złamię trójkę w maratonie, na mecie będę myślał o Tomku.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
opowiem Wam, co lubię.
lubię wstawać wcześnie rano, kiedy rodzina jeszcze śpi. maluszki w swoim pokoju śnią o kucykach, tęczach i słonych paluszkach, które nigdy się nie kończą. ania przewraca się na drugi bok, a ja cichaczem zbieram się do wyjścia. czuję ssanie głodu w brzuchu, ale wiem, że minie po kilku minutach biegu. lubię i to.
lubię przejmujący chłód poranka. zimą czuję się, jakby ruch mojego ciała poruszał świat w posadach i sprawiał, ze noc ustępuje dniowi. na asfalcie skrzy się zmarznięta wilgoć, niczym miliardy małych klejnocików. czuję się zaszczycony - za godzinę już ich tu nie będzie. to jedna z licznych nagród, jakimi świt hojnie obdarza porannych biegaczy.
kiedy biegnę do lasku, zawsze w pierwszych krokach kieruję się na szczyt górki. lubię odwracać twarz ku słońcu, zamykać oczy i udawać, że jestem na szczycie 3-tysięcznika w Alpach.
lubię uczucie zmęczenia, zastania, przykurczy, niedołężność towarzyszącą pierwszym kilometrom. ból protestujących tkanek, wyrywanych z należnego snu. lubię, jak w miarę upływu czasu ciepło rozlewa się po ciele. lubię przystawać i rozciągać się leniwie.
w lesie słucham porannego gwaru. brak ludzi nie oznacza, że jest cicho. przeciwnie, dziesiątki, a może setki ptaków dają koncert muzyki awangardowej. wprawny słuchacz usłyszy wpływy dodekafonii i aleatoryzmu. przede wszystkim jednak na myśl przychodzi Święto wiosny Strawińskiego. lubię tę muzykę.
lubię biegać daleko. lubię te 2 kilometry po drugiej stronie jeziora Strzeszyńskiego. dla tych dwóch warto pobiec pozostałe 25. lubię skręcać w nieznane ścieżki. wyobrażam sobie, że biegnę ostatnie kilometry ultra i że wygrywam. naśladuję głos komentatora na mecie (jakby na mecie ultra siedzieli komentatorzy). wyobrażam sobie, że znajomi i przyjaciele śledzą w internecie GPS-ową kropeczkę na trasie i gryzą z nerwów paznokcie. czuję prawdziwe podekscytowanie i radość, która już niedługo wybuchnie. lubię to, mimo że to nieprawda i banał na dodatek. zawsze wtedy przyspieszam.
w każdej podróży (np. na wakacjach) najbardziej lubię ten moment, kiedy już wracam, i do Poznania zostaje kilkanaście-kilkadziesiąt kilometrów. krajobraz staje się znajomy, powtarzam w myślach nazwy kolejnych miejscowości dzielących mnie od domu. myślę o własnej wannie, łóżku i lodówce. podobnie podczas biegu, lubię ostatnie kilometry.
lubię zatrzymywać zegarek pod domem i potwierdzać: "tak, zapisz trening". lubię zjeść duże śniadanie i przez jakiś czas nie czuć zupełnie głodu, również tego biegowego.
lubię tak zaczynać dzień. dzień dobry.
lubię wstawać wcześnie rano, kiedy rodzina jeszcze śpi. maluszki w swoim pokoju śnią o kucykach, tęczach i słonych paluszkach, które nigdy się nie kończą. ania przewraca się na drugi bok, a ja cichaczem zbieram się do wyjścia. czuję ssanie głodu w brzuchu, ale wiem, że minie po kilku minutach biegu. lubię i to.
lubię przejmujący chłód poranka. zimą czuję się, jakby ruch mojego ciała poruszał świat w posadach i sprawiał, ze noc ustępuje dniowi. na asfalcie skrzy się zmarznięta wilgoć, niczym miliardy małych klejnocików. czuję się zaszczycony - za godzinę już ich tu nie będzie. to jedna z licznych nagród, jakimi świt hojnie obdarza porannych biegaczy.
kiedy biegnę do lasku, zawsze w pierwszych krokach kieruję się na szczyt górki. lubię odwracać twarz ku słońcu, zamykać oczy i udawać, że jestem na szczycie 3-tysięcznika w Alpach.
lubię uczucie zmęczenia, zastania, przykurczy, niedołężność towarzyszącą pierwszym kilometrom. ból protestujących tkanek, wyrywanych z należnego snu. lubię, jak w miarę upływu czasu ciepło rozlewa się po ciele. lubię przystawać i rozciągać się leniwie.
w lesie słucham porannego gwaru. brak ludzi nie oznacza, że jest cicho. przeciwnie, dziesiątki, a może setki ptaków dają koncert muzyki awangardowej. wprawny słuchacz usłyszy wpływy dodekafonii i aleatoryzmu. przede wszystkim jednak na myśl przychodzi Święto wiosny Strawińskiego. lubię tę muzykę.
lubię biegać daleko. lubię te 2 kilometry po drugiej stronie jeziora Strzeszyńskiego. dla tych dwóch warto pobiec pozostałe 25. lubię skręcać w nieznane ścieżki. wyobrażam sobie, że biegnę ostatnie kilometry ultra i że wygrywam. naśladuję głos komentatora na mecie (jakby na mecie ultra siedzieli komentatorzy). wyobrażam sobie, że znajomi i przyjaciele śledzą w internecie GPS-ową kropeczkę na trasie i gryzą z nerwów paznokcie. czuję prawdziwe podekscytowanie i radość, która już niedługo wybuchnie. lubię to, mimo że to nieprawda i banał na dodatek. zawsze wtedy przyspieszam.
w każdej podróży (np. na wakacjach) najbardziej lubię ten moment, kiedy już wracam, i do Poznania zostaje kilkanaście-kilkadziesiąt kilometrów. krajobraz staje się znajomy, powtarzam w myślach nazwy kolejnych miejscowości dzielących mnie od domu. myślę o własnej wannie, łóżku i lodówce. podobnie podczas biegu, lubię ostatnie kilometry.
lubię zatrzymywać zegarek pod domem i potwierdzać: "tak, zapisz trening". lubię zjeść duże śniadanie i przez jakiś czas nie czuć zupełnie głodu, również tego biegowego.
lubię tak zaczynać dzień. dzień dobry.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
zazdroszczę ludziom, ktorzy potrafią bardzo szybko otrząsnąć się po porażce, którzy łatwo radzą sobie z przykrymi sytuacjami, które ich spotykają w życiu. w minionym tygodniu kilka razy przeżyłem rozczarowanie, wyrządzono mi krzywdę, przykrość, potraktowano mnie niesprawiedliwie. nie pisze tego po to, żeby się żalić. bardziej upsrawiedliwiam siebie z tego, że w ostatnich dniach zbyt wiele czasu poświęcałem MYŚLENIU, rozpamiętywaniu, analizowaniu co poszło nie tak, dlaczego stało się jak się stało i co z tego wynika.
na szczęście mam wypracowane sposoby postępowania w takich sytuacjach. są dość czasochłonne, ale na szczęście raczej skuteczne. dogłębnie rozważam całą sprawę i sporządzam analityczną mapę. szukam logicznych połączeń i miejsc zerwania, gdzie wkracza absurd, niepotrzebne emocje. dobrze, że podczas sporu dbam o właściwą postawę. krytykuję postawę, a nie człowieka. walczę z argumentami, nie z argumentującymi. staram się nie mieć nic sobie do zarzucenia później, gdy ze skalpelem stoję nad trupem sprawy, gotowy do sekcji zwłok.
analiza musi prowadzić do syntezy. krytyka nie może pozostać bez wniosków. w końcu znajduję konkluzję, wygłaszam wewnętrzny werdykt i umywam ręce. denat ląduje w worku, a czarna limuzyna nocą wyrzuca go do rzeki.
kiedy po czasie wracam myślą do sprawy, pamiętam tylko wnioski, i dobrze.
ta umysłowa praca pozostawia jednak ślad w postaci zmęczenia zwojów. i tu z pomocą przychodzi bieganie. wywieszony jęzor, kołatanie w klatce, krople potu. fizyczność i dosłowność.
bez tego chyba zamyśliłbym się na śmierć.
na szczęście mam wypracowane sposoby postępowania w takich sytuacjach. są dość czasochłonne, ale na szczęście raczej skuteczne. dogłębnie rozważam całą sprawę i sporządzam analityczną mapę. szukam logicznych połączeń i miejsc zerwania, gdzie wkracza absurd, niepotrzebne emocje. dobrze, że podczas sporu dbam o właściwą postawę. krytykuję postawę, a nie człowieka. walczę z argumentami, nie z argumentującymi. staram się nie mieć nic sobie do zarzucenia później, gdy ze skalpelem stoję nad trupem sprawy, gotowy do sekcji zwłok.
analiza musi prowadzić do syntezy. krytyka nie może pozostać bez wniosków. w końcu znajduję konkluzję, wygłaszam wewnętrzny werdykt i umywam ręce. denat ląduje w worku, a czarna limuzyna nocą wyrzuca go do rzeki.
kiedy po czasie wracam myślą do sprawy, pamiętam tylko wnioski, i dobrze.
ta umysłowa praca pozostawia jednak ślad w postaci zmęczenia zwojów. i tu z pomocą przychodzi bieganie. wywieszony jęzor, kołatanie w klatce, krople potu. fizyczność i dosłowność.
bez tego chyba zamyśliłbym się na śmierć.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
Maniacka 41:06
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
no tak. misja 3:59/km trwa.
spuśmy zasłonę milczenia na przygotowania do Maniackiej Dziesiątki. Na usprawiedliwienie mam przekład i mnóstwo roboty w robocie - nie miałem sił na akcenty i czasu na wieczorne ćwiczenia uzupełniające. biegałem ile mogłem i co mogłem. niestety nie było tego wystarczająco dużo i dobrze. do tego waga - mam w tej chwili ok. 5-7 kg więcej niż przed rokiem i wystarczyłoby pozbyć się tego balastu, a chociażby jej części, żeby było dużo lepiej.
dlatego zamierzam z miesiąc potrenować pod dychę, zrzucić ilka kg i połamać 40 minut, bo już jest naprawdę blisko.
sam bieg był bardzo przyjemny. wiatr, którego wszyscy sie bali nie dokuczał zbt mocno. niestety nie miałem zielonego pojęci JAK biec dychę, więc biegłem na czuja. okazało się jednak, że dośc dobrze obrałem tempo. trochę doskwierała mi kolka na 8 i 9 km, ale ogolnie samopoczucie bardzo dobre, wręcz za dobre, powinienem być na mecie bardziej złachany. wyszedł brak treningów pod dychę i nieumiejętność pójścia w trupa w kontekście calego dystansu.
Dziękuję Cichemu za spotkanie, schłodzonego Ciechana - dawno piwo mi tak nie smakowało - i przechówkę łachów w aucie.
Gratuluję Bartkowi, który wykręcił kosmiczny czas!
Gratuluję Michałkowi - jego pierwsze zawody!
Dziękuję Łukaszowi, który jest dla mnie niekończącą się inspiracją i motywacją - dzisiaj uciekałem przed Tobą i na połówce też ma tak być :P
spuśmy zasłonę milczenia na przygotowania do Maniackiej Dziesiątki. Na usprawiedliwienie mam przekład i mnóstwo roboty w robocie - nie miałem sił na akcenty i czasu na wieczorne ćwiczenia uzupełniające. biegałem ile mogłem i co mogłem. niestety nie było tego wystarczająco dużo i dobrze. do tego waga - mam w tej chwili ok. 5-7 kg więcej niż przed rokiem i wystarczyłoby pozbyć się tego balastu, a chociażby jej części, żeby było dużo lepiej.
dlatego zamierzam z miesiąc potrenować pod dychę, zrzucić ilka kg i połamać 40 minut, bo już jest naprawdę blisko.
sam bieg był bardzo przyjemny. wiatr, którego wszyscy sie bali nie dokuczał zbt mocno. niestety nie miałem zielonego pojęci JAK biec dychę, więc biegłem na czuja. okazało się jednak, że dośc dobrze obrałem tempo. trochę doskwierała mi kolka na 8 i 9 km, ale ogolnie samopoczucie bardzo dobre, wręcz za dobre, powinienem być na mecie bardziej złachany. wyszedł brak treningów pod dychę i nieumiejętność pójścia w trupa w kontekście calego dystansu.
Dziękuję Cichemu za spotkanie, schłodzonego Ciechana - dawno piwo mi tak nie smakowało - i przechówkę łachów w aucie.
Gratuluję Bartkowi, który wykręcił kosmiczny czas!
Gratuluję Michałkowi - jego pierwsze zawody!
Dziękuję Łukaszowi, który jest dla mnie niekończącą się inspiracją i motywacją - dzisiaj uciekałem przed Tobą i na połówce też ma tak być :P
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
drugie podejście do dychy 11 maja w Swarzędzu (może wygram Hyundaia?), a potem już wakacje:
K-B-L 110km 3600m przewyższeń
Chudy Wawrzyniec 85km 3300m przewyższeń
Bieg 7 Dolin 100km 4500m przewyższeń
zapowiada się cudne lato
K-B-L 110km 3600m przewyższeń
Chudy Wawrzyniec 85km 3300m przewyższeń
Bieg 7 Dolin 100km 4500m przewyższeń
zapowiada się cudne lato