Bartek Mejsner- przez Marathon des Sables na Muztagh Ata
Moderator: infernal
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Muszę napisać o Normie, muszę bo inaczej żyć mi nie da. Ostatnio ponownie na nią wpadłem i zanim uciekłem wzrokiem, popatrzyła na mnie z wyrzutem, znowu. Oto więc Norma, piszę o niej ona, chociaż zgodnie z powszechnie ostatnio dyskutowaną teorią wcale nią nie musi być. Pani Profesor mówi, że Norma może sobie wybrać czy chce być Normą czy Normanem. Na Śląsku Norma mogłaby być Normalem nawet bo oni inaczej rzeczy nazywają. Na przykład nie mówią wychodząc z domu, że idą na dwór, tylko na pole, a jak idą faktycznie na pole, to mówią, że na łąki. To na marginesie tylko. Wracając do Normy to jak napisałem jest nią i jest w wieku jak wszyscy. Bardzo mi się to kiedyś spodobało i okazuje się, że idealnie pasuje. Ona właśnie jest w wieku jak wszyscy już byli, już są lub będą, ale gdybym miał decydować to raczej to drugie. Norma nie jest ani piękna, ani szczególnie brzydka- jest przeciętna, przeciętnego wzrostu i z przeciętną nadwagą, przeciętną to znaczy nie uniemożliwiającą samodzielne zawiązanie sznurowadeł butów bez utraty przytomności. Uwielbia tkwić w oknie obserwując innych ludzi zwłaszcza zimą kiedy jest ślisko, to po prostu przekomiczne kiedy ludzie toną w zaspach, albo wywracają się na lodzie- ech te służby miejskie i drogowcy. Ostatnio znowu dokopała im- tym służbom w internecie. To fantastyczne jak w dzisiejszych czasach wygodnie można komuś prawdę w cztery oczy wywalić bez wychodzenia z domu. Ta Tenisistka znowu przegrała, do tego jest niezmiennie brzydka i głupia. Norma uważa, że Bokser to idiota bo nie trzyma gardy, inni internauci się z nią zgadzają przy okazji nie zostawiając suchej nitki na rządzie, szczególną uwagę poświęcając nowej Pani Minister lub Ministrze- ponoć ta jeszcze sobie nie wybrała.
Jaki ma Norma stosunek do mnie? Bawię ją nieustannie i niezmiennie od lat. Uwielbia patrzeć jak gramolę się w śniegu wyruszając na moje codzienne bieganie. Albo kiedy w lecie wracam z niego na ostatnich nogach, wyraźnie odwodniony. Spogląda wtedy ironicznie przekąszając politowanie czipsem paprykowym. Ech ci sportowcy amatorzy, marnują tylko czas w nadziei, że mogą go zatrzymać. Głupcy. Norma wie co jest normą, co nią nie jest, norma wie lepiej.
Na przekór Normie i zmęczeniu wcale nie próbując zatrzymać czasu, a tylko zapisać go w pamięci, pobiegałem sobie w niedzielę po lesie. Pobiegałem krócej i wolniej niż chciałem, ale rozjeżdżało mi się pod nogami. Ktoś, może nawet ciągle ta sama osoba, mijał mnie co chwila z uśmiechem, a może mi się tylko wydawało, sam już nie wiem?
Jaki ma Norma stosunek do mnie? Bawię ją nieustannie i niezmiennie od lat. Uwielbia patrzeć jak gramolę się w śniegu wyruszając na moje codzienne bieganie. Albo kiedy w lecie wracam z niego na ostatnich nogach, wyraźnie odwodniony. Spogląda wtedy ironicznie przekąszając politowanie czipsem paprykowym. Ech ci sportowcy amatorzy, marnują tylko czas w nadziei, że mogą go zatrzymać. Głupcy. Norma wie co jest normą, co nią nie jest, norma wie lepiej.
Na przekór Normie i zmęczeniu wcale nie próbując zatrzymać czasu, a tylko zapisać go w pamięci, pobiegałem sobie w niedzielę po lesie. Pobiegałem krócej i wolniej niż chciałem, ale rozjeżdżało mi się pod nogami. Ktoś, może nawet ciągle ta sama osoba, mijał mnie co chwila z uśmiechem, a może mi się tylko wydawało, sam już nie wiem?
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Bez przesady z tą zimą. Codziennie wyglądam z nadzieją przez okno i jest coraz gorzej, nie lepiej. Przejeżdża pług i już chwilę później jest tak jak było wcześniej. Zaczyna mnie to męczyć, może to dlatego, że ciężej się biega i jestem zmęczony.
Scena z filmu. Pacjent- genialny, upośledzony umysłowo muzyk, leży w tubie tomografu komputerowego. Na ekranie monitora lekarze obserwują szarą, nieruchomą plamę mózgu. Włączają muzykę, ekran pozostaje szary. Wyłączają ją i proszą leżącego by wyobraził sobie, że gra na instrumencie. Po chwili ekran monitora ożywa, w miejsce szarości rozlewa się pulsująca tęcza barw- to szczęście.
Tak pewnie dzieje się we mnie kiedy biegnę po lesie. Nie zawsze, ale wystarczy, że przytrafia się to czasami. Dla takich chwil warto czasem zaryzykować wyjście w najgorszą pogodę i znowu kiedy jest jeszcze gorsza niż poprzednio.
Mam nadzieję, że to będzie dzisiaj.
Scena z filmu. Pacjent- genialny, upośledzony umysłowo muzyk, leży w tubie tomografu komputerowego. Na ekranie monitora lekarze obserwują szarą, nieruchomą plamę mózgu. Włączają muzykę, ekran pozostaje szary. Wyłączają ją i proszą leżącego by wyobraził sobie, że gra na instrumencie. Po chwili ekran monitora ożywa, w miejsce szarości rozlewa się pulsująca tęcza barw- to szczęście.
Tak pewnie dzieje się we mnie kiedy biegnę po lesie. Nie zawsze, ale wystarczy, że przytrafia się to czasami. Dla takich chwil warto czasem zaryzykować wyjście w najgorszą pogodę i znowu kiedy jest jeszcze gorsza niż poprzednio.
Mam nadzieję, że to będzie dzisiaj.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
PTL - On August 25th at 17 :30, 115 teams representing 21 nations will find themselves on the starting line on the Place du Triangle de l'Amitié in Chamonix
Takiego maila dzisiaj dostałem i dreszcz mnie przeszedł na myśl o wyzwaniu. I jedna myśl, że wszystko zrobię by ta jedyna ekipa z Polski nie była ostatnia. Choćby na czworakach przyszło iść. Tyle na dzisiaj.
Takiego maila dzisiaj dostałem i dreszcz mnie przeszedł na myśl o wyzwaniu. I jedna myśl, że wszystko zrobię by ta jedyna ekipa z Polski nie była ostatnia. Choćby na czworakach przyszło iść. Tyle na dzisiaj.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
a dzisiaj tak sobie napisałem:
Nie chciałem tak z rana jadowicie, ale to przez tego całego katorżnika tak mi się robi samo. Otóż katorżnik – dumnie zwany biegiem, to zabawa biegowo-ruchowa polegająca na dwugodzinnym taplaniu się w błocku ze skokiem na główkę do bajora i czołganiem. Jest klasyfikacja i wielki medal, którego dźwiganie do domu jest częścią konkurencji. Bardzo głośno o nim i straszny jest mówią.
Ja usłyszałem o nim parę lat temu, kiedy kilka dni po przebiegnięciu Biegu Rzeźnika uczyłem się chodzić na nowo. Pewien niebiegający, napotkany przypadkiem kolega, zapytał czemu tak dziwnie przygarbiony pociągam nogą? Opowiedziałem o wyścigu, o błocie, o 12 godzinach. On mi na to – fajnie, ale wiesz jest taki bieg dla PRAWDZIWYCH facetów, moich dwóch kumpli komandosów go ukończyło- to Bieg Katorżnika. Powinieneś kiedyś spróbować.
Jakoś nie spróbowałem. W kolejnym i jeszcze następnym roku zadbałem o poprawienie życiówki w Biegu Rzeźnika. Może kiedyś znajdę w sobie dość sił by podołać i biegowi katorżnika? Czuję że chyba nieprędko, a może nigdy? W końcu człowiek nie młodnieje, a trzeba jeszcze czas w Rzeźniku troszkę poprawić.
Wczoraj okazałem się być miękki nie twardy i zaliczyłem bieżnię mechaniczną. Ukarałem się za to i obiecałem poprawę. Dzisiaj będzie w lesie niezależnie od temperatury, wilgotności powietrza, wiatru i opadów.
Nie chciałem tak z rana jadowicie, ale to przez tego całego katorżnika tak mi się robi samo. Otóż katorżnik – dumnie zwany biegiem, to zabawa biegowo-ruchowa polegająca na dwugodzinnym taplaniu się w błocku ze skokiem na główkę do bajora i czołganiem. Jest klasyfikacja i wielki medal, którego dźwiganie do domu jest częścią konkurencji. Bardzo głośno o nim i straszny jest mówią.
Ja usłyszałem o nim parę lat temu, kiedy kilka dni po przebiegnięciu Biegu Rzeźnika uczyłem się chodzić na nowo. Pewien niebiegający, napotkany przypadkiem kolega, zapytał czemu tak dziwnie przygarbiony pociągam nogą? Opowiedziałem o wyścigu, o błocie, o 12 godzinach. On mi na to – fajnie, ale wiesz jest taki bieg dla PRAWDZIWYCH facetów, moich dwóch kumpli komandosów go ukończyło- to Bieg Katorżnika. Powinieneś kiedyś spróbować.
Jakoś nie spróbowałem. W kolejnym i jeszcze następnym roku zadbałem o poprawienie życiówki w Biegu Rzeźnika. Może kiedyś znajdę w sobie dość sił by podołać i biegowi katorżnika? Czuję że chyba nieprędko, a może nigdy? W końcu człowiek nie młodnieje, a trzeba jeszcze czas w Rzeźniku troszkę poprawić.
Wczoraj okazałem się być miękki nie twardy i zaliczyłem bieżnię mechaniczną. Ukarałem się za to i obiecałem poprawę. Dzisiaj będzie w lesie niezależnie od temperatury, wilgotności powietrza, wiatru i opadów.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Endorfiny!? - błagam, ileż można o tym pisać, ile razy do tego wracać?
Wczoraj wieczorem czułem się rozbity, ślad gorączki, ból mięśni i kości. Zadziałała synergia- praca i ciężki trening przyprawione stresem, efekt- jestem na krawędzi choroby. W głowie dwie myśli- albo się napiję, albo..idę biegać. Krótka inspekcja barku- a właśnie! wygrała myśl- muszę się napić i niestety zawód. Nie było właśnie tego czego oczekiwałem.
Chwilę później stoję już na bieżni w lodowatym, nieogrzewanym garażu godz 21. Marnie się teraz mój garaż spisuje jako ochrona przed zimą i zimnem, para bije z ust. Przez kilka minut czuję dreszcze na całym ciele, chłód zatyka. Maszyna i jednocześnie wraz z nią ja, ruszamy ciężko- to zapewne za sprawą gęstego oleju. Mam wrażenie , że wszystko ociera i skrzypi.
Po kilku minutach wszystko się zmienia, już mi dobrze- przyspieszam, światełka bieżni błyszczą teraz szybciej i jaśniej.
O 22.15 w garażu jest już ciepło. Stoję ociekając potem obok bieżni na trochę jeszcze drżących, po rozdzierającej mięśnie końcówce biegu, nogach. W głowie czysta chemia. Rozpływa mi się po całym ciele.
Warto było, znowu- ileż można o tym pisać?
Wczoraj wieczorem czułem się rozbity, ślad gorączki, ból mięśni i kości. Zadziałała synergia- praca i ciężki trening przyprawione stresem, efekt- jestem na krawędzi choroby. W głowie dwie myśli- albo się napiję, albo..idę biegać. Krótka inspekcja barku- a właśnie! wygrała myśl- muszę się napić i niestety zawód. Nie było właśnie tego czego oczekiwałem.
Chwilę później stoję już na bieżni w lodowatym, nieogrzewanym garażu godz 21. Marnie się teraz mój garaż spisuje jako ochrona przed zimą i zimnem, para bije z ust. Przez kilka minut czuję dreszcze na całym ciele, chłód zatyka. Maszyna i jednocześnie wraz z nią ja, ruszamy ciężko- to zapewne za sprawą gęstego oleju. Mam wrażenie , że wszystko ociera i skrzypi.
Po kilku minutach wszystko się zmienia, już mi dobrze- przyspieszam, światełka bieżni błyszczą teraz szybciej i jaśniej.
O 22.15 w garażu jest już ciepło. Stoję ociekając potem obok bieżni na trochę jeszcze drżących, po rozdzierającej mięśnie końcówce biegu, nogach. W głowie czysta chemia. Rozpływa mi się po całym ciele.
Warto było, znowu- ileż można o tym pisać?
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Dzisiaj zrobiłem sobie dzień wolny od oficjalnej, obowiązkowej części mojego życia. Wyrwałem dla siebie kilka godzin i przy okazji wygrałem na loterii słońce, zmrożoną trasę, ciepły, bezwietrzny dzień i zmęczone nogi. Okolice Kazimierza Dolnego przez większą część roku są błotniste i nieprzyjazne, teraz zimą mógłbym trenować tylko tu, jest po prostu przepięknie, a jednocześnie pusto surowo i wysmagane wiatrem. Na myśl przychodzi mi tundra.
Chciałbym być coraz mocniejszy, żeby sił przybywało mi z każdym przebytym kilometrem, żeby ta moja siła rosła wraz z marzeniami o bieganiu w różnych miejscach, ale też w tych moich codziennych. Tymczasem czuję się miażdżony własnymi wymaganiami. Garbię się z wysiłku, pękają mi piszczele, wycieka ze mnie. Czuję się słabszy niż byłem rok czy dwa temu. Mam nadzieję, że to subiektywne i nieprawdziwe, że robię dobrze i to co robię zaprocentuje.
Sprzeczne odczucia- odpoczynek po dużym wysiłku, który nie działa jak powinien i jednoczesna myśl, że cały ten wysiłek to para w gwizdek, coś idzie nie tak. A może tak właśnie? Pięknie było i satysfakcjonująco i niczego bym nie zmienił, a jednak czuję się przygnębiony.
Chciałbym być coraz mocniejszy, żeby sił przybywało mi z każdym przebytym kilometrem, żeby ta moja siła rosła wraz z marzeniami o bieganiu w różnych miejscach, ale też w tych moich codziennych. Tymczasem czuję się miażdżony własnymi wymaganiami. Garbię się z wysiłku, pękają mi piszczele, wycieka ze mnie. Czuję się słabszy niż byłem rok czy dwa temu. Mam nadzieję, że to subiektywne i nieprawdziwe, że robię dobrze i to co robię zaprocentuje.
Sprzeczne odczucia- odpoczynek po dużym wysiłku, który nie działa jak powinien i jednoczesna myśl, że cały ten wysiłek to para w gwizdek, coś idzie nie tak. A może tak właśnie? Pięknie było i satysfakcjonująco i niczego bym nie zmienił, a jednak czuję się przygnębiony.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Miałem coś napisać i odechciało mi się, a potem przeczytałem coś na blogu A. I zachciało mi się znowu. Na początek o biegaczkach narciarskich- o J. i M.- tej naszej i tej ich. Kibicuję im obu- tak strasznie podziwiam ich charaktery, ich zapał i pracowitość i determinację i wolę walki i to że trenują latami od rana do nocy bez gwarancji przecież na ostateczny sukces. Łaska Pańska na pstrym koniu jeździ- jakże jaskrawo to widoczne w ostatnich dniach. Wystarczyło zająć 6-te miejsce. Gdyby posługiwać się logiką głupców, na imprezy mistrzowskie należałoby wysyłać tylko trzy zawodniczki- te na podium. Tylko czy ta trzecia nie byłaby wtedy tą ostatnią? Walczy z "hordami uzbrojonymi we wziewy"- te hordy, to o M. Nie mogą jej znieść ci mali ludzie, którzy nie mają pojęcia o poświęceniu i katorżniczym wysiłku, już nawet nie mówię o docenianiu klasy wielkiej mistrzyni. Ja doceniam, podziwiam szczerze i kibicuję jej bardzo, nie bardziej, ale bardzo.
Samego siebie też doceniam. Za sobotnie długie wybieganie na przykład- 30 km szybciej i lepiej było niż się tego spodziewałem. Taniec na lodzie był chwilami i taplanie w lodowatej pełnej grudek lodu wodzie. Fale zmęczenia pojawiały się i cofały wraz z myślami jak ja tego wysiłku nienawidzę i kocham jednocześnie.
Siedzę z nosem w dzienniku treningowym- moim własnym z 2012. Próbuję między wierszami wyczytać co oprócz mniejbiegania robiłem lepiej? Dlaczego biegałem szybciej? Może to stąd to przygnębienie, którego nie mogę przegonić, może 1kg? a może po prostu 2 lata?
Samego siebie też doceniam. Za sobotnie długie wybieganie na przykład- 30 km szybciej i lepiej było niż się tego spodziewałem. Taniec na lodzie był chwilami i taplanie w lodowatej pełnej grudek lodu wodzie. Fale zmęczenia pojawiały się i cofały wraz z myślami jak ja tego wysiłku nienawidzę i kocham jednocześnie.
Siedzę z nosem w dzienniku treningowym- moim własnym z 2012. Próbuję między wierszami wyczytać co oprócz mniejbiegania robiłem lepiej? Dlaczego biegałem szybciej? Może to stąd to przygnębienie, którego nie mogę przegonić, może 1kg? a może po prostu 2 lata?
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Nie będę ściemniał, przyznaję, mam się za dobrze wytrenowanego człowieka, nie tylko biegowo. Oprócz biegania, kilka razy w tygodniu, regularnie wykonuję ćwiczenia siłowe. Żadne tam specjalne- po prostu pompki, deskę, wykroki, przysiady rzadziej brzuszki. Kilka lat temu uzupełniałem to o siłownię potem grę w squasha, ale znudziło mi się podnoszenie ciężarów, a podczas gry nadwyrężyłem stopę i wystraszyłem się, że uniemożliwi mi to bieganie. W ostatni poniedziałek, po niemal rocznej przerwie znowu wziąłem rakietę w garść. Trochę mi się oczywiście zapomniało, parę razy machnąłem rakietką o mało nie obrywając sobie ramienia, innym znowu zaliczyłem głową ścianę. Najważniejsze - nogi całe. Przegrałem naturalnie, nie o tym jednak chciałem.
Myślałem, a nawet pisałem ostatnio, że szukam w starych zapiskach co zmieniłem w moim treningu, o czym zapomniałem, czego mi brakuje? We wtorek rano zwlekając się z trudem z łóżka, sam sobie odpowiedziałem. Moje ciało bólem przypomniało mi o mięśniach, które zaniedbałem. Bieganie to nie wszystko żeby dobrze biegać.
O interwałach też sobie postanowiłem przypomnieć, dawno, dawno ich nie robiłem i żeby nie odkładać na przyszłość zacząłem od razu wczoraj. Miały być tysiączki- 7 razy, ale zacząłem bez wyczucia, za szybko i skończyło się na trzyminutówkach- 5 razy. Na początek wystarczy.
Myślałem, a nawet pisałem ostatnio, że szukam w starych zapiskach co zmieniłem w moim treningu, o czym zapomniałem, czego mi brakuje? We wtorek rano zwlekając się z trudem z łóżka, sam sobie odpowiedziałem. Moje ciało bólem przypomniało mi o mięśniach, które zaniedbałem. Bieganie to nie wszystko żeby dobrze biegać.
O interwałach też sobie postanowiłem przypomnieć, dawno, dawno ich nie robiłem i żeby nie odkładać na przyszłość zacząłem od razu wczoraj. Miały być tysiączki- 7 razy, ale zacząłem bez wyczucia, za szybko i skończyło się na trzyminutówkach- 5 razy. Na początek wystarczy.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Krok pierwszy to szeroko otworzyć oczy i natychmiast oprzeć się pokusie ich ponownego zamknięcia. To wrodzony i niezbywalny mechanizm, nie jestem pewien, ale pewnie atawistyczny. Nie jestem pewien bo nie pytam innych, zresztą i tak by nie powiedzieli prawdy- jak to ludzie. Żebym nie wiem jak mocno zmotywowany kładł się do łóżka, wstaję z niego z trudem. Naturalnie, że nie ułatwia mi zadania to, że zwykle coś mnie wtedy boli, najpewniej przykurczone wielogodzinnym bezruchem i wieloletnią eksploatacją mięśnie. Starość- niezrozumiała jeszcze i zupełnie nie do zaakceptowania, choć odległa- odzywa się- na razie cichym lub raczej przytłumionym odległością szeptem. Za kilka lat, które minął jak mrugnięcie okiem, będzie na mnie wrzeszczeć zuchwale.
Niedzielny poranek jest inny niż wszystkie inne poranki. Przed siódmą jest jeszcze cicho i zimno jak w nocy. Wszystko srebrzy się chłodem, chociaż purpurowo wschodzące słońce obiecuje, że tylko przez chwilę. Budzi się piękny, nowy dzień i jest zupełnie wyjątkowo i mam szczęście być tego częścią. Kilka minut dzieli mnie od chęci odwrócenia się na drugi bok, teraz żyję, oddycham świeżym, ostrym powietrzem, rozgrzewam się, czuję na ciele pierwsze krople potu. Gdzieś wysoko suną z wolna trzy samoloty, wiozą ludzi gdzieś i skądś, pięknie dla mnie malują.
Zwykłe miejsca, zwykły czas, powtarzająca się czynność, obrazy, odczucia pozostają dla mnie wyjątkowe, nie nudzą ani nie nużą mnie- ciekawe na jak długo? Jeśli kiedyś nie będę już mógł lub chciał to czy dostanę coś w zamian? Może na przykład stolik na tarasie, gdzieś nad wodą lub z widokiem na góry?
Jest taka chwila kiedy przestaję myśleć o tym co robię, jestem, poruszam się, nie czuję zmęczenia, wysiłku- płynę. Nie trwa to dłużej niż godzinę i jest to najczęściej druga godzina biegu. Staram się nie wiązać tego trwale z energetyką, ale przecież wiem, że to moment optymalnego wykorzystania zapasów- glikogenu i tłuszczów. W trzeciej odzywa się już zmęczenie i głód, czasem coś boli, i najgorsze- oplatające inne myśli wrażenie znużenia, rezygnacji, bezsensu tego co robię. Wciągając żel lub gryząc stwardniałego batona, walczę wtedy z chęcią przejścia w marsz, walczę z grymasem twarzy, odpędzam te myśli przywołując wspomnienia, wpatrując się w cel. Cel jest wtedy zapowiedzią cierpienia, które już poznałem, nie przyjemnością, o której mimowolnie rozmyślam oglądając zdjęcia szczytów, przypominając sobie aromat kawy w schronisku na dwóch tysiącach metrów, czy szum wyłaniającego się nagle zza krawędzi skały wodospadu. Kiedy przypływa najgorsza fala, przypominam sobie jak podnoszę głowę. Po twarzy spływa słony pot i spod daszka czapki widzę ostatni z czekających mnie szczytów. Ciągle przywołuje to u mnie dreszcze, ciągle obraz jest widoczny jak na zdjęciu, ciągle tam jestem.
Mam zwyczaj wpatrywania się w oczy nielicznych spotkanych o poranku ludzi. Może to dlatego, że zwykle mają pogodne, inne niż później w ciągu dnia twarze. Zupełnie jakby to właśnie były najlepsze godziny życia. Jednych wygania z domu niecierpliwy pies, innych bezsenność, jeszcze innych kac lub zmartwienia. Pomaga na wszystko, chyba pomaga, bo choć zdarzają się oczy nieobecne, nie zdarzają się złe.
Zupełnie o niczym znowu napisałem bo to już prawie na koniec jest. Równie łatwo co gniew lub zachwyt ogarnia mnie przygnębienie. Chyba nie umiem dzielić się przeżyciami w pozytywny sposób. Cóż, jest jak jest.
Niedzielny poranek jest inny niż wszystkie inne poranki. Przed siódmą jest jeszcze cicho i zimno jak w nocy. Wszystko srebrzy się chłodem, chociaż purpurowo wschodzące słońce obiecuje, że tylko przez chwilę. Budzi się piękny, nowy dzień i jest zupełnie wyjątkowo i mam szczęście być tego częścią. Kilka minut dzieli mnie od chęci odwrócenia się na drugi bok, teraz żyję, oddycham świeżym, ostrym powietrzem, rozgrzewam się, czuję na ciele pierwsze krople potu. Gdzieś wysoko suną z wolna trzy samoloty, wiozą ludzi gdzieś i skądś, pięknie dla mnie malują.
Zwykłe miejsca, zwykły czas, powtarzająca się czynność, obrazy, odczucia pozostają dla mnie wyjątkowe, nie nudzą ani nie nużą mnie- ciekawe na jak długo? Jeśli kiedyś nie będę już mógł lub chciał to czy dostanę coś w zamian? Może na przykład stolik na tarasie, gdzieś nad wodą lub z widokiem na góry?
Jest taka chwila kiedy przestaję myśleć o tym co robię, jestem, poruszam się, nie czuję zmęczenia, wysiłku- płynę. Nie trwa to dłużej niż godzinę i jest to najczęściej druga godzina biegu. Staram się nie wiązać tego trwale z energetyką, ale przecież wiem, że to moment optymalnego wykorzystania zapasów- glikogenu i tłuszczów. W trzeciej odzywa się już zmęczenie i głód, czasem coś boli, i najgorsze- oplatające inne myśli wrażenie znużenia, rezygnacji, bezsensu tego co robię. Wciągając żel lub gryząc stwardniałego batona, walczę wtedy z chęcią przejścia w marsz, walczę z grymasem twarzy, odpędzam te myśli przywołując wspomnienia, wpatrując się w cel. Cel jest wtedy zapowiedzią cierpienia, które już poznałem, nie przyjemnością, o której mimowolnie rozmyślam oglądając zdjęcia szczytów, przypominając sobie aromat kawy w schronisku na dwóch tysiącach metrów, czy szum wyłaniającego się nagle zza krawędzi skały wodospadu. Kiedy przypływa najgorsza fala, przypominam sobie jak podnoszę głowę. Po twarzy spływa słony pot i spod daszka czapki widzę ostatni z czekających mnie szczytów. Ciągle przywołuje to u mnie dreszcze, ciągle obraz jest widoczny jak na zdjęciu, ciągle tam jestem.
Mam zwyczaj wpatrywania się w oczy nielicznych spotkanych o poranku ludzi. Może to dlatego, że zwykle mają pogodne, inne niż później w ciągu dnia twarze. Zupełnie jakby to właśnie były najlepsze godziny życia. Jednych wygania z domu niecierpliwy pies, innych bezsenność, jeszcze innych kac lub zmartwienia. Pomaga na wszystko, chyba pomaga, bo choć zdarzają się oczy nieobecne, nie zdarzają się złe.
Zupełnie o niczym znowu napisałem bo to już prawie na koniec jest. Równie łatwo co gniew lub zachwyt ogarnia mnie przygnębienie. Chyba nie umiem dzielić się przeżyciami w pozytywny sposób. Cóż, jest jak jest.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Od wtorku, czyli już dwa dni bez biegania. Czuję się rozbity, nie chory, ale właśnie rozbity więc odpoczywam. Na zmianę oglądam dwa spektakle- Igrzyska i wojnę. Trudno mi wyrazić jak sprzeczne uczucia odczuwam w związku z tym. Z jednej strony wielka radość, z drugiej szczery smutek. Z niedowierzaniem i złością słucham jak źle ludzie mówią o Ukraińcach, o zwykłych takich jak my ludziach, o tej straszliwej, niezasłużonej tragedii, która ich dotyka. Brak w naszym narodzie empatii, to nie jest kraj chrześcijański, jeśli dobrze rozumiem istotę chrześcijaństwa.
Nie będzie więc o bieganiu.
Przy nowym, błyszczącym w wiosennym słońcu, ogrodzeniu tuż koło trzepaka i w pewnym oddaleniu od śmietnika, stoi ławka. Stała tu na długo przed postawieniem ogrodzenia, a nawet wtedy kiedy nie było jeszcze równie nowego co ogrodzenie osiedla bloków po drugiej stronie ulicy. Ulica dzieli osiedla i ludzi. Ci tu, w domkach, nie znają tamtych w blokach i odwrotnie.
Zwykle na ławce siedzą starzy ludzie lub matki z wózkami. Spokojnie tu, cicho, ruch samochodów niewielki...
Dzisiaj nie jest jak zwykle. Ludzie zbierają się przy ławce wyraźnie wzburzeni, co chwila dołącza ktoś następny, dyskutują, gestykulują, palą papierosy.
Tuż obok na nowo powstałym blokowisku doszło do brutalnego pobicia. Grupa zamaskowanych wyrostków idąc między blokami tłukła ludzi bijąc na oślep- bez wyjątku, wszystkich- starych, młodych, kobiety i dzieci. Mocno bili, bez litości i opamiętania. Sporo osób wylądowało w szpitalu. Ktoś jest w stanie krytycznym, ktoś inny stracił oko. Nikt nie potrafi tego co się stało wytłumaczyć ani zrozumieć. Trwa dochodzenie, nikt nic nie wie. Dlaczego?
-Bo nie ma policji na tych chuliganów, nie ma prawa na nich- proszę Pana, Łapią ich i wypuszczają za chwilę.
-Niech Pan nie opowiada, sami sobie ludzie winni. Włóczą się po nocy, to sami się proszą o lanie, nie? Pewnie ktoś tam coś nabroił. Było siedzieć cicho.
- Dobrze gada! Ktoś się komuś naraził i nieszczęście na ludzi sprowadził, nie daj Boże żeby na nas tu kłopoty przywlekli ci z bloków!
- Biedni ludzie, nie można by im jakoś pomóc?
- eee tam biedni, biedni bo głupi, na dodatek teraz za nasze podatki, za nasze pieniądze ich w szpitalu będą leczyć!
- właśnie! A niby dlaczego? Mało nam własnych problemów? O remont chodnika się nie możemy od lat doprosić.
- Ludzie! Opamiętajcie się! A gdyby tak do nas przyszli? A jeśli do nas też przyjdą? Co wtedy? Co powiedzą inni, że sami sobie winni jesteśmy? Czy będą roztrząsać za czyje pieniądze to czy tamto? Jak można patrzeć spokojnie odmawiając choćby współczucia i poparcia?
-ale tam! bzdury Pani opowiada, na obcych się będziemy oglądać, a na co nam to...
Nie będzie więc o bieganiu.
Przy nowym, błyszczącym w wiosennym słońcu, ogrodzeniu tuż koło trzepaka i w pewnym oddaleniu od śmietnika, stoi ławka. Stała tu na długo przed postawieniem ogrodzenia, a nawet wtedy kiedy nie było jeszcze równie nowego co ogrodzenie osiedla bloków po drugiej stronie ulicy. Ulica dzieli osiedla i ludzi. Ci tu, w domkach, nie znają tamtych w blokach i odwrotnie.
Zwykle na ławce siedzą starzy ludzie lub matki z wózkami. Spokojnie tu, cicho, ruch samochodów niewielki...
Dzisiaj nie jest jak zwykle. Ludzie zbierają się przy ławce wyraźnie wzburzeni, co chwila dołącza ktoś następny, dyskutują, gestykulują, palą papierosy.
Tuż obok na nowo powstałym blokowisku doszło do brutalnego pobicia. Grupa zamaskowanych wyrostków idąc między blokami tłukła ludzi bijąc na oślep- bez wyjątku, wszystkich- starych, młodych, kobiety i dzieci. Mocno bili, bez litości i opamiętania. Sporo osób wylądowało w szpitalu. Ktoś jest w stanie krytycznym, ktoś inny stracił oko. Nikt nie potrafi tego co się stało wytłumaczyć ani zrozumieć. Trwa dochodzenie, nikt nic nie wie. Dlaczego?
-Bo nie ma policji na tych chuliganów, nie ma prawa na nich- proszę Pana, Łapią ich i wypuszczają za chwilę.
-Niech Pan nie opowiada, sami sobie ludzie winni. Włóczą się po nocy, to sami się proszą o lanie, nie? Pewnie ktoś tam coś nabroił. Było siedzieć cicho.
- Dobrze gada! Ktoś się komuś naraził i nieszczęście na ludzi sprowadził, nie daj Boże żeby na nas tu kłopoty przywlekli ci z bloków!
- Biedni ludzie, nie można by im jakoś pomóc?
- eee tam biedni, biedni bo głupi, na dodatek teraz za nasze podatki, za nasze pieniądze ich w szpitalu będą leczyć!
- właśnie! A niby dlaczego? Mało nam własnych problemów? O remont chodnika się nie możemy od lat doprosić.
- Ludzie! Opamiętajcie się! A gdyby tak do nas przyszli? A jeśli do nas też przyjdą? Co wtedy? Co powiedzą inni, że sami sobie winni jesteśmy? Czy będą roztrząsać za czyje pieniądze to czy tamto? Jak można patrzeć spokojnie odmawiając choćby współczucia i poparcia?
-ale tam! bzdury Pani opowiada, na obcych się będziemy oglądać, a na co nam to...
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Jak to jest z tą rzeką? Wchodzi się do niej ponownie, czy nie wchodzi? A może lepiej z niej w ogóle nie wychodzić żeby problemu nie było?
Od tygodnia zastanawiam się nad podsumowaniem. O tym, że to najtrudniejsze mówią liczne, nieudane próby scenarzystów filmowych- film niezły, zakończenie fatalne- częste to, nieprawdaż? Już prawie się zdecydowałem na coś takiego właśnie marnego gdy z nieoczekiwaną pomocą nadszedł Q. Przejął pałeczkę, stylowo i w tempo. To zasługa wspólnych treningów słownych- blisko na odległość.
Zwykle piszę rano. Siedzę jak teraz właśnie przy moim zagraconym biurku. Mam na nim rzeczy ważne, tylko takie. Już kilkakrotnie próbowałem posprzątać, ale wszystko zaledwie zmieniło zajmowane pozycje. Obiektywnie oceniając niewiele się zmieniło. Jest tu odstresowująca folia z bąbelkami do strzelania, kartka z podpisami uczestników wyprawy na Manaslu z 2012r, jest cygaro z Hawany w cedrowej tubie, jest kamienny kot z Meksyku, jest kalendarz z podobizną Marka Kamińskiego i wstążka odcięta z własnej ręki na mecie UTMB. Jest kilka innych przedmiotów jeszcze, które pewnie więcej mówią o mnie niż sam potrafię to zrobić.
Mówią, że bieganie to nałóg, nie zgadzam się. Ja myślę, że to raczej rytuał. Kiedy wiele lat temu pozbywałem się nałogu palenia nie cierpiałem z powodu głodu nikotynowego, ale właśnie braku sytuacji i gestu. Symboli mi zabrakło, ciężaru i kształtu zapalniczki zippo w kieszeni spodni. Poranna kawa wraz z papierosem miała smak, zapach i dotyk i wygląd- była częścią mnie jak teraz bieganie...i pisanie o bieganiu, o tym co się w głowie poukładało. W równym stopniu bieganiu jak i pisaniu zawdzięczam plany, marzenia, aspiracje. To dowody mojego istnienia.
Pierwsze sto wpisów bloga nie może być wystarczająco dobre żeby nie można było lepiej, to prawda. Każdy kolejny kilometr zbliża mnie do mojego najlepszego w życiu biegu. Ciekawe czy Matka PR ma już najlepszy bieg swojego życia za, czy wciąż przed sobą? Nie ośmielę się spytać, ale już uśmiechamy się do siebie mijając się w Gaju.
Zbyt teatralny się okazałem lub zbyt próżny by pisać do szuflady skoro nie ma jej w moim biurku, albo raczej wciąż pozostaje w niej porządek, a porządek oznacza pustkę przecież.
Od tygodnia zastanawiam się nad podsumowaniem. O tym, że to najtrudniejsze mówią liczne, nieudane próby scenarzystów filmowych- film niezły, zakończenie fatalne- częste to, nieprawdaż? Już prawie się zdecydowałem na coś takiego właśnie marnego gdy z nieoczekiwaną pomocą nadszedł Q. Przejął pałeczkę, stylowo i w tempo. To zasługa wspólnych treningów słownych- blisko na odległość.
Zwykle piszę rano. Siedzę jak teraz właśnie przy moim zagraconym biurku. Mam na nim rzeczy ważne, tylko takie. Już kilkakrotnie próbowałem posprzątać, ale wszystko zaledwie zmieniło zajmowane pozycje. Obiektywnie oceniając niewiele się zmieniło. Jest tu odstresowująca folia z bąbelkami do strzelania, kartka z podpisami uczestników wyprawy na Manaslu z 2012r, jest cygaro z Hawany w cedrowej tubie, jest kamienny kot z Meksyku, jest kalendarz z podobizną Marka Kamińskiego i wstążka odcięta z własnej ręki na mecie UTMB. Jest kilka innych przedmiotów jeszcze, które pewnie więcej mówią o mnie niż sam potrafię to zrobić.
Mówią, że bieganie to nałóg, nie zgadzam się. Ja myślę, że to raczej rytuał. Kiedy wiele lat temu pozbywałem się nałogu palenia nie cierpiałem z powodu głodu nikotynowego, ale właśnie braku sytuacji i gestu. Symboli mi zabrakło, ciężaru i kształtu zapalniczki zippo w kieszeni spodni. Poranna kawa wraz z papierosem miała smak, zapach i dotyk i wygląd- była częścią mnie jak teraz bieganie...i pisanie o bieganiu, o tym co się w głowie poukładało. W równym stopniu bieganiu jak i pisaniu zawdzięczam plany, marzenia, aspiracje. To dowody mojego istnienia.
Pierwsze sto wpisów bloga nie może być wystarczająco dobre żeby nie można było lepiej, to prawda. Każdy kolejny kilometr zbliża mnie do mojego najlepszego w życiu biegu. Ciekawe czy Matka PR ma już najlepszy bieg swojego życia za, czy wciąż przed sobą? Nie ośmielę się spytać, ale już uśmiechamy się do siebie mijając się w Gaju.
Zbyt teatralny się okazałem lub zbyt próżny by pisać do szuflady skoro nie ma jej w moim biurku, albo raczej wciąż pozostaje w niej porządek, a porządek oznacza pustkę przecież.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Uważność
Mam skłonność do wyłączania uwagi, bywa że w stopniu całkowitym. Frapujące to dla mnie samego bo dysponuję dość podzielną uwagą- umiem na przykład jeść biegnąc jednocześnie, choć może to akurat nie najlepszy przykład.
To wyłączanie świadomości bywa groźne. Tydzień temu kierując, wyjechałem na skrzyżowanie na czerwonym świetle, wczoraj tuż pod koła nadjeżdżającego z prawej. Mógłbym przysiąc, że spojrzałem i zobaczyłem zupełnie pustą drogę, tak jak wcześniej zielone światło. Tak nie było. Muszę być bardziej skupiony, muszę mieć szerzej otwarte oczy, otwartą głowę. Powtarzam to sobie, tylko czasem zapominam co muszę.
Zdaje się, że pewne rzeczy umykają mojej uwadze także w sferze relacji, w kontaktach międzyludzkich. Ktoś ostatnio nazwał to, waląc prosto z mostu, – brakiem wrażliwości. Gruboskórność, nigdy bym się o nią nie podejrzewał, ale może faktycznie taki właśnie jestem lub bywam. Czy to dlatego, że nie znoszę głupoty, prostactwa, chamstwa, bezduszności, braku poszanowania, czy to wymówka? Zarzucano mi w przeszłości to, że więcej we mnie uczuć do zwierząt, niż wobec ludzi. Może to prawda i właśnie dlatego mało wokół mnie tych, na których naprawdę mi zależy.
Pamiętam dokładnie kiedy uważnie sam na siebie spojrzałem. Uważnie, nie mówię przecież o przelotnym spojrzeniu w lustro podczas porannego mycia zębów. To było krótko po śmierci, która wstrząsnęła mną jak nic innego wcześniej. Odchodząc ten człowiek, stał się moim drogowskazem na resztę życia. Często o nim myślę, czasem mam wrażenie jakby był tuż obok, wierzę że tak właśnie jest.
To jeden z powodów, dla którego nigdy nie odpuściłem żadnego, najcięższego biegu. Nigdy nie jestem sam, zwłaszcza w najtrudniejszych chwilach. Co dwie głowy to nie jedna, myślałem usypiając podczas podchodzenia pod największą górę na uginających się ze zmęczenia nogach.
Jakiś czas temu, miesiąc, dwa, nie pamiętam dokładnie, wcześnie rano wybiegłem z domu do lasu. Nie wiem o czym rozmyślałem, co układało mi się w głowie, co przykuło moją uwagę, ale wyłączyłem się całkowicie. Włączył mnie ponownie potężny podmuch powietrza, dosłownie zbiło mnie z nóg, zdmuchnęło z miejsca w którym przekroczyłem tory kolejowe. Przez kilkadziesiąt sekund stałem jak sparaliżowany obserwując znikające w oddali wagony. Znowu zrobiło się cicho, czułem i słyszałem jedynie walenie serca w piersiach.
Zatarł się już w mojej pamięci portret dawno zmarłego przyjaciela, ale na szczęście ciągle czuję przy uchu jego oddech.
Mam skłonność do wyłączania uwagi, bywa że w stopniu całkowitym. Frapujące to dla mnie samego bo dysponuję dość podzielną uwagą- umiem na przykład jeść biegnąc jednocześnie, choć może to akurat nie najlepszy przykład.
To wyłączanie świadomości bywa groźne. Tydzień temu kierując, wyjechałem na skrzyżowanie na czerwonym świetle, wczoraj tuż pod koła nadjeżdżającego z prawej. Mógłbym przysiąc, że spojrzałem i zobaczyłem zupełnie pustą drogę, tak jak wcześniej zielone światło. Tak nie było. Muszę być bardziej skupiony, muszę mieć szerzej otwarte oczy, otwartą głowę. Powtarzam to sobie, tylko czasem zapominam co muszę.
Zdaje się, że pewne rzeczy umykają mojej uwadze także w sferze relacji, w kontaktach międzyludzkich. Ktoś ostatnio nazwał to, waląc prosto z mostu, – brakiem wrażliwości. Gruboskórność, nigdy bym się o nią nie podejrzewał, ale może faktycznie taki właśnie jestem lub bywam. Czy to dlatego, że nie znoszę głupoty, prostactwa, chamstwa, bezduszności, braku poszanowania, czy to wymówka? Zarzucano mi w przeszłości to, że więcej we mnie uczuć do zwierząt, niż wobec ludzi. Może to prawda i właśnie dlatego mało wokół mnie tych, na których naprawdę mi zależy.
Pamiętam dokładnie kiedy uważnie sam na siebie spojrzałem. Uważnie, nie mówię przecież o przelotnym spojrzeniu w lustro podczas porannego mycia zębów. To było krótko po śmierci, która wstrząsnęła mną jak nic innego wcześniej. Odchodząc ten człowiek, stał się moim drogowskazem na resztę życia. Często o nim myślę, czasem mam wrażenie jakby był tuż obok, wierzę że tak właśnie jest.
To jeden z powodów, dla którego nigdy nie odpuściłem żadnego, najcięższego biegu. Nigdy nie jestem sam, zwłaszcza w najtrudniejszych chwilach. Co dwie głowy to nie jedna, myślałem usypiając podczas podchodzenia pod największą górę na uginających się ze zmęczenia nogach.
Jakiś czas temu, miesiąc, dwa, nie pamiętam dokładnie, wcześnie rano wybiegłem z domu do lasu. Nie wiem o czym rozmyślałem, co układało mi się w głowie, co przykuło moją uwagę, ale wyłączyłem się całkowicie. Włączył mnie ponownie potężny podmuch powietrza, dosłownie zbiło mnie z nóg, zdmuchnęło z miejsca w którym przekroczyłem tory kolejowe. Przez kilkadziesiąt sekund stałem jak sparaliżowany obserwując znikające w oddali wagony. Znowu zrobiło się cicho, czułem i słyszałem jedynie walenie serca w piersiach.
Zatarł się już w mojej pamięci portret dawno zmarłego przyjaciela, ale na szczęście ciągle czuję przy uchu jego oddech.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Ewolucja
Pojawił się przy mojej trasie biegowej budynek. Nie zauważałem go zupełnie, dopóki go nie oszklili. Teraz w okolicach dwudziestego kilometra prostuję plecy, wyżej podnoszę kolana i zerkam w lewo. Coś jest jednak z tymi szybami nie tak, bo nie widać wcale tego prostowania, zresztą podnoszenia nóg też niestety. Słoń i tyle. Ewolucja mnie wykończyła- przychodzi mi na myśl. Dobrze, że nie ma tych budynków więcej przy mojej trasie. Musiałbym ją zmienić, albo popaść w depresję opcjonalnie. Lubię sobie wyobrażać, że biegnę pięknie i lekko jak Kenijczyk i wcale nie przychodzi mi to wyobrażanie z trudem. Lustro sprowadza mnie na ziemię tylko na krótką chwilkę.
Pogoda się spaskudziła, stwierdzam rozpaskudzony nadmiernie przedwczesnym wiosennym w zimie ciepłem...Wybiegam z domu zawsze w prawo, potem już różnie, ale muszę to mieć wcześniej przemyślane- dłuższa, czy krótsza trasa, nad zalew, czy do lasu. Spontaniczność to coś, czego zupełnie nie potrafię się w sobie doszukać, zresztą bez przykrości to stwierdzam lub żalu. Jestem systematyczny- lewo tuptuptup, prawo tuptup prawo tuptuptup. Wiem gdzie wieje, gdzie śmierdzi i gdzie płyta chodnikowa podskakuje lub korzeń zdradliwie nogę podstawia. Nie wiem tylko czy będzie dobrze czy do dupy.
W telewizji pokazują sport na najwyższym światowym poziomie. Dobrze bo zamierzam biec bardzo długo, tak długo jak długo będę mógł to robić bez obawy wyślizgnięcia się z butów napełnionych moim własnym potem, czyli jakieś dwie i pół godziny. Dwadzieścia pięć kilometrów bez ani jednego zakrętu, samo tuptuptup bez lewo, prawo.
Na ogromną scenę wychodzą kolejno przedstawiani przez spikera zawodów gladiatorzy. Wita ich entuzjastycznie wielotysięczny tłum widzów, dziesiątki fotoreporterów, stacje telewizyjne. Na ekranie statystyki, podsumowania potwierdzające to, że do walki przystępują najlepsi z najlepszych- nadludzie, herosi. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś może tu przegrać.
Z napięciem i z trudem zachowując równowagę biegnę i obserwuję jednocześnie. Niektórzy twierdzą, że na bieżni to wcale nie jest bieganie, tylko podskakiwanie nad przemieszczającym się za sprawą silnika pasem.
Konkurencja trwa dziesięć minut Już po trzech, czterech na czoło stawki wysuwa się dwóch zawodników. Stopniowo zwiększają swoją przewagę nad resztą, jednocześnie idąc łeb w łeb. Potężne żuchwy i nieprawdopodobnie sprawne mięśnie szyi i brzucha- patrzę na ich zmagania z autentycznym niedowierzaniem. BANG!- czas minął. Stary mistrz wygrał zaledwie o włos. Stoją teraz, niewyobrażalnie zmęczeni- jeden szczęśliwy, drugi smutny- taki jest sport, taki był zawsze. Tłum wiwatuje, na tablicy wyników wszyscy mogą zobaczyć coś, co na długo zapadnie w ich i moją pamięć- 59- tyle właśnie hot- dogów zjadł mistrz w 10 minut.
Na dzisiaj wystarczy tego biegania- podskakiwania. Pięknie, pięknie. Ewolucja.
Pojawił się przy mojej trasie biegowej budynek. Nie zauważałem go zupełnie, dopóki go nie oszklili. Teraz w okolicach dwudziestego kilometra prostuję plecy, wyżej podnoszę kolana i zerkam w lewo. Coś jest jednak z tymi szybami nie tak, bo nie widać wcale tego prostowania, zresztą podnoszenia nóg też niestety. Słoń i tyle. Ewolucja mnie wykończyła- przychodzi mi na myśl. Dobrze, że nie ma tych budynków więcej przy mojej trasie. Musiałbym ją zmienić, albo popaść w depresję opcjonalnie. Lubię sobie wyobrażać, że biegnę pięknie i lekko jak Kenijczyk i wcale nie przychodzi mi to wyobrażanie z trudem. Lustro sprowadza mnie na ziemię tylko na krótką chwilkę.
Pogoda się spaskudziła, stwierdzam rozpaskudzony nadmiernie przedwczesnym wiosennym w zimie ciepłem...Wybiegam z domu zawsze w prawo, potem już różnie, ale muszę to mieć wcześniej przemyślane- dłuższa, czy krótsza trasa, nad zalew, czy do lasu. Spontaniczność to coś, czego zupełnie nie potrafię się w sobie doszukać, zresztą bez przykrości to stwierdzam lub żalu. Jestem systematyczny- lewo tuptuptup, prawo tuptup prawo tuptuptup. Wiem gdzie wieje, gdzie śmierdzi i gdzie płyta chodnikowa podskakuje lub korzeń zdradliwie nogę podstawia. Nie wiem tylko czy będzie dobrze czy do dupy.
W telewizji pokazują sport na najwyższym światowym poziomie. Dobrze bo zamierzam biec bardzo długo, tak długo jak długo będę mógł to robić bez obawy wyślizgnięcia się z butów napełnionych moim własnym potem, czyli jakieś dwie i pół godziny. Dwadzieścia pięć kilometrów bez ani jednego zakrętu, samo tuptuptup bez lewo, prawo.
Na ogromną scenę wychodzą kolejno przedstawiani przez spikera zawodów gladiatorzy. Wita ich entuzjastycznie wielotysięczny tłum widzów, dziesiątki fotoreporterów, stacje telewizyjne. Na ekranie statystyki, podsumowania potwierdzające to, że do walki przystępują najlepsi z najlepszych- nadludzie, herosi. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś może tu przegrać.
Z napięciem i z trudem zachowując równowagę biegnę i obserwuję jednocześnie. Niektórzy twierdzą, że na bieżni to wcale nie jest bieganie, tylko podskakiwanie nad przemieszczającym się za sprawą silnika pasem.
Konkurencja trwa dziesięć minut Już po trzech, czterech na czoło stawki wysuwa się dwóch zawodników. Stopniowo zwiększają swoją przewagę nad resztą, jednocześnie idąc łeb w łeb. Potężne żuchwy i nieprawdopodobnie sprawne mięśnie szyi i brzucha- patrzę na ich zmagania z autentycznym niedowierzaniem. BANG!- czas minął. Stary mistrz wygrał zaledwie o włos. Stoją teraz, niewyobrażalnie zmęczeni- jeden szczęśliwy, drugi smutny- taki jest sport, taki był zawsze. Tłum wiwatuje, na tablicy wyników wszyscy mogą zobaczyć coś, co na długo zapadnie w ich i moją pamięć- 59- tyle właśnie hot- dogów zjadł mistrz w 10 minut.
Na dzisiaj wystarczy tego biegania- podskakiwania. Pięknie, pięknie. Ewolucja.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Motocykl sprzedałem bo pomimo niewystarczających umiejętności brakowało mi niestety zdrowego rozsądku by jeździć nim ostrożnie. Za każdym razem stojąc na światłach czułem nieodpartą chęć żeby odkręcić manetkę gazu. Nigdy nie zapomnę tego wspaniałego uczucia powstałego z emocji, strachu, pędu powietrza i gwizdu silnika.
Podobnie czuję się na nartach, z tą różnicą, że panuję nimi o niebo lepiej niż motocyklem. Pełna kontrola własnego ciała wbijającego krawędzie w twardy, pokryty przez ratrak delikatną tarką stok. Trudno z czymkolwiek poza jazdą motocyklem właśnie, porównać przyjemność rzucenia się na nartach w dół stromego kilkukilometrowego, alpejskiego stoku. W krystalicznie biały, słoneczny dzień, stojąc na szczycie góry trudno nie ulec zachwytowi. Skrzący się lodowiec, maleńki punkcik przecinający nieskazitelną rano biel trasy, samolot będący odbiciem tego punktu na niebie- wszystko pasuje.
Ruszam szybko nabierając prędkości. Głową w dół, to jak skok z mostu na linie, tylko wszystkie mięśnie muszą być napięte, ciało skoncentrowane, nie rozluźnione jak podczas skoku. Już po chwili zaczyna brakować tchu, mięśnie palą, ciało krzyczy. Zatrzymuję się wznosząc krawędziami desek chmurę śniegu...
Nie pamiętam żeby coś tak strasznie i zupełnie niespodziewanie mnie zabolało. Ten ból zaskoczył mnie mimo, że spodziewałem się go chwilę, ułamek sekundy zanim wypełnił moje zmysły. Jechałem zbyt szybko żeby ominąć głęboką dziurę pozostawioną przez ratrak. Prawa noga zatrzymała się w jednej chwili, a wypięta narta wystrzeliła błyskawicznie w bok. Najdziwniejsze jest to, że jedyne co rejestrowałem oprócz tego bólu to myśl- Bieganie mam z głowy. Ciekawe na jak długo?
Podobnie czuję się na nartach, z tą różnicą, że panuję nimi o niebo lepiej niż motocyklem. Pełna kontrola własnego ciała wbijającego krawędzie w twardy, pokryty przez ratrak delikatną tarką stok. Trudno z czymkolwiek poza jazdą motocyklem właśnie, porównać przyjemność rzucenia się na nartach w dół stromego kilkukilometrowego, alpejskiego stoku. W krystalicznie biały, słoneczny dzień, stojąc na szczycie góry trudno nie ulec zachwytowi. Skrzący się lodowiec, maleńki punkcik przecinający nieskazitelną rano biel trasy, samolot będący odbiciem tego punktu na niebie- wszystko pasuje.
Ruszam szybko nabierając prędkości. Głową w dół, to jak skok z mostu na linie, tylko wszystkie mięśnie muszą być napięte, ciało skoncentrowane, nie rozluźnione jak podczas skoku. Już po chwili zaczyna brakować tchu, mięśnie palą, ciało krzyczy. Zatrzymuję się wznosząc krawędziami desek chmurę śniegu...
Nie pamiętam żeby coś tak strasznie i zupełnie niespodziewanie mnie zabolało. Ten ból zaskoczył mnie mimo, że spodziewałem się go chwilę, ułamek sekundy zanim wypełnił moje zmysły. Jechałem zbyt szybko żeby ominąć głęboką dziurę pozostawioną przez ratrak. Prawa noga zatrzymała się w jednej chwili, a wypięta narta wystrzeliła błyskawicznie w bok. Najdziwniejsze jest to, że jedyne co rejestrowałem oprócz tego bólu to myśl- Bieganie mam z głowy. Ciekawe na jak długo?
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Użalania się nad sobą ciąg dalszy. Z nutką seksizmu.
Mechanizmy kierujące naszym postępowaniem- atawizmy, wszechobecne choć często niezauważalne.
Pomimo potwornego bólu podnoszę się najszybciej jak to tylko możliwe. Odrzucam pomoc, propozycję zawiezienia do szpitala. Nic mi nie jest, nic mi nie będzie- to pierwsze słowa, które jestem w stanie wydusić. Zupełnie irracjonalnie odpycham możliwość choćby prześwietlenia uszkodzonego kolana. Polowanie przecież jeszcze nie skończone, a z uszkodzoną nogą z całą pewnością nie dogonię zwierzyny. Przypinam narty i jadę dalej.
Następnego dnia, już na zimno, decyduję rozsądnie. Zostaję. To nawet dobrze bo chcę być sam. Czuję przecież, że pomału wysuwają mi się kolce, zamieniam się w wystraszonego jeża. Idę na spacer, to po trzech godzinach rozsądnego leżenia, na zmianę z okładaniem bolącego miejsca lodem. Spacer zamienia się we wspinaczkę. Stabilizator rozcina skórę pod kolanem. Czuję jak po łydce płynie krew. Dobrze jest nie myśleć co w tej chwili dzieje się w środku. Zdumieni ludzie zjeżdżający w dół stromej narciarskiej trasy patrzą jak samotnie z mozołem, podpierając się kijami zdobywam metr za metrem wzniesienia. Na ekranie wysokościomierza pomału przeskakują cyferki sumujące wykonaną pracę. Byłbym kłamcą gdybym powiedział, że nie odczułem oceanu satysfakcji stojąc z obolałą nogą na samym szczycie- przy górnej stacji kolejki. Głupiec.
Następnego dnia jest znacznie gorzej. Zagryzam zęby i zakładam buty narciarskie. Z uporem maniaka odrzucam myśl, że ta kontuzja jest poważna. Stłuczenie boli, skręcenie boli, ból nie jest zły, zła jest bezsilność.
Z nadzieją patrzę na badającego mnie lekarza. Wciąż zadaję jemu i sobie tylko jedno pytanie jak długo, ile czasu to potrwa? Zdążę?
Mężczyzna wypowiada w ciągu dnia czterokrotnie mniej słów niż kobieta. To zupełnie zrozumiałe, podczas polowania należy zachować skupienie i spokój, gotowanie w jaskini przecież tego nie wymaga...
Mechanizmy kierujące naszym postępowaniem- atawizmy, wszechobecne choć często niezauważalne.
Pomimo potwornego bólu podnoszę się najszybciej jak to tylko możliwe. Odrzucam pomoc, propozycję zawiezienia do szpitala. Nic mi nie jest, nic mi nie będzie- to pierwsze słowa, które jestem w stanie wydusić. Zupełnie irracjonalnie odpycham możliwość choćby prześwietlenia uszkodzonego kolana. Polowanie przecież jeszcze nie skończone, a z uszkodzoną nogą z całą pewnością nie dogonię zwierzyny. Przypinam narty i jadę dalej.
Następnego dnia, już na zimno, decyduję rozsądnie. Zostaję. To nawet dobrze bo chcę być sam. Czuję przecież, że pomału wysuwają mi się kolce, zamieniam się w wystraszonego jeża. Idę na spacer, to po trzech godzinach rozsądnego leżenia, na zmianę z okładaniem bolącego miejsca lodem. Spacer zamienia się we wspinaczkę. Stabilizator rozcina skórę pod kolanem. Czuję jak po łydce płynie krew. Dobrze jest nie myśleć co w tej chwili dzieje się w środku. Zdumieni ludzie zjeżdżający w dół stromej narciarskiej trasy patrzą jak samotnie z mozołem, podpierając się kijami zdobywam metr za metrem wzniesienia. Na ekranie wysokościomierza pomału przeskakują cyferki sumujące wykonaną pracę. Byłbym kłamcą gdybym powiedział, że nie odczułem oceanu satysfakcji stojąc z obolałą nogą na samym szczycie- przy górnej stacji kolejki. Głupiec.
Następnego dnia jest znacznie gorzej. Zagryzam zęby i zakładam buty narciarskie. Z uporem maniaka odrzucam myśl, że ta kontuzja jest poważna. Stłuczenie boli, skręcenie boli, ból nie jest zły, zła jest bezsilność.
Z nadzieją patrzę na badającego mnie lekarza. Wciąż zadaję jemu i sobie tylko jedno pytanie jak długo, ile czasu to potrwa? Zdążę?
Mężczyzna wypowiada w ciągu dnia czterokrotnie mniej słów niż kobieta. To zupełnie zrozumiałe, podczas polowania należy zachować skupienie i spokój, gotowanie w jaskini przecież tego nie wymaga...
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659