Sylw3g - Być jak Tommy Lee Jones w "Ściganym"
Moderator: infernal
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
09.01.2014
Start: Godzina 23:00, 8°C
60min E (5:07min/km)
Łączny dystans: 11,75KM
A jednak zakwasy. Głównie w pośladkowych, czyli można rzec, że mam je w dupie Olałem przebieżki, może jutro będzie lepiej.
Ahh, ta siłka.
Ahoj!
Start: Godzina 23:00, 8°C
60min E (5:07min/km)
Łączny dystans: 11,75KM
A jednak zakwasy. Głównie w pośladkowych, czyli można rzec, że mam je w dupie Olałem przebieżki, może jutro będzie lepiej.
Ahh, ta siłka.
Ahoj!
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
10.01.2014
Start: Godzina 22:30, 6°C, wicher
50min E (5:00min/km)
Łączny dystans: 10KM
Przebieżki olałem i tym razem. Wciąż mam za bardzo otępiałe dwójki i pośladki.
A teraz chciałbym sobie trochę pomędrkować.
-----------------------------------
W sumie wyczekiwałem jakiegoś pytania odnośnie wprowadzenia siłowni w te swoje biegowe podrygi, cobym mógł wtedy się do tego odnieść, ale chyba wyjdę ku temu po prostu na przeciw.
Koncepcja siłowni zrodziła się w mojej głowie już pod koniec poprzedniego sezonu, jeszcze przed startem w Biegu Niepodległości. Chciałem ją wprowadzić już podczas roztrenowania, ale z pewnych przyczyn losowych nie było mi to dane. Wprowadziłem ją dopiero pod koniec tego, co się określa pierwszą fazą. Moment kiepski, zgadzam się. Gdybym zaczął podczas roztrenowania, to teraz nie odczuwałbym tak negatywnych skutków po takim treningu. Niemniej, zamiar jej wprowadzenia pozostał.
No więc, po co mi ta siłownia? Nie uwzględniając samych aspektów biegowych (tj wybieganych kilometrów i treningu samego w sobie) - czyli płaszczyzny, na której jako amator wciąż mogę się najbardziej poprawić - , to swoje słabe punkty widzę w chronicznym braku siły i technice, która mnie wręcz odtrąca. Sądzę, że oba te punkty w dużej mierze jestem w stanie skorygować poprzez właśnie te ćwiczenia na siłowni. Swój brak siły widzę w słabo rozwiniętych mięśniach dwugłowych i pośladkowych. Wydaje mi się, że jest to typowy objaw biegacza-amatora, który któregoś dnia postanowił zaprzestać siedzącego trybu życia i wkręcił się w bieganie - czyli zaczął od człapanka - i tak już się w to bawi X lat. Taki jegomość, zanim dowiedział się, że jest coś takiego jak przebieżki, rytmy, progowe czy interwały, orał wolne kilometry zwykłym człapaniem. Jegomość nie miał potrzeby biegania inaczej, niż wolno. Do czego zmierzam; chodzi mi o to, że przez cały ten czas, taki osobnik przystosował swoje ciało do takiego biegania. Przystosował je na tyle mocno, że przy tym jego wolnym człapaniu angażował głównie mięśnie czworogłowe uda. Przez te X czasu taki osobnik nie miał potrzeby "zawijania" nogi pod tyłek, to też nie angażował w żaden sposób dwójek i tyłka, cisnął w jednej płaszczyźnie aż miło. I tak oto, napędzany poczuciem zajebistości, że jest w stanie przebiec naście kilometrów, a jego koledzy nie, sprawił, że rozwinął tylko jedną partię mięśniową, totalnie zapominając o pozostałych. Innymi słowy, doszło do przerostu jednego pasma, nad pozostałymi. Ów osobnik dopiero z czasem odkopał fora internetowe, zaczął czytać, powoli rodziła się w nim ambicja i chęć progresu. Z czasem zaczął nawet przyglądać się lepszym biegaczom i porównywać ich ze sobą. Doszedł do wniosku, że biega na wyprostowanych nogach i ni cholery to nie wygląda tak, jak sobie siebie przy tym wyobrażał. Taki osobnik przeżywa wtedy szok. "Że jak to tak? Coś tu jest k*rwa głęboko nie tak, jak być powinno, wtf?". Ten osobnik reprezentuje m.in. mnie.
Jeżeli chodzi o mnie, to co jak co, ale nie można mi zarzucić, żebym miał słabe mięśnie czworogłowe. Jak je naprężę, to chcą wręcz wyskoczyć ze skóry, nawet znajomi potrafili na nie zwrócić uwagę. Śmiem twierdzić, że jest to wynikiem właśnie tego, co powyżej. Zanim ja zacząłem na serio myśleć o bieganiu i wynikach, to zdążyłem przebiec chyba z 5 maratonów w granicach 4-6h, i to w wieku 19lat. Takie rzeczy pozostawiły po sobie ślad w postaci przyzwyczajenia się do biegania jak te, poruszane przez yacoola w którymś z artykułów, wahadło. Po czymś takim pozostał krótki, anemiczny krok 60 latka. Wydaję mi się, że amator jest w stanie się przez to przebić. Wystarczy, ze zrównoważy bilans siłowy swoich nóg i będzie biegać od razu lepiej, a gdy to zrobi, to będzie potrafił wytrzymać bieg ciągły w delikatnie pochylonej do przodu sylwetce, pochylonej nie od biodra w górę, a od samego dołu, będzie mógł też w końcu angażować mięśnie pośladków podczas biegu i ładnie zawijać kopytami pod tyłek. Trzeba tylko te mięśnie obudzić, i nakazać tym sukinsynom, że mają pracować i włączać się podczas biegania. Na siłownię na razie chodzę raz w tygodniu, ale chcę dojść do poziomu, że będę mógł bez większego uszczerbku na świeżości robić taki trening dwa razy. Sądzę, że jest to gra naprawdę warta świeczki, że warto jest zacisnąć zęby i przemęczyć się z tymi zakwasami przez jakiś czas, gdyż może to zaowocować czymś naprawdę bardzo fajnym. Nie chodzi mi o jakieś mistyczne bieganie ze śródstopia, to nawet nie w tym rzecz. Zresztą, wyróżnia się jeszcze stan pośredni pomiędzy bieganiem „ze śródstopia” i „ z pięty”. U nas chyba nie ma ładnego określenia na ten element techniki. Chodzi o „mid-foot strike”, i moim zdaniem to jest ten najlepszy model dla długawa. Jeżeli jakiś purysta chce latać maraton z podniesioną piętą przez cały dystans, to proszę bardzo, ale ja na to nigdy nie będę przygotowany, a nawet jeżeli byłbym w stanie jakoś się doczołgać do mety, to i tak nie w czasie, który by mnie satysfakcjonował. Trochę szkoda, że brak tego rozgraniczenia tych trzech modeli kontaktu stopy z podłożem w naszym światku biegowym. Szkoda, że nie miałem dzisiejszej wiedzy na temat biegania w momencie rozpoczęcia biegania, byłbym wtedy kilka lat do przodu, a i moja postawa byłaby zupełnie inna. Na rozbieganiach potrafię już biegać bardzo przyzwoicie, na jednostkach szybszych i zawodach, już nie. Czas to zmienić. Jeżeli uda mi się utrzymać reżim treningowy wraz z siłownią, to będzie to bardzo przyjemny sezon, a przynajmniej z takiego założenia wychodzę. Mam też wrażenie, że lepiej reaguję na obciążenia, może to kwestia lepszego odżywiania, ale na razie nie czuję większego zmęczenia (pomijając zakwasy).
Skoro już tu jestem... Łapcie:
Świetne wykonanie.
Jutro mało lubiana przeze mnie jednostka.
Ahoj!
Start: Godzina 22:30, 6°C, wicher
50min E (5:00min/km)
Łączny dystans: 10KM
Przebieżki olałem i tym razem. Wciąż mam za bardzo otępiałe dwójki i pośladki.
A teraz chciałbym sobie trochę pomędrkować.
-----------------------------------
W sumie wyczekiwałem jakiegoś pytania odnośnie wprowadzenia siłowni w te swoje biegowe podrygi, cobym mógł wtedy się do tego odnieść, ale chyba wyjdę ku temu po prostu na przeciw.
Koncepcja siłowni zrodziła się w mojej głowie już pod koniec poprzedniego sezonu, jeszcze przed startem w Biegu Niepodległości. Chciałem ją wprowadzić już podczas roztrenowania, ale z pewnych przyczyn losowych nie było mi to dane. Wprowadziłem ją dopiero pod koniec tego, co się określa pierwszą fazą. Moment kiepski, zgadzam się. Gdybym zaczął podczas roztrenowania, to teraz nie odczuwałbym tak negatywnych skutków po takim treningu. Niemniej, zamiar jej wprowadzenia pozostał.
No więc, po co mi ta siłownia? Nie uwzględniając samych aspektów biegowych (tj wybieganych kilometrów i treningu samego w sobie) - czyli płaszczyzny, na której jako amator wciąż mogę się najbardziej poprawić - , to swoje słabe punkty widzę w chronicznym braku siły i technice, która mnie wręcz odtrąca. Sądzę, że oba te punkty w dużej mierze jestem w stanie skorygować poprzez właśnie te ćwiczenia na siłowni. Swój brak siły widzę w słabo rozwiniętych mięśniach dwugłowych i pośladkowych. Wydaje mi się, że jest to typowy objaw biegacza-amatora, który któregoś dnia postanowił zaprzestać siedzącego trybu życia i wkręcił się w bieganie - czyli zaczął od człapanka - i tak już się w to bawi X lat. Taki jegomość, zanim dowiedział się, że jest coś takiego jak przebieżki, rytmy, progowe czy interwały, orał wolne kilometry zwykłym człapaniem. Jegomość nie miał potrzeby biegania inaczej, niż wolno. Do czego zmierzam; chodzi mi o to, że przez cały ten czas, taki osobnik przystosował swoje ciało do takiego biegania. Przystosował je na tyle mocno, że przy tym jego wolnym człapaniu angażował głównie mięśnie czworogłowe uda. Przez te X czasu taki osobnik nie miał potrzeby "zawijania" nogi pod tyłek, to też nie angażował w żaden sposób dwójek i tyłka, cisnął w jednej płaszczyźnie aż miło. I tak oto, napędzany poczuciem zajebistości, że jest w stanie przebiec naście kilometrów, a jego koledzy nie, sprawił, że rozwinął tylko jedną partię mięśniową, totalnie zapominając o pozostałych. Innymi słowy, doszło do przerostu jednego pasma, nad pozostałymi. Ów osobnik dopiero z czasem odkopał fora internetowe, zaczął czytać, powoli rodziła się w nim ambicja i chęć progresu. Z czasem zaczął nawet przyglądać się lepszym biegaczom i porównywać ich ze sobą. Doszedł do wniosku, że biega na wyprostowanych nogach i ni cholery to nie wygląda tak, jak sobie siebie przy tym wyobrażał. Taki osobnik przeżywa wtedy szok. "Że jak to tak? Coś tu jest k*rwa głęboko nie tak, jak być powinno, wtf?". Ten osobnik reprezentuje m.in. mnie.
Jeżeli chodzi o mnie, to co jak co, ale nie można mi zarzucić, żebym miał słabe mięśnie czworogłowe. Jak je naprężę, to chcą wręcz wyskoczyć ze skóry, nawet znajomi potrafili na nie zwrócić uwagę. Śmiem twierdzić, że jest to wynikiem właśnie tego, co powyżej. Zanim ja zacząłem na serio myśleć o bieganiu i wynikach, to zdążyłem przebiec chyba z 5 maratonów w granicach 4-6h, i to w wieku 19lat. Takie rzeczy pozostawiły po sobie ślad w postaci przyzwyczajenia się do biegania jak te, poruszane przez yacoola w którymś z artykułów, wahadło. Po czymś takim pozostał krótki, anemiczny krok 60 latka. Wydaję mi się, że amator jest w stanie się przez to przebić. Wystarczy, ze zrównoważy bilans siłowy swoich nóg i będzie biegać od razu lepiej, a gdy to zrobi, to będzie potrafił wytrzymać bieg ciągły w delikatnie pochylonej do przodu sylwetce, pochylonej nie od biodra w górę, a od samego dołu, będzie mógł też w końcu angażować mięśnie pośladków podczas biegu i ładnie zawijać kopytami pod tyłek. Trzeba tylko te mięśnie obudzić, i nakazać tym sukinsynom, że mają pracować i włączać się podczas biegania. Na siłownię na razie chodzę raz w tygodniu, ale chcę dojść do poziomu, że będę mógł bez większego uszczerbku na świeżości robić taki trening dwa razy. Sądzę, że jest to gra naprawdę warta świeczki, że warto jest zacisnąć zęby i przemęczyć się z tymi zakwasami przez jakiś czas, gdyż może to zaowocować czymś naprawdę bardzo fajnym. Nie chodzi mi o jakieś mistyczne bieganie ze śródstopia, to nawet nie w tym rzecz. Zresztą, wyróżnia się jeszcze stan pośredni pomiędzy bieganiem „ze śródstopia” i „ z pięty”. U nas chyba nie ma ładnego określenia na ten element techniki. Chodzi o „mid-foot strike”, i moim zdaniem to jest ten najlepszy model dla długawa. Jeżeli jakiś purysta chce latać maraton z podniesioną piętą przez cały dystans, to proszę bardzo, ale ja na to nigdy nie będę przygotowany, a nawet jeżeli byłbym w stanie jakoś się doczołgać do mety, to i tak nie w czasie, który by mnie satysfakcjonował. Trochę szkoda, że brak tego rozgraniczenia tych trzech modeli kontaktu stopy z podłożem w naszym światku biegowym. Szkoda, że nie miałem dzisiejszej wiedzy na temat biegania w momencie rozpoczęcia biegania, byłbym wtedy kilka lat do przodu, a i moja postawa byłaby zupełnie inna. Na rozbieganiach potrafię już biegać bardzo przyzwoicie, na jednostkach szybszych i zawodach, już nie. Czas to zmienić. Jeżeli uda mi się utrzymać reżim treningowy wraz z siłownią, to będzie to bardzo przyjemny sezon, a przynajmniej z takiego założenia wychodzę. Mam też wrażenie, że lepiej reaguję na obciążenia, może to kwestia lepszego odżywiania, ale na razie nie czuję większego zmęczenia (pomijając zakwasy).
Skoro już tu jestem... Łapcie:
Świetne wykonanie.
Jutro mało lubiana przeze mnie jednostka.
Ahoj!
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
11.01.2014
Start: Godzina 22:00, 5°C, wiaterek.
20min E (4:54min/km)
Progowe: 8x1KM / p 1min Trucht - 4:03, 3:57, 4:00, 3:56, 3:58, 3:54, 3:59, 3:55
10min E (5:06min/km)
Łączny dystans: 15,4KM
Przerwy w tempie 6min/km. W sumie to nie mam nic do dodania. Było w porządku, czyli bez większych problemów. Mam jeszcze delikatny zakwas w pośladkowych i dwójkach, trochę to przeszkadzało, ale też nie jakoś dramatycznie. Dodam (a jednak), że udało mi się biec bardzo ładnie technicznie - mam na ścieżce te ekrany dźwiękochłonne i wykorzystuję je jako lustra
Skorzystałem z tej New Balance'owej wyprzedaży (-30%) i kupiłem sobie w SportGuru koszuleczkę na długi rękaw. Brakowało mi takiego ciuchu, a że kosztowała 56zł, to mogłem sobie jeszcze na taki wydatek pozwolić. Jeszcze któregoś dnia chciałbym sobie kupić jakąś porządniejszą bluzę. Może uda się znaleźć coś fajnego do stówki i nie od Kalenji (A to burżuj j*bany! Kalenji mu nagle nie pasuje!). W wolnej chwili będę sobie przeglądał sklepy w necie.
Nie było już innych kolorów w moim rozmiarze. Łajdaki! Wszystko mi wykupili
Ahoj!
Start: Godzina 22:00, 5°C, wiaterek.
20min E (4:54min/km)
Progowe: 8x1KM / p 1min Trucht - 4:03, 3:57, 4:00, 3:56, 3:58, 3:54, 3:59, 3:55
10min E (5:06min/km)
Łączny dystans: 15,4KM
Przerwy w tempie 6min/km. W sumie to nie mam nic do dodania. Było w porządku, czyli bez większych problemów. Mam jeszcze delikatny zakwas w pośladkowych i dwójkach, trochę to przeszkadzało, ale też nie jakoś dramatycznie. Dodam (a jednak), że udało mi się biec bardzo ładnie technicznie - mam na ścieżce te ekrany dźwiękochłonne i wykorzystuję je jako lustra
Skorzystałem z tej New Balance'owej wyprzedaży (-30%) i kupiłem sobie w SportGuru koszuleczkę na długi rękaw. Brakowało mi takiego ciuchu, a że kosztowała 56zł, to mogłem sobie jeszcze na taki wydatek pozwolić. Jeszcze któregoś dnia chciałbym sobie kupić jakąś porządniejszą bluzę. Może uda się znaleźć coś fajnego do stówki i nie od Kalenji (A to burżuj j*bany! Kalenji mu nagle nie pasuje!). W wolnej chwili będę sobie przeglądał sklepy w necie.
Nie było już innych kolorów w moim rozmiarze. Łajdaki! Wszystko mi wykupili
Ahoj!
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
12.01.2014
Start: Godzina 22:30, 0°C, porywisty wiatr.
120min E (4:51min/km)
Łączny dystans: 24,5KM
Wiatr momentami potrafił ładnie przytykać.
Jakoś tak szybko poszło, ledwo co się zdążyłem zorientować, a ja już byłem w połowie i musiałem zawracać. Szybko udało mi się przypomnieć długie wybiegania. Poszło nad wyraz lekko oddechowo i mięśniowo.
Jakby nie patrzeć, to był to mój 13 dzień biegowy z rzędu (+ 2x siłka i ćwiczenia w domu), a ja tryskam energią. Dieta?
- Kurcze, Sylwek, zacznij się kontrolować
-------------------------------------
Nike Flyknit Trainer+ jako startówka na maraton.
Jest to chyba jedyny but, którego piękno przemawia do mnie tak bardzo, że aż byłbym skłonny wydać na niego tak ogromne pieniądze. Żaden inny but jeszcze u mnie nie wywoływał takiej konsumenckiej żądzy posiadania. Ahh... Już jest rok na rynku, a jego cena nadal w okolicach 400zł Polerowałbym szmateczką, wycierał i trzymał w pudełku.
<wzdycha>
Chyba zaczynam zbierać na te laczki. Zbyt długo one za mną chodzą...
Tydzień: 90,7KM - Jutro wolne od biegania.
Ahoj
Start: Godzina 22:30, 0°C, porywisty wiatr.
120min E (4:51min/km)
Łączny dystans: 24,5KM
Wiatr momentami potrafił ładnie przytykać.
Jakoś tak szybko poszło, ledwo co się zdążyłem zorientować, a ja już byłem w połowie i musiałem zawracać. Szybko udało mi się przypomnieć długie wybiegania. Poszło nad wyraz lekko oddechowo i mięśniowo.
Jakby nie patrzeć, to był to mój 13 dzień biegowy z rzędu (+ 2x siłka i ćwiczenia w domu), a ja tryskam energią. Dieta?
- Kurcze, Sylwek, zacznij się kontrolować
-------------------------------------
Nike Flyknit Trainer+ jako startówka na maraton.
Jest to chyba jedyny but, którego piękno przemawia do mnie tak bardzo, że aż byłbym skłonny wydać na niego tak ogromne pieniądze. Żaden inny but jeszcze u mnie nie wywoływał takiej konsumenckiej żądzy posiadania. Ahh... Już jest rok na rynku, a jego cena nadal w okolicach 400zł Polerowałbym szmateczką, wycierał i trzymał w pudełku.
<wzdycha>
Chyba zaczynam zbierać na te laczki. Zbyt długo one za mną chodzą...
Tydzień: 90,7KM - Jutro wolne od biegania.
Ahoj
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
14.01.2014
Start: 22:00
SIŁKA:
Przysiady 4x10/25KG
Martwy Ciąg 4x8/40KG
Wypady 4x10/15KG
Wyciskanie Płasko 4x8/40KG
Gdyby nie obudził mnie telefon, to pewnie bym dzisiaj tego nie zrobił
Ahoj
Start: 22:00
SIŁKA:
Przysiady 4x10/25KG
Martwy Ciąg 4x8/40KG
Wypady 4x10/15KG
Wyciskanie Płasko 4x8/40KG
Gdyby nie obudził mnie telefon, to pewnie bym dzisiaj tego nie zrobił
Ahoj
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
14.01.2014
Start: Godzina 23:00, 0°C, deszcz.
Aaa... Wiecie co? Nie chce mi się. Idę jednak spać
I tak to jest tydzień startowy, czyli mogę sobie troszkę odpuścić. Chyba zasłużyłem sobie na jeden ekstra dzień wypoczynku, w końcu śmigam już od końca listopada. Poza tym, fajnie by było wreszcie się przestawić na inne godziny treningu. Te odsypianie w ciągu mnie już trochę męczy i niepotrzebnie zaburza rytm dnia.
Aha, no i nie mam żadnych zakwasów po wczorajszej siłce. To cieszy. Zmęczony nie jestem, jedynie śpiący, a sen to jednak ważna sprawa
Wyrzucę sobie z tego tygodnia jedno rozbieganie.
Ahoj
Start: Godzina 23:00, 0°C, deszcz.
Aaa... Wiecie co? Nie chce mi się. Idę jednak spać
I tak to jest tydzień startowy, czyli mogę sobie troszkę odpuścić. Chyba zasłużyłem sobie na jeden ekstra dzień wypoczynku, w końcu śmigam już od końca listopada. Poza tym, fajnie by było wreszcie się przestawić na inne godziny treningu. Te odsypianie w ciągu mnie już trochę męczy i niepotrzebnie zaburza rytm dnia.
Aha, no i nie mam żadnych zakwasów po wczorajszej siłce. To cieszy. Zmęczony nie jestem, jedynie śpiący, a sen to jednak ważna sprawa
Wyrzucę sobie z tego tygodnia jedno rozbieganie.
Ahoj
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
15.01.2014
Start: Godzina 20:30, -2°C, śnieg.
20min E (5:10min/km)
20min T (4:07min/km)
10min E (5:09min/km)
Łączny dystans: 10,7KM
Spieprzyłem ten dzień. Najadłem się orzechów i strasznie zalałem się ich tłuszczem, czyli mój typowy błąd. Pieprzone orzechy! A mówiłem, żeby ich nie kupować. Potwornie mi się biegło, byłem ociężały, ślamazarny i czułem się po prostu źle. Na dodatek zasypało Warszawę śniegiem, który stopniał tylko po to, żeby po chwili zamienić się w lód. Stawianie kroków było niepewne, zero trzymania, a i siła odbicia lądowała w powietrze przez poślizg. Odcinek zakończyłem podpierając się o kolana.
Bardzo słabo widzę tą Chomiczówkę. Jestem na razie w żałosnej dyspozycji. Aż nie mogę uwierzyć w to, co pokazałem tam rok temu... Że ja byłem w stanie polecieć 15KM po 3:55min/km. Powoli zaczynają mnie dręczyć myśli, czy jeszcze kiedykolwiek zdołam się chociaż odbudować, bo na razie to same porażki. Aż się mi się nie chce biec w tą niedzielę. Ciężko jest biegać, trenować i być tak daleko życiówek, to jednak strasznie demotywuje. Zbyt wiele pewności siebie to ja teraz nie mam, oj nie. Oby się tylko nie podłamać tym niedzielnym startem
Chyba mam gorszy dzień... Ahh, cholerne myśli.
Przeżywam teraz swego rodzaju próbę charakteru, a to głównie przez ten nieszczęsny poprzedni sezon i brak czegokolwiek, co mógłbym uznać za sukces.
Cierpliwości Żeby tylko odnaleźć spokój i cierpliwość... Żeby to jakoś przetrzymać
Ahoj
Start: Godzina 20:30, -2°C, śnieg.
20min E (5:10min/km)
20min T (4:07min/km)
10min E (5:09min/km)
Łączny dystans: 10,7KM
Spieprzyłem ten dzień. Najadłem się orzechów i strasznie zalałem się ich tłuszczem, czyli mój typowy błąd. Pieprzone orzechy! A mówiłem, żeby ich nie kupować. Potwornie mi się biegło, byłem ociężały, ślamazarny i czułem się po prostu źle. Na dodatek zasypało Warszawę śniegiem, który stopniał tylko po to, żeby po chwili zamienić się w lód. Stawianie kroków było niepewne, zero trzymania, a i siła odbicia lądowała w powietrze przez poślizg. Odcinek zakończyłem podpierając się o kolana.
Bardzo słabo widzę tą Chomiczówkę. Jestem na razie w żałosnej dyspozycji. Aż nie mogę uwierzyć w to, co pokazałem tam rok temu... Że ja byłem w stanie polecieć 15KM po 3:55min/km. Powoli zaczynają mnie dręczyć myśli, czy jeszcze kiedykolwiek zdołam się chociaż odbudować, bo na razie to same porażki. Aż się mi się nie chce biec w tą niedzielę. Ciężko jest biegać, trenować i być tak daleko życiówek, to jednak strasznie demotywuje. Zbyt wiele pewności siebie to ja teraz nie mam, oj nie. Oby się tylko nie podłamać tym niedzielnym startem
Chyba mam gorszy dzień... Ahh, cholerne myśli.
Przeżywam teraz swego rodzaju próbę charakteru, a to głównie przez ten nieszczęsny poprzedni sezon i brak czegokolwiek, co mógłbym uznać za sukces.
Cierpliwości Żeby tylko odnaleźć spokój i cierpliwość... Żeby to jakoś przetrzymać
Ahoj
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
16.01.2014
Start: Godzina 19:00, -2°C, śnieg.
70min E (4:59min/km)
Łączny dystans: 14,1KM
Świeży śnieg pokrył oblodzenie na chodnikach, było kapkę bezpieczniej.
Spędziłem trochę czasu w przeszukiwaniu polskich, zachodnich i nawet amerykańskich sklepów biegowych i niestety, ale już białych Nike Flyknit Trainer'ów nie dorwę. Zostały już tylko niedobitki. Chyba zdecyduję się po prostu na inny kolor, bo chcice na ten konkretny model buta mam ogromny
Jest mnie o jeden kilogram mniej. Na razie nie widzę negatywnych skutków utraty wagi, wciąż wyglądam znośnie (dbam o makro ).
Ahoj!
Start: Godzina 19:00, -2°C, śnieg.
70min E (4:59min/km)
Łączny dystans: 14,1KM
Świeży śnieg pokrył oblodzenie na chodnikach, było kapkę bezpieczniej.
Spędziłem trochę czasu w przeszukiwaniu polskich, zachodnich i nawet amerykańskich sklepów biegowych i niestety, ale już białych Nike Flyknit Trainer'ów nie dorwę. Zostały już tylko niedobitki. Chyba zdecyduję się po prostu na inny kolor, bo chcice na ten konkretny model buta mam ogromny
Jest mnie o jeden kilogram mniej. Na razie nie widzę negatywnych skutków utraty wagi, wciąż wyglądam znośnie (dbam o makro ).
Ahoj!
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
17.01.2014
Start: Godzina 20:00
15min E (12km/h)
20min TM (14,1km/h)
5min E (12km/h)
20min TM (14,1km/h)
5min E (12km/h)
Łączny dystans: 14,4KM
Wziąłem pulsometr, ale pokazywał straszne bzdury. Przy rozgrzewce miałem tętno na poziomie 170bpm.
Straszna chlapa. Musiałem zmienić miejsce, jak i samą jednostkę. Skorzystałem z darmowej wejściówki do Pure Jatomi w Promenadzie. To nie jest miejsce dla mnie. Duchota, nie pozwalają zdjąć koszulki, bieżnie wiedzą lepiej, kiedy masz zakończyć/odpocząć i taki totalny brak jakiegokolwiek klimatu. Taki wielkomiejski moloch dla snobów (Wybaczcie, ale takiego doznałem odczucia). Nikt nawet nie rzuci jakąś k*rwą, czy innym ch*jem, brak tego klimatu siłowni, tej sprośności Żadnych żartów o kreatynie, koksach czy zastrzykach w dupę. Wszyscy na per Pan i Pani:
A: Przepraszam, czy mógłby mnie Pan asekurować przy wyciskaniu?
B: Ależ oczywiście, proszę Pana.
Oczywiście wyposażone pięknie, eleganckie maszyny i szatnie, czyściutko, piękna sauna. Niemniej, dla mnie miejsce wyprane z jakiegokolwiek charakteru. Ale... Za darmochę! Z dwojga złego wolę już mordownie pełną dziwnie patrzących na mnie karków. Przynajmniej jest wtedy ciekawiej, a i ludzie są bardziej ludzcy.
EDIT: Aha! Z ciekawszych rzeczy, to ukradli mi dzisiaj kołpaki. 15 letnie, porysowane, zmatowiałe i przedarte w kilku miejscach, kołpaki. I to na dodatek pod moim blokiem. Wartość mego auta dramatycznie spadła. Nie wiemczy się po tym pozbieram.
Ale dziewczęta były bardzo ładne - na mordowniach takich się uświadczy.
Ahoj
Start: Godzina 20:00
15min E (12km/h)
20min TM (14,1km/h)
5min E (12km/h)
20min TM (14,1km/h)
5min E (12km/h)
Łączny dystans: 14,4KM
Wziąłem pulsometr, ale pokazywał straszne bzdury. Przy rozgrzewce miałem tętno na poziomie 170bpm.
Straszna chlapa. Musiałem zmienić miejsce, jak i samą jednostkę. Skorzystałem z darmowej wejściówki do Pure Jatomi w Promenadzie. To nie jest miejsce dla mnie. Duchota, nie pozwalają zdjąć koszulki, bieżnie wiedzą lepiej, kiedy masz zakończyć/odpocząć i taki totalny brak jakiegokolwiek klimatu. Taki wielkomiejski moloch dla snobów (Wybaczcie, ale takiego doznałem odczucia). Nikt nawet nie rzuci jakąś k*rwą, czy innym ch*jem, brak tego klimatu siłowni, tej sprośności Żadnych żartów o kreatynie, koksach czy zastrzykach w dupę. Wszyscy na per Pan i Pani:
A: Przepraszam, czy mógłby mnie Pan asekurować przy wyciskaniu?
B: Ależ oczywiście, proszę Pana.
Oczywiście wyposażone pięknie, eleganckie maszyny i szatnie, czyściutko, piękna sauna. Niemniej, dla mnie miejsce wyprane z jakiegokolwiek charakteru. Ale... Za darmochę! Z dwojga złego wolę już mordownie pełną dziwnie patrzących na mnie karków. Przynajmniej jest wtedy ciekawiej, a i ludzie są bardziej ludzcy.
EDIT: Aha! Z ciekawszych rzeczy, to ukradli mi dzisiaj kołpaki. 15 letnie, porysowane, zmatowiałe i przedarte w kilku miejscach, kołpaki. I to na dodatek pod moim blokiem. Wartość mego auta dramatycznie spadła. Nie wiemczy się po tym pozbieram.
Ale dziewczęta były bardzo ładne - na mordowniach takich się uświadczy.
Ahoj
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
18.04.2014
tart: Godzina 18:30, -2°C, śnieg.
25min REC (5:39min/km)
Przebieżki 4x20sec/20sec
Łączny dystans: 5KM
Rozruch. U mnie chodniki to już rozszarpane lodowisko.
A teraz idziem na urodzinki. Posiedzę z godzinkę i czmychnę.
Jutro chyba ubiorę Jomy, te same, w których biegłem Chomiczówkę rok temu. Te Brooksy to był jednak chybiony zakup
Ahoj
tart: Godzina 18:30, -2°C, śnieg.
25min REC (5:39min/km)
Przebieżki 4x20sec/20sec
Łączny dystans: 5KM
Rozruch. U mnie chodniki to już rozszarpane lodowisko.
A teraz idziem na urodzinki. Posiedzę z godzinkę i czmychnę.
Jutro chyba ubiorę Jomy, te same, w których biegłem Chomiczówkę rok temu. Te Brooksy to był jednak chybiony zakup
Ahoj
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
19.01.2014
Start: Godzina 11:00, -5°C, śnieg (już nie pamiętam), momentami wietrznie.
XXXI Bieg Chomiczówki - 15KM ATEST
Wynik: 1:00:32 Netto (?)
Średnie tempo: 4:03min/km
Międzyczasy z wyników: 2,5KM - 0:08:14/102 5KM - 0:20:04/97 7,5KM - 0:28:23/92 10KM - 0:40:24/96 12,5KM - 0:49:00/103 15KM - 01:00:32/105
Międzyczasy z Garmina:
1 3:59
2 3:54
3 4:00
4 3:59
5 3:53
6 4:00
7 4:02
8 4:03
9 4:08
10 4:11
11 4:07
12 4:07
13 4:10
14 4:11
15 3:57
A tu - dla porównania - międzyczasy z zeszłego roku:
1 3:45
2 3:44
3 3:46
4 3:44
5 3:53
6 3:55
7 4:02
8 3:55
9 3:51
10 3:54
11 3:58
12 4:02
13 3:57
14 3:55
15 3:55
16 3:35
Chcę mieć to już za sobą, nie chcę musieć do tego jutro wracać. Bieg poszedł żałośnie. Słabłem w oczach, nie mam za grosz wytrzymałości, szybkości zresztą też. Jest o tyle dobrze, że nie jestem aż tak bardzo do tyłu, jak to przypuszczałem przed startem, ale to nadal jest poziom, który mnie w ogóle nie interesuje. Start uważam za odzwierciedlenie dzisiejszych możliwości, dałem z siebie tyle, ile tylko mogłem. Jakim cudem ja mogłem doprowadzić się do takiego spadku formy? Po prostu tego nie potrafię ogarnąć. Potrzebuję czasu, żeby spróbować wysnuć jakieś wnioski. Kiedy przed startem pytano mnie o czas, to bez wahania odpowiadałem, że nie złamie nawet godziny. Jakże inne było moje nastawienie rok temu. Rok temu miałem tą iskrę, tą chęć walki i poczucie dobrej formy. A dziś? Dziś byłem cieniem dawnego siebie. Wyobraźcie sobie moją frustracje przez całe 15km, przez całe 15km byłem na siebie wściekły, że nie potrafię biec szybciej, że rok temu byłbym tych przed sobą łykną. Powiem szczerze; gdyby nie fakt, że występowaliśmy jako drużynówka, to ja po drugim okrążeniu bym zszedł z trasy. Nie chciałem jednak zawieść kolegów i starałem się jakoś doczołgać. Trzecie kółko było już śmieszne. Czułem ten krótki krok, te zwalnianie, kiepsko działało na mnie bycie wyprzedzanym. Jakiś czas temu coś we mnie pękło i nie mogę wrócić do siebie. Gdyby nie to, że to jest dopiero tydzień po wejściu w drugą fazę, to byłbym w absolutnej kropce i powiedziałbym, że nie wiem co robić. Czy rzucić to wszystko diabły i uznać, że nie warto się męczyć, czy dalej próbować. Odkąd wkręciłem się na dobre w bieganie, to chciałem rywalizować z innymi, chciałem walczyć z ludźmi o lokaty i czasy. Dzisiaj mi się już nie chce. Jakoś na razie nie potrafię się cieszyć swoim hobby. Mam wrażenie, że ta cała praca, którą wkładam w swój trening, siłownia, stabilizacja, ćwiczenia w domu, rozciąganie i sam trening biegowy, że ten mój wkład jest nie proporcjonalny do moich możliwości. Zaczynam wątpić. Jeżeli ten sezon będzie nieudany, jeżeli nie będzie żadnego przebłysku nadziei na lepsze wyniki, to sezonu 2015 już nie będzie. To jest ostatni raz. Za dużo poświęcam, a za mało przysparza mi to ostatnimi czasy radości. Często jest tak, że jak już lądujemy wyczerpani na mecie, albo jesteśmy już jej blisko, to mówimy sobie, że nigdy więcej tego już nie zrobimy, ale po kilku godzinach znowu jesteśmy gotowi na nowe wyzwanie. U mnie dzisiaj takiej gotowości nie było.
Ten wpis może by nie miał takiego wydźwięku, gdyby nie dalsza część dzisiejszego dnia. Wypadły mi drzwi w aucie (tak, dosłownie). A tak się składa, że ja auta używam do pracy. Do pracy, w której dziś musiałem być. Wyobraźcie sobie dwie godziny prowadzenia jedną ręką, żeby drugą starać się z całej siły trzymać drzwi. Straszny ból i przykurcz. Przymusowe postoje. Naprawa była prosta, bo po prostu odkręcił się z zawiasów taki bolec, ale byłem na tyle szczęściarzem, że ów bolec wypadł pomiędzy nadkole, a jego plastikowe maskowanie (te za kołem). No i, żeby bolec wyciągnąć, musiałem zdjąć całe te cholerne maskowanie. Po ciemku. W mrozie. Ze skostniałymi palcami. W śniegu. I to wszystko pod presją czasu i z brakiem odpowiednich narzędzi. Ubabrałem się przy tym jak świnia i taki brudny musiałem iść między ludzi. Usterkę naprawiłem, ale podczas naprawy, w wyniku chyba nawarstwienia frustracji dnia, dostałem istnej furii. Kląłem, darłem się, zachowywałem się nieracjonalnie i nerwowo. Ja jestem jakimś dziwnym przypadkiem, takim pełnym sprzeczności. Niby nie jestem wylewny, a piszę o tym na blogu. Niby potrafię w sobie skrywać uczucia, ale jak przyjdzie co do czego, to następuje istna eksplozja i wtedy lepiej się do mnie bez kija nie zbliżać. Z tą eksplozją dziś było podobnie po samym biegu. Na mecie byłem wściekły, nie potrafiłem nawet pogratulować koledze życiówki. Zachowałem się przy tym jak cham i poszedłem się przebierać. W drodze do szatni chciałem tym medalem cisnąć w kaczki. Źle ze mną.
Z tego też powodu, chciałem zaprzestać blogowania. Przynajmniej na jakiś czas. Nie mam ochoty wylewać takiej żółci. Przyzwyczaiłem się do prowadzenia tego dzienniczka i sprawia mi to przyjemność, ale w pewnych okolicznościach może to działać na mnie toksycznie. Prawdopodobnie zrezygnuję w tym roku w ogóle z Grand Prix Warszawy, nie mam zamiaru widzieć, jak bardzo się zapuściłem. Na pewno pochwalę się zakupem nowych butów, o tak. Może ten nowy zakup wprowadzi mi trochę radości w bieganie. Czy będą wpisy później i jeżeli tak, to kiedy? Tego nie wiem. Muszę się odbudować. Muszę odzyskać motywację, pewność siebie i spokój wewnętrzny. Jestem zbyt cięty i spięty. Za bardzo chce. Pamiętacie "Rocky III"? Porównanie oczywiście nieproporcjonalne do mojego poziomu, przecież nie walczę o żadne zaszczyty, pieniądze czy tytuły, ale chodzi o obrazek, który się tam pojawia. W momeńcie, kiedy Rocky jest w dołku i zatraca się sam w sobie, pojawia się nagle ktoś (Apollo), kto go stawia na nogi i pomaga mu dojść do siebie, pomaga mu odzyskać te sławne "Eye of the Tiger". Ja również muszę odzyskać swoje "Eye of the Tiger". I nie, nie jest to aluzja do kierowania się stronę jakiegoś trenera. Nie mam na to środków, ani też zaufania. Wiem jedno. Ja nadal będę trenować, ćwiczyć i się rozciągać. Na razie jestem w dołku. Ale może uda się z niego wykaraskać. Ahh, co ja bym robił, gdyby nie te bieganie
Cóż więcej powiedzieć... Na pewno widzimy się w Krakowie. No bo przecież już opłaciłem Będę tutaj na pewno zaglądać Nie będę odpisywać na komentarze, bo nie mam po prostu na to chęci. Co chciałem napisać, to napisałem. Sorki.
Tak, tak. Kolejna drama na bieganie.pl spowodowana słabym wynikiem. Nic nowego. Ile razy takowe miały tu miejsce
Ahoj
Start: Godzina 11:00, -5°C, śnieg (już nie pamiętam), momentami wietrznie.
XXXI Bieg Chomiczówki - 15KM ATEST
Wynik: 1:00:32 Netto (?)
Średnie tempo: 4:03min/km
Międzyczasy z wyników: 2,5KM - 0:08:14/102 5KM - 0:20:04/97 7,5KM - 0:28:23/92 10KM - 0:40:24/96 12,5KM - 0:49:00/103 15KM - 01:00:32/105
Międzyczasy z Garmina:
1 3:59
2 3:54
3 4:00
4 3:59
5 3:53
6 4:00
7 4:02
8 4:03
9 4:08
10 4:11
11 4:07
12 4:07
13 4:10
14 4:11
15 3:57
A tu - dla porównania - międzyczasy z zeszłego roku:
1 3:45
2 3:44
3 3:46
4 3:44
5 3:53
6 3:55
7 4:02
8 3:55
9 3:51
10 3:54
11 3:58
12 4:02
13 3:57
14 3:55
15 3:55
16 3:35
Chcę mieć to już za sobą, nie chcę musieć do tego jutro wracać. Bieg poszedł żałośnie. Słabłem w oczach, nie mam za grosz wytrzymałości, szybkości zresztą też. Jest o tyle dobrze, że nie jestem aż tak bardzo do tyłu, jak to przypuszczałem przed startem, ale to nadal jest poziom, który mnie w ogóle nie interesuje. Start uważam za odzwierciedlenie dzisiejszych możliwości, dałem z siebie tyle, ile tylko mogłem. Jakim cudem ja mogłem doprowadzić się do takiego spadku formy? Po prostu tego nie potrafię ogarnąć. Potrzebuję czasu, żeby spróbować wysnuć jakieś wnioski. Kiedy przed startem pytano mnie o czas, to bez wahania odpowiadałem, że nie złamie nawet godziny. Jakże inne było moje nastawienie rok temu. Rok temu miałem tą iskrę, tą chęć walki i poczucie dobrej formy. A dziś? Dziś byłem cieniem dawnego siebie. Wyobraźcie sobie moją frustracje przez całe 15km, przez całe 15km byłem na siebie wściekły, że nie potrafię biec szybciej, że rok temu byłbym tych przed sobą łykną. Powiem szczerze; gdyby nie fakt, że występowaliśmy jako drużynówka, to ja po drugim okrążeniu bym zszedł z trasy. Nie chciałem jednak zawieść kolegów i starałem się jakoś doczołgać. Trzecie kółko było już śmieszne. Czułem ten krótki krok, te zwalnianie, kiepsko działało na mnie bycie wyprzedzanym. Jakiś czas temu coś we mnie pękło i nie mogę wrócić do siebie. Gdyby nie to, że to jest dopiero tydzień po wejściu w drugą fazę, to byłbym w absolutnej kropce i powiedziałbym, że nie wiem co robić. Czy rzucić to wszystko diabły i uznać, że nie warto się męczyć, czy dalej próbować. Odkąd wkręciłem się na dobre w bieganie, to chciałem rywalizować z innymi, chciałem walczyć z ludźmi o lokaty i czasy. Dzisiaj mi się już nie chce. Jakoś na razie nie potrafię się cieszyć swoim hobby. Mam wrażenie, że ta cała praca, którą wkładam w swój trening, siłownia, stabilizacja, ćwiczenia w domu, rozciąganie i sam trening biegowy, że ten mój wkład jest nie proporcjonalny do moich możliwości. Zaczynam wątpić. Jeżeli ten sezon będzie nieudany, jeżeli nie będzie żadnego przebłysku nadziei na lepsze wyniki, to sezonu 2015 już nie będzie. To jest ostatni raz. Za dużo poświęcam, a za mało przysparza mi to ostatnimi czasy radości. Często jest tak, że jak już lądujemy wyczerpani na mecie, albo jesteśmy już jej blisko, to mówimy sobie, że nigdy więcej tego już nie zrobimy, ale po kilku godzinach znowu jesteśmy gotowi na nowe wyzwanie. U mnie dzisiaj takiej gotowości nie było.
Ten wpis może by nie miał takiego wydźwięku, gdyby nie dalsza część dzisiejszego dnia. Wypadły mi drzwi w aucie (tak, dosłownie). A tak się składa, że ja auta używam do pracy. Do pracy, w której dziś musiałem być. Wyobraźcie sobie dwie godziny prowadzenia jedną ręką, żeby drugą starać się z całej siły trzymać drzwi. Straszny ból i przykurcz. Przymusowe postoje. Naprawa była prosta, bo po prostu odkręcił się z zawiasów taki bolec, ale byłem na tyle szczęściarzem, że ów bolec wypadł pomiędzy nadkole, a jego plastikowe maskowanie (te za kołem). No i, żeby bolec wyciągnąć, musiałem zdjąć całe te cholerne maskowanie. Po ciemku. W mrozie. Ze skostniałymi palcami. W śniegu. I to wszystko pod presją czasu i z brakiem odpowiednich narzędzi. Ubabrałem się przy tym jak świnia i taki brudny musiałem iść między ludzi. Usterkę naprawiłem, ale podczas naprawy, w wyniku chyba nawarstwienia frustracji dnia, dostałem istnej furii. Kląłem, darłem się, zachowywałem się nieracjonalnie i nerwowo. Ja jestem jakimś dziwnym przypadkiem, takim pełnym sprzeczności. Niby nie jestem wylewny, a piszę o tym na blogu. Niby potrafię w sobie skrywać uczucia, ale jak przyjdzie co do czego, to następuje istna eksplozja i wtedy lepiej się do mnie bez kija nie zbliżać. Z tą eksplozją dziś było podobnie po samym biegu. Na mecie byłem wściekły, nie potrafiłem nawet pogratulować koledze życiówki. Zachowałem się przy tym jak cham i poszedłem się przebierać. W drodze do szatni chciałem tym medalem cisnąć w kaczki. Źle ze mną.
Z tego też powodu, chciałem zaprzestać blogowania. Przynajmniej na jakiś czas. Nie mam ochoty wylewać takiej żółci. Przyzwyczaiłem się do prowadzenia tego dzienniczka i sprawia mi to przyjemność, ale w pewnych okolicznościach może to działać na mnie toksycznie. Prawdopodobnie zrezygnuję w tym roku w ogóle z Grand Prix Warszawy, nie mam zamiaru widzieć, jak bardzo się zapuściłem. Na pewno pochwalę się zakupem nowych butów, o tak. Może ten nowy zakup wprowadzi mi trochę radości w bieganie. Czy będą wpisy później i jeżeli tak, to kiedy? Tego nie wiem. Muszę się odbudować. Muszę odzyskać motywację, pewność siebie i spokój wewnętrzny. Jestem zbyt cięty i spięty. Za bardzo chce. Pamiętacie "Rocky III"? Porównanie oczywiście nieproporcjonalne do mojego poziomu, przecież nie walczę o żadne zaszczyty, pieniądze czy tytuły, ale chodzi o obrazek, który się tam pojawia. W momeńcie, kiedy Rocky jest w dołku i zatraca się sam w sobie, pojawia się nagle ktoś (Apollo), kto go stawia na nogi i pomaga mu dojść do siebie, pomaga mu odzyskać te sławne "Eye of the Tiger". Ja również muszę odzyskać swoje "Eye of the Tiger". I nie, nie jest to aluzja do kierowania się stronę jakiegoś trenera. Nie mam na to środków, ani też zaufania. Wiem jedno. Ja nadal będę trenować, ćwiczyć i się rozciągać. Na razie jestem w dołku. Ale może uda się z niego wykaraskać. Ahh, co ja bym robił, gdyby nie te bieganie
Cóż więcej powiedzieć... Na pewno widzimy się w Krakowie. No bo przecież już opłaciłem Będę tutaj na pewno zaglądać Nie będę odpisywać na komentarze, bo nie mam po prostu na to chęci. Co chciałem napisać, to napisałem. Sorki.
Tak, tak. Kolejna drama na bieganie.pl spowodowana słabym wynikiem. Nic nowego. Ile razy takowe miały tu miejsce
Ahoj
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
06.02.2014
Ahoj
Ahoj
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
18.02.2014
20.01 - Siłownia: Przysiady 4x10x25kg, Martwy Ciąg 4x10/40kg, Wypady ze sztangą 4x10/15kg (na stronę), Wyciskanie płasko 4x15/20kg
21.01 - 77min E+* (5:06min/km), 15,2KM
22.01 - 30min E (5:10min/km) + 24min TM (4:18min/km), 11,6KM
23.01 - 62min E+ (5:01min/km), 12,4KM
24.01 - 60min BNP + 4min E (20min E 5:00min/km + 10min 4:45min/km + 5min 4:32min/km + 5min 4:25min/km + 5min 4:16min/km + 5min 4:08min/km + 5min 4:00min/km + 5min 3:45min/km + 4min 5:00). 14KM - Bieżnia
25.01 - 45min E (5:00min/km), 9KM - Bieżnia
26.01 - 91min BNP (5KM 5:13min/km + 5KM 4:48min + 5KM 4:26min/km + 2,5KM 4:08min/km + 2,5KM 3:52min/km), 20KM - Bieżnia
27.01 - WOLNE
28.01 - 71min BNP (5,5KM 5:00min/km + 5KM 4:36min/km + 5KM 4:15min/km), 15,5KM - Bieżnia
29.01 - 40min tryb: HILL (5:00min/km) + 20min E (5:00min/km), 12KM - Bieżnia
30.01 - 15min E (5:00min/km) + 3x2KM (3:45min/km) /p 1KM (5:27min/km) + 15min E (5:00min/km), 16KM - Bieżnia
31.01 - 50min E (5:00min/km), 69%HrMax, 10KM - Bieżnia
----------------------------------------------------------------
STYCZEŃ: 369KM + inne bajery.
*- "E+" oznacza, że końcowe Xminut robione jest w tempie od TM po I
Ahoj
20.01 - Siłownia: Przysiady 4x10x25kg, Martwy Ciąg 4x10/40kg, Wypady ze sztangą 4x10/15kg (na stronę), Wyciskanie płasko 4x15/20kg
21.01 - 77min E+* (5:06min/km), 15,2KM
22.01 - 30min E (5:10min/km) + 24min TM (4:18min/km), 11,6KM
23.01 - 62min E+ (5:01min/km), 12,4KM
24.01 - 60min BNP + 4min E (20min E 5:00min/km + 10min 4:45min/km + 5min 4:32min/km + 5min 4:25min/km + 5min 4:16min/km + 5min 4:08min/km + 5min 4:00min/km + 5min 3:45min/km + 4min 5:00). 14KM - Bieżnia
25.01 - 45min E (5:00min/km), 9KM - Bieżnia
26.01 - 91min BNP (5KM 5:13min/km + 5KM 4:48min + 5KM 4:26min/km + 2,5KM 4:08min/km + 2,5KM 3:52min/km), 20KM - Bieżnia
27.01 - WOLNE
28.01 - 71min BNP (5,5KM 5:00min/km + 5KM 4:36min/km + 5KM 4:15min/km), 15,5KM - Bieżnia
29.01 - 40min tryb: HILL (5:00min/km) + 20min E (5:00min/km), 12KM - Bieżnia
30.01 - 15min E (5:00min/km) + 3x2KM (3:45min/km) /p 1KM (5:27min/km) + 15min E (5:00min/km), 16KM - Bieżnia
31.01 - 50min E (5:00min/km), 69%HrMax, 10KM - Bieżnia
----------------------------------------------------------------
STYCZEŃ: 369KM + inne bajery.
*- "E+" oznacza, że końcowe Xminut robione jest w tempie od TM po I
Ahoj
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
20.02.2014
Przyszedłem się pochwalić zakupem.
New Balance 590V2
Testowałem je dzisiaj. Odzwyczaiłem się od tak amortyzowanych butów. Jest przytulnie i mięciutko. Na razie jest ok, żadnych odcisków. U mnie każdy nowy model obuwia do biegania jest obarczony pewnym ryzykiem. Wiele razy już się potrafiłem sparzyć, kupując drogie buty, z których potem nie byłem w stanie z różnych powodów korzystać. Tym razem chyba jest ok. Zachowałem się na tyle asekuracyjnie, że pierwszy raz w życiu wziąłem rozmiar 44. Tak że ten... Na jakiś czas zostaję smerfem.
A dlaczego ten model? W sumie to tylko dlatego, że nie było w moich rozmiarach już tych, na które sobie ostrzyłem zęby wcześniej. Do butów od NB byłem dość sceptycznie nastawiony, bo też firma kojarzyła mi się zawsze z bardzo mięsistym zapiętkiem i chamskim plastikiem w podeszwie, a i ich wygląd nigdy do mnie jakoś nie przemawiał. Takie zdanie zdążyłem sobie wyrobić po użytkowaniu dwóch modeli NB i przyglądaniu się ich ofercie w internecie i bycia przy okazji w jakichś sklepach. Prawda jest taka, że to sprzedawca w SportGuru podsunął mi ten model, sam bym nigdy na NB nie zwrócił uwagi.
Tu wypada wspomnieć, że facet dwoił się i troił, podsuwając mi co rusz inne modele, ale ostatecznie - z racji przetrzebionej rozmiarówki w (tej) starej kolekcji - nie było tego, na co byłem skory wydać $ i musiałem udać się trochę dalej, czyli do konkurencji. SportGuru mogliby się poczuć przeze mnie trochę wykorzystani, bo to jednak oni mnie "obsłużyli", a ja poszedłem do konkurencji. Mam jednak nadzieję, że nie będą z tego powodu mieli o mnie jakiegoś negatywnego zdania
Ale wróćmy do meritum:
Co się okazało? Otóż okazało się, że NB potrafi zrobić taką konstrukcję buta biegowego, do której jest mi najbliżej - czyli brak stabilizacji w podeszwie, dość elastyczny zapiętek, trochę dropu i użycia w podeszwie ilości pianki adekwatnej do przeznaczenia buta. W moim wypadku przeznaczeniem tych kapci będą długawe treningi do maratonu, jak i sam start. But, z racji tego, że nie ma żadnych wzmocnień w podeszwie, a jedynie samą piankę, jest dość elastyczny. Spokojnie mogę wyginać całego buta na boki i zwinąć go bez użycia większej ilości siły.
Oby się sprawdziły. Na razie moje odczucia są neutralne, nie powiem o nich nic złego, jak i dobrego. Chociaż nie. Powiem jednak coś pozytywnego i negatywnego na ich temat. Cechą negatywną jest to, że są chamsko niebieskie (Gust). Natomiast jeżeli chodzi o pozytyw, to... Kosztowały 200zł
Ahoj
Przyszedłem się pochwalić zakupem.
New Balance 590V2
Testowałem je dzisiaj. Odzwyczaiłem się od tak amortyzowanych butów. Jest przytulnie i mięciutko. Na razie jest ok, żadnych odcisków. U mnie każdy nowy model obuwia do biegania jest obarczony pewnym ryzykiem. Wiele razy już się potrafiłem sparzyć, kupując drogie buty, z których potem nie byłem w stanie z różnych powodów korzystać. Tym razem chyba jest ok. Zachowałem się na tyle asekuracyjnie, że pierwszy raz w życiu wziąłem rozmiar 44. Tak że ten... Na jakiś czas zostaję smerfem.
A dlaczego ten model? W sumie to tylko dlatego, że nie było w moich rozmiarach już tych, na które sobie ostrzyłem zęby wcześniej. Do butów od NB byłem dość sceptycznie nastawiony, bo też firma kojarzyła mi się zawsze z bardzo mięsistym zapiętkiem i chamskim plastikiem w podeszwie, a i ich wygląd nigdy do mnie jakoś nie przemawiał. Takie zdanie zdążyłem sobie wyrobić po użytkowaniu dwóch modeli NB i przyglądaniu się ich ofercie w internecie i bycia przy okazji w jakichś sklepach. Prawda jest taka, że to sprzedawca w SportGuru podsunął mi ten model, sam bym nigdy na NB nie zwrócił uwagi.
Tu wypada wspomnieć, że facet dwoił się i troił, podsuwając mi co rusz inne modele, ale ostatecznie - z racji przetrzebionej rozmiarówki w (tej) starej kolekcji - nie było tego, na co byłem skory wydać $ i musiałem udać się trochę dalej, czyli do konkurencji. SportGuru mogliby się poczuć przeze mnie trochę wykorzystani, bo to jednak oni mnie "obsłużyli", a ja poszedłem do konkurencji. Mam jednak nadzieję, że nie będą z tego powodu mieli o mnie jakiegoś negatywnego zdania
Ale wróćmy do meritum:
Co się okazało? Otóż okazało się, że NB potrafi zrobić taką konstrukcję buta biegowego, do której jest mi najbliżej - czyli brak stabilizacji w podeszwie, dość elastyczny zapiętek, trochę dropu i użycia w podeszwie ilości pianki adekwatnej do przeznaczenia buta. W moim wypadku przeznaczeniem tych kapci będą długawe treningi do maratonu, jak i sam start. But, z racji tego, że nie ma żadnych wzmocnień w podeszwie, a jedynie samą piankę, jest dość elastyczny. Spokojnie mogę wyginać całego buta na boki i zwinąć go bez użycia większej ilości siły.
Oby się sprawdziły. Na razie moje odczucia są neutralne, nie powiem o nich nic złego, jak i dobrego. Chociaż nie. Powiem jednak coś pozytywnego i negatywnego na ich temat. Cechą negatywną jest to, że są chamsko niebieskie (Gust). Natomiast jeżeli chodzi o pozytyw, to... Kosztowały 200zł
Ahoj
- Sylw3g
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3666
- Rejestracja: 22 sty 2010, 23:47
- Życiówka na 10k: 35:56
- Życiówka w maratonie: 2:57:46
- Lokalizacja: Warszawa
23.02.2014
Jeszcze a propos nowych butów:
Idą pod nóż.
Okazało się, że nie są one dla mnie tak fajne, jak mi się na początku wydawało. Nabawiłem się w nich urazu achillesa, i to już po dwóch biegach. Kto jest winowajcą? Oczywiście, zapiętek - któż by inny. Jak na tą sztywność, którą prezentuje, jest zdecydowanie za wysoki i podrażnia mi achillesa podczas biegania. Co prawda problem dotyczy tylko lewej nogi, ale prawa też może czuć się zagrożona. Dzisiaj po raz pierwszy w życiu żałowałem, że nie mam automatycznej skrzyni biegów w aucie. Uraz jest już na tyle uciążliwy, że sprawia spory dyskomfort nawet podczas chodzenia.
Ja nie rozumiem tych firm - kiedy oni w końcu pójdą po rozum do głowy i przestaną wpieprzać te cholerne usztywnienia w tak neuralgiczne miejsca. Przecież to jest tak ogromna wylęgarnia kontuzji, że aż się w głowie nie mieści. Przez nich teraz będę musiał wycinać nowego buta. Cóż, przynajmniej był tani.
Poniżej różnica wysokości zapiętków pomiędzy starymi, a nowymi butami. Różnica jest spora. Na tyle spora, że prowadzi do kontuzji.
Może jakoś szczególnie mięsisty nie jest, ale jednak znowu coś mi w nim nie przypasowało.
PS: Nabawiłem się ładnego przeziębienia - infekcja górnych dróg oddechowych (typowa sprawa u mnie). Przy okazji wykorzystam ten okres na zregenerowanie achillesa.
Ahoj
Jeszcze a propos nowych butów:
Idą pod nóż.
Okazało się, że nie są one dla mnie tak fajne, jak mi się na początku wydawało. Nabawiłem się w nich urazu achillesa, i to już po dwóch biegach. Kto jest winowajcą? Oczywiście, zapiętek - któż by inny. Jak na tą sztywność, którą prezentuje, jest zdecydowanie za wysoki i podrażnia mi achillesa podczas biegania. Co prawda problem dotyczy tylko lewej nogi, ale prawa też może czuć się zagrożona. Dzisiaj po raz pierwszy w życiu żałowałem, że nie mam automatycznej skrzyni biegów w aucie. Uraz jest już na tyle uciążliwy, że sprawia spory dyskomfort nawet podczas chodzenia.
Ja nie rozumiem tych firm - kiedy oni w końcu pójdą po rozum do głowy i przestaną wpieprzać te cholerne usztywnienia w tak neuralgiczne miejsca. Przecież to jest tak ogromna wylęgarnia kontuzji, że aż się w głowie nie mieści. Przez nich teraz będę musiał wycinać nowego buta. Cóż, przynajmniej był tani.
Poniżej różnica wysokości zapiętków pomiędzy starymi, a nowymi butami. Różnica jest spora. Na tyle spora, że prowadzi do kontuzji.
Do butów od NB byłem dość sceptycznie nastawiony, bo też firma kojarzyła mi się zawsze z bardzo mięsistym zapiętkiem i chamskim plastikiem w podeszwie, a i ich wygląd nigdy do mnie jakoś nie przemawiał.
Może jakoś szczególnie mięsisty nie jest, ale jednak znowu coś mi w nim nie przypasowało.
PS: Nabawiłem się ładnego przeziębienia - infekcja górnych dróg oddechowych (typowa sprawa u mnie). Przy okazji wykorzystam ten okres na zregenerowanie achillesa.
Ahoj