Temat rozpocznę może nieco nietypowo, gdyż opiszę nasze, czyli moje i Żony początki - bez podtekstów

Więc tak. 25 lat temu biegałem przez dwa lata z kolegą. 12 - 14 km 3 razy w tygodniu. Czasy mieliśmy dobre miedzy 40 a 50 minut. Od tego czasu "trampki" wisiały zakurzone na gwoździu

Kilka dni później, a dokładnie w połowie października - czyli 2,5 miesiąca temu, postanowiliśmy wspólnie z Żoną, że zaczniemy biegać. O ile ja jeszcze pamiętałem z czym to się je, o tyle Żona biegi kojarzyła tylko z obowiązkowymi startami w Biegach Zwycięstwa z czasów szkoły podstawowej.
Tak więc współczesny nieznany świat biegowy stałe przed nami otworem. Jako, że do tej pory nie prowadziliśmy żadnej regularnej aktywności fizycznej, należeliśmy do grupy ludzi nieprzygotowanych do wysiłku (wieloletnia praca siedząca zrobiła swoje).
Pierwszy nasz bieg miał długość 1 km i poprowadzony był po naszej działce. Zajęło nam to wiele minut 8 - 9, i dla Żony przeplatany był przerwami na marsz. Z szczątkowych informacji zaczerpniętych z netu wiedziałem, że nie można trenować codziennie. Dlatego, co drugi dzień, dystans się zwiększał, by po dwóch tygodniach móc już wspólnie przebiec 3,2 km w czasie 21 - 22 minuty.
10 listopada, po trzech tygodniach od rozpoczęcia treningów, pobiegliśmy z Żoną nasze pierwsze zawody: Bieg Niepodległości w Legnicy. Dystans 5,5 km pokonaliśmy w czasie 31,32 minuty.
Kolejne dni to stopniowe wydłużanie dystansu. I tak pierwsze 9,2 km pokonaliśmy miesiąc po rozpoczęciu biegania w czasie minimalnie ponad godziny. Na koniec listopada, dystans 10 km po płaskim, udawała nam się przebiegać z czasie poniżej godziny. Kolejny sprawdzian, to dycha w Wrocławskim Biegu Mikołajkowym. Tam pobiegliśmy w czasie nieco ponad 56 minut (do pudła w kategorii Żonie zabrakło 1,5 minuty). Ostatnią próba był wczorajszy Sylwestrowy Bieg w Trzebnicy gdzie na górzystej - jakby nie patrzeć trasie - uzyskaliśmy czas 56:40.
Co nas szczególnie cieszy to fakt, że zaledwie w 2,5 miesiąca od postawienia pierwszego biegowego kroku, Żona łapie się w środku kategorii K20, K30 czy K40. A jak Wam wiadomo, zdecydowana większość startujących w zawodach biegaczek, to dziewczyny, które biegają wiele miesięcy, a najczęściej kilka lat.
Tu, po długim wstępie obrazującym nasze początki, pierwsze do Was pytanie. Jeżeli nadal będziemy regularnie biegać, na jaki progres można liczyć? Wiadomo, na początku zawsze jest on większy i urwanie kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu sekund na kilometrze jest znacznie łatwiejsze niż dla tych najlepszych, którzy biegają z szybkością 3,1 min na km.
Dodam, że tereny do biegania mamy rewelacyjne. Są pofałdowane asfalty, ale przede wszystkim ładne górki po nosem, gdzie z domu na szczyt trzeba przebiec 15 km i wznieść się 190 metrów w pionie.
Jak Waszym zdaniem może wyglądać nasz (Żony) progres w najbliższych miesiącach - do końca roku? Wiem, że czas 55 minut na 10 km to realny scenariusz już wkrótce. Ale czy zejście do tępa 5 minut na km jest w tym roku możliwe? Albo czy zbliżenie się do granicy 4,5 minuty na km jest prawdopodobne?
Co o tym myślicie? Jaki cel dla nas wydaje się realny?
Dodam, że zasadą którą z Żoną przyjęliśmy, to bieganie wspólne. Żony nie wyprzedzam i do mety treningu i zawodów biegniemy ramię w ramię
