Obóz Sylwestrowy bieganie.pl
Jak można było zauważyć, nie biegałam zbyt dużo w grudniu. Tak więc na obóz jechałam z jednej strony z lekką obawą, jak to będzie i czy dam radę, a z drugiej strony z nadzieją, że się zmotywuję do powrotu do regularnego biegania. Obóz był jak zawsze super, a działo się to:
26.12.
Po obiedzie zainaugurowaliśmy obóz krótkim półgodzinnym truchcikiem (niecałe 5 km), zakończonym rozciąganiem. Oczywiście wszyscy ruszyli ambitnie, a ja z moją ciężką d.pą (waga po świętach była bezlitosna

) zostałam na końcu... Dobrze, że Marcin się zlitował i dotrzymał mi towarzystwa, zagadując mnie na tyle skutecznie, że nie zauważyłam, że zasadniczo nieco zapierdalam

Po nawrotce pogadałam z Grześkiem, ale też tempo było żwawe, więc musiałam zwolnić. Średnio wyszło po 6:17. To będzie ciężki obóz...
27.12.
Wstałam na zaprawę poranną! Pierwszy raz na obozie! Łał! Spodobało mi się, więc wstawałam już codziennie. Dobrze jest rozruszać zastane kości i się nieco porozciągać. Wpadało zazwyczaj po ok. 1,5 km, potem 15-20 min rozciągania.
Po śniadaniu była wycieczka na Magurkę. Mocno pod górkę. A d.pa ciężka. Generalnie jak dla mnie masakra, ledwo się wspinałam, a jak się wypłaszczało, to nie miałam siły biec. Z górki jako tako szło, ale to dzięki grawitacji

Na domiar złego, Krzysiek, który tym razem opiekował się grupką luzaków, tak jakby nas zgubił, więc nadłożyłyśmy tak ze 3 km, oczywiście mocno fałdowane... Łącznie wyszło tego z 14 km, prawie 2,5 godziny wysiłku.
Po południu (hard)core stability - jakoś tak łatwiej mi było niż latem, może ćwiczenia domowe i sztangowe coś tam działają... Wieczorem basen - trochę popływałam, ale większość czasu siedziałam w jacuzzi, mając nadzieję, że nogi przestaną boleć
28.12.
Dżizas, jakie zakwasy. Masakra. A tu w planach bieg ciągły w tempie między półmaratońskim a maratońskim. Do tego upał, słońce praży, nie było dobrze

Zaczęłam zbyt szybko, potem umierałam. Nie zrobiłam nawet zakładanych 6 kółek, tylko 5, do tego z przerwą po trzecim. Dramat. Ale potem się okazało, że wszystkim było ciężko i znalazło się jeszcze parę osób, które poprzestały na 5 kółeczkach, więc mi nieco ulżyło... Oczywiście fason do zdjęcia był trzymany, aczkolwiek jak się dobrze przyjrzeć, to widać w oczach żądzę mordu
Po południu karny jeżyk i znowu core stability. I pomyśleć, że robię to z własnej nieprzymuszonej woli

Wieczorem znowu basen, znowu trochę pływania i sporo jacuzzi, a potem integracja przy pivotoniku.
29.12.
Dziś biegowa wycieczka numer 2, na Szyndzielnię. Tym razem wzięłam telefon - jak się okazało, był to dobry pomysł, ale nie wyprzedzajmy faktów. Zakwasy były jakby mniejsze, więc nie było masakry, a i nawet jakoś lepiej się wspinało pod górkę. Jakieś 1-1,5 km przed schroniskiem zaczęło mi burczeć w brzuchu

Krzysiek wspomniał, że można tam kupić szarlotkę, więc na chwilę jakoś się zmotywowałam

Faktycznie, szarlotka była, pojedliśmy, napiliśmy się herbaty, zmarzliśmy i ruszyliśmy w dół. Grupa poleciała i tylko się za nimi zakurzyło, my z Aniami jednak nie czułyśmy się zbyt bezpiecznie na dość ostrym zbiegu. Ale potem szło, zbiegało się super, pogaduchy i tak jakby przegapiłyśmy szlak

Zorientowałyśmy się pół kilometra ostrego zbiegu niżej

Krzysiek dał nam instrukcje przez telefon, gdzie ten szlak jest, więc musiałyśmy się wrócić... Ale odszukaliśmy się w miarę szybko, Krzysiek za mocno nie zmarzł czekając na nas, ale potem już nie spuszczał nas z oka
Po południu rozciąganie, "szóstka Janika" i słynny mecz! A wieczorem basen - trochę pływania, sporo bąbelków
30.12.
Spóźniłam się minutę na zaprawę, więc musiałam gonić grupę. Tempo było mocne

Ale w sumie dobrze mi to rozmasowało zakwasy po wycieczce dnia poprzedniego...
Trening zasadniczy to leciutki bieg zakończony przebieżkami. Trasa miała mieć 10-12 km, ale nie czułam się na tyle, więc zawróciłam przy wiadukcie - wyszło mi niecałe 9 km. Jak się okazało, grupie wyszło 9 km
Przebieżek zrobiłam 5, przy piątej już nie miałam siły podnosić wysoko nóg, więc nie było sensu robić szóstej tylko dla zrobienia - mieliśmy przecież szlifować technikę i niwelować błędy, które trenejro wskazał na wykładzie.
Po południu piłki lekarskie, a po kolacji duża część grupy poszła do kina, a ja w kameralnym gronie na basen. Trochę popływałam, trochę posiedziałam w bąbelkach, a potem postanowiłam sprawdzić, czy może jednak wytrzymam w saunie. Wytrzymałam, nawet dwa razy, bardzo orzeźwiające uczucie. I albo sobie to wmówiłam, albo faktycznie łydki i piszczele po saunie bolały mniej
31.12.
Wycieczka nr 3, na Kocierz. Najdłuższa z wycieczek, ale też w sumie najlepiej się na niej czułam - czyli jest dobrze, tak jak być powinno, forma wraca dzięki obozowi. Były fajowe zbiegi, zwłaszcza na skrócie ze schroniska na dół - ciamkające błocko, trochę lodu, trochę śniegu, kamulce, super
Znowu burczało mi w brzuchu przed schroniskiem, ale szarlotka dodała mi sił

Ostatnie kilka kilometrów było asfaltem w dół, biegło się dobrze, żwawym tempem, bez kryzysów. Cieszy mnie to. Razem weszło prawie 21,5 km. Jak dla mnie to całkiem zacny dystans.
Po południu rozciąganie na sali i ćwiczenia koordynacyjne w podskokach, żeby przygotować się na Sylwestra

I "szóstka Janika" w wersji hardcore, przy której wymiękł nawet Janik
A potem były tańce, hulanki, swawola... Do północy wytrzymałam w kiecce i szpilkach (miło było usłyszeć komplementy i zobaczyć uznanie w niektórych oczach

), potem przebrałam się w bardziej wygodny zestaw. To, co na parkiecie wyczyniali Grzesiek z Krzyśkiem, jest nie do opisania, to trzeba zobaczyć! No i wrażenia z tańców indywidualnych z trenejros też niezapomniane

Położyłam się spać koło wpół do czwartej...
01.01.
Noworoczny wyścig! Zgodnie z trendem, po wycieczce w góry nogi ciężkie i bolące, stopy lekko zmasakrowane szpilkami. W dodatku skumulowane niewyspanie. Nie wiedziałam, czego się spodziewać i jak biec. Całe "szczęście", że po kilometrze zegarek stracił sygnał GPS, to pobiegłam na czuja. Wynik nie powala, ale był lepszy niż się spodziewałam, udało się też przyspieszyć na koniec (przy takim dopingu trudno było nie przyspieszyć

), więc jestem w sumie zadowolona.
Ogólnie na obozie wpadło ponad 85 km i sporo ćwiczeń siłowych. Zgubiłam 1 kg

, spotkałam wiele znajomych już osób, poznałam nowe, było naprawdę bardzo fajnie

Latem znowu jadę
Dziś zgodnie z zaleceniem nic nie robię, zresztą nogi nadal bolą i nadal się nie wyspałam do końca... Jutro pójdę spokojnie potruchtać. Stay tuned!