Dziś w południe wziąłem udział w XXVI Biegu Lwa Legnickiego - półmaratonie.
Poprosiłem Marcina (mar_jas'a) - dobrego przyjaciela i mojego guru biegowego w jednej osobie - o przygotowanie mikro cyklu treningowego na 2 ostatnie tygodnie przed półmaratonem.
Na podstawie wyniku z orzeskiej dychy, wyników z akcentów, podczas długich rozmów na tlenie przerywanych przez złych Chińczyków i upierdliwych Szwedów doszliśmy do wniosku, że nie ma co się oszczędzać i poprzeczkę stawiamy wysoko...5min/km a ostatni kilometr przyspieszam, lecę w trupa i metę przekraczam z czasem < 1h 45minut.
To tyle tytułem wstępu, teraz czas na rozwinięcie. O dziwo udało mi się namówić moją lepszą? połowę, żeby wstała w niedzielę o 8 rano, pojechała mi kibicować i zrobiła zdjęcia.
Dojechałem spokojnie około 10 w okolice parku - areny zmagań. Odebrałem pakiet startowy, w nim kubek, płyta promująca Legnicę i czapeczka Kalenji - czyli taka na jaką nie załapałem się podczas ostatniej wyprzedaży w Decathlonie. Pogoda na start idealna, około 13-15 stopni i słoneczko.
Około 11.30 rozgrzewka na stadionie lekkoatletycznym przy dźwiękach orkiestry

no i o 12 poszliiiii
Do przebiegnięcia 3 pętle po 7km z groszami.
Pierwsza pętla w zasadzie bez historii
00:35:08 / 292 czyli w zasadzie idealnie. Na koniec pętli na stadionie wziąłem kubek z izotonikiem.
Na drugiej pętli napiłem się wody (okolice 10-11km), biegło się nadal dobrze. Przy wbieganiu na stadion pilot krzyknął, żeby zrobić miejsce liderowi i niestety na bieżni zwycięzca przebiegł obok mnie
01:10:16 / 270 w 2/3 dystansu. Tym razem piłem wodę na końcu pętli i oblałem głowę tym co zostało
No i zaczęły się schody...najprościej byłoby powiedzieć, że ten dubel zdemolował mnie psychicznie

ale byłaby to tylko wymówka.
Kolejne kilometry dłużyły się niemiłosiernie:
15 5:10.2
16 5:10.2
17 5:16.8
18 5:34.5
19 5:42.7
20 5:51.4
21 5:55.2
Dostałem gęsiej skóry, nie wiem, czy to z odwodnienia czy coś, na pewno nie z zimna.
Na metę wpadłem ledwo żywy, powiem szczerze nawet nie mogę sobie teraz przypomnieć, czy i co piłem na ostatnim kółku. Nie byłem w stanie wykrzesać z siebie nic więcej. Nawet na żaden finisz się nie zdobyłem. Na ostatnim kółku minęły mnie 42 osoby.
Czas końcowy
01:48:34 i 312 miejsce.
Niby nie ma tragedii, jeśli chodzi o wynik, ale jeśli chodzi o styl to wg mnie dramat. Jedyne z czego jestem dumny, to że nie przeszedłem do marszu ani na chwilę, a miałem już takie myśli na ostatnich kilometrach.
Rozmawiałem już chwilę z trenerem, dało się odczuć niezadowolenie w głosie

jutro czeka mnie większa zjebka

ale myślę i szukanie przyczyny takiej słabości na ostatnich kilometrach. Pomyślimy też o kolejnych celach i terminie ich realizacji, bo z tymi 45 minutami na dychę jeszcze w 2013 roku to może być ciężko.
ps1. Ważyłem się rano i po powrocie do domu (już po regeneracyjnej grochówce i obiedzie we Wrocławiu) i teraz jest 1.5kg mniej.
ps2. Jako, że w przyszłym sezonie wpadnie więcej imprez triathlonowych jestem na etapie zakupu roweru szosowego. Założony wynik w półmaratonie miał być podstawą do zakupu karbonowego roweru. Jako, że się nie udało to pozostaje mi szukać wśród ram aluminiowych.
