Nie wiem - byc moze, w takim razie moge jedynie wspolczyc Kenijczykom, ze sasiadujac z dwoma niespokojnymi panstwami, Sudanem (gdzie niedawno byla wojna domowa) i Somalia (to juz nawet "panstwo upadle"), zamiast wydawac pieniadze na ochrone granic, wywalaja je na zabawy w bieganie.Balon pisze:Chciałbym jeszcze dodać, że z tego co mi wiadomo to:
- Kenia ma swoje wojskowe obozy treningowe dla biegaczy
BTW, jednak Kenijczykom nie wpadlo do glowy, aby wyslac swoich "zolnierzy" na wesola wycieczke do Surinamu na "mistrzostwa swiata" z udzialem 18 reprezentacji.
Zasadniczo ogromna wiekszosc uczelni wyzszych w USA jest prywatna. Skoro ich management uwaza, ze maja ochote sponsorowac koszykarzy, biegaczy czy zapasnikow, to mozna sie jedynie z tego cieszyc. Wazne, ze nie wyciagaja reki po srodki z podatkow, aby utrzymywac tych wioslarzy czy oszczepnikow.Balon pisze: - sport w USA opiera się na klubach uczelnianych (biegacze dostają stypendia, mieszkania i mogą studiować bez problemu)
Obawiam sie, ze nie dostrzegam tu zadnego podobienstwa?Balon pisze: - w Japonii najlepsi maratończycy (poza Kawauchim) są zatrudniani w różnych firmach na fikcyjnych etatach podobnie jak w naszym wojsku.
Armia utrzymywana jest z podatkow, a firma to prywatne pieniadze jej wlasciciela.
Skoro wlasciciel prywatnej spolki ma kaprys, aby utrzymywac sportowca - to bardzo sympatycznie.
W Polsce wlasciciel TVN bawi sie w klub Legia, wlasciciel sieci CCC kupil sobie druzyne kolarska, w USA prezes spolki Oracle puszcza sobie koszmarnie szybkie zaglowki - najpewnie w Japonii ktos ma chec, aby placic biegaczom.