nimfa_blotna -cichociemny podczytywacz wychodzi z ukrycia ;)
Moderator: infernal
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
03.10.2013
O bogowie, ależ dziś porażkowo było :D. Z plączącymi się nogami, napierdzielającymi piszczelami i kompletną niemocą. Wyszarpane, wymęczone. Po raz pierwszy od nie wiem kiedy nie zastanawiałam się, gdzie jeszcze pobiec, coby się biegiem w słońcu nacieszyć, tylko marzyłam o tym, aby juz w domu zawitać..... Także nic ciekawego, ale zapisuję dla potomnych, żeby nie było, że babcia Ela zawsze z bananem na twarzy i na endorfinowym haju smigała :D.
Efekt mej męki dzisiejszej: 6 km 495 m w czasie 38:41, ze średnim tempem 05:57/km
Najbardziej martwią mnie te piszczele, już od paru biegów cos tam czułam, ale po chwili popuszczało, a dziś porażka. Nie wiem czy przez to, że stare buty wdziałam, czy mnie jakieś ss dopadło ;/.
O bogowie, ależ dziś porażkowo było :D. Z plączącymi się nogami, napierdzielającymi piszczelami i kompletną niemocą. Wyszarpane, wymęczone. Po raz pierwszy od nie wiem kiedy nie zastanawiałam się, gdzie jeszcze pobiec, coby się biegiem w słońcu nacieszyć, tylko marzyłam o tym, aby juz w domu zawitać..... Także nic ciekawego, ale zapisuję dla potomnych, żeby nie było, że babcia Ela zawsze z bananem na twarzy i na endorfinowym haju smigała :D.
Efekt mej męki dzisiejszej: 6 km 495 m w czasie 38:41, ze średnim tempem 05:57/km
Najbardziej martwią mnie te piszczele, już od paru biegów cos tam czułam, ale po chwili popuszczało, a dziś porażka. Nie wiem czy przez to, że stare buty wdziałam, czy mnie jakieś ss dopadło ;/.
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
06.10.2013
Trochę mnie wystraszyły te piszczele, więc dwa dni grzecznie nie biegałam, masowałam, rozciągałam, machałam paluchami i chodziłam na piętach (teraz bolą mnie pięty
).
Dziś już oczywiście nie zdzierżyłam i poleciałam testowo: króciutko, leciutko, płaściutko, w merrelkach i...... NIE BOLI!!! nic a nic ani przed, ani po, ani w trakcie.
I tak się zastanawiam czemu bolało tak bardzo wtedy i obstawiam, że albo coś przesiliłam na Klimczoku we wtorek (lazłam szlakiem co bardzo stromy, więc napieranie tam ostro w górę, z powrotem ostro w dół), albo to wina starych butów, com w nich nie biegała odkąd pokochałam Merrelki, co już bardziej mnie martwi, bo zamierzałam w nich przebiegać zimę... a tak to że znowu zakup mnie czeka? Nie bardzo mi się to uśmiecha....
Te dwa urlopowe dni połaziłam sporo z piesem i poobczajałam potencjalne nowe trasy biegowe, które testować będę po powrocie z samiućkich Tater, w które uderzamy już jutro (jupjajej!!!).
Efekty: 5 km 576 m w czasie 33:15 ze średnim tempem 05:58/km
Trochę mnie wystraszyły te piszczele, więc dwa dni grzecznie nie biegałam, masowałam, rozciągałam, machałam paluchami i chodziłam na piętach (teraz bolą mnie pięty

Dziś już oczywiście nie zdzierżyłam i poleciałam testowo: króciutko, leciutko, płaściutko, w merrelkach i...... NIE BOLI!!! nic a nic ani przed, ani po, ani w trakcie.
I tak się zastanawiam czemu bolało tak bardzo wtedy i obstawiam, że albo coś przesiliłam na Klimczoku we wtorek (lazłam szlakiem co bardzo stromy, więc napieranie tam ostro w górę, z powrotem ostro w dół), albo to wina starych butów, com w nich nie biegała odkąd pokochałam Merrelki, co już bardziej mnie martwi, bo zamierzałam w nich przebiegać zimę... a tak to że znowu zakup mnie czeka? Nie bardzo mi się to uśmiecha....
Te dwa urlopowe dni połaziłam sporo z piesem i poobczajałam potencjalne nowe trasy biegowe, które testować będę po powrocie z samiućkich Tater, w które uderzamy już jutro (jupjajej!!!).
Efekty: 5 km 576 m w czasie 33:15 ze średnim tempem 05:58/km
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
13.10.2013
Powrót z urlopu bolesny podwójnie był. Po pierwsze boli sam fakt jego końca... Po drugie ostatniego poranka bolało wszystko: nogi, ręce, co tylko. Wstanie z łóżka i pierwsze wejście po schodach wyglądało tragikomicznie
. Jednak spokojny spacer do Doliny Kondratowej uśmierzył wszystkie bóle. Wczoraj też tylko spokojne, polne spacerowanie z psiakiem, a dzis już wygrzebałam z dna szafy krótkie gatki i pobiegłam.
Pierwsza połowa opornie... nogi z kamienia, upał, na 2 km odezwały się piszczele, tzn. nie był to ból, ale mięśnie się jakoś tak wzięły i spięły... nie pomogło rozciąganie, nie pomogły ćwiczenia, dopiero jak się wkurzyłam, walnęłam buty w krzaczory i pobiegałam boso to wszystko się uspokoiło.
Dalszy bięg: czysta rozkosz! Jesienne pola, jesienne drzewa, jesienne góry. Piękne widoki, grzejące słonko, muchy przyklejajace się do spoconego czoła. Drogą, bezdrożem, po zaoranym, po zarośniętym, po świeżo wykoszonym. Z górki i pod górkę. Bajka. Tym sposobem, nakręciłam 10,5 km w czasie 01:02:07, ze średnim tempem 05:53.
Powrót z urlopu bolesny podwójnie był. Po pierwsze boli sam fakt jego końca... Po drugie ostatniego poranka bolało wszystko: nogi, ręce, co tylko. Wstanie z łóżka i pierwsze wejście po schodach wyglądało tragikomicznie

Pierwsza połowa opornie... nogi z kamienia, upał, na 2 km odezwały się piszczele, tzn. nie był to ból, ale mięśnie się jakoś tak wzięły i spięły... nie pomogło rozciąganie, nie pomogły ćwiczenia, dopiero jak się wkurzyłam, walnęłam buty w krzaczory i pobiegałam boso to wszystko się uspokoiło.
Dalszy bięg: czysta rozkosz! Jesienne pola, jesienne drzewa, jesienne góry. Piękne widoki, grzejące słonko, muchy przyklejajace się do spoconego czoła. Drogą, bezdrożem, po zaoranym, po zarośniętym, po świeżo wykoszonym. Z górki i pod górkę. Bajka. Tym sposobem, nakręciłam 10,5 km w czasie 01:02:07, ze średnim tempem 05:53.
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
15.10.2013
Kolejny piękny jesienny dzień, w miarę luźne przedpołudnie, błagalne oczy psa - to się musiało skończyć wspólnym biegiem. Rajty, szelki, buty smycze, każdy przyodziany w to, co wypada i wyruszamy w pola. Fajny, luźny bieg, bez żadnych boleści. Z kilkoma pit-stopami na krowie place i sarnie boby zapijane wodą ze strumienia (pies, nie ja :P). Patyka też trzeba było jakiegoś rzucić, bo Arecki wyjątkowo szczeniaczkowy nastrój dziś miał. I w ten oto sposób nabiegane przed pracą 8 km 257 m w czasie 46:28, ze średnim tempem 05:38/km.
Po polach snuły się stada geodetów, czyli jednak ploty, że drogą moje wybiegi zniszczą sprawdzą się? Ehhh czas poszukać innej wsi?
Kolejny piękny jesienny dzień, w miarę luźne przedpołudnie, błagalne oczy psa - to się musiało skończyć wspólnym biegiem. Rajty, szelki, buty smycze, każdy przyodziany w to, co wypada i wyruszamy w pola. Fajny, luźny bieg, bez żadnych boleści. Z kilkoma pit-stopami na krowie place i sarnie boby zapijane wodą ze strumienia (pies, nie ja :P). Patyka też trzeba było jakiegoś rzucić, bo Arecki wyjątkowo szczeniaczkowy nastrój dziś miał. I w ten oto sposób nabiegane przed pracą 8 km 257 m w czasie 46:28, ze średnim tempem 05:38/km.
Po polach snuły się stada geodetów, czyli jednak ploty, że drogą moje wybiegi zniszczą sprawdzą się? Ehhh czas poszukać innej wsi?
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
17.10.2013
Dziś na szybko, godzinka wytargana, więc bez kombinowania trasy, na deptak. Mgliście, wilgotno, wietrznie. Bardzo przyjemnie. A jak ostatani kilometr wysapywałam, to wyszło słonko i mnie ugotowało na miętko
. I chyba z tego pospiechu szybsze niż zwykle bieganie mi wyszło, bo 7 km 126 m w czasie 39:10, ze średnim tempem 05:30/km.
Niech żyją endorfiny! Ściągam po biegu buta lewego a tam z pięty krwawa miazga... a nie czułam, że coś tarło, nic a nic.
Dziś na szybko, godzinka wytargana, więc bez kombinowania trasy, na deptak. Mgliście, wilgotno, wietrznie. Bardzo przyjemnie. A jak ostatani kilometr wysapywałam, to wyszło słonko i mnie ugotowało na miętko

Niech żyją endorfiny! Ściągam po biegu buta lewego a tam z pięty krwawa miazga... a nie czułam, że coś tarło, nic a nic.
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
19.10.2013
Gdzieś mi ten bieg umknął... bo to tak na szybko było, wciśnięte między całodzienne kurodomowienie, a wieczorne winko u znajomych. Polne 10,306 km w czasie 58:02, ze średnim tempem 05:38/km. Z ciekawostek awaryjne lądowanie paralotniarza na łące, zniosło bidoka ze Skrzycznego. Częsta sprawa. Nie miałam niestety czasu długo się przyglądać, bo winko wołało
.
23.10.2013
Zimnik. Dawno nie byłam i się stęskniłam. Miało być wczoraj, ale nie wyszło - praca pokrzyżowała plany, nie pierwszy raz. Dziś już jednak miałam przykaz od mężczyzny mego, abym nie odważyła się do domu wracać niewybiegana, bo ponoć zmierzła jestem :P. Coś w tym pewnie jest, wczoraj humor miałam wybitnie parszywy. Grzecznie pojechałam więc szukać resztek jesieni.
Deptu deptu asfalcikiem, do miejsca gdzie zwykle odbijam w lewo, bo już zdechlata jestem a tam płaściejsza droga. Dziś ambitnie poleciałam w prawo, gdzie stromiej. Na wysokościach, w nagrodę za mój pot, krwawicę i wyplute po drodze lewe płuco wiatr, który po drodze wiał w twarz i hamował zamienił się w wiatr, który niemal mnie przewracał. Walczyłam z nim jednak dzielnie, bo dalej droga się wypłaszczała i wyglądała bardzo zachęcająco. Faktycznie, osłonięta zboczem Skrzycznego i drzewami od wiatru podeptałam sobie jeszcze z kilometr i nawróciłam, bo droga zaczynała prowadzić w dół... a podbiegać w drodze powrotnej to ja już nie miałam najmniejszego zamiaru. W dół zamierzałam jak zwykle puścić nogi... one może chciały, ale kolka im nie dała, co chwilę się odzywała, także mi nie wyszedł taki miły sprincik jak zawsze. Ale nie narzekam, wymęczyłam się, upociłam się, a uśmiech z twarzy mi nie schodzi. Wyszło mi tego 10,074 w czasie 55:12, ze średnim tempem 05:29/km.
Gdzieś mi ten bieg umknął... bo to tak na szybko było, wciśnięte między całodzienne kurodomowienie, a wieczorne winko u znajomych. Polne 10,306 km w czasie 58:02, ze średnim tempem 05:38/km. Z ciekawostek awaryjne lądowanie paralotniarza na łące, zniosło bidoka ze Skrzycznego. Częsta sprawa. Nie miałam niestety czasu długo się przyglądać, bo winko wołało

23.10.2013
Zimnik. Dawno nie byłam i się stęskniłam. Miało być wczoraj, ale nie wyszło - praca pokrzyżowała plany, nie pierwszy raz. Dziś już jednak miałam przykaz od mężczyzny mego, abym nie odważyła się do domu wracać niewybiegana, bo ponoć zmierzła jestem :P. Coś w tym pewnie jest, wczoraj humor miałam wybitnie parszywy. Grzecznie pojechałam więc szukać resztek jesieni.
Deptu deptu asfalcikiem, do miejsca gdzie zwykle odbijam w lewo, bo już zdechlata jestem a tam płaściejsza droga. Dziś ambitnie poleciałam w prawo, gdzie stromiej. Na wysokościach, w nagrodę za mój pot, krwawicę i wyplute po drodze lewe płuco wiatr, który po drodze wiał w twarz i hamował zamienił się w wiatr, który niemal mnie przewracał. Walczyłam z nim jednak dzielnie, bo dalej droga się wypłaszczała i wyglądała bardzo zachęcająco. Faktycznie, osłonięta zboczem Skrzycznego i drzewami od wiatru podeptałam sobie jeszcze z kilometr i nawróciłam, bo droga zaczynała prowadzić w dół... a podbiegać w drodze powrotnej to ja już nie miałam najmniejszego zamiaru. W dół zamierzałam jak zwykle puścić nogi... one może chciały, ale kolka im nie dała, co chwilę się odzywała, także mi nie wyszedł taki miły sprincik jak zawsze. Ale nie narzekam, wymęczyłam się, upociłam się, a uśmiech z twarzy mi nie schodzi. Wyszło mi tego 10,074 w czasie 55:12, ze średnim tempem 05:29/km.
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
29.10.2013
I znowu się nie składało do biegania, głównie praca mieszała. W sobotę nawet wybiegłam, ale po jakims kilometrze z niewielkim haczykiem pies mi okulał na kończynę piersiową prawą z bolesnością w stawie barkowym, więc zawróciliśmy. A potem się już nie zebrałam, bom wymarzła w krótkich spodenkach spacerując w październikowy wieczór.
Udało sie dziś. Lasek, łąki, ciepłota straszna i cholerny halny!!!! Planowałam jakieś naście kilosów, ale niestety przegrałam w zmaganiach z tą wiejącą ciągle w twarz cholerą, co na dodatek na złość mi robi i jak bym nie zmieniła kierunku biegu, to zawsze prosto w mordę. Plusem ciepła - da się jeszcze na bosaka, a trawy na łąkach świeżo skoszone, więc masaż stóp zaliczony. W efekcie: 7,508 km w czasie 44:08 min, ze średnim tempem 05:53/km
I znowu się nie składało do biegania, głównie praca mieszała. W sobotę nawet wybiegłam, ale po jakims kilometrze z niewielkim haczykiem pies mi okulał na kończynę piersiową prawą z bolesnością w stawie barkowym, więc zawróciliśmy. A potem się już nie zebrałam, bom wymarzła w krótkich spodenkach spacerując w październikowy wieczór.
Udało sie dziś. Lasek, łąki, ciepłota straszna i cholerny halny!!!! Planowałam jakieś naście kilosów, ale niestety przegrałam w zmaganiach z tą wiejącą ciągle w twarz cholerą, co na dodatek na złość mi robi i jak bym nie zmieniła kierunku biegu, to zawsze prosto w mordę. Plusem ciepła - da się jeszcze na bosaka, a trawy na łąkach świeżo skoszone, więc masaż stóp zaliczony. W efekcie: 7,508 km w czasie 44:08 min, ze średnim tempem 05:53/km
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
31.10.2013
Słonecznie, rześko, rano koło zera, czyli tak jak lubimy najbardziej
. Czasu przed pracą nie za wiele, ale górki wołały, oj wołały. Choć kawałek chciałam się zapuścić, bo ostatnio tylko łąki, pola... Lubię to, bardzo, ale jakoś tak nie cieszy jak te moje pseudo-górskie wypady.
Pobiegłam więc przez łąki, potem czerwonym szlakiem w stronę Skrzycznego. Nie było lekko, łatwo i przyjemnie, przede wszystkim dlatego, że mimo leciutkiego ubioru gotowałam się w słońcu. Zrzucić z siebie nie bardzo było co, a poza tym wiatr silny, im wyżej tym bardziej lodowaty; grypska krążą po wszystkich dookoła, ja jakoś się na razie trzymam i chcę, żeby tak pozostało. W lesie już lepiej, przynajmniej nie grzało. Na rozwidleniu spojrzenie na zegarek, jak z czasem... niestety trzeba było zawracać, coby przed praca chociaż prysznic zdążyć. Więc podbieg do zbiegu i dawaaaaaaj w dół. I na zbiegu, po raz pierwszy odkąd to moje Skalite deptam biegacza napotkałam. Ja w dół, on w górę. Podziwiam, też tak kiedyś będę :P. Także krócej niż bym chciała, ale trochę wydeptałam. Ogromną radochę mi to sprawiło
. To są jednak moje ukochane miejsca do biegania. Siedzę więc teraz w pracy szczęśliwa, ale koszmarnie głodna, bo z tego wszystkiego to już zjeść przed wyjściem nie zdążyłam ;/.
Wyszło mi dziś tego: 12.565 km, w czasie 1:14:45, ze średnim tempem 05:57.
Słonecznie, rześko, rano koło zera, czyli tak jak lubimy najbardziej

Pobiegłam więc przez łąki, potem czerwonym szlakiem w stronę Skrzycznego. Nie było lekko, łatwo i przyjemnie, przede wszystkim dlatego, że mimo leciutkiego ubioru gotowałam się w słońcu. Zrzucić z siebie nie bardzo było co, a poza tym wiatr silny, im wyżej tym bardziej lodowaty; grypska krążą po wszystkich dookoła, ja jakoś się na razie trzymam i chcę, żeby tak pozostało. W lesie już lepiej, przynajmniej nie grzało. Na rozwidleniu spojrzenie na zegarek, jak z czasem... niestety trzeba było zawracać, coby przed praca chociaż prysznic zdążyć. Więc podbieg do zbiegu i dawaaaaaaj w dół. I na zbiegu, po raz pierwszy odkąd to moje Skalite deptam biegacza napotkałam. Ja w dół, on w górę. Podziwiam, też tak kiedyś będę :P. Także krócej niż bym chciała, ale trochę wydeptałam. Ogromną radochę mi to sprawiło

Wyszło mi dziś tego: 12.565 km, w czasie 1:14:45, ze średnim tempem 05:57.
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
02.11.2013
Polne 7,216 km w czasie 43 min 43 sek, ze średnim tempem 06:03/km. Trochę kropiło, mocno wiało innych specjalnych wrażeń brak :P
Za to dziś....
04.11.2013
Zanim się ogarnęłam po powrocie z pracy i wyskoczyłam już szarzało. Czołówka na głowę i kierunek łąki. Pierwsze 20 min jeszcze przy naturalnym świetle, potem już musiałam zapalić lampkę... i stała się magia
. Krążek światła pod nogami, wokół ciemność, jakieś światła w oddali. Na horyzoncie kontury chmur, kontury gór. Równy oddech, równe kroki, równe tempo. W uszach wyjący wiatr. W swoisty trans mnie to wprowadza. Można biec i biec i biec... W głowie myśli spokojne, nie galopujące, ale gdyby ktoś spytał o czym myślę, to nie wiem... W takim bieganiu ciemnym zakochałam się końcem zimy, gdy zaczynałam i na takie czekałam.
Niestety rzeczywistość w postaci padającej w czołówce baterii kazała mi zakończyć bieg. Wyszło mi dziś tego 8.050 km w czasie 48 min 48 sek, ze średnim tempem 06:04/km
Polne 7,216 km w czasie 43 min 43 sek, ze średnim tempem 06:03/km. Trochę kropiło, mocno wiało innych specjalnych wrażeń brak :P
Za to dziś....
04.11.2013
Zanim się ogarnęłam po powrocie z pracy i wyskoczyłam już szarzało. Czołówka na głowę i kierunek łąki. Pierwsze 20 min jeszcze przy naturalnym świetle, potem już musiałam zapalić lampkę... i stała się magia

Niestety rzeczywistość w postaci padającej w czołówce baterii kazała mi zakończyć bieg. Wyszło mi dziś tego 8.050 km w czasie 48 min 48 sek, ze średnim tempem 06:04/km
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
W sumie z kronikarskiego obowiązku, bez żadnych fascynujących, porażających, uskrzydlających wrażeń 3 ostatnie biegi:
07.11.2013 i 09.11.2013 wrzucam do jednego worka, bo oba podobne: brak pomiarów (się czasem zapomina, że zegarek się sam moimi endorfinami nie naładuje), deptakowo Szczyrkowo, trasa 10 kilosów, w ile pokonana to nie wiem, ale zwykle mi to około godzinki zajmuje, więc tyle przyjmuję. Oba późnowieczorne, bardzo przyjemne; jeden mglisty, drugi deszczowy.
11.11.2013
Miałam coś dziś długiego i wolnego, ale okoliczności najróżniejsze okroiły mi bardzo czas, a i poziom hormonów stresu podniosły doprowadzając do stanu "na pełnej %^@$&" więc wyszło krótko, acz żwawo. Deptakiem opustoszałym, wiatrem smaganym, za towarzystwo mając jedynie pana na nartorolkach co mnie mijał raz po raz. Zmachałam się jak dzika oślica choć przebiegłam ledwie 6,910 km, ale za to z niesamowitym jak na mnie tempem średnim 5:20/min.
Wnioski: stanowczo bardziej lubię długo i wolno, ale nic nie działa bardziej oczyszczająco niż krótko i szybko
.
07.11.2013 i 09.11.2013 wrzucam do jednego worka, bo oba podobne: brak pomiarów (się czasem zapomina, że zegarek się sam moimi endorfinami nie naładuje), deptakowo Szczyrkowo, trasa 10 kilosów, w ile pokonana to nie wiem, ale zwykle mi to około godzinki zajmuje, więc tyle przyjmuję. Oba późnowieczorne, bardzo przyjemne; jeden mglisty, drugi deszczowy.
11.11.2013
Miałam coś dziś długiego i wolnego, ale okoliczności najróżniejsze okroiły mi bardzo czas, a i poziom hormonów stresu podniosły doprowadzając do stanu "na pełnej %^@$&" więc wyszło krótko, acz żwawo. Deptakiem opustoszałym, wiatrem smaganym, za towarzystwo mając jedynie pana na nartorolkach co mnie mijał raz po raz. Zmachałam się jak dzika oślica choć przebiegłam ledwie 6,910 km, ale za to z niesamowitym jak na mnie tempem średnim 5:20/min.
Wnioski: stanowczo bardziej lubię długo i wolno, ale nic nie działa bardziej oczyszczająco niż krótko i szybko

-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
13.11.2013
Bieganie miejskie. Już niedługo będę na nie skazana, zwłaszcza w dni, kiedy mam do pracy na rano. Jak wracam to juz ciemna noc jest. Wczoraj więc poczyniłam bieg rekonesansowy, coby jakąś trasę obczaić i zobaczyć jak to się po tych chodnikach biega. Na pierwsz ogień trasa znana, bo przemierzam ją często autkiem, więc mogłam biec sobie bez komplikacji w postaci "zagubiłam się w mieście, po raz kolejny". Trochę tam pod górkę też jest, więc zawsze to bardziej swojsko.
Wnioski z miastobiegania:
- wali spalinami ;/
- przejścia podziemne i schody to całkiem miłe urozmaicenie biegania
- 1 napotkany zając na 1 bieg, czyli 100%; na wsi te statystyki dużo gorsze
- 4 biegaczy napotkanych, więc tyle co na wsi mojej przez tydzień w okresie wiosennego wysypu, lub przez 2 miesiące w okresie mniej sprzyjającej aury; biegacze interaktywni czyli pozdrawiający, w przeciwnieństwie do moich wiejskich ;p
- psy miejskie - mniej cywilizowane; te które spotykam u siebie nie wykazują większego zainteresowania moimi wyczynami; wczoraj york, na oko kilo-dwadzieścia był zainteresowany aż za bardzo... odsunęłabym chomika nóżką delikatnie, gdyby nie właściciel (na oko kilo ze 120) pałetający się obok
- chodniki mniej komfortowe niż moje drogi polne, ale do przeżycia.
Ogólnie bieganie po ciemnym mieście jest całkiem przyjemne, myślałam, że będzie duuuużo gorzej! Więcej też mozliwości kombinowania z trasą, o wiele wiecej! Zima zapowiada się więc pozytywnie. Jednak będę wyczekiwać z utęsknieniem tygodni ze zmianą drugą, kiedy to bedzie dane mi biegać za jasności, w moim środowisku naturalnym.
A cyferkowo wczorajszy wieczór prezentuje sie tak: 10,539 km w czasie 1:01:43 ze średnim tempem 05:51/km
Bieganie miejskie. Już niedługo będę na nie skazana, zwłaszcza w dni, kiedy mam do pracy na rano. Jak wracam to juz ciemna noc jest. Wczoraj więc poczyniłam bieg rekonesansowy, coby jakąś trasę obczaić i zobaczyć jak to się po tych chodnikach biega. Na pierwsz ogień trasa znana, bo przemierzam ją często autkiem, więc mogłam biec sobie bez komplikacji w postaci "zagubiłam się w mieście, po raz kolejny". Trochę tam pod górkę też jest, więc zawsze to bardziej swojsko.
Wnioski z miastobiegania:
- wali spalinami ;/
- przejścia podziemne i schody to całkiem miłe urozmaicenie biegania
- 1 napotkany zając na 1 bieg, czyli 100%; na wsi te statystyki dużo gorsze
- 4 biegaczy napotkanych, więc tyle co na wsi mojej przez tydzień w okresie wiosennego wysypu, lub przez 2 miesiące w okresie mniej sprzyjającej aury; biegacze interaktywni czyli pozdrawiający, w przeciwnieństwie do moich wiejskich ;p
- psy miejskie - mniej cywilizowane; te które spotykam u siebie nie wykazują większego zainteresowania moimi wyczynami; wczoraj york, na oko kilo-dwadzieścia był zainteresowany aż za bardzo... odsunęłabym chomika nóżką delikatnie, gdyby nie właściciel (na oko kilo ze 120) pałetający się obok
- chodniki mniej komfortowe niż moje drogi polne, ale do przeżycia.
Ogólnie bieganie po ciemnym mieście jest całkiem przyjemne, myślałam, że będzie duuuużo gorzej! Więcej też mozliwości kombinowania z trasą, o wiele wiecej! Zima zapowiada się więc pozytywnie. Jednak będę wyczekiwać z utęsknieniem tygodni ze zmianą drugą, kiedy to bedzie dane mi biegać za jasności, w moim środowisku naturalnym.
A cyferkowo wczorajszy wieczór prezentuje sie tak: 10,539 km w czasie 1:01:43 ze średnim tempem 05:51/km
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
17.11.2013
"Łojezu, ale beznadziejnie mi poszło" wyjęczałam, gdy wieczorem A. zapytał czy zebrałam się pobiegać i jak było. Myśląc, że pewnie po dwóch kilosach zawróciłam do domu, zaczął mnie pocieszać, ale jak powiedziałam ile przebiegłam i gdzie byłam, to mnie wyśmiał z letka, bo wg Niego to nie podchodzi pod kategorię "beznadzieja". No tak, ale Jego tam nie było i nie wiem jak nogi bolały, płucka nie wyrabiały, a głowa to już w ogóle chyba w domu została; ile szłam, ile razy stawałam i jak często przeklinałam, że się tak daleko od domu wybrałam. No to padło pytanie czemu nie zawróciłam, albo w dół, do Szczyrku nie zbiegłam jak mogłam, tylko się na Skalite jeszcze pchałam. Tego nie potrafiłam powiedzieć, bo niby było tragicznie, ale jakoś tak jednak szło. No i wyszło, że albo masochistka jestem, albo nie było tak źle jak mi się zdaje. pewnie obie opcje prawdziwe...
No bo miało być tak pięknie! Z pracy wyszłam wcześnie, poranne mgły się podniosły, dzień piękny i słoneczny, a jak w końcu mam czas polecieć w górki! Poleciałam. Dziwnie było, niby bez mocy i w boleściach, ale parłam naprzód. Podbiegając marzyłam o zbiegu, bo to już lekko i przyjemnie. Nie dziś. Toczyłam się w dól ociężale jak niedźwiedzica, odliczając kilometry do domu, ale wystawiałam twarz do słonka i podśpiewywałam nawet pod nosem. Nie wiem co zawaliło dziś ciało czy głowa, bo bardzo dziwny był ten bieg: lekki i ciężki, przyjemny i nieprzyjemny, satysfakcjonujący i beznadziejny. Cuda jakieś :D.
Pewnie po prostu przemęczenie, niedojadanie i ogólna masakra ostatnich dni się odezwały, dając taki cudaczny efekt.
Ale udało mi się w górkach być, to najważniejsze
13 km 896 m w czasie 1:30:44; 06:32/km
"Łojezu, ale beznadziejnie mi poszło" wyjęczałam, gdy wieczorem A. zapytał czy zebrałam się pobiegać i jak było. Myśląc, że pewnie po dwóch kilosach zawróciłam do domu, zaczął mnie pocieszać, ale jak powiedziałam ile przebiegłam i gdzie byłam, to mnie wyśmiał z letka, bo wg Niego to nie podchodzi pod kategorię "beznadzieja". No tak, ale Jego tam nie było i nie wiem jak nogi bolały, płucka nie wyrabiały, a głowa to już w ogóle chyba w domu została; ile szłam, ile razy stawałam i jak często przeklinałam, że się tak daleko od domu wybrałam. No to padło pytanie czemu nie zawróciłam, albo w dół, do Szczyrku nie zbiegłam jak mogłam, tylko się na Skalite jeszcze pchałam. Tego nie potrafiłam powiedzieć, bo niby było tragicznie, ale jakoś tak jednak szło. No i wyszło, że albo masochistka jestem, albo nie było tak źle jak mi się zdaje. pewnie obie opcje prawdziwe...
No bo miało być tak pięknie! Z pracy wyszłam wcześnie, poranne mgły się podniosły, dzień piękny i słoneczny, a jak w końcu mam czas polecieć w górki! Poleciałam. Dziwnie było, niby bez mocy i w boleściach, ale parłam naprzód. Podbiegając marzyłam o zbiegu, bo to już lekko i przyjemnie. Nie dziś. Toczyłam się w dól ociężale jak niedźwiedzica, odliczając kilometry do domu, ale wystawiałam twarz do słonka i podśpiewywałam nawet pod nosem. Nie wiem co zawaliło dziś ciało czy głowa, bo bardzo dziwny był ten bieg: lekki i ciężki, przyjemny i nieprzyjemny, satysfakcjonujący i beznadziejny. Cuda jakieś :D.
Pewnie po prostu przemęczenie, niedojadanie i ogólna masakra ostatnich dni się odezwały, dając taki cudaczny efekt.
Ale udało mi się w górkach być, to najważniejsze

13 km 896 m w czasie 1:30:44; 06:32/km
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Przegląd tygodnia 
20.11.2013
Polna bezmoc. Wybiegłam bardzo chętnie, ale szybko się te chęci skończyły więc w wielkich bólach i cierpieniach ledwo 5,435 km w czasie 31:12, średnie 05:44/km.
21.11.2013
Wyszłam sprawdzić, czy bezmoc trwa. Kierunek - łąki podgórskie południowe. Nieco zmodyfikowaną trasą, bo A. wynalazł mi ponoć fajny podbieg. Dotruchtawszy pod te ścianę jęknęłam, po czym jednak dzielnie podjęłam atak szczytowy, który zakończyłam gdzieś w 4/5, bo jakieś psiszcze małe szczekające zaplątało mi się między nogi. Gdyby nie szczekacz tez pewnie byłoby podobnie, bo już gdzieś od połowy dymiło mi się z uszu :P. Dobre to jednak miejsce, będę tam wracać i z nim walczyć. Domęczyłam do lasku i od tej pory było już dobrze. Uśmiech na twarzy, lekkość w nogach, wróciły radość i moc
. Wydreptałam: 7.277 km, w czasie 41:04; 05:39/km.
24.11.2013
Bardzo leniwy weekend. Za bardzo :P. Niby tego człowiek potrzebował, niby o tym marzył, ale w sobotni wieczór, po kompletnym domowym obijactwie czułam się fatalnie. Jak zgniłek, śledź marynowany, ogórek kiszony... kompletne zamulenie i brak świeżości. W niedzielę więc postanowiłam nie zrobić sobie już takiej krzywdy i wyjść się poruszać. Niedziela, czyli wszyscy robią długie wybiegania. Ja tez planowałam jakieś długie, wolne truchtanko, ale im bliżej było wyjścia, tym mniej chętnie o tym myślałam. Po powrocie już wiem czemu. Zamulenia zamulaniem się nie zwalczy. Krótko i żwawo, w deszczu, wietrze i z gorącym prysznicem zaraz po powrocie. Takiego biegu było mi trzeba, bym teraz mogła czuć się jak młoda bogini :D. 7,142 km w czasie 38:55; średnio 05:27/km
A wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w przyszłym tygodniu będę już tuptać po śniegu :D. Jupijajej!

20.11.2013
Polna bezmoc. Wybiegłam bardzo chętnie, ale szybko się te chęci skończyły więc w wielkich bólach i cierpieniach ledwo 5,435 km w czasie 31:12, średnie 05:44/km.
21.11.2013
Wyszłam sprawdzić, czy bezmoc trwa. Kierunek - łąki podgórskie południowe. Nieco zmodyfikowaną trasą, bo A. wynalazł mi ponoć fajny podbieg. Dotruchtawszy pod te ścianę jęknęłam, po czym jednak dzielnie podjęłam atak szczytowy, który zakończyłam gdzieś w 4/5, bo jakieś psiszcze małe szczekające zaplątało mi się między nogi. Gdyby nie szczekacz tez pewnie byłoby podobnie, bo już gdzieś od połowy dymiło mi się z uszu :P. Dobre to jednak miejsce, będę tam wracać i z nim walczyć. Domęczyłam do lasku i od tej pory było już dobrze. Uśmiech na twarzy, lekkość w nogach, wróciły radość i moc

24.11.2013
Bardzo leniwy weekend. Za bardzo :P. Niby tego człowiek potrzebował, niby o tym marzył, ale w sobotni wieczór, po kompletnym domowym obijactwie czułam się fatalnie. Jak zgniłek, śledź marynowany, ogórek kiszony... kompletne zamulenie i brak świeżości. W niedzielę więc postanowiłam nie zrobić sobie już takiej krzywdy i wyjść się poruszać. Niedziela, czyli wszyscy robią długie wybiegania. Ja tez planowałam jakieś długie, wolne truchtanko, ale im bliżej było wyjścia, tym mniej chętnie o tym myślałam. Po powrocie już wiem czemu. Zamulenia zamulaniem się nie zwalczy. Krótko i żwawo, w deszczu, wietrze i z gorącym prysznicem zaraz po powrocie. Takiego biegu było mi trzeba, bym teraz mogła czuć się jak młoda bogini :D. 7,142 km w czasie 38:55; średnio 05:27/km
A wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w przyszłym tygodniu będę już tuptać po śniegu :D. Jupijajej!
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Nic nie pisałam, bo prawie nie biegałam :P.
W poniedziałek, piękny poranek, świat przykryła puszysta kołderka śniegu. Radość ma była niezmierna, do momentu, kiedy wsiadłam w auto, by pomknąć do pracy. Odpaliło, pierdło, zgasło i podziękowało za współpracę. Oznaczało to że kolejne dni będą czystą poezją: zamiast śmigać w pół godzinki do pracy, będę się telepać busami... dwie godziny... w jedną stronę... Holowanie, diagnozowanie i naprawianie złoma trwało do czwartku, a ja walcząc z realiami komunikacji wiejskiej i wymarzając codziennie na przystankach kompletnie nie miałam na bieganie chęci, ani tym bardziej czasu.
Jak wszystko wróciło do normy, to wypadło i pobiegać.
30.11.2013
Chciałam pobiegać. Nawet miałam dwie wolne godzinki, tak akurat! Ciuchy wyciągnęłam, zbierać się zaczęłam a spod stołu dobiegły ciche westchnienia. Pies! No tak, bidok przez te zawirowania też na spacery szans nie miał. Kiedyś to było fajnie, biegałam z nim, mogłam załatwić 2 w 1, teraz niestety latka go już dopadły. Leci jak wariat, owszem, ale kręgosłup i stawy już nie te i muszę rudzielca trochę wyhamować. Westchnęłam więc ja, zamieniłam biegobutki na gumofilce i podreptaliśmy w pole. Jako, że jak się okazało w gumiakach podbiegać tez się da, to kilka przebieżek krótki uskuteczniłam, a co!
01.12.3012
W niedzielę to mi się nie chciało. W pracy mi zeszło dwie godzinki dłużej i w ogóle jakaś rozmemlana byłam, ale się przymusiłam. Jak już przecierpiałam te dwa pierwsze kilometry, to potem było już bosko! Błocko straszliwe po tym śniegu com to w nim biegać miała, a zdążył mi stopnieć, ale biegowo czysta przyjemność. Gdyby nie zmrok zapadający i brak lampeczki to bym pewnie biegała i biegała, bo fajny rytm złapałam. Niestety trza było kończyć błotne polne wygibasy, bo przestawałam widzieć czy drogą czy polem biegnę. Zrobiłam 8 km 124 m w czasie 47:48; ze średnim tempem 05:53/km.
03.12.2013
Dziś to z kolei chciało mi się bardzo. Poranek cudny: słońce, mróz, omrożone trawy. Moja ukochana pogoda! W dolinie po śniegu już ani śladu, więc chciałam trochę wyżej śmignąć, bo tam się jeszcze białe ostało. Czasu z kolei przed pracą nie za wiele, padło więc na ścieżkę nad skocznią. W górę szło mi fatalnie :P. Dawno się tak nie usapałam, a nogi bolały jak bym pierwszy raz w życiu wyszła pobiegać. Zanim dotarłam do granicy śniegu byłam już kompletnie wymęczona. Napierałam jednak dalej, bo żeby zbiec trzeba podbiec, a liczyłam że na zbiegu mnie niemoc popuści. W lesie jeszcze nieco śniegu, jeszcze więcej błota, ale warunki całkiem niezłe, a widoki takie że hohoho. Największe niespodzianki czekały mnie jednak już w cywilizowanej części trasy. Kompletne zalodzenie! Spore kawały jechałam po prostu na butach bo nie było innej opcji. Najfajniej było na ostrych zakrętach, jak mnie się wydawało że skręcam, a nogi jednak dalej prosto leciały. Mistrzynią driftu byłam więc dziś, bo jakimś cudem jednak gleby nie zaliczyłam. Jak już biegłam między domami, to z jednego tak straszliwie pięknie zapachniało jajecznicą na boczku... w momencie zrobiłam się głodna jak wilczyca i zaczęłam pożądać tej jajecznicy TERAZ, ZARAZ I JUŻ! Do domu pomknęłam więc najkrótszą możliwą drogą w tempie jakimś kosmicznym.
Pomiary w sumie niedokładne, bo w pewnym momencie przypadkiem pewnie, wyłączyłam zegarek i zorientowałam się po jakimś kilometrze, jak chciałam sprawdzić ile mnie jeszcze dzieli od jajecznicy :D Ale orientacyjnie: 10 km 116 m w czasie 57 min; 05:38/km
W poniedziałek, piękny poranek, świat przykryła puszysta kołderka śniegu. Radość ma była niezmierna, do momentu, kiedy wsiadłam w auto, by pomknąć do pracy. Odpaliło, pierdło, zgasło i podziękowało za współpracę. Oznaczało to że kolejne dni będą czystą poezją: zamiast śmigać w pół godzinki do pracy, będę się telepać busami... dwie godziny... w jedną stronę... Holowanie, diagnozowanie i naprawianie złoma trwało do czwartku, a ja walcząc z realiami komunikacji wiejskiej i wymarzając codziennie na przystankach kompletnie nie miałam na bieganie chęci, ani tym bardziej czasu.
Jak wszystko wróciło do normy, to wypadło i pobiegać.
30.11.2013
Chciałam pobiegać. Nawet miałam dwie wolne godzinki, tak akurat! Ciuchy wyciągnęłam, zbierać się zaczęłam a spod stołu dobiegły ciche westchnienia. Pies! No tak, bidok przez te zawirowania też na spacery szans nie miał. Kiedyś to było fajnie, biegałam z nim, mogłam załatwić 2 w 1, teraz niestety latka go już dopadły. Leci jak wariat, owszem, ale kręgosłup i stawy już nie te i muszę rudzielca trochę wyhamować. Westchnęłam więc ja, zamieniłam biegobutki na gumofilce i podreptaliśmy w pole. Jako, że jak się okazało w gumiakach podbiegać tez się da, to kilka przebieżek krótki uskuteczniłam, a co!
01.12.3012
W niedzielę to mi się nie chciało. W pracy mi zeszło dwie godzinki dłużej i w ogóle jakaś rozmemlana byłam, ale się przymusiłam. Jak już przecierpiałam te dwa pierwsze kilometry, to potem było już bosko! Błocko straszliwe po tym śniegu com to w nim biegać miała, a zdążył mi stopnieć, ale biegowo czysta przyjemność. Gdyby nie zmrok zapadający i brak lampeczki to bym pewnie biegała i biegała, bo fajny rytm złapałam. Niestety trza było kończyć błotne polne wygibasy, bo przestawałam widzieć czy drogą czy polem biegnę. Zrobiłam 8 km 124 m w czasie 47:48; ze średnim tempem 05:53/km.
03.12.2013
Dziś to z kolei chciało mi się bardzo. Poranek cudny: słońce, mróz, omrożone trawy. Moja ukochana pogoda! W dolinie po śniegu już ani śladu, więc chciałam trochę wyżej śmignąć, bo tam się jeszcze białe ostało. Czasu z kolei przed pracą nie za wiele, padło więc na ścieżkę nad skocznią. W górę szło mi fatalnie :P. Dawno się tak nie usapałam, a nogi bolały jak bym pierwszy raz w życiu wyszła pobiegać. Zanim dotarłam do granicy śniegu byłam już kompletnie wymęczona. Napierałam jednak dalej, bo żeby zbiec trzeba podbiec, a liczyłam że na zbiegu mnie niemoc popuści. W lesie jeszcze nieco śniegu, jeszcze więcej błota, ale warunki całkiem niezłe, a widoki takie że hohoho. Największe niespodzianki czekały mnie jednak już w cywilizowanej części trasy. Kompletne zalodzenie! Spore kawały jechałam po prostu na butach bo nie było innej opcji. Najfajniej było na ostrych zakrętach, jak mnie się wydawało że skręcam, a nogi jednak dalej prosto leciały. Mistrzynią driftu byłam więc dziś, bo jakimś cudem jednak gleby nie zaliczyłam. Jak już biegłam między domami, to z jednego tak straszliwie pięknie zapachniało jajecznicą na boczku... w momencie zrobiłam się głodna jak wilczyca i zaczęłam pożądać tej jajecznicy TERAZ, ZARAZ I JUŻ! Do domu pomknęłam więc najkrótszą możliwą drogą w tempie jakimś kosmicznym.
Pomiary w sumie niedokładne, bo w pewnym momencie przypadkiem pewnie, wyłączyłam zegarek i zorientowałam się po jakimś kilometrze, jak chciałam sprawdzić ile mnie jeszcze dzieli od jajecznicy :D Ale orientacyjnie: 10 km 116 m w czasie 57 min; 05:38/km
-
- Wyga
- Posty: 114
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 12:11
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
05.12.2013
Polne. Udało mi się zdążyć przed załamaniem pogody. Zaczynało już zawiewać, ale jeszcze się nie rozkręciło. Biegało się bardzo dobrze, więc z premedytacją pobiegłam nieco więcej niż napięty plan dnia pozwalał. Później przeklinałam swą niefrasobliwość, bo żeby się wyrobić do pracy musiałam się nieźle nauwijać, ale cóż.... Kanapkę pod prysznicem jeść się da, jeszcze muszę pokombinować jak to połaczyć z prasowaniem.
9,093 km w czasie 52:09, ze średnim tempem 05:44/km
07.12.2013
Bardzo, bardzo fajny bieg. Deptakowy, bo najpierw dłuuugo spaliśmy, potem dłuuugo wstawaliśmy, następnie dłuuugo i dużo jedliśmy więc trzeba to było strawić, coby w brzuchu nie skakało; wyszłam więc późno, chwilę przed zapadnięciem nocy. Mimo silnego wciąż wiatru, śniegu zalepiającego oczy i ślizgających się non stop butów biegło się bardzo dobrze, bo ja jednak jestem zimowy człowiek i w końcu przy bieganiu mam komfort termiczny (nie jest mi za gorąco!). W efekcie też mi się wybiegło dziś nieco więcej niż zamierzałam. Zimo trwaj!
12 km 725 m w czasie 01:09:37 ze średnim tempem 05:28/km
Polne. Udało mi się zdążyć przed załamaniem pogody. Zaczynało już zawiewać, ale jeszcze się nie rozkręciło. Biegało się bardzo dobrze, więc z premedytacją pobiegłam nieco więcej niż napięty plan dnia pozwalał. Później przeklinałam swą niefrasobliwość, bo żeby się wyrobić do pracy musiałam się nieźle nauwijać, ale cóż.... Kanapkę pod prysznicem jeść się da, jeszcze muszę pokombinować jak to połaczyć z prasowaniem.
9,093 km w czasie 52:09, ze średnim tempem 05:44/km
07.12.2013
Bardzo, bardzo fajny bieg. Deptakowy, bo najpierw dłuuugo spaliśmy, potem dłuuugo wstawaliśmy, następnie dłuuugo i dużo jedliśmy więc trzeba to było strawić, coby w brzuchu nie skakało; wyszłam więc późno, chwilę przed zapadnięciem nocy. Mimo silnego wciąż wiatru, śniegu zalepiającego oczy i ślizgających się non stop butów biegło się bardzo dobrze, bo ja jednak jestem zimowy człowiek i w końcu przy bieganiu mam komfort termiczny (nie jest mi za gorąco!). W efekcie też mi się wybiegło dziś nieco więcej niż zamierzałam. Zimo trwaj!
12 km 725 m w czasie 01:09:37 ze średnim tempem 05:28/km