Bartek Mejsner- przez Marathon des Sables na Muztagh Ata

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

Jeszcze raz na chwilkę, cofnę się o kilka tygodni wstecz. To tylko po to żeby wytłumaczyć się z ciszy. Teraz, mam już to wszystko poukładane w głowie równiutko, posegregowane i poetykietowane. Pomału rośnie nawet warstewka kurzu, jak na wszystkim co przemija. Zostawiam to za sobą, ale z poczuciem, że jestem trochę bogatszy i mądrzejszy i zaczynam nawet tęsknić.
Nie zagłębiając się w szczegóły powiem tylko, że wraz z powrotem do normalnego życia, wpadłem w smołę niemocy. Niezmiennie od lat, codziennie rano, wyglądam przez okno zastanawiając się- czy to będzie dobry dzień na bieganie? Ostatnio, to była raczej myśl- to nie jest najlepszy dzień, nawet nie musiałem odsuwać rolet. Kiedy nadchodził wieczór, niezmiennie zakładałem buty, spodenki, koszulkę, wychodziłem przed dom i po kilku zaledwie krokach wracałem na bieżnię mechaniczną w garażu. Bezpieczne, nie oddalone miejsce, azyl. Sama myśl o oddaleniu się od domu na 10, 5 nawet 3 km była zniechęcająca. Od miesiąca nie byłem w lesie. Wymówki same przychodziły do głowy, strzelałem nimi jak z rękawa- zimno, wilgotno, ciemno. Czołówka schowała się tak, że wciąż nie mogę jej znaleźć. Wreszcie zadałem sobie pytanie, o co chodzi? Czy to zmęczenie fizyczne? Czy to jakiś rodzaj wypalenia? Czy i kiedy minie, kiedy zdejmę ten betonowy ciężar z głowy, pleców i nóg? Nawet ta choroba, przecież zwyczajnie, jak to we wrześniu, przywleczona przez dzieciaki ze szkoły, dała kolejny pretekst, żeby sobie odpuścić.
Wreszcie wczorajsza niedziela. Tysiące ludzi pobiegło w Maratonie Warszawskim oraz w Berlinie. Postanowiłem tego nie śledzić, nie zadręczać zazdrością i zrobić coś „na przełamanie”. Na to jest tylko jedna metoda- umówić się i po prostu nie zawieść. Potem wstać jeszcze w nocy, naciągnąć na siebie przygotowane wcześniej ciuchy i w drogę...
Piękny jest ten nasz Kazimierz nad Wisłą o świcie. To jedyne chwile kiedy pojawia się jeszcze małe, ciche miasteczko, które pamiętam z dzieciństwa, kiedy wcześnie rano biegłem wąwozem do piekarni przy rynku po gorące bułeczki. Kazimierz dalej kojarzy mi się z mlekiem prosto od krowy i wyprawami do pszczelarza po miód, z zabawami nad nie uregulowaną jeszcze Wisłą i wypalaniem z lessowej gliny naczyń. Nie mogę patrzeć na tysiące ludzi zadeptujących to miejsce w majowy weekend, na motocykle tłumnie zebrane na rynku, przy studni. Dosyć o tym, chyba jeszcze jestem za młody na takie nostalgie.
Kazimierz Dolny, Bochotnica, Rąblów, Wąwolnica, Wojciechów- połączone polami, wąwozami, lasami, błotem. W górę, w dół, przez strumień, trochę po pustej drodze, wreszcie odnalazłem dobrą zabawę z dala od mojego azylu. Zmęczony, ale przeszczęśliwy wróciłem do domu gotowy na powrót do mojego lasu i na moje ścieżki. Udało się to „na przełamanie”.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

Znowu jestem chory. Nic poważnego- trochę gorączki, kaszel, leje mi się z nosa no i humor marny- nie tylko zasmarkany, ale także jesienny. Wybijam klina klinem, nie poddam się, nie zalegnę pod kocem - wbrew zdrowemu rozsądkowi łykam podwójną dawkę apapu i chwilę później samotnie i cicho nabijam kolejną porcję kilometrów. Pomalutku kręcę się po stadionowym tartanie, pilnuję tętna- takie karkołomne mam na dzisiaj zadanie. Pusto jest.
A może nie jest tak jak sobie wszyscy biegacze wmawiamy? Może to nie wyzwolenie, a raczej więzienie? Nie przyjemność, a obowiązek? Nie luz, a rygor? Nagroda mocno przereklamowana- sekundy satysfakcji za godziny wysiłku. Czytasz motywujący post lub artykuł, przeglądasz forum. Wszyscy już dzisiaj biegali, jeszcze tylko nie ty sam, cięższy o te wszystkie cholerne kalorie, które ciągle odsuwają cię od wymarzonych wyników, które są przeszłością lub tylko nigdy niezrealizowanym marzeniem.
Układam listę piętnastu utworów muzycznych, które sprzęgają się z moim życiem. Trudna sprawa bo to strasznie mało, a jednocześnie nie chciałbym żeby były banalne Tak proste zadanie uświadamia mi, że wcale nie jestem wyjątkowy. Brzmię jak lista złotych przebojów, jak November Rain – Gans,’ów. Coś ważnego skreślam, coś innego dopisuję, żongluję wspomnieniami- ciekawe jak ułoży się rozmowa. Czy mam coś ciekawego do powiedzenia? Czy ktoś słuchający w środku nocy radia, moich złotych przebojów splecionych z przemyśleniami, których sam jeszcze nie umiem sprecyzować ziewnie znużony, czy może jednak usłyszy coś co warto schować do szuflady. Nigdy się nie dowiem.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

Zwykle jest tak, że czytam Was z przyjemnością, motywuje mnie to i nakręca. Trochę to tak jak z wiecem politycznym, albo zlotem sprzedawców bezpośrednich Amwaya- nowy duch, siła i moc tłumu. Ostatnio prawie nie czytam, wręcz omijam. Wszystko to dlatego, że w samym środku biegowego sezonu to jest na początku września, mój sezon się skończył. Oczywiście było to do przewidzenia, ale jednak nie do końca tak planowałem. Organizm upomniał się o swoje i skutecznie zawalczył. Nie dało się po dobroci, zesłał zarazę, nie pomogło, poprawił powodzią...tak więc nie czekając na gradobicie odpuściłem.
13 października wszyscy gdzieś startowali, część w Poznaniu, część w Bieszczadach. Myślami byłem trochę tu trochę tam, a ciałem na leżaku nad oceanem z drinkiem z parasolką w ręku, kąpielówkach i cygarem... no dobrze z cygarem to poszalałem odrobinę. Leżałem i chociaż nie przeczę, że błogo mi było, wcale nie do końca było mi z tym najlepiej tzw harmonia niepełna. Pewnie po części przez korzonki, które upolowały mnie dzień przed wyjazdem, ale też przez zazdrość okrutną, że inni to sobie biegają po górach i równinach ech. Już nawet nie wspominam o formie odjeżdżającej ekspresem (wg wyliczeń pewnego guru biegowego) w tempie 5s/km/100gram alkoholu. Tak więc z ogromnym trudem wycisnąłem przez zęby gratulacje za życiówki i inne udane lub mniej starty i zakopałem się w robocie i codzienności.
W środę nie planując tego wcześniej poleciałem do lasu. Pożegnałem go w przeddzień wyjazdu w Alpy pod koniec sierpnia, tętniał życiem i zielenią. Przywitałem w piękny jesienny dzień, opustoszały, szeleszczący opadłymi liśćmi, gotowy do zimy. Świetnie mi się biegało pomimo obroży pulsometru. Zmusiłem się do przerwania biegu i powrotu. To chyba oznacza, że akumulatory naładowane, że hej. Kilka godzin później byłem w radiu. Nocne pogaduchy. Oczywiście głównie o bieganiu, ale też o innych ważnych dla mnie sprawach. Gaduła ze mnie, mogę mówić w nieskończoność, mam nadzieję, że chociaż głos nieradiowy to odrobinę interesująco. Nagadałem się, a następnego dnia zachciało mi się też przeczytać i napisać, chociaż z tym ostatnim trochę jeszcze zamarudziłem. Znowu biegam i jestem szczęśliwy.
Coś jednego się kończy, coś innego zaczyna. Z radością i niecierpliwością startuję z pomysłami na kolejny sezon.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

Będzie trochę porozkręcane i niekompletne, na tyle, że nie obrażę się jeśli uznacie, że nieco bełkotliwie. No bo patrzysz czasem na coś bardzo długo i zupełnie nie dostrzegasz, albo nie wiesz, albo nie rozumiesz w każdym razie oglądasz w nieskończoność z każdej strony -i nic. Chodzi o czytanie między wierszami, interpretowanie. Ponoć jesteśmy lustrami, przeglądamy się w ludziach, a oni dostrzegają siebie w nas. Tak jest, to pewne tylko czasem, a to lustro krzywe, a to spojrzenie zamglone. Życie. Nawet tak zadufane w sobie osobniki jak ja sam, potrzebują czasem kopa w cztery litery.
Jestem próżnym narcystycznym egocentrykiem, zwłaszcza jeśli chodzi o bieganie. Skrzętnie ukrywam przed światem fakt, że nie wiem wszystkiego i niech tak zostanie. Dylemat przed którym sam się postawiłem jest nierozwiązywalny. Jak zrobić żeby następny rok- sezon, w końcu jubileusz, był idealny, żeby uszczęśliwił mnie od początku do końca? Start- życiówka lub chociaż to świetne uczucie, że forma rośnie i rośnie. Każdy trening procentuje i nic nie boli i nie strzyka. Ilość niewiadomych tego równania uniemożliwia skuteczne obliczenia. A czy wszystko może pójść dobrze? A czy faktycznie musi? Wcale nie. Muszę tylko uwierzyć, wbrew głosom innych ludzi, że ta droga którą idę jest najlepsza i nie będę miał drugiego przejścia. Dlatego właśnie nie warto patrzeć wstecz, analizować, wyciągać wniosków, uczyć się. Ważne moje tu i teraz i dlatego nie będę się zastanawiał, czy następny sezon będzie maratoński czy górski, w lesie, czy na kostce bauma lub asfalcie. Wyjdzie jak wyjdzie, a jeśli coś się uda z tego szczęśliwego bałaganu wyłowić - to moje. Tak to pewnie będzie, że na 40te urodziny dostanę słodko gorzką i do tego czarną nalewkę, ale to przecież ja sam twierdzę, że tuńczyk smakowicie i wyjątkowo pasuje do coli, więc czemu nie? A na marginesie to dzięki za prostowanie lustra i kopa w cztery litery. Już nie żałuję tego co wcześniej naskrobałem, a skasowało mi się niechcący. Życie.
Dzisiaj będzie nocna impreza. Będę biegał w środku nocy po lesie. Piszę o tym na wszelki wypadek już teraz, gdybym miał jednak nie wrócić. Nie oszalałem, świetnie się bawią, a do tego piękna ta jesień, nie?
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

Interesuje mnie pewna kwestia i uznajmy, że jest to pytanie retoryczne. Czy tylko ja tak mam, że nie mogę sam siebie słuchać i czytać osobiście skreślonych słów? Męczarnia. Puf. Stąd czasem czytając mnie można odnieść wrażenie, że coś się nie bardzo klei, że piszący mógłby tu i ówdzie coś poprawić. No właśnie nie mógłby, bo po napisaniu nie wraca. Nie kokietuję, tak po prostu jest, ale zostawmy to.
Balans tfu bilans czyli w bieganiu jak w ekonomii- majątek i kapitał , aktywa i pasywa, zasoby i źródła ich finansowania. Trening, motywacja, zdrowie, samopoczucie, dieta itd u wszystkich są tylko jedni mają poukładane inni jak ja ciągle się z tym szarpią. Ci pierwsi mają wyniki, ci drudzy zwykle twierdzą że brakuje im talentu. Mi brakuje go bardziej niż innym, jasne?
Strasznie mnie znowu ciągnie w góry. Mają jakiś niezrozumiały magnetyzm, wszystko na swoim miejscu. To pewnie synergia- piękno, święty spokój, satysfakcja po całodziennej wyprawie. Ech żeby były trochę bliżej już bym gonił, choćby na chwilę.
Synergia dotyczy też problemów. Nawarstwianie to jeszcze stan do przyjęcia, gorzej gdy wali się lawinowo. Brzmi pesymistycznie, ale jakoś ciągle moje na górze. Może to dlatego, że codziennie wieczorem mogę się oczyścić. Rozbieram się z zakurzonych codziennością ciuchów i zakładam te biegowe, pachnące płynem do płukania. I biegam.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

Od rana chodzi za mną Wańkowiczowa zupa na gwoździu. Czuję zapach i smak jej przypraw- metafory, skojarzenia, myśli... Te gwoździe to nie wkładka mięsna, ani nawet cieniutka- warzywna, a smak jest, nawet oczy pływają.
Biegnę sobie przez las. Ciężko mi się dzisiaj biegnie za to łatwo gotuje i przyprawia. Myślę o tym, że wszystko pasuje. Dobre to moje życie- moja zupa. Przez cały wrzesień męczyłem się ze sobą samym. Strasznie dużo było soli, gorzkie myśli, ciężkie nogi i niechęć. Bieganie bez radości mnie smuci, może dlatego, że boję się dnia w którym przestanę biegać, zupełnie nagle, tak jak wtedy kiedy zacząłem. I co wtedy? Jak będę strząsał z siebie pył i kurz codzienności, w kogo się zmienię? o czym będę myślał?
Już od połowy października czułem, że coś budzi się we mnie na nowo. Przestałem biegać na bieżni mechanicznej, wróciłem do lasu, wróciłem na swoje ścieżki. Wróciły dobre smaki i zapachy. Pomogła mi ta piękna jesień, ciepło i słońce i piękne wschody i zachody słońca. Dzisiaj było wolno bo coś gniecie mnie w płucach, bulgoce w gardle. Już jutro mnie dopadnie myślę od kilku dni, na razie udaje mi się uciec. Gorąca herbata, nalewka malinowa i ciepły dom- działają lepiej niż wszystkie prochy i syropy świata.
Zebrały mi się te myśli w biegu po przeczytaniu historii człowieka, który w ciemnym, więziennym dole głębokim, długim i szerokim na 2 m, głodzony i dręczony spędził 18 lat. Po uwolnieniu długo patrzył na kurki z wodą zanim ich użył, już zawsze...Trzeba smakować swoją zupę na gwoździu- dopóki jestem zdrowy, niewiele mam trosk, mogę i chcę biegać.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

Sporo ostatnio biegam. Zaskakuje mnie samego i zachwyca- ten nagły głód. Temperuję i ograniczam, może wystarczy na dłużej, fajnie byłoby to zatrzymać. Człowiek ma takie nieuzasadnione niczym wrażenie, że wszystko może się znudzić. Kawior na śniadanie, obiad i kolację spowszednieje jak ziemniaki. Kiedyś, wiele lat temu upiłem się greckim ouzo, do dzisiaj na samo wspomnienie anyżowego alkoholu zbiera mi się na wymioty. Muszę kiedyś zaryzykować- wybić klina , klinem.
W halloweenową noc przyszedł jesienny chłód. Biegłem wzdłuż rzeki i pierwszy raz w tym roku czułem na twarzy i dłoniach mróz. Trawa pokryła się bielą, oblepiło mnie lodowate zsiadłe mleko, a przecież dzień wcześniej biegałem jeszcze "na krótko". Zalew jak gorąca kuchnia, promieniuje zmagazynowanym w lecie ciepłem. Czułem jak rozmarzam. W lesie mrok, rozpraszany jedynie ostrzem światła mojej czołówki, zgasiłem ją na chwilę, ciemność, cisza i zapach świeżo ściętego drzewa. I znowu zima nad rzeką. Kawał drogi przebiegłem, lubię się tak sam zaskakiwać jej wyborem...jeszcze kawałeczek i jeszcze. I wreszcie do domu, już na ostatnich nogach i ogień na końcu, z zaciśniętymi zębami.
Burzliwa rozmowa. Należę do tych, którzy zapamiętują się w argumentacji, zwłaszcza wtedy kiedy mi zależy, kiedy podskórnie czuję, że mam rację, bardzo ją mam. Są normy, które można nazwać uniwersalnymi. Można je odszukać i w dekalogu i w koranie i u buddy, dlaczego? bo to są normy etyczne, ludzkie. Normy to filary wszystkiego- od wychowania dzieci do biznesu. Kręgosłup. Czego się tak czepiłem? Odpowiedzialności.
Chciałbym być awanturnikiem- przeżyć przygodę, podróżnikiem- zwiedzić i poznać świat, himalaistą- sprawdzić się i dokonać czegoś trudnego, czerpać z życia pełnymi garściami..ale to nie w tym życiu. W tym życiu jestem tatą, takie zadanie podjąłem, ono się nie kończy. Tak rozumiem odpowiedzialność, to dla mnie część kręgosłupa tak jak nie zabijaj. To nie tchórzostwo, ani pętla na szyi -to odpowiedzialność właśnie. I niech nikt mi nie mówi- jesteś coś winien sobie samemu, to Twoje życie, Twoje wybory, Twoje szczęście. Nie jestem suwerenem, to nie prawda, że beze mnie wszystko i wszyscy znajdą swoje miejsce, a nawet jeśli, to przecież zapłacą mój rachunek.
Dobrze, że mam to swoje bieganie. Bez tego, sam bym ze sobą nie wytrzymał.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

To już dzisiaj..ta dam...3000 km w 2013 nabiegane.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

Pogoda pod psem
Jeśli jest jakaś pogoda dla biegaczy, to jest to właśnie pogoda pod psem. To musi być listopad- koniecznie i to musi być wieczór- też koniecznie. Zresztą w listopadzie kiedy pogoda jest pod psem, wieczór jest zawsze, w każdym razie wtedy, kiedy jestem w domu, po pracy. Wyglądam sobie przez okno, tak jak dzisiaj i myślę, że pogoda pod psem, może lepiej nie iść. Siadam, kładę się z książką, chodzę, krążę i zupełnie nie wiadomo kiedy stoję już ubrany do wyjścia. Zimno i mokro jest mi tylko przez chwilę, przez tych kilka minut walczę z dreszczami i niechęcią do plaskania stopami w kałuże. Biegnę, a nieprzyjemne odczucia znikają wraz z ciepłem ogarniającym całe ciało. Stapiam się z otoczeniem, jestem kałużą i mżawką i wiatrem.
Wybiegam spośród domów, kieruję się w stronę krótkiego wąwozu pomiędzy działkami. Na chwilę zwalniam, przystaję- jest już czeka. Czarny. Nie wiem jak ma na imię, nie pytałem, a sam się nigdy nie przedstawił więc tak jak pomyślałem o nim za pierwszym razem, już zostało, Czarny. Poznaliśmy się kilka tygodni temu, może miesiąc. Przebiegałem tą co zwykle drogą i nagle poczułem że ktoś za mną biegnie, tym samym co ja rytmem, tylko jakoś tak ciszej, na palcach, to się teraz nazywa fachowo bieganie naturalne. Próbowałem, ale mi jakoś nie wychodzi. Myślałem, że mnie wyprzedzi lub pobiegnie swoją drogą, ale tak właśnie biegliśmy razem i oddzielnie przez całą godzinę. Dwa dni później znowu się spotkaliśmy w tym samym miejscu. Gestem zachęciłem go do zrównania kroku i tak biegliśmy sobie już razem. Noga w nogę. Potem, znowu po kilku dniach, zaczęliśmy gadać. Właściwie to ja gadałem, on słuchał i tylko czasem kiwał ze zrozumieniem brzydką, zarośniętą głową.
Już pierwszego dnia zorientowałem się, że Czarny nie ma domu i pomieszkuje na działkach, pewnie w którymś z licznych tu domków. Na pijaka ani żula nie wygląda, zarośnięty, brodaty, ale nie śmierdzący. I ten śmieszny biały krawat – z lumpeksu, nijak nie pasujący do reszty. Kiedy pierwszy raz razem biegliśmy, nawet nie pomyślałem, że dziwna z nas para. Zresztą, co wygląda śmieszniej, czy moje świecące w nocy, zielone, kompresyjne skarpety, czy biały krawat Czarnego? Śmiać mi się chce jak teraz o tym myślę.
Po kilku dniach zauważyłem, że kiedy długo biegniemy, Czarny słabnie i natychmiast mnie oświeciło, że pewnie po prostu jest głodny. I zacząłem zabierać ze sobą prowiant. Jakoś zupełnie nie umie jeść w biegu więc jedną kanapkę wsuwa przed , drugą po biegu. Zawsze z apetytem, przyjemnie popatrzeć. Bez żadnego wstydu lub zażenowania przyjął tą moją pomoc, jak od przyjaciela, a przyjaciółmi przecież nie jesteśmy, tylko biegamy razem.
Czasem biegniemy milcząc, wcale nie jest mi głupio z tego powodu lub dziwnie, przecież każdy ma swoje sprawy, myśli, zmartwienia. Dobre towarzystwo to takie, które wie kiedy nie trzeba nic mówić. Innym razem opowiadam mu o górach, innym razem o morzu – Czarny nie widział ani gór ani morza. Nie jest łatwo to opisać- górskie szczyty, zbocza, doliny, wąskie ścieżki i chmury i las. Morze też nie do opisania, ale mówię o piasku uciekającym spod stóp o falach przed którymi się raz ucieka, a innym razem przeskakuje, o wietrze urywającym głowę i o najpiękniejszych zachodach słońca. Opowiadam też o dzieciakach, to dopiero wór pełen zmartwień, ale jak sobie pogadam to jakbym wygładził ręką nierówności pościeli na łóżku.
Mam lepsze skarpety, więcej w życiu widziałem i do tego mam dom. Zupełnie nie wiem dlaczego opowiedziałem mu o kozie, tej od Rabego, co to ją poradził wziąć do domu człowiekowi, narzekającemu, że mu ciasno. Człowiekowi co na koniec, zgodnie z radą Rabego, kozę wyrzucił i wtedy to sobie dopiero żył wygodnie. A co komu koza winna, że ja najpierw wzięli, a potem wyrzucili? A co komu Czarny winny? Wolę nie pytać i już będę się w język gryzł na przyszłość.
Czarny lubi jak po prostu biegniemy, nie lubi trenowania. Kiedy robię przebieżki lub podbiegi, stoi sobie i patrzy – nie wiem czy z pobłażaniem, czy ironicznie, nie pytałem. Nie namawiam go żeby spróbował, nie to nie. Przekonywanie go do czegokolwiek jakoś mi nie leży. Nie chcę brać za niego odpowiedzialności, dość mam na głowie i w głowie spraw.
Dzisiaj jest tak paskudnie, że wcale bym się nie zdziwił gdyby nie przyszedł, ale jest, stoi zgarbiony pod drzewem usiłując skryć się przed deszczem. Cieszę się. Będzie się raźniej biegało. Szybko pochłania to co przyniosłem. Myślę o tym, że byle gestem można zagłuszyć własne sumienie, utwierdzić się w przekonaniu- jestem przyzwoitym człowiekiem. Ruszamy w milczeniu. Deszcz zacina złośliwie, głęboko naciągam na oczy kaptur, widzę tylko czubki własnych butów. Ze zniecierpliwieniem zauważam, że Czarny jakoś się dzisiaj ociąga, ciągle trzy, cztery kroki z tyłu. Po godzinie biegu zbliżam się do mojej górki. Będę na nią raz za razem wbiegał przez kolejne kilkanaście minut. Samo myślenie o tym jest trudne. Kryzys dopada mnie w połowie ilości zaplanowanej na dzisiaj. Potem będzie już z górki- jak zawsze. Rytmicznie i mocno rękoma, oddychać, kolana wysoko...jeszcze kilka metrów i luz. Mięśnie nóg płoną żywym ogniem. U stóp górki pod drzewem Czarny, jak zwykle czeka cierpliwie w milczeniu je kanapkę z polędwicą. Kiedy kończę ostatnie powtórzenie dołącza do mnie i ruszamy w drogę powrotną.
Jestem potwornie zmęczony. W kółko o tym myślę, że najwięcej wypadków zdarza się wtedy, kiedy już prawie jesteśmy na miejscu. Człowiek pokonuje tysiąc kilometrów i rozbija auto na ostatnim skrzyżowaniu przed wjazdem na swoje osiedle. Rozluźnienie, brak koncentracji, coś się wyłącza i nie funkcjonuje. Zdarza się i dlatego warto o tym myśleć.
Z plątaniny myśli i zmęczenia wyrywa mnie dźwięk klaksonu, nie taki krótki, ostry, ale ciągły jak syrena i nieomal równocześnie uderzenie – dźwięk, którego się nie zapomina do końca życia. Wyplątuję się z kaptura. Stoję na wysepce rozdzielającej dwa pasy ruchu, czerwone, cholera wlazłem na czerwonym. Dwa metry za moimi plecami leży Czarny. Podbiegam i chwytam go w chwili gdy gasną mu oczy. Nie zdążyłem wykrztusić z siebie słowa, ani jednego słowa przeprosin lub pożegnania. Na tym idiotycznym białym krawacie rośnie czerwona plama. Ostatni zamiera ogon. Teraz uświadamiam sobie, że dotąd zawsze nim machał. Cały był tą radością biegania przepełniony, a najbardziej jego ogon.
Paskudnie się wraca do domu w pogodę pod psem lub jak kto woli pogodę dla biegaczy. Czarna noc, czarne myśli, i czarne serce wszystko czarne tylko ten krawat biały...
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

warunki atmosferyczne i biomet- niekorzystne, mżawka
miejsce treningu - las, ścieżki udeptane, ślisko
buty- Saucony Kinvara z przebiegiem nieokreślonym, lekko ciasnawe
jednostka treningowa - bieg spokojny BS1 + przebieżki 6 (słownie sześć)
łączny dystans 18.6 km
czas 1h 50min
samopoczucie 9/10
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

Post Scriptum czyli Zielone skarpety

Im się wydaje, że wszystko o nas, o mnie wiedzą- tacy już są ci ludzie- wszystkowiedzący. A nie wiedzą nie tylko tego, że widzimy kolory i do tego w przeciwieństwie do wielu z nich, je rozróżniamy. Nie wiedzą też, że pamiętamy od samego początku do samego końca i nigdy nie zapominamy. Wybaczamy, ale nie zapominamy.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem te migające w wieczornych ciemnościach zielone skarpety, pomyślałem, że dziwaczne są i takie inne niż wszystkie. Przez kilka kolejnych dni o zbliżonej porze, słyszałem najpierw nieporadny, głośny ludzki tętent, czułem intensywny zapach i zaraz potem jaskrawozielony błysk. Nadbiegał i po chwili znikał. Wracał czasem po godzinie czasem po dwóch, rzadziej po trzech- powłócząc nogami, zgarbiony, jakby przyciśnięty do ziemi.
Wreszcie któregoś dnia ciekawość kazała mi sprawdzić co robi, kiedy już dobiegnie na miejsce, pobiegłem więc za nim. Ku mojemu osłupieniu okazało się, że gania w kółko bez sensu- tam i z powrotem, jakby się zgubił czy co. I co najdziwniejsze, jestem tego zupełnie pewien, cieszyło go to- uśmiechał się do siebie.
Urodziłem się wczesną wiosną. Ciągle pamiętam ciepło bijące od ogromnego ciała, do którego przywierałem drżąc nieomalże nieustannie. Ciepło i cudowny, błogi mleczny zapach – tak pachnie bezpieczeństwo, zaufanie i dobroć. Duży, różowy język oddający całe uczucie i troskę mojej psiej mamy. Wokół było ciemno, zimno, mokro i strasznie i musiałem być cicho. Kiedy nadeszło lato i wreszcie zrobiło się jasno i ciepło, mamy już nie było. Po raz pierwszy zostałem sam.
Po tygodniu od naszego pierwszego spotkania biegaliśmy już razem. Nawet spodobało mi się to bieganie, dla samego biegania- czekałem na to snując się po okolicy przez cały dzień. Miło też było znowu słyszeć ludzką opowieść. Nie wszystko rozumiałem, ale słuchałem i uczyłem się. Było coś kojącego w jego spokojnym głosie, tak, wzbudzał zaufanie. Polubiłem nasze wieczorne spotkania i jego i kanapki, które mi zawsze przynosił i to jak do mnie mówił- Czarny, kolego. Tylko nie robić sobie nadziei, zawsze to sobie powtarzałem, bardziej potem boli. Biegaliśmy razem i tyle, nie patrzyłem mu w oczy, a on nie szukał mojego spojrzenia.
Najgorsze są dzieci. To od nich nauczyłem się, że ludzki uśmiech nie zawsze oznacza dobroć i dobre zamiary. Skrywa on często okrucieństwo i bezwzględność. Wyjątkowo okrutni bywają mali ludzie -dzieci, dla których szczenię bywa zabawką, a tortura zabawą. Ileż to razy zdarzało mi się być taką żywą zabawką w moim pierwszym domu. Na szczęście szybko dorosłem i zanim minął rok, nadeszły wakacje, a ja znowu byłem wolny- zostawili mnie przy drodze po przeciwnej stronie miasta.. Nawet gdybym chciał wrócić, nie umiałbym się przebić przez ten potworny miejski zgiełk.
No nie, to już przesada. Rozumiem bieganie po osiedlowej pętli , nad wodę, do lasu też, choć nigdy nie przepadałem za lasem, ale pod górkę i z górki i znowu i jeszcze raz? Postanowiłem to przeczekać i popatrzeć jak się katuje. Ludzie nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Najgorsze było to, że z każdym dniem martwiłem się o niego i jego sprawy coraz bardziej, zależało mi coraz mocniej, tęskniłem- to przez moje psie serce, przekleństwo psiego istnienia.
Pewnie nigdy z własnej woli nie zbliżyłbym się do człowieka gdyby nie Stary. Był moją jedyną prawdziwą, ludzką rodziną. Nie miał domu, jak inni ludzie, ale miał serce. Kiedy pił bywaliśmy głodni, często było nam zimno, ale było nam razem dobrze i nigdy mnie nie skrzywdził, nigdy, nawet pijany, nie podniósł ręki. Siadaliśmy sobie razem, on z ręką na mojej głowie i milczeliśmy obserwując wiecznie śpieszących się ludzi. On też mnie w końcu zostawił.
Nigdy nie lubiłem deszczu, ale też nie potrafiłem sobie odmówić mojej nowej zabawy- gonitwy za zielonymi skarpetami. Tym razem nie było zabawy. Taki był wtedy milczący, zły i niecierpliwy. Za każdym razem kiedy nieuważnie wbiegał na jezdnię drżałem ze strachu.
Ludzie nie wiedzą także i tego, że my psy znamy swój los. I tak dobrze jak wszystko pamiętamy, dobrze wiemy co będzie i kiedy nadejdzie koniec. Dobrze się stało, że mój los nas nie połączył. Nigdy nie lubiłem deszczu- padał kiedy się rodziłem, padał kiedy przyszło przeznaczenie. Dobrze było właśnie tak odejść, zdążyłem popatrzyć mu w oczy, a on popatrzył w moje.
Gdybyś zapytał, odpowiedziałbym, że tak- warto było się zaprzyjaźnić i nikt nie był winny, taki psi los, zawsze go znałem.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

Dai Macedo wygrała konkurs Miss Pupy 2013. Nie obyło się bez kontrowersji przeczytałem dzisiaj. Jeśli chodzi o wybory najlepszej pupy, myślę, że po prostu nie mogło być inaczej, znaczy się bez kontrowersji. To zupełnie jak z moimi rozmowami z Różowym Hulkiem, na temat biegania rzecz jasna. Jedyne co nas biegowo łączy to fakt, że obaj biegamy, reszta to same rozbieżności. Na szczęście to nie wynik w maratonie decyduje o racji w naszych sporach, bo byłbym na straconej pozycji. Hulk ma już bowiem na koncie wynik z dwójką z przodu, co jak twierdzi jest w moim zasięgu, ale kategorycznie nie przy moim skandalicznie pozbawionym pulsometru, obecnym stosunku do biegania, rzecz jasna. Otóż jedno jest pewne i pozostałe sprawy nas dzielące tu pominę - obaj kochamy biegać, tylko on do tego miesza matematykę, a ja anarchię.
Obaj wystartujemy za tydzień w dwumaratonie bydgoskim. On prawdopodobnie powalczy o pudło, ja o szczęśliwe ukończenie poniżej 7.5 godziny. I mam nadzieję poczeka na mnie na mecie z piwem, bo na szczęście nie różni nas stosunek do alkoholu po maratonie.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

Czy jestem szczęśliwy, czy doceniam i wreszcie czy lubię swoje życie? Takim zestawem pytań zostałem wczoraj obdarowany. Piszę obdarowany bo zostały mi w głowie na tyle mocno, że odpowiedź mi się przyśniła, a jak wiadomo śnią się te rzeczy, które mocniej niż inne zajmują naszą uwagę. Z docenianiem jest najłatwiej bo niczego mi nie brakuje, w tym co najważniejsze zdrowia. Co prawda od pewnego czasu pobolewa mnie coś w rodzaju rwy kulszowej, ból promieniuje z lewej strony odcinka lędźwiowego kręgosłupa ku pośladkowi, ale to jednak tylko pupa, a nie powiedzmy serce lub przynajmniej wątroba. Taki ból przypomina człowiekowi o jego cielesności, niby nie uniemożliwia niczego, ale jest, jest jak węzełek ku pamięci zawiązany na chustce. Lubię swoje życie doceniając drobiazgi codzienności, co ładnie nazwano zbieraniem okruchów- poranna kawa, jej aromat w kuchni, uśmiech i zimne futro kota, który wraca po nocnych łowach i ociera się o moje nogi zanim pójdzie coś zjeść oraz inne puzelki i piksele obrazu - przez cały dzień. Wreszcie wieczór, kiedy zdejmuję zwykłe ubranie, zakładam strój batmana i bez względu na pogodę mknę w noc, biegam. Lubię robić sobie niespodzianki. Planuję 10 kilometrów biegu po zwykłej trasie, na której spotykam innych superbohaterów i kiedy jestem już- tuż tuż, zmieniam zdanie, biegnę nad zalew lub do lasu. Potykam się w mroku bo nie mam czołówki, ślizgam się bo buty nie te, ale jest mi dobrze. Ciągle o czymś marzę, ciągle wcale nie znaczy uporczywie lub natrętnie. Mam pragnienia, coraz rzadziej są to rzeczy, coraz częściej miejsca, czas i ludzie. Smutne by było życie pełne wszystkiego, życie w którym wraz z pragnieniem pojawia się możliwość jego zaspokojenia. Wszystko najlepiej smakuje, kiedy jesteśmy trochę głodni- życie też.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
Awatar użytkownika
bmejsi
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 388
Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: 3.32

Nieprzeczytany post

Dwumaraton Bydgoski 23-24.11.2013
To jak dotąd jedyna impreza, na której połamałem sobie biegowe zęby. Tak było na początku tego roku, w lutym. Pierwszego dnia dobiegłem oczywiście bez problemu, kolejnego dotarłem tylko do połowy dystansu maratonu. Dlaczego? Odpowiedź poznałem drugiego dnia i to już na pierwszych kilometrach. Przez długi czas zastanawiałem się potem, jak mogłem być aż tak głupi i zakładać- jakoś to będzie. Im dłużej biegam tym bardziej oczywiste i logiczne wydają mi się reakcje organizmu na obciążenie. A skoro o wydawaniu- nie wolno wydać za dużo na początku, bo z każdym kilometrem cena rośnie. Dlatego właśnie, prawdziwą sztuką jest pobiec oba etapy w zbliżonym czasie.
Bieg rozgrywa się na parkowych pętlach wytyczonych wokół starego kanału bydgoskiego. Każda z pętli liczy sobie cztery kilometry dwieście metrów. Bardzo mi ta formuła odpowiada i to co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze widać jak na dłoni przeciwników i to pozwala do samego końca nakręcać się do walki, po drugie lubię to odliczanie, kolejne okrążenie to jak następna runda w boksie. Początek ostatniej rundy, jak na bieżni oznajmia dźwięk dzwonu.
Trasa nie jest łatwa, ale też biegałem po trudniejszych. Trzeba zwrócić uwagę na wyhamowujące nawroty i dwa krótkie, ale z każdą rundą bardziej dokuczliwe, strome podbiegi. Nawierzchnia, jak to w parkach, poniszczona przez korzenie drzew. Przeważa asfalt, ale są też odcinki błotniste i szutrowe.
Dla kogo jest ta zabawa? Z pewnością nie dla ambitnych maratończyków. Tak, bez śladu kpiny, nazywam tych, którzy walczą o kolejne życiówki, o urywanie z najlepszego wyniku minut, a nawet sekund. Dwumaraton to w rzeczywistości impreza ultra, a więc dla ultramaratończyków oraz dla kolekcjonerów. Ze swoimi dziesięcioma maratonami wyglądam przy nich jak postać z kreskówki. Ile? Nnnno dziesięć. Ale w tym roku, czy jak? J W każdym razie podczas każdej edycji biegania nad kanałem w Bydgoszczy obchodzi się jakiś jubileusz- setny tego, dwusetny tamtego. Biegi rozdziela impreza, czasem huczna, co widać drugiego dnia na wielu twarzach. Nie jest też tak, że przyjeżdżają tu tylko ślimaki. Nie brakuje tu takich, którzy mogą pochwalić się imponującymi wynikami. Pobiegnięcie dwu kolejnych maratonów dwa dni pod rząd z łącznym czasem poniżej sześciu godzin to niezły wyczyn, doceni go tylko ten kto spróbował z czym to się je.
Pierwszego dnia start miał miejsce o godzinie 11. Pogoda wymarzona- chłodno, ale sucho. Wystartowałem z mocnym postanowieniem by nie dać się ponieść. Wolniej, wolniej – powtarzałem sobie co chwilę. Na uszach słuchawki i trójka. Pomyślałem, że to radiowe ględzenie będzie w tych okolicznościach o niebo lepsze od rocka, którego zwykle słucham. Po kilku godzinach słuchania o urodzinach Pendereckiego, poznaniu życiorysu Krajewskiego i trzykrotnym wysłuchaniu relacji z kongresów PO i PiS, już wcale nie byłem tego pewien. Co najważniejsze całość pokonałem równo , bez cienia kryzysu i z poczuciem, że pozostało całe mnóstwo sił. Czas 3.43, zgodnie z planem. Drugiego dnia od samego początku czułem, że jest dobrze. Sam początek pobiegłem nieco zbyt zachowawczo, wypatrując kryzysu, który wcale nie chciał przyjść. Tym razem radiowa trójka zaserwowała mi na początek audycję dla najmłodszych o misiach, potem doskonałego Wojciecha Manna i jego muzyczne wspomnienia i na koniec tragiczne rozważania na temat ideologii gender. Nie wiem czy to dlatego, że mojemu mózgowi zabrakło paliwa, czy może raczej dlatego, że to brednie i zawracanie głowy, w każdym razie, nic z tych rozważań nie zrozumiałem, za to przyspieszyłem żeby mieć to jak najszybciej za sobą. Czas drugiego etapu 3.48 i ostatecznie 7.32- tylko dwie minuty od złamania wymarzonej granicy. Nic to, co się odwlecze...
Polecam zawody wszystkim, którzy myślą o zawodach ultra- płaskich, ale także tych górskich. Można się nauczyć nie tylko właściwego rozkładania sił, ale systematycznego picia i jedzenia, a to wszystko w przyjaznej pozbawionej zadęcia, atmosferze.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
ODPOWIEDZ